Rozdział I

W kuchni dało poczuć się zapach świeżo upieczonego ciasta. Woń wypełniała niewielkie pomieszczanie, w którym przy okrągłym stole siedziały dwie kobiety. Jedna z nich poruszyła się leniwie, poprawiając taboret. Była dość otyła. Miała na sobie długą, sięgającą ziemi sukienkę i wełniany sweter. Jej twarz poczerwieniała, a na czole pojawiły się kropelki potu. Otarła je jednym ruchem, po czym zamieszała herbatę, stojącą na blacie. Druga miała smuklejszą budowę. Na szczupłej, pełnej zmarszczek twarzy malowało się skupienie. Wysoko upięty kok i przenikliwe spojrzenie sprawiały, że wydawała się być niezwykle surowa. Z uważną miną słuchała rozmówczyni, od czasu do czasu rozglądając się po pomieszczeniu albo kręcąc stopą.

Atmosferę zakłóciło wejście dziewczyny. Poruszyła drzwiami z niezwykłym impetem, jednak kiedy tylko natknęła się na spojrzenie matki, skamieniała. Jej twarz w ułamku sekundy przybrała wyraz powagi. Ukłoniła się pośpiesznie i poinformowała, że wychodzi. Zza drzwi wyłoniła się druga postać, która również skinęła na powitanie. Szczupła kobieta burknęła coś pod nosem, co prawdopodobnie oznaczało jej zgodę. Po chwili drzwi zamknęły się z hukiem. Nadia wybiegła przed dom, a zaraz za nią Iga. Szybkim krokiem ruszyły w stronę pobliskiej polany. Czarne lakierki, które miały na stopach, przybrały barwę kurzu.

Dzień był upalny. Słońce chyliło się ku zachodowi, rozpościerając na niebie malownicze widoki. Lekki wietrzyk muskał je po gołych łydkach i rozwiewał sukienki. Przez pewien czas szły w milczeniu. Nie musiały nic mówić, żeby nacieszyć się swoją obecnością. Świadomość drugiej osoby obok dawała im poczucie bezpieczeństwa.

Minęły budynki pensjonatu, spotykając po drodze Olafa i Agatę, pomagających przy gospodarstwie. Mężczyzna jak zwykle z szelmowskim uśmieszkiem ukrywał pod koszulą butelkę z trunkiem, którym raczył się każdego dnia. Zapytany przez innych, zawsze odpowiadał, że to zwykły kompot z dodatkiem lekarstwa na spirytusie. Jego przekrwione z przepicia oczy i napuchnięta twarz mówiły same za siebie. Między nim, a matką często dochodziło do kłótni, ale ta nie miała odwagi go zwolnić. Od roku borykała się z jeszcze większymi problemami, a w pensjonacie każda para rąk do pracy była niezwykle cenna. Agata z grobową miną sypała paszę do koryta. Obok zgromadziło się stado kur i gęsi. Odstawiwszy wiadro, otarła ręce o poplamiony fartuch i zniknęła za rogiem budynku. Olaf głośno się roześmiał, upił łyk wina, po czym podsumował w nieco nieprzyzwoity sposób jej zachowanie.

Żeby znaleźć się na polanie, wystarczyło minąć pamiętający jeszcze czasy wojny, drewniany kościół, szkołę i sklep. Wysokie brzozy, otaczające łąkę rzucały cień. Na nogach Nadii pojawiła się gęsia skórka. Potarła kolana dłońmi i rozejrzała się. Gdzie nie spojrzała, rosły chabry, maki, rumianek i kaczeńce. Schyliła się, by móc zerwać kilka z nich.

– Boję się o matkę – powiedziała nagle, przerywając błogą ciszę, panującą od jakiegoś czasu. Iga nic nie odpowiedziała, co skłoniło dziewczynę do kontynuowania.

– Wydawało mi się, że po roku jej przejdzie. A chyba wszystko zaczęło przybierać nowego wymiaru.

