Rozdział 19 Niepokonany?
N
ajgorsze było już za nim. Minęły te wszystkie chwile, kiedy musiał borykać się ze słońcem. Nigdy się nie zamieni w same kości tak jak to zrobiła Anette.
Tylko jedno go zastanawiało. Dlaczego Caroline nie umarła, kiedy wbił jej kołek w serce? Powinna umrzeć.
Klaus jednak nie wziął pod uwagi jednej rzeczy. Nie wbił kołka prosto w serce Caroline. Chybił. Ominął serce. O zaledwie parę milimetrów, ale jednak ominął. Być może to było przez przypadek, albo Klaus wcale nie chciał śmierci Caroline.
Nie! To przecież niemożliwe. To tylko głupi człowiek. Oj, przepraszam. Wilkołak.
Klaus wypił na śniadanie worek z krwią. Tęsknił za krwią Caroline. Za tym jak przychodziła rano i wieczorem i pozwala się mu posilić. Znaczy... Nie pozwalała. Nie miała wyboru. Ale miłe było to, że chociaż Klaus nie musiał zmuszać jej do tego siłą.
Krew z worka była niesmaczna. Taka jakby zepsuta i w ogóle nieświeża.
Mógłby iść na kogoś zapolować, ale chciał poczekać z wyjściem na pole do południa, kiedy to słońce będzie górowało.
Klaus zapomniał jakie kiedyś słońce było wspaniałe. Jakie dawało ciepło i szczęście. Teraz kojarzyło mu się z bólem. Ale już nie długo, znów poczuje słońce na swojej skórze.
Kiedy wypijał eliksir czuł minimalny ból. Nie mógł tak żyć przez kolejne sto lat, zanim stałby się żywym kościotrupem.
Mijały godziny, a Klaus niecierpliwił się bardziej. Jeszcze tylko chwila i poczuje słońce. Tak jak to robią ludzie.
Kiedy wybiła godzina dwunasta słońce górowało nad domem Klausa.
Wampir wziął głęboki oddech i wyszedł na podwórko. Stał w cieniu. Krok przed nim było słońce.
Owszem, była zima, słońca nie czuje się tak dotkliwie jak w lato, ale zawsze coś. W końcu będzie mógł polować w dzień, a nie w nocy.
Klaus uśmiechnął się sam do siebie po czym wyszedł na słońce.
Nagle uśmiech mu zrzedł. Nie wiedział co się dzieje. Spojrzał na swoje ręce. Zaczynały płonąć. Ból był niewyobrażalny.
— Co? — powiedział bezgłośnie Klaus, po czym szybko udał się do domu.
Zaczął machać rękami, aby ugasić ogień.
— To niemożliwe — przeklął pod nosem Klaus, po czym wystawił znów rękę za okno.
Stało się dokładnie to samo. Więc to nie prawda. Nie da się złamać klątwy. Ale jak to? Przecież w księdze Tomasa pisało, że się da. Wiedźma też wiedziała jak to wszystko się odprawia, więc coś takiego musiała już robić w przeszłości. Więc co jest nie tak? Dlaczego on ciągle pali się na słońcu?!
Klaus zmarszczył czoło i nagle jego twarz zdobiła mina zła.
To wina Tomasa! To on podsunął mu ten głupi pomysł!
Klaus założył na siebie czarną płachtę i szybko wybiegł z domu. Czuł, że płachta nie zdołała go uchronić przed szkodliwym działaniem światła słonecznego, ale starał się jak najszybciej dobiec do samochodu. Kiedy to zrobił i znalazł się za ciemnymi szybami w końcu poczuł się bezpieczny.
Z prędkością prawdziwego wampira wbiegł do sklepu z eliksirami, w którym obsługiwał Tomas.
— O cześć Klaus. I jak, sprzyja ci życie niepokonanego? — Uśmiechnął się Tomas, niemający jeszcze pojęcia, co go czeka.
— Niepokonany? A powiesz mi w czym mnie okłamałeś?! — wrzasnął Klaus.
— Okłamałem? — zdziwił się Tomas. Zobaczywszy rozwścieczoną twarz Klausa się wystraszył.
— Zrobiłem co kazałeś! Przemieniłem jedną w czarną wróżkę, a drugiej zabrałem człowieczeństwo! Co pominąłeś!? — warknął Klaus i chwycił zdezorientowaną hybrydę za szyję.
— Ja nic, tak pisało w księdze... — powiedział.
— W księdze? W księdze?! Okłamałeś mnie, a ja bardzo nie lubię kłamców.
— Klaus, przysięgam, ja nie wiem co poszło nie tak — Tomas bronił się z całych sił.
— Nie mam zamiaru na ciebie patrzeć — warknął Klaus i zabił hybrydę w jedyny sposób. Wyrwał jego serce.
Nikt, ale to nikt nie będzie wprowadzał Klausa Morgana w błąd. Ale pozostało tylko jedno do rozwiązania. Co z klątwą?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top