45. Narzeczona Marvolo
Ciepłe promienie słońca padały na jego twarz. Było mu tak dobrze, tak lekko na sercu. Przyjemny, wiosenny wiatr głaskał go delikatnie po włosach, wprawiając go w błogi stan. Trwa pod jego ciałem była taka miękka, że nie chciał z niej nigdy wstawać. Spokojną ciszę zagłuszyła coraz głośniejsza melodia wygrywana na fortepianie. Ominis uśmiechnął się mimowolnie, rozpoznając ten utwór. Splótł ręce na swojej klatce piersiowej, oddychając powoli, ciesząc się tą idyllą.
Do melodii dołączyły słowa, a on gdzieś w odmętach pamięci rozpoznawał ten głos. Na myśl przychodziły mu dwie osoby. Jedna, która faktycznie była właścicielem głosu i druga, która chciałby, aby ten głos był jej.
— Ominis? — przestała śpiewać, gra na fortepianie również ucichła. Wyczuwał jej obecność nad sobą, a jej głowa przysłoniła mu słońce, gdy się nad nim pochylała. — Ominis? Obudź się...
Kobieca dłoń musnęła jego policzek, a on zwalczył pragnienie zatrzymać ją na dłużej. Łza mimowolnie spłynęła mu po twarzy.
Tak bardzo chciał tu pozostać. W tej sferze marzeń i snów, bezpieczny, wolny. Jednak słabe błyski światła, które docierały do niego przez ciemność, zgasły całkowicie, a on ponownie czując chłód i mrok, zdał sobie sprawę, że już nie śpi i znów przebywa w rodzinnym domu rodziny Gaunt. Wyczuł obecność za drzwiami, ciche kroki, skrzat domowy. Zaklęcia rzucone na pokój wyciszały to, co się działo w środku, na zewnątrz wszystko było słychać.
— Wejść — pozwolił Ominis, siadając na skraju łóżka, nawet nie zdjął wczorajszych ubrań, zbyt wykończony torturami ojca.
Do pokoju wkroczył skrzat rodziny Gaunt, Skrzek, wierny sługa o okropnym charakterze. Dręczyłby małego Ominisa, gdyby nie to, że państwo mu nie pozwalało na to, uważając, że byle skrzat nie ma prawa kpić ze swego pana, ale z radością wykonywał rozkazy Morfina i Marvolo, którzy chcieli uprzykrzyć mu życie.
— Paniczu Gaunt, kominek i sieć fiuu w gabinecie pana jest już gotowy, możesz wyruszyć do szkoły już teraz.
Ominis milczał chwilę, nie racząc odpowiedzią skrzata. Jak nic były to słowa jego rodziny, którzy nawet nie chcieli, aby jadł w ich towarzystwie śniadania. I tak nie był głodny, od wczoraj żołądek miał zaciśnięty w supełek. Skrzat opuścił jego pokój, dzięki czemu mógł się ubrać z pomocą różdżki. W tej sytuacji brakowało mu trochę Sebastiana, który pomógłby mu z włosami, tak to liczył, że się nie zbłaźnił.
Nikt go nie pożegnał.
Gabinet ojca był pusty, kiedy do niego wkroczył i bez zawahania użył sieci fiuu. Poczuł na twarzy płomienie, a potem rozerwanie w okolicy brzucha, ale zupełnie inne niż to przy aportacji. Zaraz wszystko ustało. Charakterystyczny zapach drogiej, angielskiej herbaty, a także odór wypalonego niedawno cygara, zdradziły, że Ominis znajdował się w gabinecie dyrektora Blacka. Nadal czuł ból spowodowany wczorajszym spotkaniem z ojcem, ale starał się iść równym krokiem, aby dotrzeć do dormitorium.
Marzył znów wrócić do tego snu.
Do tej melodii.
Do niej.
*
*
/*
— Powiedz, Sebastian... — zaczęła Fiona, wygładzając materiał mocno wygniecionej spódnicy. — To między nami... To była chwila uniesienia czy coś... prawdziwego?
