33. Walentynkowy Bal Maskowy | Idalina Norden

Sebastian wpatrywał się tępo w różową twarz Weasley'a, walcząc ze sobą, by po prostu nie uderzyć go w tą parszywą gębę. Wiele rozumiał, miał spory zasób tolerancji, ale Garreth właśnie wyczerpał go do cna. Ślizgon zerkał to na zakłopotaną Poppy, to na niewzruszoną Idę. Stali tak czwórką pod wejściem do pokoju wspólnego Hufflepuffu. Poppy założyła piękną, aczkolwiek skromną sukienkę w kolorze miodu, z rękawem na trzy czwarte, zakończonego białą falbanką. Gorset również miała obszyty białą nicią i lekkim dekoltem z ozdobną kokardką. Jej ubiór stanowił kontrast ciemnej sukni Idy, która kilka godzin wcześniej kupiła suknię w Hogsmeade, nie chcąc zakładać kreacji wybranej przez jej matkę, by pasowała do Ominisa. Czarna suknia pochłaniała całe światło, emanując własnym. Zupełnie, jakby ktoś skradł całe nocne niebo usypane gwiazdami i wylał je na tkaninę, z której uszyto suknię. Rękawy przy łokciu stawały się znacznie luźniejsze i opadały na ziemię, niczym cienka smuga cienia.  Dekolt w kształcie łezki uwydatniał obojczyki Idaliny, mocno odznaczające się na jej bladej skórze.

— Co jest, Sallow, masz taką głupią minę — sapnął Garreth w szarym garniturze i białą koszulą z pomarańczowym krawatem pasującym do sukni Poppy.

— Po prostu nie mogę wyjść z szoku, że szalały za tobą aż dwie kobiety na raz — odparł kąśliwie Sebastian, za co oberwał w żebra z łokcia. Skrzywił się z bólu i spojrzała niezrozumiale na Norden. — Nie mieści mi się to w głowie. Idalina, naprawdę się na to godzisz? Twój eks randkuje z twoją najlepszą przyjaciółką, zrywacie, a oni się umawiają?

Z pewnością dla osoby z zewnątrz ten układ wydawał się niesprawiedliwy i krzywdzący względem Idy. Poppy i Garreth przyszli razem na bal, próbując poznać się lepiej od innej strony niż tylko przyjacielskiej. Nie rzucając żadnych deklaracji czy wyznając uczucia. Z perspektywy Sebastiana Garreth złamał biedne serduszko Norden rzucając ją dla Sweeting. Kiedy tylko zobaczył, kto czeka razem z nim na dziewczyny, omal nie rzucił się do bicia z Gryfonem.

Ale Sebastian nie znał prawdy, w przeciwieństwie do Poppy i Garretha. Ida położyła dłoń na jego piersi, powstrzymując go przed zrobieniem czegoś wyjątkowo głupiego.

— Sebastian, to nie tak — powiedziała do niego w uspokajający sposób, o dziwo, podziałało. — Mówiłam ci już, że... Posłuchaj, to było małżeństwo zaaranżowane — skłamała, zaskakując tym samym Gryfona, który z dezaprobatą pokręcił głową.

Widocznie jemu nie podobało się już brnięcie w kolejne kłamstwa, nie chcąc wpaść we własną sieć fałszu. Skrzyżował ręce na piersi, pozwalając Idzie dalej kłamać.

— Nie chciałam stać na drodze prawdziwej miłości, więc zakończyliśmy nasz wymuszony związek. — Teraz brakowało, by zaproponowała udawany związek Sebastianowi, by uniknąć udawanego związku z Garrethem, chcąc uniknąć prawdziwego związku z Ominisem. Nawet nie wiedziała, kiedy tak już namieszała. — Ale wszystko jest okej. Jesteśmy przyjaciółmi. — Uśmiechnęła się do Ślizgona.

