Rozdział 8 Rozstania
Caroline po przebudzeniu nie słyszała nic, prócz wesołego mruczenia Talii, która spała u jej boku. Więc Elvine faktycznie poszła spać na pole do domku dla wróżek, jak prosiła Caroline. Cisza jednocześnie była nieznośna, ale dziewczyna wiedziała, że postąpiła dobrze. Wczoraj ktoś mógł zginąć z ręki wróżki. Albo ona, albo Klaus.
Była już dziewiąta, Caroline była w pełni wyspana, ale nie potrafiła wstać z łóżka. Nie potrafiła stawić czoła, wszystkiemu, co może ją napotkać. Przykryła się ponownie kołdrą i przyciągnęła do siebie Talię, która miauknęła niezadowolona, że ktoś śmie ją ruszać. Caroline po chwili wyjrzała przez okno. Było tak pięknie. Mogłaby wyjść, popływać w basenie, poopalać się, lecz nie miała na to wszystko siły.
O godzinie dwunastej dziewczyna w końcu wyszła z łóżka. Ubrała się w elegancki niebieski komplet bluzki i spódnicy i poszła do łazienki, uczesać i umyć się. Miała podkrążone oczy.
Caroline wyszła z domu po krótkiej chwili. Słońce mocno raziło ją w oczy. Musiała je przymykać.
Elvine nigdzie nie było. Widać musiała się przejąć tym , co zobaczyła. Caroline miała tylko nadzieję, że nie pojechała do ogrodów wróżek i nie zrobi jakiegoś najazdu na nią i na Klausa.
Dziewczyna tęsknie patrzyła na zakręt, w który wczoraj poszedł Klaus. Oczami wyobraźni widziała go, jak biegnie, jak wiatr rozwiewa mu włosy. Tak bardzo chciałaby go zobaczyć, choć wie, że to jest niemożliwe oraz niedobre.
Kiedy tylko o tym pomyślała, poczuła się dziwnie. Przemienia się. Od czasu, kiedy odzyskała kontrolę, myślała, że to koniec z przemianami w wilkołaka, lecz prawda okazała się inna. Cały ten stres spowodował, że od nowa nie umiała sobie poradzić z przemianami.
Przemiana nie była tym razem bolesna, choć i tak była bardzo nieprzyjemna.
Caroline przeraźliwie zawyła. Usłyszała nawet krzyk dziecka w promieniu paru metrów od niej. Odwróciła się i zobaczyła małą dziewczynkę, która płakała, bo zobaczyła przeraźliwego wilkołaka. Tym była dla ludzi. Potworem. Wielkim, przerośniętym wilkiem, którego trzeba omijać szerokim łukiem i krzyczeć, gdy tylko się go zobaczy.
Wilkołaczka chciała się na nią rzucić, lecz jednak się powstrzymała w ostatniej sekundzie. Odepchnęła dziewczynkę i pobiegła jak najdalej. Chciała jej pokazać z jednej strony prawdę. Masz rację, dziecko, bój się mnie. Z drugiej zaś strony chciała pokazać, że w głębi duszy jest nieszkodliwa.
Słyszała bardzo wyraźnie każdego człowieka. Tak bardzo chciała ich przemienić.
Caroline starała się zachować kontrolę. Było to trudne, choć wykonalne.
Pobiegła do lasu i zaczęła wyrywać drzewa, aby dać upust swoim emocjom. Cała dyszała, bo zachowanie kontroli wiele ją kosztowało.
Nagle poczuła, że słabnie. Przestała szybko oddychać i poczuła się dobrze. Myślała, że przemiana ustępuje, lecz tak nie było. Caroline zakołysała się i upadła na chłodną ziemię.
***
Caroline powoli otworzyła oczy. Pierwsze co poczuła, to był chłód. Była zimna letnia noc. Była ciągle w lesie. Słyszała pohukiwanie sów. Lecz ku jej zdziwieniu nie była już w postaci wilkołaka. Była z powrotem sobą. Widać kiedy była nieprzytomna, musiała się przemienić.
Dopiero wtedy Caroline doszła do wniosku, że ktoś ją mocno przytula i gładzi po włosach. Dziewczyna leżała na kogoś kolanach, przytulona do kogoś torsu.
Tym kimś okazał się Klaus.
— Klaus? — zapytała słabym głosem, spojrzała na wampira, który patrzył na nią z troską.
