26. Wężowa groźba

,,Nigdy nie ufaj nikomu za bardzo. Pamiętaj, że diabeł też był kiedyś aniołem".

Idalina zamknęła książkę od wróżbiarstwa, mając na dzisiaj serdecznie dosyć powtarzania wszystkich zagadnień, jakie zadała profesor Onai w zeszłym tygodniu. Poza Puchonką w bibliotece przebywało jeszcze kilka osób, uczących się na zajęcia tuż po weekendzie. Dziewczyna nie potrafiła się skupić na niczym innym poza sobotnim bankietem u Gauntów. Ominis Gaunt zachował się w stosunku do niej tak opiekuńczo, nie pozwalając Marvolo zbliżać się przez resztę wieczoru. Chociaż dziś dalej ją ignorował.

— Czekam na jakieś hot ploteczki — stwierdził Garreth, siadając w końcu na przeciwko niej. Idalina w odpowiedzi uderzyła czołem o biurko, jęcząc z bólu. — O nie, kochana, tak łatwo nie unikniesz spowiedzi. — Ida wymamrotała coś pod nosem. — To znaczy, że było super sztywno czy słabo sztywno?

— Garreth — westchnęła Puchonka — zlituj się. Co ty w ogóle tu robisz? Nie powinieneś eksperymentować nad eliksirem do roślin?

Garreth poprawił swój bordowy krawat ze złotymi paskami, a Ida dopiero teraz zwróciła uwagę, że ma na sobie tylko białą koszulę opinającą jego masywne ciało, a podwinięte rękawy odsłaniały mięśnie ramion. Cholera, Weasley naprawdę wydawał jej się w tym momencie atrakcyjniejszy. Od soboty bardzo zwracała uwagę na urodę chłopców w pobliżu. Może po prostu podświadomie szukała różnic pomiędzy nimi a Marvolo. Po prostu by mieć pewność, że nigdzie się nie czai, a jego wygląd, choć pociągający to skrywał prawdziwego bydlaka.

— Dostałem dzisiaj cynk o najbliższym meczu Quidditcha. Pamiętasz mój mecz, gdzie graliśmy z Krukonami? — Ida pokiwała głową. — A pamiętasz, że początkowo mieliśmy grać ze Slytherinem?

— Garreth, do brzegu — mruknęła Norden.

— Uwaga, lepiej usiądź.

— No przecież siedzę.

Chłopak parsknął śmiechem i poprawił się na ławce, pochylając się nad stołem zawalonym książkami. Rozglądał się dookoła, jakby przygotowywał się do wyjawienia naprawdę jakiegoś sekretu. Uśmiechał się przy tym tak zawadiacko, że Ida poczuła jak policzki stają się cieplejsze i zaczynają ją palić.

— Najbliższy mecz to Slytherin kontra Hufflepuff! — krzyknął podekscytowany, a zza regału wyskoczyła wściekła bibliotekarka. — Oj...

Madame Scribner zaczęła wygrażać Gryfonowi palcem, natychmiast wyganiając go z biblioteki. Przy okazji każąc Idzie spakować swoje rzeczy i upewnić się, że Weasley więcej tu dziś nie wróci. W ten sposób dwójka uczniów została wygoniona na korytarz. Dziewczyna posłała zirytowane spojrzenie swojemu udawanemu ukochanemu, starając się go nie udusić.

— Dzięki — fuknęła, bijąc go w ramię. — Przez ciebie Scribner nas wyrzuciła i nie do kończę referatu dla profesor Onai.

— Och, daj spokój, nie jesteś w stanie zbyt długo się na mnie gniewać, kochanie — powiedział nadal zadowolony z siebie, obejmując Idę ramieniem.

,,Uśmiechnij się, kochanie" — tak powiedział do niej Ominis chwilę przed tańcem. Dlaczego teraz o tym pomyślała? Jak mogła w jakikolwiek sposób porównywać kochanego, słodkiego Garretha z księciem ciemności, Ominisem? Przecież to było absurdalne!

Mimo to odetchnęła i pozwoliła się poprowadzić, jak się okazało, do Pokoju Życzeń. Cztery kociołki bulgotały, a w każdym pływał płyn w zupełnie innych kolorach. W jednym był jaskrawozielony eliksir o dziwnym zapachu, wywołującym łzy, w innym intensywny fiolet, w trzecim srebrna ciecz z dymem w kształcie okręgów i w ostatnim kociołku, nad którym Garreth skupił się najbardziej, był wściekle różowy eliksir o zapachu wiśni.

— Jaka jest szansa, że to wybuchnie nam w twarz? — spytała sarkastycznie, krzyżując ręce na piersi, nie mając zamiaru podchodzić bliżej kociołków. Garreth puścił jej uwagę mimo uszu. — W takim razie idę do swojej botananicznej części.