Sebastian westchnął, najwidoczniej tolerując taką odpowiedź, choć domyślał się, że po prostu Puchonka chce kryć Weasley'a, ale już nie drążył tematu. Garreth szepnął coś dyskretnie do Poppy, a ta przypominając sobie o czymś, złapała Sebastiana pod ramię, prowadząc go w tylko sobie znanym kierunku, pozwalając pozostałej dwójce na nieco swobodniejszą rozmowę. Gryfon stanął za Idą z rozczarowaniem wymalowanym na twarzy.

— Nie patrz tak na mnie, uratowałam się cię oberwaniem w twarz — rzuciła, krzyżując ręce na piersi.

— A jeśli Sallow powie Gauntowi, że byliśmy tylko z przymusu? Gaunt się połapie, że cały ten związek był układem.

Ten chłopak był naprawdę wyjątkowy. Nawet teraz dbał o interes Idaliny, by przez ich knowania, nie wpakowała się w większe kłopoty. Cały czas jej pilnował, jak prawdziwy przyjaciel. A co ona mu mogła rzec na uspokojenie? Trzymam rękę na pulsie, powiedziała, wszystko pod kontrolą.

Nieprawda. Musiała po prostu wierzyć w Sebastiana, że ta krótka ciekawostka nie zachęci go do podzielenia się z nią z Ominisem. Postanowiła te zmartwienia zostawić daleko za sobą na tę jedną noc. Dogoniła zamyślonego czymś Sebastiana, stojącego kilka kroków przed Poppy, również nieobecną myślami. Idę zaciekawiło o czym ta dwójka rozmawiała, nim zjawiła się tu z Garrethem. Sebastian, czując obecność Idy, spojrzał na nią z cieniem w oczach. Mimo to uśmiechnął się, wyciągając do dziewczyny ramię, by towarzyszyć jej do Wielkiej Sali. Garreth uczynił to samo dla Poppy, ta przeszła dwa kroki, wpadając na dwójkę przed sobą tak gwałtownie, że wytrąciła im maski na podłogę.

— Ach! Przepraszam! — zawołała Poppy, zakrywając usta dłonią. 

Ida zmarszczyła czoło, nie spodziewając się takiej niezdarności po przyjaciółce. Sebastian kucnął, by podnieść ich maski, chwilę im się przyjrzał, po czym wręczył jedną Idalinie. Cień skryty w jego spojrzeniu zniknął, ponownie ukazując tego radosnego młodzieńca. Rozpromienił się, kiedy Norden ujęła jego ramię.

— To co? Czas na maskaradę — powiedział, na co Poppy z Garrethem przytaknęli, zakładając swoje maski. Idalina również założyła swoją. Sebastian zawahał się, ale założył maskę. — Faktycznie, urok nie działa, kiedy zakładasz ją przy kimś. Dalej widzę twoją parszywą gębę, Weasley.

— To samo mogę rzec o tobie, Sallow. Jeden wieczór cię nie oglądać, a jednak rozpoznam cię nawet na końcu sali. Mój pech — sapnął Gryfon.

Udali się pod Wielką Salę, gdzie przebywało już kilka par. Urok profesora Ronena sprawiał, że Idalina nie potrafiła rozpoznać, kogo mijała. Może gdzieś minęła Natsai Onai? Może Fionę i Ominisa? Zaczarowane maski działały tak, że blond włosy nie były już blond, a brązowe oczy traciły swój kolor. To znaczyło, że ciężko było wyłapać jakikolwiek szczegół, pozwalający rozpoznać drugą osobę. 

Wielka Sala została wystrojona naprawdę niesamowicie. Cztery długie stoły domów Hogwartu zamieniono na duże okrągłe stoliki nakryte białymi obrusami z ułożonymi na nich bukietami róż i świecami. Zaczarowany sufit był niczym otwarte niebo pełne migoczących gwiazd. Gdy uczniowie wchodzili przez monumentalne drzwi, ich spojrzenia niechybnie wędrowały w górę, uwięzione w magii tych malowanych na niebie gwiazd. Nieraz sufit przypominał nocne niebo, lecz dziś wyglądał, jakby wszystkie gwiazdy i blask księżyca również zdecydowali się zagościć na balu i podarowali całe swe piękno.

