33.4. Walentynkowy Bal Maskowy| Ominis Gaunt

Czekał na nią pod portretem Grubej Damy przed wieżą Gryffindoru. Przynajmniej trzy razy poprawił marynarkę, próbując wyeliminować wszelkie niewidzialne zagniecenia. Od kiedy stanął przed wejściem do pokoju wspólnego Gryffindoru, schował różdżkę pod marynarką, nie chcąc dziś uchodzić za ślepego, po prostu chciał dać Fionie namiastkę normalnej randki. Usłyszał jak portret uchyla się i ktoś przechodzi przez przejście. Po ciężkim kroku rozpoznał, że to chłopak. Długo nie czekał, by dowiedzieć się, kto stanął przed nim.

— Gaunt? — Usłyszał zdziwienie w głosie Weasley'a. Wywrócił oczami, nie chcąc dziś użerać się z tym człowiekiem. — Lochy Slytherinu są w drugą stronę.

— Doskonale wiem, Weasley, gdzie jestem — odparł, zirytowany obecnością Gryfona. — Czekam na kogoś. — Garreth wzruszył ramionami, domyślając się, na kogo czekał Ślizgon. Przeszedł dwa kroki, aż Ominis zadał głośno pytanie, które nie powinno opuścić jego ust nigdy. — Zerwaliście z Idaliną?

Nie mógł widzieć, jak Garreth unosi brwi, nie spodziewając się, że Gaunta zainteresuje życie Idaliny. Przez głowę rudzielca przeszła śmieszna myśl, że może zaborczy narzeczony pragnie zaznaczyć swoje terytorium. Mylne stwierdzenie, bo Ominis już nie drążył tematu, a Garreth nie zdążył mu odpowiedzieć, bo zza portretu wyszła Fiona, ubrana niczym bogini w krwistoczerwoną suknię sięgającą aż do ziemi, ze złotym gorsetem, odkrytymi obojczykami. Czerwony materiał obszyto złotą nicią tworząc misterny wzór gwiazd, istne uosobienie prawdziwej Gryfonki. Przywitała się wesoło z Garrethem, a ten zasłaniając się obowiązkiem bycia teraz gdzieś indziej, zniknął za zakrętem.

— Nie uraczysz mnie ramieniem przy eskorcie na bal? — spytała z zadziornym uśmieszkiem, którego Ominis niestety nie mógł zobaczyć, ale słysząc jej głos, wiedział, że się uśmiecha.

— Wybacz... — odparł, od razu poprawiając swój błąd. Wyciągnął do niej ramię, które z wdzięcznością ujęła. — Wyglądasz zjawiskowo.

— Skąd taka pewność? Może założyłam strój do Quidditcha? — zaśmiała się perliście.

— Weasley zamknął gębę na twój widok, jak nic, zapierasz dech w piersiach — wyjaśnił, rumieniąc się.

Wciąż nie wierzył w swoje szczęście, że z ich dwójki, Fiona wybrała jego, a nie Sebastiana. To był istny cud! Już zawsze będzie dziękował Merlinowi i każdej sile wyższej za ten dar. Poprowadził Fionę do Wielkiej Sali, uprzednio zakładając zaklęte maski. Do ich uszu napływała piękna muzyka, choć Ominis ciągle w głowie nucił tę melodię, do której śpiewała Idalina Norden w Pokoju Życzeń.

— Jeśli będzie nudno, zawsze możemy urozmaicić nasz wieczór w Krypcie, co ty na to? — wyszeptała mu do ucha Fiona, stając na palcach, aby go dosięgnąć.

Ominisa od razu omiótł ten hipnotyzujący zapach mlecznej czekolady z orzechami. Wariował na jej punkcie i upijał się nią, nie mając nigdy dosyć. Dreszcz przeszedł go, kiedy zrozumiał znaczenie propozycji Gryfonki. Od kilku dni skradali sobie całusy, czasem pozwalając na dłuższe pocałunki, ale nigdy nie przekroczyli bariery cielesności. Czasem Fiona ocierała się o niego, jak mała kotka, ale zawsze robiła to w taki sposób, jakby był to przypadek.

— Och, czyżbyś miała coś konkretnego na myśli? — podjął tę zabawę, uśmiechając się pod nosem.

Fiona przesunęła dłonią z jego ramienia na pierś, palcem rysując fikuśny wzorek. Serce Gaunta przyspieszało jak za każdym razem, gdy go dotykała albo całowała. Do głowy przyszła mu nieprzyzwoita myśl — jak Fiona wygina się pod jego ciałem, cała naga z rozkoszy, wykrzykując jego imię, a jej głos odbijał się od kamiennych ścian Krypty. Ta wizja naprawdę mu się podobała, aż zrobiło mu się gorąco.