— Myślałem, że pokazałem ci wystarczająco, jak bardzo jest to prwwdziwe — odpowiedział, zapinając płaszcz, by ukryć wygniecioną i brudną koszulę. — Fiona. Posłuchaj, powiedz mi, co teraz zamierzasz zrobić? Jesteś z Ominisem. Wybrałaś jego, ale gdybyś nic nie czuła do mnie, nie zrobilibyśmy... tego. Kurwa, czuję się w tym momencie naprawdę jak kretyn, wybrałaś Ominisa, nie mnie, ale to ja jestem twoim pierwszym. Nie potrafię się odnaleźć w sytuacji.
Tego. Tak dokładnie poza ich pierwszym razem, zrobili to jeszcze dwa razy, nie mając ciągle siebie dość. Uczyli się swoich ciał, granic, pragnień, urzeczeni sobą wzajemnie. Sebastian wsunął zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza, uważnie przyglądając się zadumanej dziewczynie.
— Masz rację. Nie będę kłamać, kocham Ominisa, ale jest to inny rodzaj miłości niż ten, którym darzę... ciebie, Seb. Kochałam cię od piątego roku, od kiedy wziąłeś szlaban na siebie za włamanie do biblioteki. Mogłeś mnie wydać, ale tego nie zrobiłeś. — Dziewczyna podeszła do niego, wtulając się w jego ciało. — A kiedy pocałowałeś mnie wtedy w katakumbach, myślałam, że eksploduję! Chciałam cię już wtedy całego dla siebie, ale potem pojawił się Ominis, wykorzystanie reliktu, Feldcroft, śmierć Salomona... Gdzieś temat naszego pocałunku i uczuć umilkł, więc uznałam, że to nic dla ciebie nie znaczyło, że ja dla ciebie nic nie znaczę.
Sebastian odsunął Ashford od siebie, ściskając dłonie na jej ramionach. Wbił roziskrzone spojrzenie w jej zarumienioną twarz, a potem złożył pocałunek na jej wargach.
— Znaczysz dla mnie więcej niż myślisz! Walczyłem z tym, wierząc, że na ciebie nie zasługuję, nie po tym, co zrobiłem. Ale nie potrafię patrzeć jak jesteś z kimś innym, nawet z moim najlepszym przyjacielem. Nie pozwolę ci się bawić uczuciami Ominisa, dlatego, jeśli chcesz być ze mną, musisz powiedzieć o nas Ominisowi.
— I co mu powiem?! — krzyknęła przerażona Fiona wizją wyznania Ominisowi wszystkiego. On ją znienawidzi! — Że przespałam się z jego przyjacielem, że go zdradziłam?! Że nie kocham go tak, jak on mnie?! Sebastian, nie chcę go skrzywdzić.
— Fiona — szepnął cicho, znów obejmując jej drżące z zimna ciało. — Powiemy mu jutro, dobrze? Razem. A potem będę mógł cię smakować przy każdej możliwej okazji, w innym miejscu niż na ziemi w lesie, pomyśl o tym... Stół, łóżko, biurko, prysznic...
Fionie zrobiło się gorąco na myśl o stosunku z Sebastianem w innych miejscach, czując gorąc i pulsowanie między nogami. Złożyła kolejny pocałunek na jego ustach, łapczywie i nachalnie. Sallow zamruczał zadowolony, ciesząc się tą bliskością i napawając nią. Gdyby nie ten mróz, wziąłby ją czwarty raz tej nocy. Cała jego, tylko jego.
— I nigdy cię nikomu nie oddam.
