Rozdział 15 Uniwersytet cz. 1

C

aroline obudziła się cała poobijana na podłodze w salonie Klausa. Czuła liczne pogryzienia i widziała, że leży cała we krwi. Był już ranek. Przed małe okno w pokoju Klausa wpadało światło.

Spojrzała na swoje ciało i doznała szoku. Nie było miejsca, gdzie nie zostałaby ukąszona przez Klausa. Naprawdę. Każde miejsce. I każda rana krwawiła. Caroline z oka poleciała łza. Nawet już nie z bólu, ale z bezradności.

Klaus siedział na fotelu w salonie. Twarz miał ubrudzoną w krwi Caroline.

— Zemdlałaś po godzince naszej zabawy... — powiedział Klaus i przybrał minę urażonej, małej dziewczynki. — Nie ładnie.

Caroline nie odezwała się. Nawet nie miała odwagi, aby chociaż otworzyć usta.

Ostatnie dni były tak dziwne, że dziewczyna po prostu bała się Klausa, a przecież jeszcze niedawno Klaus wydawał się jej... potulny niczym baranek. Jednak nie sądziła, że wampir jest takim dobrym aktorem, że potrafił grać miłość, dobroć... A tutaj okazuje się, że jest odwrotnie.

— Nie martw się. Chciałem zobaczyć tylko twoją minę, kiedy zobaczysz jak fajnie cię pokąsałem — powiedział Klaus, jakby to było coś normalnego. Cóż, może dla niego było normalne, ale na pewno dla Caroline nie.

Klaus wstał z fotela i rękawem od swojej bluzy wytarł swoją twarz z krwi i ugryzł swój nadgarstek. Popłynęła z niego krew.

— Proszę, częstuj się. — Uśmiechnął się po swojemu unosząc tylko jeden kącik ust i podsunął nadgarstek do ust Caroline.

Dziewczyna nie chciała pić jego krwi. Wydawało jej się to paskudne, pić kogoś krew. Dlatego zapewne nie odnalazłaby się w roli wampira. Jednak ból tak jej doskwierał, że Caroline postanowiła wypić krew Klausa. Napiła się zaledwie parę łyków, a jej skóra naprawiła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Klaus oderwał swoją rękę od jej ust, a dziewczyna otarła się ręką, powstrzymując odruch wymiotny.

Klaus wstał i rzucił w stronę Caroline zmięte ubrania.

— Masz, zimno się zrobiło na polu, nie chcę żebyś zmarzła... — powiedział.

To było takie dziwne. Jakby Klausowi zależało na Caroline, ale ona i tak wiedziała, że to nie prawda. W końcu gdyby miał jakiś kaprys nie zawahałby się jej zabić.

Dziewczyna zerknęła na ubrania, które Klaus jej podrzucił. Była tam niebieska bluzka zapinana na suwak i rozciągnięte, luźne dżinsy.

— Mogę iść się przebrać? — zapytała cicho. W nocy jako wilkołak była odważna, ale teraz? Znowu jest kruchą istotką jaką jest człowiek.

— Nie krępuj się, przecież tutaj jestem tylko ja i tylko ty... Mi tam to nie dziwne... — Wzruszył ramionami.

Caroline wyraźnie skrępowana narzuciła na siebie niebieską bluzę i ją zapięła, a spodnie starała się ubrać tak szybko jak to tylko możliwe. Buty miała takie jakie nosiła wczoraj czyli wysokie kozaki na koturnie.

— I co? Tak trudno było? — zapytał Klaus.

Caroline pokręciła przecząco głową.

— A widzisz — zaśmiał się Klaus. — A teraz... Chodź do kuchni — powiedział i chwycił blondynkę w miejscu zgięcia łokcia i zaprowadził ją do kuchni.

Caroline usiadła na krześle, który wskazał Klaus.

Wampir nasypał dziwny czerwono-pomarańczowy proszek do kubka, a potem zalał go wrzątkiem. Podał taki kubek Caroline.

— Co to? Skisła krew? — Lekko powąchała potrawę.

— To zupa pomidorowa w proszku... — Klaus popatrzył się na Caroline jak na idiotkę.

— Aha... — Caroline spojrzała na Klausa. — Dziękuję — powiedziała, niechętnie, ale bała się, co będzie gdy tego nie usłyszy.

Dawno tego nie mówiła Klausowi, bo szczerze mówiąc nie miała mu za co dziękować.

— Musisz przecież jeść, bo inaczej nie będziesz miała zdrowej krwi, a ja nie lubię zepsutej krwi... — powiedział, śmiejąc się.