Kamienny parkiet został tak wypolerowany, że odbijał blask sufitowych gwiazd, nadając całej sali aurę niezwykłego splendoru. Wysokie, gotyckie okna zdobiły przepychne różowe zasłony, które wraz z migotaniem gwiazd tworzyły niezwykłą grę świateł i cieni. Wzdłuż ścian stały okazałe kandelabry, których płomienie tańczyły w rytmie muzyki, tworząc romantyczną atmosferę. W tle rozbrzmiewała muzyka zaczarowanych instrumentów, unoszących się w kącie Wielkiej Sali, wygrywając najznamienitsze utwory, zachęcając do tańca i zabawy. W drugim kącie sali znajdował się kącik z atrakcjami — stoisko z drinkami i eliksirami przygotowanymi przez profesora Sharpa. Obok stała misa z ciasteczkami z wróżbami profesor Onai, a na samym końcu ulubione stoisko wszystkich dziewcząt — zaczarowane walentynki.

Idalina podziwiała Wielką Salę, jakby znalazła się w niej po raz pierwszy, ciesząc się widokiem czerwonych i różowych dekoracji. Z sufitu wciąż padało płatkami róż, które znikały w kontakcie z podłogą. Sebastian poprowadził ich do stolika, który zajęli razem z Poppy i Garrethem. Gdy uczniowie zebrali się w Wielkiej Sali, na podeście z jednym stołem dla nauczycieli, stanęła Mathilda Weasley, a muzyka ucichła.

— Myślę, że to odpowiednia pora rozpocząć nasz Walentynkowy Bal Maskowy. Zachęcam do brania udziału w atrakcjach przygotowanych przez profesora Sharpa, profesor Onai oraz profesora Ronena — rzekła wicedyrektorka, nie mając na sobie założonej maski. — Równo o północy nasz bal zakończy się poprzez zdjęcie masek i tym samym zaklętego w nich uroku, na zewnątrz odbędzie się pokaz różowych ogni. Życzymy miłej zabawy!

Muzyka na powrót objęła swoją magią całą Wielką Salę, ściągając różne pary na środek parkietu do tańca. Sebastian wyciągnął rękę do Idy z szelmowskim uśmiechem.

— Zatańczymy? — spytał, a Ida odpowiedziała, chwytając go za dłoń.

Poprowadził ją na środek parkietu, od razu wczuwając się w słyszaną melodię. Muzyka do tańca wypełniała powietrze delikatnymi dźwiękami skrzypiec, które płynęły jak strumienie melodyjnych tonów. Rytmiczne akordy fortepianu dodawały energii, prowadząc parę za parą w harmonijnym tańcu. Dźwięki instrumentów dętych, takich jak flety i klarnety, dodawały lekkości i swobody, jakby przynosząc powiew wiosennej bryzy na parkiet. Bas w tle podtrzymywał rytm, dodając głębi i stabilności całej kompozycji. Idalina była pod wrażeniem, jak Sebastian szybko odnalazł się w muzyce, tańcząc naprawdę z niesamowitą gracją. Może nie posiadał takich umiejętności jak Ominis, czasem ją nadepnął, to jednak świetnie się bawiła. Jeśli tak miała wyglądać reszta wieczoru, była na to gotowa.

— Ten wieczór będzie niezapomniany, Idalino — szepnął do niej na ucho Sebastian, kiedy obrócił ją przy swojej piersi. — Rozluźnij się.

— Nie wiedziałem, że tak dobrze tańczysz — odparła z uśmiechem.

— Jest wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz, kto wie, a może pozwolę ci je odkryć — wymruczał jej do ucha Sallow.

Tańczyli tak i bawili się jeszcze przez godzinę, póki Sebastian nie zaczął się dziwnie zachowywać, przy kolejnym tańcu, Puchonka zdecydowała się zagadać swojego partnera. Wciąż się rozglądał, jakby kogoś szukał. No właśnie. Kogoś. Z pewnością Fionę Ashford. 

— Sebastian, czy wszystko w porządku? — Mogła tylko zgadywać, jak Ślizgon się czuje ze świadomością, że jego miłość życia bawi się świetnie w towarzystwie najlepszego przyjaciela. Dzielnie starał się, by Ida zapamiętała ten wieczór,. — Czy...

