Rozdział 11 Czarna Wróżka
Caroline od rana była podekscytowana tym dniem. Po raz pierwszy od wielu tygodni zadbała o siebie należycie.
Pomalowała się, ułożyła starannie włosy, a nawet wygrzebała ze swojej szafy najładniejsze ubrania. Wybrała jasne spodnie, jakby ze skóry, biały gorsecik i niebieską marynarkę. Dołożyła do tego buty od Klausa, które dostała wczoraj.
Spojrzała na siebie w lustrze. Przypomniała sobie tamtą dawną Caroline, która podobnie wyglądała na balu w liceum. Tylko wtedy jej oczy nie świeciły tak wyraziście jak teraz.
Caroline wyszła z łazienki i napotkała ciekawski wzrok siostry.
— A ty na co się tak odsztyftowałaś? — zapytała Elvine i zrobiła małe kółko w pokoju, latając.
— Yyy... Właśnie. Zapomniałam ci powiedzieć. Klaus zaprasza nas na małą wycieczkę — powiedziała Caroline. Kiedy wypowiedziała jego imię serce jej załomotało.
Elvine była zdezorientowana. Nie wiedziała czy się cieszyć czy może płakać.
— Serio? — wydusiła z siebie w końcu.
— Nie cieszysz się? — posmutniała Caroline i wydęła wargi jak mała obrażona dziewczynka.
— Wiesz... Chodzi o to, że... Mam złe przeczucia... — wyznała Elvine. Wczoraj strasznie bała się o Caroline. Nie wiedziała co robią na tym całym spacerze.
— Złe przeczucia? Daj spokój! A co Klaus może zrobić? — Caroline starała się bronić Klausa ze wszystkich sił.
— No nie wiem, na przykład wgryźć mi się w gardło! — wykrzyknęła nagle Elvine, a Caroline na to spojrzała na Elvine wrogo. — Przepraszam, nie chciałam tak wrzasnąć, ale słuchaj. Owszem, pozwoliłam ci się widywać z Klausem, bo widzę jaki dobry wpływ na ciebie, ale... Przecież wie, że dzisiaj jest pełnia...
— Wiem, Klaus powiedział, że mu to nie przeszkadza — powiedziała Caroline dumna z tego, że Klaus to powiedział wczoraj w nocy.
— Nie jadę. Zostaję w domu... — postanowiła Elvine. Z jej miny można było wywnioskować, że nie da się przekonać.
— No weź... Czemu nie? — zbulwersowała się Caroline.
— Bo nie i koniec... — postanowiła Caroline.
— Ale będziesz tam miała okazję poznać bliżej Klausa. Zobaczysz jakim on jest wspaniałym człowiekiem...
— Wampirem. Jakim jest wampirem.
— Wspaniałym wampirem, gwoli ścisłości — dodała Caroline.
— Słuchaj, ty sobie z nim jedź jak tylko chcesz, ale ja zostaję w domu i nie ma mocy, która by mnie przekonała. No chyba, że znasz Roberta Pattinsona...
Elvine dobrze wiedziała, że tej zachcianki Caroline nie może spełnić.
— Nie znam Roberta, ale... Nie możesz tego zrobić dla mnie? Będę przeszczęśliwa, jeżeli się zgodzisz!
— A Talia? — Elvine wymyśliła kolejną wymówkę. — Przecież nie zostanie sama!
— Zostawała już sama milion razy — Caroline machnęła ręką. — Jesteś taka uparta!
— Wiem, nie przegadasz mi — Elvine usiadła na krześle w jadalni i założyła nogę na nogę. — Jak ja coś postanowię, to koniec. I nie ma przebłagania.
— A jakbym cię prosiła na kolanach...?
— Nie.
— A jakbym kupiła ci piękne perfumki?
— Nie.
— To co mam zrobić!?
— Załatw spotkanie z Robertem Pattinsonem to możemy iść na ugodę... — Elvine podniosła brwi do góry.
