40. Pomieszane uczucia

Idalina od dwóch godzin siedziała nad jakimś starożytnym pergaminem znalezionym między kartkami księgi z działu ksiąg zakazanych. Nigdy nie przepadała za Starożytnymi Runami, ale teraz dziękowała sobie, że była na tyle uparta, by nie porzucać tego przedmiotu. Dzięki temu sprawniej jej szło rozczytywanie obcych symboli na pergaminie. Jeśli gdzieś istniał przepis na zmianę rośliny, ona go znajdzie.

Powodzenie projektu mogło uratować wiele istnień, a jej zapewnić taką sławę i niezależność, że nie musiałaby już wychodzić za mąż, za kogokolwiek. Marzenie o podróżach stawało się coraz bardziej realne. Smyk pojawił się przy niej już dwukrotnie, proponując filiżankę herbaty, dopiero za trzecim razem zgodziła się.

— Cholera! — syknęła, kiedy zahaczyła ręką o kałamarz, wylewając czarny atrament na pergamin. Wyciągnęła różdżkę, by usunąć plamę, ale zawahała się. — Co...

Poczuła, że zaczyna kręcić jej się w głowie. Zupełnie, jakby na miotle kręciła się w kółko, i kółko, i kółko, bez do utraty przytomności. No tak, już wiedziała, czemu się zawahała... Czarna plama przypominała starą plamę krwi, którą chyba kiedyś i gdzieś widziała. Upadła z hukiem na ziemię, usłyszała zduszony pisk Smyka.

Ostatnio miewała dziwne sny, nierealne obrazy, ale tak niezwykle rzeczywiste. I zawsze znajdowała się w tym mrocznym pomieszczeniu. Po raz pierwszy dostrzegła coś więcej, światełko. Jasny blask wpadający przez pustą dziurkę od klucza. Z perspektywy pierwszej osoby widziała jak drobne dłonie, zdarte do krwi, uderzają desperacko w drzwi.

Błagam, wypuście mnie! Proszę! — Ktoś krzyczał, wrzeszczał, wręcz zdzierał gardło, nie przestając uderzać w drzwi. Idalina po głosie rozpoznała, że była to jakaś mała dziewczynka. — Pomocy... Ktokolwiek... Proszę...

Przez moment wpatrywała się w dziurkę od klucza, szukając nadziei. I chyba ją gdzieś ujrzała, bo prędko odsunęła się od drzwi. Idalina słyszała brzdęk łańcuchów. Odwróciła głowę w kierunku dźwięku, dostrzegając dwie krótkie nóżki skute łańcuchami. Z jakiegoś powodu ona była tą dziewczynką. Patrzyła na swoje nogi, ręce. Zakryła dłońmi głowę, słysząc pospieszne kroki, zmierzające w jej stronę. ONI zaraz tu wejdą, skrzywdzą ją znowu. Tak jak ostatnim razem.

Drzwi otwarły się z trzaskiem, ale to nie ONI w nich stanęli. Ta postać była postawniejsza, nie otaczała ją mroczna aura czarnoksiężników. Mężczyzna o kruczoczarnemych włosach i bujnym zaroście przykucnął przy dziewczynce, wyciągając do niej dłoń.

Znalazłem cię, Idalino.

Po głosie rozpoznała tego człowieka. Nigdy z nim nie rozmawiała, wydawało jej się, że nigdy go nie spotkała, ale pamiętając jego słowa wykrzyczane dawno temu w klasie Obrony przed Czarną Magią w stronę Sebastiana ,,Co żeś uczynił?!" nie było mowy o pomyłce. Z jakiegoś powodu w tym dziwnym śnie pojawił się on.

Salomon Sallow.

Idalina ostrożnie otworzyła oczy, powoli oswajając się z otoczeniem. Nie była już w Pokoju Życzeń. Znajdowała się na łóżku w skrzydle szpitalnym, przy jej łóżku nie było Smyka, ani Garretha, Poppy czy Sebastiana. Usiadła cicho, wpatrując się w spokojną twarz Ominisa, pogrążonego we śnie. Jak zabawnie wyglądał, siedząc nieco niechlujnie na krześle, z lekko pochyloną do przodu głową, rękoma skrzyżowanymi na piersi i nogami złączonymi w kostkach.

,,Kochasz go".

Sebastian chyba spadł z miotły i uderzył się w głowę. Ona miałaby obdarzyć uczuciami kogoś takiego? Nigdy w życiu. Pocałowała go, owszem, z pasją i namiętnością, że aż ugięły się wtedy pod nią nogi, ale nie wiedziała, że to Ominis skrywał się pod maską. Byli zaręczeni, ale z obowiązku. Między nimi nie było szansy na jakiekolwiek uczucie. Chciała się upewnić, że to, co poczuła podczas pocałunku na balu było jedynie niestrawnością. Przysunęła się na krawędź łóżka, zaciskając dłonie na pościeli.

