Rozdział IV

Ktoś zapukał w szybę. Pierwszy raz, a potem drugi. Uderzenia nie były silne, jednak wyrwały Nadię z błogiego snu. Otworzyła niechętnie oko, żeby sprawdzić, co się dzieje. Pierwszą rzeczą, na którą natknęła się wzrokiem, było biurko zasypane paragonami, drobnymi karteluszkami i papierkami po cukierkach, na których zwykła robić notatki czy zapisywać myśli, w jej przypadku niezwykle ulotne. Wśród nich można było dostrzec niemalże wszystkie rodzaje kwiatów polnych, zwiędnięte pod wpływem braku wody. Żółte ściany, które sama zdecydowała się pomalować kilka miesięcy temu, idealnie współgrały z całym rozgardiaszem.

Podniosła się niechętnie i zagarniając włosy do tyłu, udała się w stronę okna. Na dworze panował spokój. Musiała być wczesna godzina. Rozejrzała się po podwórzu, jednak nikogo nie dostrzegła. Agata i Olaf zapewne jeszcze spali. Brama była zamknięta, a stary kocur Fryc, jak to miał w zwyczaju, wylegiwał się na środku klombu. Nadia już miała odchodzić, gdy nagle usłyszała się kolejne stuknięcie. Niewielka szyszka uderzyła w okno. Otworzyła je i wyjrzała na zewnątrz. Po chwili spostrzegła, że ktoś ją obserwuje.

– Co ty tu robisz? – powiedziała ściszonym głosem Nadia.

– Jesteś zdrowa? Wczoraj strasznie zmokłaś.

Ignorując jej pytanie, Michał zszedł z werandy i wolnym krokiem udał się pod okno. Dziewczyna z bijącym sercem przyglądała się każdemu ruchowi. Jak to się w ogóle stało, że w przeciągu kilku dni spędzili ze sobą tyle czasu? Mnóstwo gości przyjeżdżało do pensjonatu, jednak z żadnym nie udało nawiązać się bliższego kontaktu. Co prawda opowiadali o tym, czym się zajmują, skąd przyjechali, jednak każdy robił to raczej z grzeczności niż z chęci dowiedzenia się czegokolwiek o ludziach pracujących w tym miejscu.

Chłopak jak zwykle miał na sobie przewiewną koszulę i sztruksowe, nieco za duże spodnie. Smukłe ręce trzymał za plecami.

– Wiesz która jest godzina? – wyjąkała Nadia, zupełnie zdziwiona całym zajściem.

– Ja zawsze dotrzymuję słowa.

Kiedy był już blisko wyciągnął ręce przed siebie, podając dziewczynie niewielki kosz, upleciony z wikliny.

– Chyba żartujesz – rzekła Nadia.

– Twoja mama wcale nie była zła. Co prawda musiałem się trochę wysilić, jednak było warto. Mówiła coś?

Nadia opowiedziała mu o całym zajściu, co chwilę zawieszając głos. Jego wzrok niezwykle ją krępował.

– Skąd w ogóle masz te jajka? I dlaczego jesteś tak wcześnie na nogach?

– Zadajesz strasznie dużo pytań. Skoro nalegasz, to powiem ci, że nie potrzebuję dużo snu, a cały kosz zdobyłem od tej samej kobiety, co ty.

– Jak ją znalazłeś? Poza tym, kto cię o to prosił? Michał, jesteś naszym gościem.

– W mojej naturze nie leży chęć odpoczynku. Cała dusza pragnie przygody. Pochodziłem trochę po lesie, a że nie jestem hobbitem czy też innym fantastycznym stworem, stać mnie tylko na zdobywanie jajek, a nie cudownych pierścieni czy innych skarbów.

Po tych słowach wręczył jej pakunek, cały czas obserwując jej ruchy.

– Kto za to wszystko zapłacił?

– Nadia, skończmy ten temat. Zauważyłem, że masz tendencje do zamartwiania się nad różnymi problemami. Jest wystarczająca ilość jajek? Tak. Więc po co tworzyć dodatkowe problemy? Lepiej zaproś mnie na herbatę, zanim wyjadę stąd za dwa tygodnie.

Dziewczyna nieco się zawstydziła. Na jej twarz wstąpił rumieniec. Przystała na jego propozycję i przebrawszy się szybko, zeszła do kuchni, gdzie już na nią czekał. Nic nie mówiąc, wstawiła wodę na herbatę i oparła się o blat kuchenny. Milczeli przez chwilę, co było rzeczą niezwykle krępującą dla Nadii. Michał przez cały czas na nią patrzył.