— A jak załatwię?
— Nie załatwisz. — Elvine prychnęła śmiechem.
— Klaus jest z Anglii. Wiesz, on już... Chodzi po świecie ładnych parę lat, więc... Może ma jakieś znajomości. — Uśmiechnęła się Caroline. Po wzroku Elvine można było stwierdzić, że zainteresowała ją rozmowa.
— Myślisz?
— Tak, wczoraj Klaus powiedział mi, że poznał już Britney Spears, Beyonce, Johnnego Deepa, Stephena Kinga, Stephenie Meyer... — Caroline chciała wymieniać dalej, ale Elvine jej przerwała.
— Stephenie?! Przecież ona napisała „Zmierzch", czyli zna Roberta! Dobra, załatw mi spotkanie z Robertem to pójdę na to spotkanie z Klausem. — Elvine się poddała. Już się cieszyła na to, że któregoś dnia spojrzy Robertowi prosto w oczy, a on powie jej Hi.
— Miło się robi z tobą interesy. — Uśmiechnęła się Caroline i poprawiła sobie fryzurę.
— Wiem — odrzekła Elvine krótko i zajęła się głaskaniem Talii, która właśnie skądś przyszła.
***
Księżyc miał się znaleźć w centrum nieba o godzinie dwudziestej. To strasznie późno jak na księżyc. Zwykle wschodził dużo wcześniej. Ale Caroline z tego powodu cieszyła się bardzo. Wiedziała, że będzie mogła dłużej napatrzeć się na cudnego Klausa swoimi ludzkimi oczami.
Caroline nerwowo malowała rzęsy.
— Przestań, bo zaraz ci wylecą — powiedziała Elvine, która podchodziła do tego spotkania na luzie.
— A ty co być robiła, jakby to zaraz miałby się pojawić Robert Pattinson? — zapytała Caroline, na chwilkę odrywając wzrok od swojego odbicia w lustrze.
— Wyrwałabym ci ten tusz...
— A widzisz? — Caroline znów zabrała się do malowania rzęs.
Sprawdziła czy wszystko jest w porządku. Miała na sobie buty, makijaż, śliczny niebieski wisiorek... Jeszcze tylko popsikała się nowymi perfumami Naomi Campbell. Czuła się gotowa, ale miała dziwne wrażenie, że czegoś zapomniała. Ale ona ma takie wrażenie właściwie cały czas.
O wyznaczonej godzinie ktoś zapukał do drzwi.
— To już! — Caroline klasnęła parę razy w ręce.
— Ekscytujesz się jak jakaś mała dziewczynka... — westchnęła Elvine.
— Robert Pattinson — przypomniała Caroline, mając nadzieję, że Elvine zrozumie o co chodzi.
— Ok., już cię cieszę razem z Tobą. Juhu!
Caroline podeszła do drzwi, a tam stał Klaus. Z garniturze, w odświętnych butach i w nienagannej fryzurze. Caroline żałowała, że nie ubrała jakieś sukienki. Klaus nic nie wspomniał, że ma się ubrać elegancko.
— Cześć — przywitała się Caroline. — Wyglądasz dzisiaj... Cudownie.
— Ja? Ty wyglądasz jak milion dolców, jak nie więcej. Takiego piękna nie kupisz za żadne pieniądze. — Uśmiechnął się Klaus.
Wtedy w drzwiach pojawiła się Elvine. Wcale nie była zachwycona widokiem wampira w jej domu. Ale kiedy zobaczyła ucieszoną minę swojej siostry, postanowiła się uśmiechnąć.
— Witaj, Elvine. — Klaus podał jej rękę.
Elvine niechętnie podała mu rękę. Oczywiście nie dała tego po sobie poznać.