Spał tak spokojnie, liczyła, że też na tyle głęboko, że łatwo się nie obudzi. Przysunęła się do niego. Merlinie, co ona wyprawiała?! Oszalała... Mimo to nie powstrzymała się, przyłożyła swoje usta do tych Ominisa, składając na nich delikatny pocałunek. Zaledwie muśnięcie, ale tyle wystarczyło, by żołądek Idy fiknął koziołka. Oderwała się z Ominisa, gdy dostrzegła, że zaczyna się przebudzać. Opadła na poduszki, od razu zamykając oczy. Zaraz zdała sobie sprawę, jakie było to głupie, przecież Ominis nie zobaczy otwartych oczu i raczej nie usłyszy mrugania, bez przesady!

Mimo to starała się uspokoić oddech, udając, że wciąż śpi. Chłopak pokręcił głową, przebudzając się. Powiódł wzrokiem tam, gdzie powinna leżeć Idalina. Wyciągnął rękę, po omacku odnajdując jej dłoń. Jego twarz wygładziła ulga, ponownie opierając się o krzesło.

— Jest tutaj — mruknął cicho do siebie.

Idalina, słysząc kolejne kroki, tym razem zamknęła oczy.

— Panie Gaunt, naprawdę zapewniam pana, że panna Norden jest w dobrych rękach i spokojnie możesz wrócić do swoich obowiązków — zapewniała go pielęgniarka.

— Kuzyn Idaliny prosił mnie, abym miał na nią oko.

Gówno prawda. Idalina starała się mie roześmiać. Forest nigdy nie kazałby nikomu się nią zaopiekować, prędzej zapłaciłby komuś, by ją dobić. Co więc kierowało Gauntem, że siedział obok niej w skrzydle szpitalnym, zamiast łazić jak posłuszny piesek za Fioną? Pielęgniarka westchnęła ciężko, ustawiając coś na szafce nocnej, po dźwięku uderzanego szkła, Ida spodziewała się, że to zapewne eliksiry.

— Jeden na wzmocnienie, drugi na ból — wyjaśniła Ominisowi. — Proszę przypilnować, aby to wypiła, co do kropli.

Poczekała chwilę, by upewnić się, że chłopak ją zrozumiał i odeszła. Ominis poprawił się na krzesełku, zwracając głowę w kierunku Idy.

— Możesz przestać już udawać — szepnął cicho. — Słyszałaś ją, masz to wypić.

Idalina zrzuciła z siebie kołdrę, czerwieniąc się jak dojrzały pomidor. Co za...! On od początku wiedział! Idalinie znowu zrobiło się słabo, tym razem na myśl, że Ślizgon był świadom, co zrobiła... Jak jakaś wariatka rzuciła się na jego wargi! Jednak po zachowaniu Ominisa wnioskowała, że na jej szczęście nie zdawał sobie sprawy z jej wybryku.

— Skąd ty...

— Jestem ślepy — przypomniał — ale moje pozostałe zmysły pozostają nienaruszone. Twój oddech wskazywał, że już nie śpisz. Wypij to, a ja będę wracał do siebie.

— Zaczekaj... Co robiłeś przy moim łóżku? Dlaczego w ogóle tu byłeś? — zadawała pytania, nawet nie oczekując odpowiedzi.

— Wszedłem do Pokoju Życzeń, bo zapomniałem książki do eliksirów, kiedy Smyk powiedział, że zemdlałaś — odparł. — Możesz mieć o mnie najgorsze zdanie, ale nawet ja nie potrafię przejść obok osoby potrzebującej pomocy.

— I znowu to robisz! — pisnęła, wskazując na niego oskarżycielsko palcem. — Potrafisz być raz totalnym dupkiem, a raz... — Jej wzrok mimowolnie zsunął się na jego usta.

Jeśli zostaną małżeństwem, będą musieli spłodzić potomka, a to znaczyło współżycie, dotykanie różnych części ciała. Na samą myśl Idalinie zrobiło się gorąco, o Merlinie, O Morgano, Boże, ktokolwiek! Dziewczyna opadła ciężko na poduszki, co zaniepokoiło Ominisa, bo ten zerwał się na równe nogi, przykładając dłoń do rozpalonego czoła.

— Ido, masz gorączkę — powiedział.

— Powiedziałeś do mnie ,,Ido"... — wydukała.

— Madame Blainey! — zawołał chłopak, nadal trzymając ją za rękę, a drugą przykładając do czoła. — Madame Blainey!

— Idę, idę, co się dzieje?

— Ma gorączkę— odpowiedział nieco zdenerwowany Ominis. — Czy...