– Zawsze wyobrażałem sobie, że mój dom jest wielkim samolotem i wszyscy lecimy w nieznane. Gdybym był małym chłopcem, mieszkającym w tym miejscu, pokład ten byłby naprawdę wyjątkowy.

– Podoba ci się tu?

– Tak. Wszystko jest spokojne. Jakby czas na chwilę stanął w miejscu. Idąc przez las, wyobrażam sobie, że wchodzę do innego świata. Z głośnego zgiełku miasta uciekam do schronu, mogącego uchronić mnie przed złem tego obłudnego świata.

– Dlaczego postrzegasz go w taki sposób? – spytała, zdziwiona jego ostatnimi słowami.

– W jaki? Prawdziwy i niekiedy trudny do zaakceptowania? Nadia, każdy z nas tworzy sobie jakąś wizję rzeczywistości. Jeśli wydaje ci się, że świat to ciągła zabawa, radość i śmiech, to mylisz się. Z drugiej strony, postrzegając go jako dzieło beznadziejne, pozbawione jakichkolwiek pozytywów, również jesteś w błędzie.

– W takim razie jak go postrzegasz?

– Jako coś pięknego, jednak nieidealnego. Ziemia skrywa w sobie wiele sekretów, ale to ludzie niszczą wszystko.

Woda zaczęła się gotować. Nadia wyłączyła gaz i zalała wrzątkiem herbatę. Przez chwilę analizowała słowa chłopaka.

– Dlatego nie czuję się tu dobrze. Gdyby każdy choć trochę się wysilił, wszystko wyglądałoby inaczej.

Dziewczyna podała Michałowi herbatę, a sama usiadła naprzeciwko niego. Chłopak smukłymi dłońmi ostrożnie dotknął gorącego kubka.

– Może masz rację – przytaknęła mu niechętnie, nadal zbita z tropu.

– Tobie się tu podoba, prawda?

– Co masz na myśli? – spytała, nie wiedząc, do czego zmierza.

– Wydajesz się osobą dobrze ustatkowaną, której chyba nie brak niczego, pomimo tego, że ostatnie chwile w twoim życiu są dość traumatyczne. – Każde słowo wypowiadał z wielką ostrożnością, jakby nie chciał powiedzieć czegoś niewłaściwego.

– Nie masz racji. Wiele rzeczy jest zupełnie bez sensu. Nie mogę sobie z nimi poradzić, ale jakoś nie chcę ich nikomu pokazywać.

– Masz przecież kochające rodzeństwo, matkę – tu ściszył głos i na chwilę go zawiesił, jakby szukał odpowiedniego epitetu, jednak takiego nie znalazł. – Czujesz się kochana, potrzebna.

– Nie wiem do czego zmierzasz, ale wcale nie jestem szczęśliwą dziewczynką, tylko na pozór wymyślająca sobie problemy i szukającą dziury w całym – mówiła dobitnie, wyraźnie akcentując każde słowo.

– Tego nie powiedziałem. Wiem, że wiele przeszłaś i umiesz sobie nieraz poradzić. Ale mimo to, masz w sobie siłę, której ci zazdroszczę.

Jego słowa przerwało wejście matki, która w pierwszej chwili była dość osłupiała, potem jednak na jej twarz wstąpił niewielki uśmieszek.

– Dzień dobry! – rzuciła na widok Michała. Ten uśmiechnął się i odpowiedział jej tym samym.

– Nadia, dziś czeka cię trochę pracy. Ksiądz Jacek przyniósł w skrzynkach trochę ozdób, po południu przywiezie jeszcze stoły. Wszystko trzeba rozwiesić na placu przed jeziorem. Zajmij się tym.

Swoje smukłe ciało skierowała w stronę lodówki, z której wyciągnęła zimną butelkę wody. Jednym ciurkiem opróżniła niemalże jej całą zawartość, po czym zabrała się do przygotowywania śniadania dla gości.

Nadia upiła łyk gorącej herbaty i zaczęła dopytywać o szczegóły. Michał przez cały czas jej się przyglądał. Wydawało jej się, że nawet bardziej niż dotychczas.

– Nie zajmie ci to dużo czasu. Trochę się sprzeciwiałam, żeby to wszystko zawieszać, kombinować, ale ksiądz Jacek był nieugięty.

Dziewczyna odstawiła kubek do zlewu, po czym przeprosiła Michała i wyszła. Ten jednak dogonił ją, oferując swoją pomoc.

– Nie ma mowy. Jesteś naszym gościem, a i tak już wiele zrobiłeś. Lepiej będzie, kiedy pójdziesz się przejść albo popływać.

– Kusząca propozycja, jednak twoja mama przerwała nam całkiem intrygującą rozmowę.