Mathilda Weasley rozpoczęła oficjalnie bal od krótkiej przemowy, a później impreza rozpoczęła się na całego. Uczniowie gromadzili się przy stoiskach z zabawami, wróżbami i przy stoliku z alkoholem,, bawiąc się w najlepsze. Fiona ujęła w palce kieliszek z czerwonym winem, opóźniając go szybko. Ominis odpuścił sobie komentarz, że takim trunkiem najlepiej jest się delektować spokojnie.

Zatańczyli do dwóch utworów, a Ominis wciąż trzymał ją w ramionach tak mocno, jakby obawiał się, że ktoś inny będzie chciał mu ją odebrać. Ten wieczór należał do nich, najpierw wyszaleją się na parkiecie, a na koniec zajrzą do Krypty, delektując się tam sobą, powoli, dokładnie... Jednak plany wzięły w łeb, bo w którymś momencie Fiona zaczęła się dziwnie zachowywać.

— Czy wszystko w porządku? — dopytywał zmartwiony Ominis, kiedy Fiona odsunęła się od niego.

Dziewczyna trzymała się za głowę, wbijając paznokcie w skórę głowy, niemal wyrywając przy tym sobie włosy. Łza poleciała po jej policzku, a Ominis nie był niczego świadomy, co się działo obok z jego partnerką.

— T-tak... Po prostu bardzo rozbolała mnie głowa — jęknęła tak cicho, że Gaunt zmarszczył czoło. — Przepraszam, muszę na chwilę wyjść. Niedługo wrócę.

— Pozwól, że będę ci towarzyszyć.

— Nie! To znaczy, proszę, Ominis... To damskie sprawy, muszę wyjść.

I zostawiła go, nim zdołał ją zatrzymać. Różdżkę miał ukrytą pod marynarką, nie chciał jej wyciągać, bo nawet zaklęta maska nie ukryłaby faktu, kto skrywa się pod nią. Czerwone światełko prowadziło w tej szkole tylko jedną osobę. Zatem Ominis cierpliwie czekał aż jego ukochana wróci. Ale czas mijał, a ona nie wracała. Rozchorowała się? Źle się poczuła? Może zasłabła gdzieś po drodze albo jest w skrzydle szpitalnym? Takie myśli dręczyły Ominisa. Jej zachowanie było co najmniej dziwne. Postanowił ją odszukać.

Przeszedł Hogwart dwa razy, już posługując się różdżką, ale nigdzie jej nie było — ani w skrzydle szpitalnym, ani w Krypcie. Pokój Życzeń także sprawdził, ale Smyk jej nie widział. Skoro nie chciała dać się odnaleźć, postanowił dziś już odpuścić i porozmawiać z nią jutro. Wracał do dormitorium, kiedy ktoś na niego wpadł. Była to osoba lżejsza i drobniejsza, czyli była to jakaś dziewczyna.

— Na brodę Merlina, cholera! Przepraszam! — Usłyszał jej głos,  ale najwidoczniej nosiła już maskę, bo w żaden sposób nie mógł jej rozpoznać po głosie, choćby bardzo się wytężał. — Poczekaj, mam przy sobie różdżkę! Chłoszczyć powinno załatwić sprawę. Chłoszczyć!

Możliwe, że plama zniknęła, nie zastanawiał się nad tym. Było mu już wszystko obojętne, nie chciał, aby ktoś poza nim miał popsuty nastrój, dlatego spokojnie czekał, aż dziewczyna się uspokoi i przestanie gadać, by ją wyminąć i wrócić do dormitorium. On sam przed wpadnięciem na nią, ukrył różdżkę pod marynarką.

— Nie przesadzasz aby trochę? To tylko marynarka.

— Wiem, ale tu nie chodzi o ciebie, a o mnie!To znaczy, mam dziś okropnego pecha, a teraz jeszcze ciebie staranowałam.

Język jej się plątał, ale starała się wyjaśnić to nieporozumienie. Ominis uśmiechnął się mimowolnie, co za ciekawa osoba, możliwe, że z młodszych roczników, bo nie kojarzył nikogo o podobnym usposobieniu.

— Ze mną wszystko okej, nie musisz się martwić — powiedział łagodnie. — Tak w zasadzie to i tak myślałem o zmyciu się do dormitorium. Moja partnerka gdzieś mi umknęła i raczej szybko nie wróci.