*
*
/*
Sebastian szedł za rękę z Fioną, gotowy stanąć przed konsekwencjami sobotniego wyczynu. Całą niedzielę Ominis spędził u rodziny, więc wstrzymali się, aby go nie dobijać. Chcieli złapać go w poniedziałek przed śniadaniem, by mógł przetrawić to spokojnie do zajęć, ale czy dało się to spokojnie przetrawić? Cholera, dwie najbliższe osoby wbiły mu nóż w serce. Sebastian zmarszczył czoło na myśl o tym, że ta wiedza mogłaby złamać jego przyjaciela, bardziej niż jego własna rodzina. Większe wątpliwości dopadły go, kiedy zobaczył Ominisa na horyzoncie, kierującego się do Wielkiej Sali.
Wyglądał okropnie. Nie spał w nocy, włosy miał w nieładzie, szata też była źle założona. Pociągnął Fionę za dłoń, składając na niej lekki pocałunek, a potem pokręcił głową, cofając się o krok.
— Nie teraz, lwico — szepnął do Fiony, wskazując podbródkiem na zmarnowanego przyjaciela. — Idź do niego, będzie cię potrzebować.
Dziewczyna nie wiedziała, czemu w ciągu jednej chwili Sebastian zrezygnował z ich planu wyznania Ominisowi prawdy. Im dłużej zwlekali, tym większy cios by mu zadali. Jednak przyjrzała mu się dokładniej, równej dostrzegając twarz bladą jak duch. Dlaczego w tym wszystkim nie pomyślała o Ominisie i tym, co przechodzi w domu? W nocy po ich nieudanej randce, kilka razy kochała się z Sebastianem, całą niedzielę również spędzili razem, ucząc się i skradając sobie masę buziaków.
Dziś był dzień do wyznania grzechów. Ale widok tak zniszczonego chłopaka zmienił ich plany. Fiona z trudem patrzyła na tak zaniedbanego Ominisa, że ostrożnie zaczęła ku niemu zmierzać. Im bliżej niego była, tym bardziej zaczynała się martwić o chłopaka i tym, co jego rodzina mogła mu uczynić tym razem.
— Ominis?
Chłopak przystanął w miejscu, nasłuchując znajomego głosu. Nie odwrócił się w jej stronę, chcąc dziś spędzić czas sam ze sobą. Bez zbędnych pytań i fałszywej troski, a już na pewno bez litości.
— Wszystko w porządku? Wyglądasz okropnie — stwierdziła Gryfonka.
Nim zdążył jej odpowiedzieć, poczuł jej palce, rozpinające jego szatę szkolną, nawet nie miał siły się z nią kłócić, by go nie dotykała. Przepięła jego guziki szaty, że wyglądał nieco bardziej znośnie, już nie mówił jej, że koszulę pewnie też źle zapiął. Wspięła się na palcach, aby nieco ogarnąć także jego niesforne włosy.
— Wróciłeś... Czy oni... No wiesz, zrobili ci coś? — spytała najdelikatniej jak potrafiła, choć domyślała się, że nie wyglądałby tak nieszczęśliwie i boleśnie, gdyby rodzina nic mu nie zrobiła. — Idziesz na śniadanie? Chodź, pójdziemy razem.
Nie pocałowała go na dzień dobry, jak robiła to zwykle, co trochę zaskoczyło Ominisa, ale uznał, że nadal była zła za wystawienie jej w sobotę, a w niedzielę udał się do domu rodzinnego. Przeprosi ją, obiecywał sobie, wynagrodzi jej to. Fiona splotła ich palce dłoni ze sobą, prowadząc go do Wielkiej Sali. Niedługo potem dołączył do nich Sebastian dziwnie dziś markotny. We trójkę weszli do Wielkiej Sali, gdzie śniadanie już trwało w najlepsze. Gryfonka usiadła przy stole uczniów Slytherinu, co dla nikogo już nie było czymś dziwnym. Nikt z ich trójki nie kwapił się sięgnąć po jedzenie. Wszystko wokół parowało i apetycznie pachniało, ale każde z nich było zbyt pogrążone w myślach. Ominis odnośnie całej sytuacji rodzinnej, związanej z Idaliną, jego zaręczynami, z kolei Sebastian i Fiona myśleli o zdradzie ich przyjaciela.