— Proszę opuścić skrzydło, pacjentka potrzebuje przede wszystkim odpoczynku. Twoja panika nic tu nie pomoże.

Wyprosiła Ominisa, a ten gdy znalazł się na zewnątrz, przetrawił, co się wydarzyło. Po pierwsze, użył zdrobnienia jej imienia, po drugie, spanikował? Przez nią? Nie chciał jej mieć po prostu na sumieniu. Oblizał usta, czując na nich dziwny posmak, ale słodki i przyjemny, więc musnął palcami dolną wargę. Czy jadł coś wcześniej słodkiego? Nie, chyba nie.

Aczkolwiek posmak wydawał się znajomy.

Eliksiry od madame Blainey podziałały szybko, bo Ida kilka godzin później mogła opuścić skrzydło i wrócić do dormitorium, aby odpocząć we własnym łóżku. Sebastian nadal nie wrócił z wyprawy do Zakazanego Lasu, a Garrerh i Poppy wciąż przebywali w Aranshire. Jakie było zaskoczenie Norden, gdy zobaczyła, że tuż przy wejściu do skrzydła, pod ścianą na podłodze, spał Ominis. On mógł zasypiać niemal w każdym miejscu! Idalina przykucnęła przy, nim delikatnie potrząsając ramieniem.

— Ominis... Co ty odwalasz? — prychnęła, rumieniąc się, czując na sobie jego spojrzenie. Naprawdę miał piękne oczy. — Nie możesz spać na podłodze, będziesz chory.

— Nie mogłem odejść, nie wiedząc, czy wszystko z tobą dobrze — przyznał, wstając. — Która godzina?

— Godzina po kolacji. — Jej przyjaciele długo nie wracali. Trochę ją to martwiło. — Chodź, odprowadzę cię do pokoju wspólnego Slytherinu.

— Chyba ja powinienem cię odprowadzić?

— Spałeś dla mnie na podłodze — zachichotała. Chciał zaprzeczyć, ale weszła mu w słowo. — Dziękuję ci, że mnie tu przyprowadziłeś. Ominis... Ja...

Chłopak zatrzymał się, by odwrócić się w jej kierunku. Na szczęście w pobliżu nikogo nie było, ani uczniów, ani duchów. Serce Idaliny zabiło mocniej.

— Jeśli muszę kogoś poślubić, to cieszę się, że ciebie — wyznała z kołaczącym sercem. Podeszła do niego, stając na palcach, by pocałować go w policzek. — Ale obiecałam ci, prawda? Sprawię, że będziesz mógł poślubić Fionę.

Garreth wiedział. Poppy wiedziała. Sebastian wiedział. Wszyscy, oprócz Fiony — że Ominis został obiecany Idzie, a ona jemu. Z każdym dniem tracił siły, by z tym walczyć i się sprzeciwiać.

— Ido — mruknął cicho, wyciągając dłoń, aby pogładzić ją po policzku.

— Już drugi raz tak do mnie mówisz. — Mimowolnie wtuliła się w jego dłoń. — Nie przeszkadza mi to.

Ominis chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zjawiła się ostatnia osoba, której się tu spodziewał. Ten lekki, ale pewny siebie krok rozpoznawał już od kilku tygodni. Zwrócił więc uwagę na zbliżającego się ku nim Kasjana.

— Idalina! — Usłyszeli ten głos, a Ida odsunęła się natychmiast od Gaunta. — Dobrze się czujesz? Martwiłem się.

— Tak, wszystko już okej, dzięki Ominisowi. — Posłała wdzięczny uśmiech Ślizgonowi.

— Już się bałem, że przez to musimy odwołać naszą planowaną randkę w Hogsmeade— westchnął Eastwood, a Ominis wyprostował się jaj struna. — Odprowadzę cię do pokoju, chodź. — Objął Idę ramieniem. — Gaunt, trafisz do siebie, co nie?

— Oczywiście — odpowiedział Ominis, zaciskając usta w wąską linię.

Milczał, gdy oddalali się od niego. Gdzieś wyczuł w pobliżu obecność jeszcze kogoś. Poczuł delikatne ramiona oplatające go w pasie, po słodkim zapachu mlecznej czekolady rozpoznał Fionę. Nie wywołała w nim jednak uśmiechu, nadal będąc zirytowanym bezczelnym zachowaniem Kasjana.

— Wróciłam, cała i zdrowa — rzekła Gryfonka. — Było super! Przepraszam cię, Ominis, uważałam na siebie. Nie bądź zły, nic mi się nie stało... Ominis? — zauważyła, że chłopak wydawał się zamyślony.

— Fiono, chodźmy jutro na randkę, jak prawdziwa para. W Hogsmeade.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top