Caroline w tamtej chwili chciała odwołać tamte podziękowania, ale wolała tego nie robić, bo jeszcze by się jej dostało.

— Powiedzmy sobie szczerze. Kim dla mnie jesteś? Chodzącym workiem krwi. Niczym więcej...

Caroline zakręciła się łza w oku... Jak Klaus mógł tak ją nazwać? Ale czego mogła się spodziewać po wysysającym krew potworze? Jednak te słowa ją bolały. Chociaż nie powinny...

— Dobra — powiedział Klaus i wstał z krzesła. Siedział obok Caroline. — Ubieraj się, zaraz wyjeżdżamy.

— Wyjeżdżamy? Gdzie? — zapytała nieśmiało.

— A to już niespodzianka. — Uśmiechnął się szyderczo i chwycił ją za ramię.

— Przestań! Nigdzie z tobą nie idę — wrzasnęła Caroline i próbowała wyswobodzić się z mocnego złego wampira.

— Ty to masz teraz najwięcej do gadania — odburknął Klaus i nie zważając na protesty i jęki ze strony opozycji, poszedł na korytarz i wziął jedną wielką walizkę i razem wyszli z domu.

Klaus zaprowadził Caroline do trzyosobowej, pomarańczowej furgonetki. Siłą wepchnął ją do środka, a sam zapakował walizkę.

— Cześć, to ja Tomas, pamiętasz mnie? — zagadał Tomas, który prowadził furgonetką. Spojrzał w stronę Caroline. Przypomniał mu się ten niebiański smak jej krwi.

— Trudno zapomnieć... — powiedziała Caroline i odsunęła się o jedno miejsce dalej od Tomasa.

Wtedy jednak do furgonetki wlazł Klaus i Caroline z powrotem musiała zająć miejsce obok Tomasa, którego nawet wzrok wyrażał więcej niż tysiąc słów. Nie, nie chodzi o merci. Tu chodzi o to, że Tomas miał ochotę na krew dziewczyny.

Dziwnie się czuła pomiędzy dwoma mężczyznami, a przy okazji wampirami. Nie wiedziała czy w jakieś sekundzie któryś z nich nie rzuci się jej do gardła.

Podczas jazdy Caroline zapytała:

— Może mi ktoś powiedzieć gdzie jedziemy?

— Nie bój się, Sweetheart... Za niedługo dojedziemy — rzekł najstarszy z grupy.

— Klaus... — to był głos Tomasa.

— Co? — warknął.

— Konam z pragnienia... — wyznał.

— Przecież jak wyjeżdżaliśmy dałem ci worek krwi... — przypomniał mu Klaus.

— Ale to nie jest to samo co wypić świeżą krew, prosto z żyły. — Spojrzał na Caroline tak mocno pożądliwie, że ona odruchowo przysunęła się do Klausa, jakby on nadal ją chronił. Lecz on ją odepchnął.

Caroline przez chwilkę sądziła, że Klaus nie zawaha się i pozwoli Tomasowi wypić jej krew.

— Nie, Tomas — powiedział pewnie Klaus. — Caroline straciła już dość krwi dzisiaj. Musisz poczekać...

Dziewczyna cieszyła się, ale nie miała odwagi podziękować Klausowi.

***

Podróż była dla Caroline prawdziwym koszmarem. Dwa wampiry co po chwilę popijali krew z woreczków i rozmawiali o radości, jaką ta krew daje. A droga wydawała się nie kończyć.

Caroline w końcu zmęczona drogą zasnęła. Obudziła się za dziewięć godzin. Nad nią stał Klaus i Tomas.

— Czemu śpisz? — zapytał sarkastycznie Klaus.

Dziewczyna przetarła oczy i spojrzała na otoczenie wokół siebie.

Przecież w Midnight Falls było tak zimno, a tutaj... Słońce mocno prażyło.

Przed tą trójką stał wielki budynek. Akademik studencki. Wokoło sami studenci uczący się na laptopach, bądź czytający książki. Wszystko wydawało się takie idylliczne, ludzie się śmiali i radowali.

Caroline nie mogła w to wszystko uwierzyć. Klaus wywiózł ją... Do jakiegoś akademiku?

Klaus widział, że Caroline starała się domyślić gdzie są. Postanowił ją wyprzedzić.

— Jesteśmy na Uniwersytecie w Tulsie — powiedział Klaus.