— Nadal mi nie powiedziałaś jak było u Gauntów — stwierdził Weasley, siadając na podłodze przy kociołku z różowym eliksirem, dodał do niego skórkę boomslanga. — Stało się coś tam?

— Nie, nie — uspokoiła go od razu Ida. Nie wiedziała kiedy, ale Garreth stał się jej tak bliski w tak krótkim czasie, że zaczęła mu się zwierzać. Podświadomie zrobiła z chłopaka zastępczą Poppy. Może powinna w końcu z nią porozmawiać? — Było znośnie, ale nudno, jak to na bankietach. Dużo tańców, sztywnych rozmów, kto to ma więcej wpływów w Ministerstwie Magii. Carrowowie byli nadęci, ich córka Bethany Carrow wylała wino na suknię Amnesii Malfoy, myślałam, że się pozabijają — zaśmiała się, ale widząc, że Garreth zrobił nietęgą minę, przestała się uśmiechać. — No co? To było nawet zabawne.

Chłopak podrapał się po głowie, nieco zakłopotany. Coś zaprzątało mu głowę i wydawał się... zaniepokojony. Podszedł do Idaliny, wbijając wzrok w swoje buty. W końcu podniósł oczy na jej twarz, a w jego zielonych oczach błysnął prawdziwy strach.

— Garreth, co się dzieje? — zapytała, czując jak serce zaczyna zwalniać.

— Jesteś pewna, że na bankiecie była Bethany Carrow? — Idalina pokiwała głową, będąc tego absolutnie pewną. Dziewczyna miała na sobie krzykliwie czerwoną suknię z odważnie odkrytymi ramionami. Poza tym miała okropny charakter i krytykowała każdą pannę, z którą przyszło jej rozmawiać. — Ido... Bethany Carrow nie wróciła do Hogwartu po weekendzie.

W innych okolicznościach Ida pomyślałaby, że może wolała zostać dłużej w rodzinnym domu, ale nagle inne wspomnienie zalało ją tak mocno, że aż zatoczyła się do tyłu. Nie zauważyła kamiennego posągu kuguchara na piedestale i zrzuciła go przypadkiem, roztrzaskując posążek na sporą ilość odłamków. Garreth złapał ją za ramiona, chroniąc przed upadkiem. 

— Ida? Ida! — wołał jej imię, widząc nieobecny wzrok Puchonki. — Ido, mów do mnie!

Ale w głowie Idy huczało jedno zdanie. Te, które przeczytała przed bankietem na liście Kasjana. Była to lista ,,wyjątkowych'' uczniów z Hogwartu. Widniało tam imię Bethany Carrow, obok była dopiska ,,zlikwidować''. Czy dopadli ją czarnoksiężnicy? Czy ta lista naprawdę była autentyczna?! A to znaczyło, że ktoś obserwował i zamierzał zlikwidować Ominisa i Fionę. 


              * 

                        *

/*


Ominis miał już dość obecności Sebastiana. Ten ciągle gadał o meczu z Puchonami i zagracił całe dormitorium pergaminami z rozpisaną strategią. Z jednej strony dobrze, że chłopaka zainterowało coś tak intensywnie, niemal wybijając mu z głowy czarną magię, ale nawet on nie chciał już tego słuchać. Sam mógłby wyrecytować te strategie, nie widząc nawet boiska i graczy. Wyszedł więc do pokoju wspólnego, słysząc szepty pierwszoroczniaków od strony okien, mówiących coś o syrenach. 

Ślizgon uśmiechnął się złośliwie pod nosem, nie wierząc, że ci dalej koczują przy oknach, doszukując się syren. Ten żart nigdy by mu się nie znudził. Usiadł przy kominku, ciesząc się, że chociaż tutaj ma święty spokój. Dziwnie się czuł od czasu bankietu w swoim domu. Z jakiegoś powodu często przykładał dłoń pod nos, doszukując się przyjemnego zapachu kwiatów polnych. Trzymanie Idaliny za rękę w trakcie tańca nie było jednak taką katorgą, jak myślał. Okazała się całkiem... pojętną partnerką do tańca, a jej głos przestał działać mu na nerwy... aż tak bardzo. Może byłby w stanie kiedyś zacząć ją tolerować jako swoją żonę. Po cichu kibicował jej w sprawie zerwania zaręczyn, ale nie chciał, aby wpadła w szpony jego brata.

Przez cały bankiet Marvolo kręcił się wokół Idaliny jak natrętny komar. Wydawało mu się to dziwne, ale może po prostu jego brat nudził się tą imprezą i chciał zagrać mu na nosie, odbijając narzeczoną? Żałosne. Samo myślenie było niedorzeczne, bo Idalina nie była kimś tak wyjątkowym, aby zwrócić na siebie uwagę kogokolwiek, no może poza tą rudą kanalią, Weasley'em. Nagle do pokoju wspólnego weszło kilku chłopców z jego roku, bo kojarzył ich po głosach.