Nadia milcząc, ruszyła w stronę werandy, gdzie znalazła skrzynki, wypełnione kolorowymi wstążkami, lampionami i łańcuchami. Chłopak szybko je wziął i zaczął ostrożnie kierować się w stronę jeziora. Było dość wcześnie, lecz słońce dawało o sobie znać. Na czoło chłopaka wstąpiły niewielkie kropelki potu.

– Po co w ogóle to robisz? Żaden z gości nigdy nie kwapi się do pomocy – spytała Nadia, chcąc przerwać błogą ciszę.

– Mówiłem ci, że nie znoszę, siedzieć bezczynnie i z założonymi rękami patrzeć na to, co robią inni.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Widziała, że każde słowo przychodzi mu z wysiłkiem.

Minęli pensjonat i niewielki sad, za którym roztaczał się malowniczy widok na rozległe jezioro, otoczone gęstymi szuwarami. Chłopak przystanął, kładąc skrzynki na ziemi. Szybkim ruchem ściągnął błękitną koszulę i przeczesał ruchem ręki kręcone loki.

– Praży niesamowicie. Nie znoszę słońca – powiedział, ocierając kropelki potu.

Nadia, nic nie mówiąc, zabrała się do rozpakowywania skrzynek. Poplątane ozdoby sprawiały trochę problemu. Michał po chwili przykucnął, żeby jej pomóc.

– Nic o tobie nie wiem – wyjąkała, męcząc się z supełkiem poplątanych wstążek.

– Mógłbym to powiedzieć na twój temat – odpowiedział z ironią.

– Kim tak naprawdę jesteś? Co robisz? – Nie zważała na jego słowa.

– Człowiekiem, który ciągle czegoś szuka. Nie widzi sensu. Tęskni. Marzy. Nienawidzi. Uśmiecha się. Czuje się dobrze.

– Czy ty zawsze musisz być taki tajemniczy?

Przez chwilę nic nie mówił. Wbił wzrok w ziemię, jakby chciał znaleźć tam jakąkolwiek odpowiedź.

– Co mogę o sobie opowiedzieć? Marzyłem kiedyś, żeby rysować. Bo to kocham najbardziej. Lecz, kiedy człowiek czegoś bardzo pragnie, to zawsze znajdzie się coś, co mu przeszkodzi. Nie mam pieniędzy, żeby się rozwijać...

– Więc co teraz robisz? Pracujesz? Uczysz się?

Chłopak znowu się zawahał. Nadia, rozplątawszy długi, ozdobny łańcuch, położyła go na ziemi i zabrała się do następnego.

– Jestem piekarzem, kelnerem, sprzedawcą. Chwytam się byle jakiej roboty, żeby jakoś wiązać koniec z końcem.

Dziewczyna poczuła, że uderzyła w czuły punkt. Zniknął pewny siebie, niezwykle ironiczny chłopak, mający w zanadrzu odpowiedź na żartobliwe pytania.

– Teraz dostałem kilka dni wolnego. Właściciel piekarni pozwolił mi na chwilę odpocząć.

Nadia na chwilę zastygła w bezruchu. Przez chwilę szukała odpowiedzi, która byłaby całkiem trafna.

– Mieszkasz sam? – zdecydowała się wreszcie wyjąkać.

– Nie. Z rodzicami, ale nie za bardzo mogę liczyć na ich pomoc. Od zawsze byliśmy biedni jak przysłowiowa mysz kościelna.

Dziewczyna nie miała odwagi nic powiedzieć. Michał sięgnął do kieszeni i wyciągnął niewielki notes, oprawiony czerwonym papierem. Otworzył go i delikatnie zaczął kartkować.

–Może tobie się spodoba – rzucił, wyrywając kartkę.

Nadia delikatnie sięgnęła po świstek.

– Wydają się znajome – powiedziała, przyglądając się szkicowi.

Na trochę zmiętej, szarej kartce narysowane były jej oczy. Wyraźnie podkreślone i nieco smutne.

– Takie je zapamiętałem.

– Są niesamowite! – powiedziała i dotknęła go za rękę, w której ściskał zeszyt.

Chłopak szybko ją cofnął i wstał. Twarz dziewczyny przybrała kolor purpury.

– Dziękuję. Możesz to, rzecz jasna, zachować. Zabierzmy się lepiej za rozpakowywanie tego wszystkiego.

Nie patrząc na nią, przykucnął i zaczął odplątywać kolejne ozdoby. Nadia, przez cały czas unikając jego wzroku, wróciła do wcześniejszego zajęcia. Nie miała ochoty z nim rozmawiać. Wstydziła się. Onieśmielał ją jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top