Tulsa? ... Tulsa?! To przecież tak daleko od Midnight Falls jak to tylko możliwe. To nic dziwnego, że pogoda tak diametralnie się zmieniła. Caroline zdała sobie sprawę, że nawet jakby uciekła, to nie zdołałaby na własną rękę wrócić do domu.

— Dzięki Tomas, ja się zajmę naszą księżniczką. — Uśmiechnął się Klaus, po czym skinął głową w stronę Tomasa, który salutując, wsiadł do furgonetki i odjechał z powrotem do Midnight Falls.

— Czemu tu jesteśmy? — zapytała Caroline. Może przespała wiele godzin, ale była na tyle świadoma, że wiedziała, że Klaus nie przywiózł by jej na uniwersytet tylko po to, aby ją zabrać z miasta. Musiał mieć cel.

Klaus zaśmiał się.

— Mam ci powiedzieć? — prychnął. — Dobrze. Twoja siostra myśli, że nie żyjesz — skłamał Klaus. — Musiałem cię gdzieś... Schować.

Ukrył wieść o tym, że tylko tutaj, na Uniwersytecie w Tulsie znajduje się maszyna badająca krew istot nadnaturalnych. Klaus chciał przebadać jakim to cudem krew Caroline jest taka... Inna. Czemu jej krew jest taka pyszna, jakby nasączona czymś więcej.

Wtedy Caroline spojrzała na Klausa. Światło słoneczne ogrzewało jego skórę, a on nie dymił się, ani nie palił na słońcu. Dlaczego?

— Czemu słońce cię nie spala? — dopytywała Caroline.

— Masz strasznie dużo pytań, sweetheart... Tomas załatwił mi parę eliksirów przeciw słonecznych, a ten mi się zaraz skończy, więc chodź szybko. Rozpakujemy się i przebierzemy w coś bardziej letniego — rzekł Klaus i chwycił Caroline jedną ręką, a drugą trzymał bagaż. Musiał zachowywać pozory normalności, aby nie wzbudzać podejrzeń. Zapisał w pamięci, aby zahipnotyzować Caroline, aby przypadkiem nie wymówiła magicznego słowa: Pomocy, zostałam porwana.

Razem weszli do wielkiego akademiku. Przed wejściem powitało ich grono wesołych chearleederek. Od razu dziewczyny spojrzały na ręce Caroline i Klausa, które ściśnięte były jakby byli parą. Klaus zrobił to specjalnie.

Witajcie w Tulsie kochani,

Jesteście wspaniali!

Bo nas właśnie wybieracie,

I swą przygodę rozpoczynacie.

Tulsa dzisiaj to Wasz dom,

Przyjaciół będziecie mieli grom — śpiewały dziewczyny wymachując pomponami i nogami.

Klaus uśmiechał się po swojemu. Caroline też się uśmiechnęła, bo bardzo spodobał jej się występ jej nowych... Koleżanek. Poza tym nie chciała, aby od razu wydało się, że Caroline nie jest tu z własnej woli. Poza tym krzta normalności bardzo dobrze jej zrobiła.

— Przepiękny występ, kochane. — Klaus puścił Caroline i podszedł do cheerlederek. Zaczął mówić do nich głosem, takim jaki Caroline pokochała. Uwodzicielskim i szarmanckim.

Gdyby te dziewczyny wiedziały jaki naprawdę jest Klaus — pomyślała Caroline. — Jestem pewna, że wtedy nie byłyby takie chętne do przytulania się do niego. Oczywiście ja nie mam wyboru.

Klaus za chwilkę wrócił do Caroline. Nim się obejrzała Klaus uniósł ją na ręce i pocałował w policzek.

— Pokażecie może mnie i mojej miłej gdzie jest nasz pokój? To jak dobrze pamiętam... 112. — Uśmiechnął się Klaus.

Caroline zaczęło mocniej bić serce. Gdyby Klaus cały czas był taki jaki jest teraz... Ale to tylko złudzenie. Caroline dobrze wiedziała, jakim Klaus jest dobrym aktorem.

Dziewczyny z zazdrością spojrzały na śliczną blondynkę u boku tak przystojnego mężczyzny, a potem zaprowadziły dwójkę do pokoju 112.

Caroline przeraziła się jak zobaczyła jedno łóżko dwuosobowe.

Niech to będzie sen — błagała w myślach.

— Dziękuję, dziewczyny, a teraz pozwolicie, że zostaniemy sami... — zbliżył się do dziewczyny i zaczął całować ją po twarzy.

Kiedy wszystkie dziewczyny wyszły, Klaus odsunął się od Caroline.