Koleżanka spojrzała na nią ze znakiem zapytania. Ta jednak pozwoliła sobie na zebranie myśli i po dłuższej chwili odparła:

– To nie jest już ta sama osoba, którą znałam ponad rok temu. Przecież jeszcze nie tak dawno, mogłyśmy porozmawiać o wszystkim. A teraz... Wiecznie niedostępna, naburmuszona, żyjąca w swoim świecie...

– Co masz na myśli?

– Nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałyśmy jak matka z córką. Czasami mam wrażenie, jakbym to ja była wszystkiemu winna.

– Nawet tak nie mów.

– A jak mam myśleć? Jeszcze te coraz częstsze spotkania z tą zielarką, wróżbitką, Bóg sam raczy wiedzieć, kim ona jest! Przesiadują godzinami w kuchni, zawsze za zamkniętymi drzwiami, a jak ktoś odważy się wejść, to naraża się na nieprzyjemne spojrzenia.

Po tych słowach jej oczy zaszły łzami. Iga, zupełnie nie wiedząc, co robić, wstała i zaczęła rwać kwiaty w znacznej odległości od Nadii. Nie chciała jej krępować. Jednak ta poszła za nią i nie patrząc na to, czy zrywa maki, czy chwasty, mówiła przez łzy.

–  Myślisz, że nie próbowałam z nią rozmawiać? – zaczęła, jakby Iga zadała jej pytanie.- Oczywiście, że próbowałam. Problem w tym, że ona mnie unika. Ostatnio słyszę ciągle: Nadia zrób to, zajmij się Marysią, pobaw się z Jaśkiem, pozamiataj, zawołaj Agatę i Olafa na obiad, pozmywaj...

– Dziwisz się, że nie może dojść do siebie? Przecież to, co stało się rok temu, strasznie na nią wpłynęło.

– Wiesz, że nie o to mi chodzi! Ona jest jak najbardziej normalna, tylko ze mną nie potrafi rozmawiać.

– Nadia, wydaje ci się. Dla niej to trudna sytuacja. Musi się z tym oswoić, a to, że szuka wsparcia w innych, bardziej doświadczonych osobach wcale nie czyni cię gorszą.

– Nic nie rozumiesz. Czuję... Właściwie ja to wiem! Tracę ją. Każdego dnia oddalamy się od siebie coraz bardziej.

Po tych słowach zaczęła rzewnie płakać. Grochy łez spływały jedna za drugą po bladych policzkach. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Pierwszy raz w taki sposób otwarła się przed Igą.

Ta, zupełnie nie wiedząc, jak się zachować,wstała. Wolała nie patrzeć na zapłakaną twarz Nadii. Choć znały się od dziecka, między nimi było coś, co nie pozwalało się im do końca się otworzyć. Spędzały ze sobą mnóstwo czasu na rozmowach, jednak nie wiedziały o sobie wszystkiego. Nie mogły sobie ufać bezgranicznie.

Iga rzuciła kątem oka na dorodny bukiet polnych kwiatów i stwierdziła, że tyle jej wystarczy. Nadia, nie zwracając zupełnie uwagi na swoje zbiory, też wstała. Zaczęła iść szybciej, aby dotrzymać koleżance kroku. Szły znowu w milczeniu, zachowując się tak, jakby rozmowa, która odbyła się przed chwilą, zupełnie nie miała miejsca. Nadia czuła żal do siebie. Nie powinna tak reagować.

Zaczynało robić się coraz zimniej. W oddali dało słyszeć się muzykę, dobiegającą zapewne z Rozległych trawisk, na których miała odbyć się Noc Świętojańska. Na samą myśl o tej uroczystości Nadia czuła niechęć. Nie lubiła przebywać wśród ludzi i to na dodatek w miejscach, gdzie cała uwaga od czasu do czasu skupiała się na niej. Pewnie zostałaby w domu, gdyby nie wielogodzinne namowy, a niemalże błagania Igi. Odkąd sięgała pamięcią, w tę noc, całą rodziną udawali się na świętowanie. Jeszcze dwa lata temu, brali udział w obchodach. Wracając do tamtych chwil, przed oczami stawał jej obraz rodziców. Zawsze czule się obejmowali i w przeciwieństwie do innych znajomych, nie wstydzili się swojej miłości. Z troską powtarzali, aby uważać na ogień. Obok nich zawsze kręciła się Marysia, która nie lubiła odchodzić dalej, niż kilka metrów. Jasia było wszędzie pełno. W ułamku sekundy potrafił wejść na drzewo, spaść z niego, nie doznając żadnych kontuzji, obejść ognisko kilka razy dookoła i zaczepić inne dzieci. Mama wtedy z przerażeniem na twarzy śledziła wzrokiem syna, a tata obejmował ją czule ramieniem i zapewniał, że nic mu nie grozi.