— To co? Idziemy, prawda? — Klaus pomasował sobie ręce i wystawił otwartą dłoń w stronę Caroline, której bardzo spodobał się ten szarmancki gest. Kiedy ona położyła tam swoją dłoń, Klaus ją złapał.
Klaus zaprowadził obie siostry do swojego samochodu.
— Też masz BMW 5? — zdziwiła się Caroline. — Nie widziałam go na parkingu wczoraj.
— Tak, bo kupiłem go dzisiaj. Pachnie nowością, chodźcie sprawdzić. — Klaus jak prawdziwy gentelman otworzył siostrom drzwi. Elvine usiadła z tyłu, a Caroline z przodu obok Klausa.
Klaus ruszył. Elvine miała coraz to gorsze przeczucia.
Klaus jechał bardzo szybko, niemal nie wyrabiał na zakrętach. Jakby bał się, że nie zdąży na czas.
— Klaus — zaczęła Elvine. — Mógłbyś nie jechać tak szybko, proszę...
Ale Klaus nie odpowiedział. Za to na jego twarzy pojawił się znany dobrze Caroline uśmiech szaleńca.
— Klaus... — Tym razem powiedziała to Caroline. — Wszystko w porządku?
— Yes — powiedział Klaus cicho. — Nawet lepiej niż w porządku.
Oczy wyszły Elvine na wierzch. To nie był ten sam Klaus, którego widziała przed paroma minutami przed swoim domem. Tamten był szarmancki, ale ten jest jakiś przerażający.
— A właściwie, gdzie my jedziemy? — zapytała Caroline.
— Niespodzianka, sweetheart... — odpowiedział Klaus tajemniczo.
Caroline coś nie pasowało. Było coś takiego w zachowaniu Klausa, co przyprawiało ją o dreszcze. Nie wiedziała czemu miała takie wrażenie. Szybko odpędziła od siebie tą myśl. Przecież to Klaus. To ciągle jej Klaus.
Kolejne minuty jazdy minęły bardzo szybko. Nim siostry się obejrzały znajdowały się przed wejściem na cmentarz.
— Cmentarz?! O co do cholery chodzi? — wykrzyknęła Elvine.
— Jesteś niesamowicie spostrzegawcza, Elvine. — Uśmiechnął się Klaus. — Nice.
— Posłuchaj Klaus, jeżeli chciałeś wziąć Caroline na randkę, to uwierz mi, cmentarz to nie za dobre miejsce. — Podpowiedziała, mając nadzieję, że Klaus załapie to jako żart.
Lecz Klaus spojrzał na nią takim wzrokiem, że gdyby spojrzenie potrafiło zabijać, Elvine byłaby martwa.
— Klaus, co się z tobą dzieję?! — wykrzyknęła Caroline i podeszła do niego. Chwyciła go za rękę. On jej nie puszczał, tylko spojrzał na nią. Tym razem jego twarz była jakaś inna. Nie taka miła i przyjacielska. To nie był ten sam Klaus. Coś się zmieniło lecz Caroline nie wiedziała co.
— Ja spadam, coś mi tu nie gra — powiedziała Elvine. Ruszyła. Przeszłą parę kroków, ale nie dała rady więcej. Jakby była tam niewidzialna ściana, której Elvine nie mogła przekroczyć.
Caroline czuła, że coś jest nie tak. Ciśnienie jej podskoczyło.
— Witajcie. — Wszyscy usłyszeli ten głos, lecz nie wiedzieli do kogo on należy.
Caroline i Elvine rozglądały się po całym cmentarzu, tylko nie Klaus. On stał i uśmiechał się szyderczo.
— Wilkołak i wróżka. — Nagle zza drzew wyłoniła się postać starej czarownicy. Musiała być bardzo potężna, świadcząc po jej zielonym kolorze skóry. — Klaus nie mógł trafić lepiej. I to siostry. Naprawdę, jesteście wręcz stworzone do tego, aby tutaj być.