— Ciii... — uspokoił ją Klaus, znów gładząc po włosach. — Wszystko w porządku. Tylko zasłabłaś.
— Zasłabłam?
— Tak. Znalazłem cię w lesie pod postacią wilkołaka. Znów utraciłaś kontrolę? — zapytał Klaus.
Caroline milczała.
— Dobrze — zaczął Klaus. — Zaniosę cię do domu. Jest środek nocy. Musisz iść do domu — powiedział Klaus.
Caroline nie miała siły się sprzeciwiać, więc tego nie zrobiła. Cierpliwie czekała, aż Klaus ją podniesie. Zrobił to bardzo delikatnie, lecz tak jakby dźwigał dwa gramy. Caroline oplotła ręką szyję Klausa, a on ruszył. Trzymał się jedną ręką pod kolanami, a drugą podtrzymywał, trzymając rękę na plecach słabej dziewczyny.
Klaus szedł szybko, Carolie czuła wiatr we włosach. Wtuliła się w niego. Czuła śliczne perfumy, którymi Klaus najwidoczniej się spryskał. Czuła jak jego klatka piersiowa się unosi i opada.
— Oddychasz? — zapytała nagle.
Klaus spojrzał w dół na jej twarz.
— Tak — przyznał. — Właściwie nie muszę, ale dzięki temu czuję się jakoś lepiej.
Caroline pokiwała głową i znów się w niego wtuliła. Klaus przyspieszył kroku.
Za pół godziny już doszli do domu Caroline. Klaus delikatnie postawił jej nogi na podłodze, lecz ona się zachwiała. Klaus popatrzył na nią ze współczuciem. Wyglądała tak mizernie.
Klaus nie zastanawiał się długo, tylko ugryzł się w dłoń. Z jego ręki pociekła krew.
— Klaus, co robisz? — zapytała.
Klaus jednak nie odpowiedział. Przycisnął krwawiącą dłoń do ust Caroline. Ona z początku czuła obrzydzenie. Nie chciała pić jego krwi. Nie jest przecież wampirem. Lecz jego krew była taka życiodajna... Chwyciła go za rękę i wypiła trochę krwi. Po chwili Klaus oderwał rękę. Dziewczyna obtarła usta. W tym czasie rana na dłoni Klausa się zagoiła.
— Co ty zrobiłeś? — zapytała.
— Napoiłem cię moją krwią. Dzięki temu szybciej dojdziesz do siebie, sweetheart. — Klaus uśmiechnął się i przekrzywił głowę na bok.
Faktycznie, Caroline po chwili poczuła się lepiej.
— Dziękuję ci Klaus. — Caroline uśmiechnęła się serdecznie do Klausa. — Skąd wiedziałeś, że będę w lesie?
— Akurat przechodziłem. — skłamał Klaus. Nie mógł powiedzieć dziewczynie prawdy.
Caroline pokiwała głową.
— Liczyłem, że cię spotkam. Jest sprawa... — Przybliżył się do Caroline i szepnął jej do ucha. — I Promise To leave you, now. You will live, just like before, like you never meet me. Zapewniam cię, że będziesz żyła szczęśliwie — powiedział ze swoim brytyjskim akcentem.
— Co? — Niedowierzała. — Odchodzisz?
— Sama mówiłaś, że to niebezpieczne — przyznał Klaus. Zacisnął mocno szczękę, a jego oczy nagle zalśniły, jakby wypełniły się łzami. Bo może tak było.
— Ja czasami nie wiem, co mówię. — Broniła się Caroline, marząc, aby Klaus został z nią. Na zawsze.
Jej oczy również napełniły się łzami.
— Wierz mi. Tak będzie lepiej — powiedział Klaus i przytulił się do Caroline. Złożył na jej ustach krótki pocałunek, po czym zniknął.
Caroline stała w tamtym miejscu jak słup. Nie mogła się ruszyć. Tylko łzy płynęły strumieniami po jej policzkach. Po Klausie została tylko krew na jej rękawie, gdzie się wytarła, oraz stale czuła jego wargi na swoich.
To koniec. Już nic nie będzie takie same — pomyślała.
***
Klaus biegł przez całe Moonlight Falls. Mimo że nie był szczęśliwy, na jego ustach pojawił się uśmiech szaleńca.
To dopiero początek. Potem już nic nie będzie takie same — pomyślał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top