— Przebieraj się w coś ładnego. Znajdziesz w walizce to czego potrzebujesz — rzekł i ściągnął koszulkę, pokazując Caroline swój umięśniony brzuch i ręce oraz szerokie ramiona.

Dziewczyna szybko odwróciła wzrok i zaczęła grzebać przy walizce. Klaus nieźle się zaopatrzył. Miał wszystko to, co przydałoby się Caroline. Wyciągnęła niebieskie, wysokie buty, spódniczkę i bluzkę w tym samym kolorze. Wzięła to i chciała iść do łazienki się przebrać.

— Nie wolno ci nigdzie odchodzić — wrzasnął za nią Klaus, nie pozwalając na ruch. — Przebierz się tutaj. Nie mam pojęcia co ci strzeli do głowy, więc lepiej zostań tutaj — powiedział. Caroline zauważyła, że był już przebrany w czarną koszulkę i ciemne dżinsy.

Dziewczyna popatrzyła na niego z lekką pogardą.

— Jeżeli tak bardzo ci zależy to się odwrócę... — Przewrócił oczami.

Caroline wygięła usta w lekkim uśmiechu i poszła do kąta się przebrać. Co chwilkę sprawdzała czy Klaus dotrzymuje słowa. Wyglądało na to, że tak, albo z prędkością wampira odwracał głowę...

Nagle do pokoju wparowały te same dziewczyny, które tańczyły dla nich parę minut temu.

Caroline nie była jeszcze ubrana i jak poparzona założyła koszulkę. Dziewczyny posłały sobie uśmieszki patrząc na przyłapaną parę.

— Mamy nadzieję, że wam nie przeszkodziłyśmy. — Uśmiechnęła się wysoka brunetka.

— Nie, oczywiście, że nie, ale sądziłem, że kulturalne damy pukają zanim wejdą do pokoju. — Klaus spojrzał na nie tak samo, jak patrzył na Caroline przed tymi tragicznymi wydarzeniami.

— Przepraszamy. — Pod wpływem głosu Klausa cheerlederki wydawały się mówić szczerze. Zachichotały jak chochliki. — Chciałyśmy tylko powiedzieć, że o osiemnastej odbędzie się impreza powitalna dla nowych studentów. Ubierzcie się ładnie i zapraszamy do budynku głównego uniwersytetu.

— Brzmi ekscytująco, a ty co o tym sądzisz... Kochanie? — zapytał Klaus Caroline.

Dziewczyna nie wiedziała dlaczego Klaus wszystkich okłamuję, że są razem. Wiedziała tylko, że to związek z jakimś jego szatańskim planem.

— Tak, to będzie fajne. Na pewno przyjdziemy — odpowiedziała, uśmiechając się w stronę dziewczyn.

— Okej, dzięki. Do zobaczenia — powiedziała brunetka i wszystkie cheerlederki wyszły.

— Widzisz jak szybko się tutaj zaklimatyzujemy? Już czeka na nas impreza. — Uśmiechnął się po swojemu Klaus i spojrzał z pogardą na Caroline. — A potem napijemy się czegoś. Polecam ci dobre piwo, a dla mnie twoja krew... Pyszna krew. — Oczy jakby zapłonęły mu żywym ogniem.

Czego Caroline się spodziewała? Że będzie wesoło na tym niby wyjeździe? Że to w ogóle będzie podobne do wyjazdu?

— Dobra, a teraz chodź. Pójdziemy do dyrekcji i musimy złożyć papiery.

— Ale ja nie mam żadnych papierów — powiedziała Caroline.

— Nie bój się, masz. Twój ukochany o wszystko zadbał — zaśmiał się złowieszczo i chwycił mocno Caroline za rękę, a kiedy zobaczył ludzi, chwycił ją delikatnie za dłoń, ale co jakiś czas ściskał ją najmocniej jak tylko umie, pokazując, że to on tutaj rządził.

Klaus zaciągnął ją nagle do ciemnego kąta i spojrzał jej w oczy. Miał zamiar ją zahipnotyzować.

— Nie wolno ci nigdzie ode mnie odchodzić. Pomyśl, że jesteśmy związani liną... Nie wolno ci prosić o pomoc, ani powiedzieć, że wcale tutaj nie chcesz być — hipnotyzował ją.

Caroline wiedziała, że Klaus ją hipnotyzuje, ponieważ nie wypowiedział słów, aby o tym nie pamiętała. Chciała oprzeć się hipnozie, ale to było nie możliwe. Jeżeli wampir to już robi, to już nie ma ratunku.