— Przepraszam — przerwał jej Sebastian, zatrzymując się na środku parkietu, nie zwracając uwagi na tańczące wokół pary. — Muszę coś sprawdzić... niedługo wrócę, dobrze?

— Co? — wymsknęło się dziewczynie, całkowicie zbitej z tropu. O co tu chodziło? — Tak po prostu mnie tu zostawisz? W trakcie balu?

— Przepraszam... niedługo wrócę — powtórzył tylko. — Proszę, nie opuszczaj Wielkiej Sali przez ten czas, okej?

Chciała go wyśmiać i powiedzieć mu, gdzie może te swoje prośby sobie wsadzić. Ale tylko stała jak ten kołek, wpatrując się w jego oddalające się plecy, znikające w tłumie. Po policzku Idy spłynęła łza, którą starła szybko. Sebastian Sallow po prostu porzucił ją! Co za prostak! Burak! Dupek! Nic dziwnego, że Fiona również z niego zrezygnowała. Ten chłopak był jedną wielką czerwoną flagą, którą powinno się unikać jak tylko się dało. Na szczęście długo Ida nie błąkała się po Wielkiej Sali sama. Dopadła ją znikąd Poppy.

— Hej! I jak się bawisz? — spytała dziwnie niewyraźnym głosem.

— Piłaś? — Poppy machnęła na to ręką. — Zajebiście, poza tym, że mój partner uciekł — westchnęła, czując w piersi ból i rozczarowanie.

— Jak to uciekł? — Poppy rozejrzała się dookoła, jakby szukała Sebastiana, zawieszając wzrok w jednym punkcie. Nim Ida odwróciła się w tym samym kierunku, Sweeting złapała ją za dłoń. — Chodź! Tam są zaczarowane walentynki! Musisz spróbować!

Obie udały się pod najbardziej oblegane stoisko — zaczarowane walentynki. Sztuczka polegała na tym, że całowało się magiczny pergamin, który odczytywał myśli i sam zapełniał się odpowiednimi słowami, po czym anonimowo wysyłał się do obiektu westchnień nadawcy.

— I czym to się różni od wysłania walentynki przez sowę? — prychnęła Ida, patrząc, jak Poppy całuje różowy pergamin, a ten od razu zwija się w rulon z czerwoną wstążką i znika. — Cudaczne to.

— Anonimowość — przypomniała Poppy. — Myk polega na tym, że odczytuje twoje myśli, niemal jak Tiara Przydziału i wie, gdzie powinna się udać. Jeśli nie kochasz, nie lubisz nikogo w ten sposób, walentynka wraca do ciebie. Jutro o poranku walentynka będzie u twojego kochasia albo u ciebie. Jak dla mnie brzmi to świetnie, no dawaj, spróbuj!

— Ale ja nikogo nie kocham.

— Najwyżej kartka wróci do ciebie, śmiało, Ido! — zachęcała ją Poppy.

Dziewczyny wokół również całowały pergamin, będąc szczerze podekscytowanymi tą całą sztuczką. Ida ujęła w palce zaczarowaną walentynkę i złożyła krótkiego całusa na niej. Ta zwinęła się podobnie jak wcześniej u Poppy i zniknęła. Do zobaczenia rano, pomyślała Ida z rozbawieniem. Nagle zamarła dostrzegając niewyraźną sylwetkę daleko przy stolikach. Dwóch mężczyzn rozmawiało, jeden miał maskę i nie mogła go w żaden sposób rozpoznać, ale ten drugi... bez maski, wpatrywał się intensywnie w Idę, aż zrobiło jej się słabo i niedobrze.

— Ida? Co się dzieje? — zapytała zmartwiona Poppy, podtrzymując Idę przed upadkiem.

Ida poruszyła delikatnie ustami, lecz nie opuścił ich żaden głos. Ale gdyby tak było, Poppy usłyszałaby to jedno słowo. Jedno imię.

 Marvolo.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top