Już dawno porzucił nadzieję, że Fiona wróci. Po prostu mu uciekła, zasłaniając się bólem głowy. A jednak nigdzie nie mógł jej odnaleźć. Gdzie zatem się podziewała? Zwrócił się do dziewczyny, chcąc trochę rozładować napięcie powstałe po upadku i wylaniu wina, czuł, że nieznajoma nadal się trochę stresuje.

— A ty? Dama nie powinna chadzać sama w tak wyjątkowy dzień.

Dziewczyna prychnęła, krzyżując ręce na piersiach. Słyszała tylko szelest materiału sukni. W ten sposób szeleścił tylko drogi jedwab.

— Taka ze mnie dama jak z koziej dupy trąba — rzuciła, a Ominis starał się nie zaśmiać. — Mój partner... poszedł coś załatwić kilka godzin temu i słuch o nim zaginął.

Później wszystko potoczyło się tak szybko, że nim się Ominis zorientował, świetnie bawił się w towarzystwie nieznajomej, czerpiąc z tego wieczoru tyle, ile się dało. Dziewczyna okazała się nadwyraz inteligentna, elokwentna i zabawna.

A w tańcu rozumieli się bez słów — poruszali się jak jeden organizm, uzupełniali się i pasowali do siebie jak dwa puzzle jednej układanki. Ominis z tyłu głowy czuł żal do siebie, jego Fiona gdzieś przepadła, a on bawił się w towarzystwie przypadkowej dziewczyny. Teraz jednak głupio byłoby mu ją porzucić.

Dobrego tańca nigdy nie odmawiała. Akurat kiedy znaleźli się w Wielkiej Sali rozgrywała się muzyka do wolnego tańca, Idalina słyszała ją nieraz na bankietach, układ do niej wydawał się trudny do nauczenia, więc niektórzy uczniowie próbowali wymyślać swoje własne kroki. Ida chciała przejąć pałeczkę i poprowadzić w tańcu, myśląc, że tajemniczy chłopak nie zna tego tańca.

— Nie wiedziałam, że znasz ten taniec — powiedziała.

— Czy nie o to chodzi w tej maskaradzie? Nikt nie wie nic o nikim, każdy jest dla siebie obcy, każdy może być tej nocy kim tylko chce, kto wie, może w codziennym życiu taka dziewczyna nie zwróciłaby na mnie uwagi?

Prosta rozmowa zamieniła się w coraz to bardziej intensywny flirt, co mu się zaczynało podobać, choć było to niewłaściwe. Zasłaniał się tym, że pod maską nikt go nie rozpozna, a jutro o wszystkim zapomni, jak gdyby nigdy nic.

— Szaraczkami — powtórzył słowo wypowiedziane przez nieznajomą. Smakował je w ustach i naprawdę mu się podobało. — Podoba mi się to określenie. Zatem bądźmy dziś szaraczkami we dwoje.

Ten jeden wieczór nie był Ominisem Gauntem, syn Corvinusa Gaunta. Nie był bratem Marvolo i Morfina. Nie był narzeczonym Idaliny Norden. W którymś momencie przestał być chłopakiem Fiony Ashford. Po prostu był... jakaś osobą. Bez znaczenia, zwykłą, szarą, mogącą wszystko i nic.

W którymś momencie Ominis poczuł się zmęczony ciągłym tańcem, choć partnerkę miał iście utalentowaną. Ostatnio tak mu się dobrze tańczyło, o zgrozo, z Idaliną na bankiecie, choć ta nieznajoma była śmielsza, odważniejsza. W tłumie ciężko było mu się odnaleźć bez różdżki, więc pomimo przerwanego tańca, wciąż trzymał dziewczynę za rękę, co nie umknęło jej uwadze.

— Em... Wciąż mnie trzymasz za dłoń — szepnęła.

Czy w tym momencie ją wystraszył? Zrujnował moment? Ucieknie od niego?

— Wybacz, po prostu... Tak mi się to spodobało, masz taką drobną dłoń, gładką i ciepłą... Czy chcesz, żebym cię puścił?

— Nie... Nie przeszkadza mi to...

Cholera! Cholera! Cholera!

Serce Ominisa fiknęło koziołka, kiedy odpowiedziała to w taki niewinny, aczkolwiek uroczy sposób. Nie powinno go to ruszać, przecież był w związku z kobietą, którą kochał!

Przy stole z drinkami i eliksirami, gdzie dziewczyna podała mu jeden kieliszek. Jego wyczulony węch zdradził mu mniej więcej, co będzie musiał wypić. Na szczęście nie była to amortencja ani nic, po czym robiłby głupie rzeczy. Ale czy bieganie za nieznajomą dziewczyną nie było już głupotą?