— Co wy macie takie grobowe miny? — zaśmiał się Garreth, podchodząc do ich stołu. — Umarł ktoś?
— Twoje poczucie humoru, Weasley — odparł sarkastycznie Sebastian, w końcu nalewając sobie gorącej herbaty do kubka. — Chcesz czegoś?
— Ida chciała się dzisiaj spotkać — odparł — no wiesz, odnośnie naszego projektu — celowo ściszył głos, aby nikt postronny go nie usłyszał.
Niestety Fiona i Ominis siedzieli na tyle blisko, że usłyszeli Gryfona doskonale, nie byli zbytnio wtajemniczeni w pomysł Norden, raz tylko Fiona udała się z Sebastianem na poszukiwanie jakichś ważnych dla niego składników. Nie spodziewała się, że ma to jakiś związek z Puchonką. Ostatnio jej imię w ich trzyosobowej grupie padało często, szczególnie z ust Sebastiana i Ominisa. Czy powinna się tym martwić?
— I co w związku z tym? — podjął temat zaintrygowany Sallow, któremu oczy błyszczały z ekscytacji.
— Cóż, nie chcę się chwalić, ale chyba mam ten składnik. — Chłopak wyszczerzył się w szczerym uśmiechu. —Będziemy dziś kombinować.
Sebastian nie czekał na nic więcej, wstał od stołu, ignorując pretensjonalne spojrzenia Fiony, ponaglając Gryfona, by udali się do Pokoju Życzeń już teraz, bez kończenia śniadania. Ich dwójka oddaliła się dość szybko, zostawiając Fionę i Ominisa samych. Dziewczyna nabrała powietrza w usta, próbując odnaleźć w sobie tę całą gryfońską odwagę.
— Ominis, posłuchaj...
— Przepraszam cię, Fiono — przerwał jej, ale głosem całkowicie wypranym z emocji. — Za naszą randkę w sobotę. Cała ta sytuacja z Idaliną i aurorem... Musiałem sprawdzić, czy z nią wszystko dobrze.
Fiona mimowolnie zacisnęła dłonie na materiale swojej spódnicy. Znowu rozchodziło się o Idę. Ominis zostawił ją dla niej. Domyślała się, ale otwarte przyznanie się do tego było jak dostanie obuchem w twarz.
— Dlaczego? — spytała nerwowym głosem.
Sama nie jesteś bez winy, powtarzała sobie w głowie.
— Źle to ująłem. Ja musiałem sprawdzić, czy z Idaliną wszystko jest dobrze, ponieważ ja i ona... Ona jest... — nie było mu łatwo o tym mówić, zwłaszcza w tym miejscu, w takich okolicznościach, ale był zbyt słaby, aby pozostawić ją w dalszej niewiedzy. Nie chciał jej zranić, więc musiał coś powiedzieć, ale prawda była trudniejsza niż przypuszczał. — Bo widzisz... Idalina jest narzeczoną mojego brata, Marvolo.
Och.
— Och — wymsknęło się Fionie, całkowicie ją zaskakując. — Marvolo, tego psychola?
Ominis skinął głową, czując, że kiedyś przyjdzie mu słono zapłacić za te kłamstwa. Oby nieprędko.
— Moja rodzina... Marvolo nie może przebywać zawsze na terenie szkoły, więc to ja muszę doglądać, czy z moją przyszłą... szwagierką wszystko jest w porządku. Przepraszam za skrytość, Idalina nie jest szczęśliwa z tego zamążpójścia, ale muszę być z tobą szczery, skąd moje zainteresowanie nią.
Fiona sięgnęła przez stół po dłoń Ominisa, ściskając ją.
— Wszystko jest w porządku, Ominis, nie martw się o mnie.
Miedzy nimi powinien pojawić się wielki płonący napis, wyraźnie określający ich obecną relację i rozmowę.
Kłamcy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top