Caroline spojrzała na Klausa pytająco. Chciała zapytać co się dzieje, ale Klaus pocałował się w dłoń i ,,przesłał'' ten buziak w jej stronę. Po czym jej pomachał.
Jakby na pożegnanie.
Nagle wiedźma zaczęła mówić coś głośno. Mówiła w języku łacińskim. W jednej sekundzie na całym cmentarzu zapłonęły pochodnie.
Klaus podszedł do Caroline.
— Klaus, proszę powiedz mi, co się dzieje? — Dziewczyna bardzo się bała, łzy tłumiły się w jej oczach.
— Jesteście kluczem do złamania klątwy — powiedział Klaus. — A zwłaszcza ty, skarbie. — Pocałował Caroline w czoło.
Ale to nie był taki pocałunek jak kiedyś. Przedtem to był pocałunek z miłości. Przynajmniej Caroline tak myślała. Teraz pocałunek był przepełniony złością.
Caroline spojrzała na twarz Klausa. Jeszcze parę godzin temu powiedziałby, że jest to twarz najcudowniejsza, lecz teraz wyglądała na taką złowrogą. Caroline nie mogła dopatrzeć się tam starego Klausa. Z jej oczu poleciała łza.
— Dlaczego? — Caroline rozpłakała się. Sądziła, że to głupi kawał i teraz Klaus ją przytuli, i powie, że żartuje. Lecz tak nie było. Klaus tylko się na nią popatrzył z dezaprobatą. — Klaus, czemu nam to zrobiłeś?
— Jesteś tylko jednym wilkołakiem z wielu. A ja takiego potrzebuję. Ostatnie miesiące były tylko po to, abym wiedział, że tu przyjedziesz. I że będziesz taka głupia, że przekonasz swoją siostrę, wróżkę — powiedział Klaus, a Caroline jeszcze bardziej się rozpłakała.
— Czyli to wszystko było udawane? To, kiedy mówiłeś do mnie my love i sweetheart? — zapytała Caroline.
— Nie, jak tak mówię do każdego — zaśmiał się Klaus. Teraz jego śmiech był taki złowrogi, nie było w nim ani grama dawnego śmiechu Klausa.
— Powiedz mi, że to żart... Proszę. — Caroline przytuliła się do Klausa, ale ten ją odepchnął tak mocno, że aż upadła.
— Zostaw ją! — wrzasnęła Elvine i podeszła do Klausa mając zamiar rzucić na niego jakąś aurę...
Lecz Klaus był szybszy złożył dłoń w pięść i uderzył Elvine, tak, że i ona się przewróciła. Opadła zaraz koło Caroline.
— Dobijasz leżących, do końca zachowujesz klasę, Klaus — zaśmiała się wiedźma.
— Ich końca — zaśmiał się Klaus.
Caroline spojrzała na Elvine.
— Elvine, przepraszam! Wybacz mi proszę. Mogłam cię słuchać, ale... Byłam zakochana. Teraz wiem, jak bardzo się myliłam... — powiedziała Caroline.
— Trochę za późno — odparła sucho Elvine, wiedząca, że w starciu z wampirem i czarownicą nie ma żadnych szans..
Caroline załkała. To przez nią. Elvine od początku była wszystkiego przeciwna. To wszystko jej wina. Jej i tylko jej.
Klaus klęknął koło Caroline. Podniósł jej podbródek, aby spojrzała mu w oczy. Lecz ta bardzo chciała uniknąć jego wzroku. Bała się odnaleźć w tych oczach ten wzrok, w którym się zakochała.
— My love... — szepnął jej do ucha. — Czas zacząć. — Jednym ruchem przeciął jej dłoń nożem i nadstawił stary kubek pod jej krwawiącą rękę.
Caroline poczuła tylko przeszywający ból. Klaus napełnił jej krwią cały kubek.