— Naprawdę świetnie się z tobą bawię. Nie spodziewałam się, że ten wieczór da się jeszcze uratować.

— To oboje jesteśmy zaskoczeni.

— Dziesięć minut do zdjęcia masek! — ogłosiła wicedyrektoka.

Za dziesięć minut ta magiczna chwila miała dobiec końca. Zaraz znów wróci do rzeczywistości, gdzie wymaga się od niego zbyt wiele. Dziewczyna najwidoczniej myślała o tym samym, bo żałowała, że nie mogą spędzić więcej czasu razem.

— Dziś jesteśmy szaraczkami, prawda? Przez jeszcze dziesięć minut jesteśmy wszystkim i niczym, to nasze słowo.

— Pięć minut!

Ominis poczuł coś dziwnego, w żołądku, w sercu, w całym sobie. Sposób, w jaki mówiła o ich relacji. Chciał pamiętać o Fionie, musiał o niej pamiętać! Kochał ją przecież, na litość Merlina!

— Dziś oboje byliśmy szaleni — zgodził się. — To była... Najlepsza noc w moim życiu, i choć codzienność może zakończyć wszystko, to po prostu też chciałbym wiedzieć, kto jest tak intrygującą osobą, niezwykłą tancerką...

— Trzy minuty!

Nagle poczuł jej ciepłą dłoń, jak gładzi jego policzek. Zwalczył pokusę wtulenia się w nią, więc stał i czekał na jej kolejny ruch. To była zaledwie chwila, gdy poczuł delikatne muśnięcie ust. To podziałało jak zapalnik, nie mógł sobie odpuścić — jutro o niej zapomni, obiecywał sobie, ale dziś chciał ostatni raz ją poczuć, przy niej poczuł się żywy jak nigdy...

Ominis objął ją mocniej w talii, łapczywie wypijając się w jej usta z taką pasją i namiętnością, jakich się po sobie nie spodziewał. Okazała się dla niego narkotykiem, bo nie miał jej dość. Smakowała tak słodko, uzależniająco. Przerwali pocałunek, kiedy zabrakło im tchu.

— Minuta!

W ten sposób nigdy nie pocałował Fiony.

W ten sposób nigdy jej nie poczuł.

— Posłuchaj... Przepraszam, nie powinniśmy — a jednak czuł wyrzuty sumienia. Ona też miała swoje życie i możliwe, że co coś zrujnował.

— Ciii — uciszyła go — jutro to nie będzie miało już znaczenia. Dziś szaraczki, prawda?

Skinął głową.

— Dziesięć sekund!

— Przepraszam... Naprawdę. Cudownie się z tobą bawiłem, lecz czuję się jak oszust, może powinienem od początku powiedzieć kim jestem, bo w codziennym życiu trzymałabyś się ode mnie z daleka.

— Profesor Sharp?

— Proszę, nie żartuj tak teraz...

Nawet teraz dobry humor jej nie opuszczał.

— Trzy... Dwa... Jeden!

— Proszę o zdjęcie masek! — nakazała głośno profesor Weasley.

Słyszał jak wszyscy zdejmują maski, jak dziewczyna to robi.

— Zdejmij maskę — poprosiła cicho, głos wydawał się znajomy, ale powiedziała to tak cichutko, że nie mógł go powiązać z żadną konkretną osobą.

Niech wypowie jeszcze jedno słowo.

— Musisz zrozumieć... Że ja jestem...

Dotknęła go ponownie ściągając z niego maskę i odkrywając jego prawdziwą tożsamość. Poczuł ogromny wstyd, że nie mógł okazać się kimś innym.

— Jestem Ominis Gaunt.

Stali tak chwilę w ciszy. Może pisk radości? Wyrzuty? Złość? Cokolwiek. Ale ona... uciekła. Odwróciła się na pięcie i uciekła, a on tylko słyszał jej stukot obcasów. Zawołał za nią, ale bez różdżki nie był w stanie gonić jej.  Czy uciekła, bo była rozczarowana, że był Gauntem? Wyszedł przed Wielką Salę, z nadzieją nasłuchując tych kroków, ale towarzyszył mu jedynie gwar innych par. Łza spłynęła po jego policzku, a w sercu pozostał jedynie żal i ból.

Dopiero rano zrozumiał, że uczucie, z którym go zostawiła, nazywa się tęsknota.

Zatęsknił za nieznajomą z balu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top