Dziś, obraz szczęśliwej rodziny był już przeszłością. W tym roku nie było mowy, żeby mama wyszła świętować z innymi. Spytana o to przez Nadię, obdarzyła ją tylko wymownym spojrzeniem i poprosiła, aby wzięła ze sobą młodsze rodzeństwo.

Kiedy po kilku chwilach dziewczyny znalazły się na podwórku pensjonatu, usiadły na werandzie i zabrały się do robienia wianków. Nadia zwinnymi palcami podbierała kwiaty, tworząc okrąg. Igę poprosiła o to, żeby zaplotła jej warkocza. Jasne, sięgające łopatek włosy, mieniły się, oświetlane resztkami słońca. Cisza, która trwała od jakiegoś czasu, została zakłócona wejściem Marysi, niezwykle uroczej pięciolatki. Na widok siostry uśmiechnęła się, pokazując swoje mleczaki. Zaraz za nią wybiegł Jaś, drąc się wniebogłosy i wykrzykując bojowy okrzyk . W rękach trzymał pistolet na wodę, którym strzelał, gdzie popadnie. Podniósł się lament. Zarówno Iga, jak i Nadia nie chciały zmoczyć swoich ubrań. Ten ze smutkiem wziął to pod uwagę, po czym ruszył do ogródka, aby atakować ozdobne krasnale. Piskom nie było końca. Marysia zaczęła nalegać, żeby jej też zrobić niewielki wianuszek.

Palce Nadii zaczęły przebierać jeszcze szybciej. Czas naglił, a za jakieś czterdzieści minut miało zacząć się świętowanie. Szybko uwinęła się z wiankami, a potem na chwilę udała się do środka, żeby założyć bardziej elegancką sukienkę. Zwiewny materiał w żółtym kolorze idealnie pasował do jej dobrze zbudowanego ciała. Przeczyściła jednym ruchem lakierki i już miała udawać się do wyjścia, gdy nagle do pokoju weszła matka. Oparła się o framugę. Była poważna. Palce bez przerwy bawiły się naszyjnikiem z niebieskim kamyczkiem. Nadia spojrzała na nią z niepokojem. Ta, jakby to wyczuła, wysiliła się na niewielki uśmiech.

– Bawicie się dobrze – rzuciła.

Dziewczyna już miała wychodzić, ale zrozumiała, że matka ma jej jeszcze coś do powiedzenia.

– Jutro z samego rana muszę jechać do miasta, a mamy nowych gości. Zajmiesz się tym? – był to rodzaj pytania, na które jest tylko jedna odpowiedź.

Nadia przytaknęła, po czym wyszła na werandę. Matka zniknęła w kuchni, gdzie zapewne siedziała jeszcze Zośka. Cała trójka była już gotowa. Ruszyli w drogę.

Na Rozległych trawiskach zebrał się spory tłum mieszkańców. Wokół dużego ogniska stały młode dziewczyny. Rozmawiały szeptem, co chwilę wybuchając śmiechem. Pod kilkoma drzewami rozłożyli się muzykanci. Zaczęli grać wpadające w ucho, rytmiczne piosenki. Ktoś przeskoczył przez ognisko. Serce zamarło na sekundę kilku kobietom. Widząc to, złapały się za głowę, polamentowały i znowu wróciły do rozmowy.