— Dobrze. Wsiądź na motor i jedź dwa metry za mną. — Zakończył hipnozę i wręczył Caroline kluczyki.

Oboje ruszyli z niedługą chwilkę. Klaus jechał motorem pierwszy, a Caroline posłusznie podążała za nim.

Kiedy dojechali do dyrekcji, podali papiery i oficjalnie zostali przyjęci.

Później wrócili do akademiku, gdzie przygotowali się na imprezę, która ma się odbyć.

Klaus nakazał ubrać Caroline przepiękną, długą, niebieską suknię. Sam ubrał się w biały smoking.

Wezwali taksówkę i pojechali na miejsce. Weszli do środka.

— Witajcie — powiedziała brunetka, w której Klaus rozpoznał tą natarczywą cheerleaderkę.

— Witaj — odpowiedział Klaus, a po nim powiedziała to Caroline.

— Bardzo mi miło, że przyszliście. Od razu powiem, że na piętrze znajdują się wasze plany lekcji i spis nauczycieli. Dyrekcja już zatwierdziła kierunki. Od razu powiem ci, Klaus, bo tak masz przecież na imię, że chodzimy na ten sam kierunek — mówiła.

— A ty jak masz na imię? — zapytał wesoło Klaus.

— Isabella — odpowiedziała brunetka.

— Więc, Isabella, wiesz, że z tego nic nie będzie, bo ja już mam moją Caroline. — Objął ją ramieniem mocno. Za mocno. Caroline jednak starała się, aby uśmiech nie schodził jej z ust.

— Wiem, ale co tam... — odpowiedziała wyraźnie urażona dziewczyna. Spojrzała złowrogo na Caroline i odeszła.

— Oj, co to za studia bez kłótni, prawda wilczku? — powiedział Klaus i rozczochrał włosy Caroline.

To nie było miłe. To wręcz ją uraziło.

Ciągle obejmując Caroline, podszedł do stoiska z napojami.

— Co pijesz? Jakieś piwo czy wino? — zapytał Klaus, sam lejąc sobie jasne piwo. Wolał whiskey, ale wiedziałam, że takiego trunku nie znajdzie w tym miejscu.

— Nie dzięki, nie piję... — odpowiedziała Caroline.

— Jak to nie? — powiedział Klaus. Piwo zabija smutki. — Podał Caroline kubeczek z piwem.

— Klaus, naprawdę nie chcę pić tego wstrętnego piwska — odepchnęła kubeczek.

— Cóż, twoja strata. — Wzruszył ramionami i upił duży łyk.

— Tak, jak ja z tym przeżyję. — Przewróciła oczami Caroline, ale zaraz tego pożałowała, bo Klaus niby objął ją w talii, ale wbił jej palce w bok.

— Trzymaj język za zębami, Deal? — powiedział Klaus, dalej mocno wbijając jej palce. — Albo wiesz co? Masz rację, piwo to nie to samo. Chodź — Ponaglił ją i oboje ruszyli do łazienki.

Przy wejściu spotkali Isabellę, która z zazdrością zerknęła na Caroline.

Klaus zaprowadził ją do jednej z kabin i mocno chwycił ją za rękę i zatopił tam swoje kły. Pił długo i łapczywie. Po paru minutach wreszcie się od niej oderwał.

— Nie ma to jak świeża krew... — Uśmiechnął się. — A teraz, chodź potańczymy, pogramy w coś... będzie kupa zabawy — powiedział, po czym wyszli z łazienki.

Jak Klaus mówił, tak się stało. Do prawie drugiej w nocy tańczyli i bawili się. Znaczy Klaus na pewno się bawił, ale Caroline nie koniecznie. Rozmawiał z każdym, a jego szarmanckość przekonywała do niego większość studentów. Stał się prawdziwą nową atrakcją. Każdy chciał z nim porozmawiać i spędzić z nim czas. Zwłaszcza płeć piękna.

Caroline jeszcze parę tygodniu temu czułaby zazdrość. To jej Klaus. To z nią powinien rozmawiać. Ale wtedy dziękowała każdemu z osobna, że odciąga ją od niego. Ten jednak zaborczo trzymał ją przy sobie.

Do niej trafiło miano szarej myszki, przerażonej młodej studentki, która nie potrafiła się odnaleźć na wielkim uniwersytecie.

Przebojowy chłopak i cicha dziewczyna. W rzeczywistości krwiożerczy wampir i jego ofiara.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top