— Spodziewałbyś się tego? — sapnął jeden. — Podałem jej książkę, bo nie mogła dosięgnąć! 

— Kto by przypuszczał, że Norden może być... taka atrakcyjna? — prychnął drugi. — A widziałeś jej nogi? Cholera, jak próbowała sama dosięgnąć książki, spódnica jej się podniosła. Jak myślisz: miała rajstopy czy pończochy? Takie zakończone koronką... Jej długie nogi, przesunąć palcami po tej miękkiej skórze.

— Zdjąłbym te pończochy zębami — zachichotał jeden ze Ślizgonów. — Myślisz, że jest dziewicą?

— Kurwa, stary, ogarnij się! — żachnął się kolejny. — Ona spotyka się z Weasley'em.

— Czyli dziewica — zaśmiali się dwaj na raz i przybili piątkę.

— Co ja z wami mam, zbole jedne... 

Ominis wyprostował się na kanapie, odgadując, że Ślizgoni mówią o Idalinie w sposób... dość... nieprzyzwoity. Brzmieli jak napaleni gówniarze, mając mokre myśli względem jego narzeczonej. Znaczy się, jeszcze jego narzeczonej, i chociaż w szkole uchodziła za dziewczynę Garretha, nie mógł tolerować, by ktokolwiek mówił w tak świński sposób o kobietach. Jego nogi podniosły go z kanapy, a różdżka poprowadziła go do roześmianej trójki, skupiając się na podnieconej dwójce chłopaków. Od razu zauważyli Gaunta obok siebie. Ominis rozpoznał po głosie tego, który chciał zdejmować pończochy Idy zębami i od ruchowo uderzył go pięścią w nos.

Chłopak przewrócił się, łapiąc za obficie krwawiący nos.

— JA PIERDOLE! GAUNT CO Z TOBĄ NIE TAK, TY ŚLEPY CHUJU?! — wrzeszczał ranny, obok niego znaleźli się jego koledzy.

— Och? Goyle? Czy to ty? — Udał zaskoczonego Ominis. — Cóż, musiałem pomylić cię z Sebastianem. — Uśmiechnął się podle, przekrzywiając głowę. — No cóż, ale skoro tu jestem... — Przykucnął przed Goylem. — Masz naprawdę brudne myśli, co? Ale jak słusznie powiedziałeś, Norden spotyka się z Weasley'em, to okropne mówić tak o zajętej dziewczynie, jakby była kobietą lekkich obyczajów. — Wciąż się uśmiechał, a pustka jego oczu dodawała mu przerażającego wyglądu. — Może ujmę to inaczej... Jeśli usłyszę jeszcze kiedyś, jak twoje plugawe usta mówią w tak niepochlebny sposób o Idalinie Norden, odetnę ci język — ostrzegł go, jego głos ociekał takim chłodem i jadem, że nawet dyrektor Black przeraziłby się jego słowami.

— O czym ty...?

— Nie skończyłem — przerwał mu Gaunt. — Jeśli dowiem się, że spojrzałeś na nią w sposób pożądający, wydłubę ci oczy. Jeśli kiedykolwiek dotkniesz ją w sposób, w jaki sobie nie życzy, odetnę ci ręce. Czy mnie zrozumiałeś?

— Dlaczego ty...? — bełkotał, a w jego oczach błysnęły łzy przerażenia.

— Zapytałem, czy mnie zrozumiałeś, Goyle? 

— Pierdol się, Gaunt!

Ominis poruszył ustami, wydając z siebie syczący dźwięk, którego trzej Ślizgoni nie zrozumieli. Znad ramienia Ominisa wysunął się biały wąż o lśniących łuskach. Zsunął się z ręki Gaunta, wysuwając swój rozdwojony język ku nim. Ominis pociągnął nosem, omal nie wybuchając śmiechem.

— Chyba powinieneś zmienić spodnie, Goyle. I radzę zrobić ci to teraz. Ona uwielbia zapach strachu ofiary zanim ją pożre — wskazał różdżką na węża.

Goyle od razu poderwał się na równe nogi, ignorując krew wciąż spływając mu ze złamanego nosa. Wyklinał Ominisa, pociągając za sobą kumpli.

— Dopadnę cię jeszcze, Gaunt!

Jednak Ominis nie przejął się słowami kogoś tak nieznaczącego jak Goyle, ale miał nadzieję, że wybił tej świni Idalinę. Posłuchał się brata, lepiej pilnował swojej narzeczonej. Chociażby odpychając od niej tak bezwstydnych adoratorów. Sam nie poznawał siebie, jeszcze nigdy nikomu nie groził w ten sposób, ale był przekonany, że gdyby nadażyła się okazja — dotrzymałby słów i skrzywdziłby Goyle'a w bardzo... bardzo okrutny sposób. 

On naprawdę był prawdziwym Gauntem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top