Księżyc od jakiegoś czasu królował na niebie. Roztaczał swój blask na drzewa i polanę. Ruszyli w stronę znajomych twarzy. Marysia mocno ściskała rękę Nadii. Jaś szedł sam. Uważał, że jako siedmioletni chłopiec nie może sobie pozwolić na tak wielkie upokorzenie ze strony starszej siostry. Cała czwórka podeszła bliżej ognia. Chcieli się rozgrzać, jednak donośny głos, dobiegający ze sceny (kilka belek ułożonych na balach słomy), oznajmił, że wszystkie panny, którym jeszcze nie dane było spotkać pana swojego serca, powinny zdjąć wianki i rzucić je na wodę. Ten chłopiec, który go wyłowi, może śmiało ubiegać o jej względy. Mała Marysia, Nadia i Iga zdjęły plecionki z głów i podeszły do brzegu rzeki. Woda płynęła spokojnie. Kilkadziesiąt metrów dalej ustawiła się grupka dryblasów. Jeden z nich rzucił jakiś komentarz i zaraz potem wszyscy znosili się od śmiechu. Prowadząca powiedziała jeszcze kilka słów i poleciła dziewczynom położyć wianki na wodzie. Nadia energicznym ruchem rzuciła swoją plecionkę. Rzut jednak nie był celny. Wianek zahaczył się o wystające gałęzie. Nie zważając na to, chwyciła za rękę Marysię, która ostrożnie nachyliła się nad brzegiem. Nurt rzeki był niewielki. Wianki poruszały się bardzo powoli. Tłum krzyczał, dało się słyszeć piski i głośne brawa. Ktoś zniecierpliwiony wziął długi kij i zaczął poruszać nim wodę. Plecionki przyśpieszyły. Marysia ściskała mocno dłoń Nadii, uważnie się przyglądając. Ta zaś była jakby nieobecna. Co prawda na jej twarzy malował się niewielki uśmieszek, jednak w gardle czuła ogromną gulę, która rosła z sekundy na sekundę. Czy już nigdy nie będzie mogła być szczęśliwa, a Noc Świętojańska zawsze będzie przypominać jej ojca? Od roku nie było dnia, żeby Nadia nie wspominała traumatycznych wydarzeń. Były jak kawałek lodu, który wbił się w serce i tam zawadza, nie mogąc go opuścić. Czuła, że zaraz wybuchnie płaczem. Wzięła więc głęboki oddech i szybko zamrugała. Iga zapewne zrozumiała, że coś jest nie tak, bo z niepokojem na twarzy spojrzała na dziewczynę. Zapewne chciała coś powiedzieć, ale jak zwykle nie znalazła właściwych słów. W głowie Nadii panował chaos. Mętlik myśli nie dawał jej spokoju. Choć niczym nie wyróżniała się spośród tłumu, wewnątrz toczyła bitwę sama ze sobą. Wiedziała, że nie może już nigdy zachować się tak jak dziś przy Idze. Nikt nie umie jej zrozumieć...

Mała Marysia podskoczyła kilka razy, głośno przy tym śmiejąc się i piszcząc. Nadia była zdezorientowana. Rozejrzała się dookoła, aby zbadać, co tak naprawdę się stało. Jeden z chłopaków, stojących w znacznej odległości od nich, wymachiwał wiankiem. Prowadząca dopadła mikrofon i zaczęła prawie wypluwać język. Pierwsza plecionka została wyłowiona. Jak się okazało, należała do Marysi. Nadia roześmiała się serdecznie i spojrzała na wodę. Jej wianek od dłuższego czasu leżał pośród gałęzi. Nie było szansy, żeby się stamtąd wydostał. Młodsza sistra, tak naprawdę nie mając pojęcia, o co chodzi w zabawie, głośno się śmiała.

W mgnieniu oka, inne plecionki zaczęły dopływać do celu. Prowadzą nie mogła powstrzymać się od zbędnych komentarzy. Po krótkiej pogawędce, podczas której zalała zebranych potokiem słów, poleciła, aby chłopcy odnaleźli właścicielki wianków. Iga kryła się ze swoją radością, zaś Marysia nie przestawała piszczeć i skakać. Nadia nie miała co liczyć na dobrą zabawę, jednak żeby nie zepsuć jej innym, wysiliła się na uśmiech.

Do Igi podszedł wysoki mężczyzna z niewielkim zarostem. Chyba tak jak ona, był skrępowany. Uśmiechnął się niepewnie i wręczył jej plecionkę, cicho mrucząc coś pod nosem.

Uwagę oderwało pojawienie się znalazcy wianka Marysi. Również zakłopotany, podszedł do maleńkiej dziewczynki. Nadia przyjrzała mu się i doszła do wniosku, że nigdy wcześniej go nie widziała, w przeciwieństwie do znalazcy wianka Igi, którego bardzo często spotykała na targu. Chłopak był wysoki. Zapewne nikt by nie skłamał, gdyby stwierdził, że ma jakieś dwa metry wzrostu. Ubrany był w luźne, nieco za duże spodnie i niedoprasowaną koszulę. Przenikliwym wzrokiem spojrzał na Marysię, a potem na Nadię, bezustannie wysilającą się na sztuczny uśmiech.

– Znalezisko młodej damy - powiedział drżącym głosem. – Jest mi przykro, że pani wianek utknął gdzieś między szuwarami. Proszę się nie martwić

– Jak pan to w ogóle dostrzegł? – spytała i uświadomiła sobie, że mówią do siebie w zbyt oficjalny sposób. Pan, pani? Jak w zamierzchłych czasach, kiedy to damy dworu nie mogły sobie pozwolić na beztroskie zwracanie się do młodzieńców.

– Sokoli wzrok to jedno, a drugie to: nadmierna ilość jaskrów. Wszystkie wianki mieniły się kolorami, a pani był w jednym kolorze.

Nadia roześmiała się. Przecież była przekonana, że nie różnił się niczym od wianka Igi i Marysi, które plotła w taki sam sposób.

Łagodny głos chłopaka zagłuszyła prowadząca, która oznajmiła, że czas na tańce i zabawy. Zaczęła grać muzyka. Skrzypce i gitara poszły w ruch. Wokalistka poruszała się w rytm piosenki, a kiedy nadszedł odpowiedni moment, melodyjnym głosem wyśpiewała słowa starej, pamiętającej jeszcze ubiegłe stulecie, piosenki.

– Młoda damo.- zwrócił się chłopak do Marysi. – Pozwolisz, że zaproszę twoją opiekunkę do tańca.

Nie czekając na odpowiedź, ani żaden ruch ze strony Nadii, chwycił ją za rękę i odszedł z nią w miejsce, gdzie zebrała się już spora grupa chętnych do zabawy. Dziewczyna była zdezorientowana. Wszystko działo się za szybko. Nim się obejrzała, była już na parkiecie.

Drugą dłoń położył delikatnie na jej smukłej talii. Poczuła lekkie mrowienie w tamtym miejscu. Serce zaczęło bić mocniej. Zarumieniła się i wbiła wzrok w odległy punkt. Oboje poruszali się w rytm muzyki. Chłopak niespodziewanie znalazł się w zdecydowanie za bliskiej odległości. Był na tyle blisko, że mogła poczuć jego zapach. Czuła woń łąki. A może było to świeże, górskie powietrze albo zmielona kawa? Pogubiła się. W każdym razie pachniał wyjątkowo. Wzięła głęboki oddech, aby napoić się tą wonią. Starała się przezwyciężyć skrępowanie. Od czasu do czasu nadeptywała mu na stopy. Ten zapewne wyczuł zdenerwowanie i serdecznie się uśmiechnął, a potem chwycił mocniej jej dłoń.

Kiedy piosenka się skończyła, zespół zaczął grać jeszcze żwawiej. Chłopak jakby tego nie zauważył, tańczył dalej. Jednak Nadia delikatnie wyrwała się z jego objęć, tłumacząc, że Marysia nie może zostawać tak długo sama. Zrozumiał to. Uśmiechnął się i podziękował. Kiedy się odwróciła, wiedziała, że wodzi za nią wzrokiem. Przenikliwym spojrzeniem, obserwował każdy punkt na jej ciele. Zaczęła iść szybciej i rozglądać się za Marysią, która, jak się okazało, postanowiła dołączyć do wodnej armii Jasia. Mały nie zapomniał wziąć ze sobą pistoletu na wodę. Teraz śmiał się w najlepsze, czyhając na kolejne ofiary. Nadia odetchnęła z ulgą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top