Wtedy nastąpiła dwudziesta. Caroline poczuła, że musi zmienić się w wilkołaka. Tak się stało. Przemiana była bezbolesna i szybka. To była jej szansa. Nigdy tak bardzo nie panowała nad swoją wilczą postacią.
Caroline warknęła i rzuciła się na Klausa. Lecz wiedźma była szybsza. Rzuciła na Caroline jakiś czar, przez co wytworzyła dźwięki słyszalne tylko dla wilkołaków. Caroline zakryła uszy. Dźwięk był taki przeraźliwy. Jakby ktoś palił jej głowę od środka. Po chwili dźwięk umilkł, ale Caroline dalej wiła się z bólu na podłodze.
— Zaczynamy — powiedział Klaus, trzymając w ręku kubek z krwią wilkołaka.
Wiedźma wypowiedziała parę słów po łacinie, a Klaus wlał krew Caroline w ziemię.
Kiedy tylko krople wpadły w ziemię, wzniecił się ogień. W górę buchnęły wielkie, błękitne płomienie. Elvine cofnęła się i zasłoniła oczy przed oślepiającym światłem.
Cały cmentarz wypełnił dym. Caroline drżała, kaszlała z załzawionymi oczami. Elvine cała się trzęsła i również kaszlała.
Gdy dym zaczął się rozwiewać, w górze niebo rozdarła błyskawica. Klaus odrzucił głowę w tył i zaniósł się śmiechem czystej rozkoszy czynienia zła.
Caroline patrzyła jak wampir, który wydawał się jej potulny jak baranek szaleje w swoim żywiole. Złu. Chciałaby cofnąć czas, aby nigdy nie spotkała Klausa. Lecz wiedziała, że to nie możliwe.
Caroline wstała i patrzyła na przebieg wydarzeń. Mimo że była wilkołakiem, czuła się jak człowiek. A co ważniejsze oprócz tego czuła, dziwną wieź z ogniem. Bo powstał on z jej krwi. Krwi, która nadal sączyła się z jej ręki. Krople krwi opadały na ziemię tworząc kolejne małe iskierki, które z kolei wzniecały większy ogień.
Elvine i Caroline nie mogły się ruszać. Caroline czuła, że jest odrętwiała, ręce i nogi miała jak z ołowiu. Serce z każdą sekundą biło jej coraz szybciej, krew szumiała w uszach.
Klaus przestał się nagle śmiać. Przeciągnął się i uśmiechnął, jakby dopiero co wstał z łóżka i rozkoszował się nowym dniem, który ma się zacząć.
W tej samej chwili wzrok padł na Elvine. Caroline patrzyła, jak Elvine po policzku ciekną łzy.
— Klaus, nie rób jej krzywdy. Proszę, zabij mnie, nie ją! — wykrzyknęła Caroline swoim grubym wilkołaczym głosem.
Lecz Klaus popatrzył się tylko na Caroline jakby z pogardą, a potem odepchnął ją. Lecz tym razem Caroline zachowała równowagę. Chciała pomóc swojej niewinnej siostrze. Chwyciła rękę Klausa i chciała ją ugryźć... Lecz Klaus był dużo szybszy. Chwycił Caroline za gardło i podniósł ją na wysokość wielu centymetrów. Dziewczynie zaczęło brakować powietrza. Rzucił nią jak zabawką. Caroline uderzyła w sąsiedni nagrobek.
Kiedy wstała, cała obolała zauważyła, jak Klaus zmierza w stronę Elvine, która z całych sił próbuje wspomóc się swoją mocą i wydzielanymi aurami. Lecz wszystko się jakby odbijało od Klausa.
Klaus podniósł głowę szybko jak pies, który coś zwęszył. Elvine z trudem przełknęła ślinę. Zaschło jej w gardle, a serce tak tłukło się w piersi jak mały przerażony ptak schowany do klatki.
— Ty. — Zbliżył się jeszcze bardziej do Elvine. Dzieliły ich tylko centymetry. — Jako pierwsza przyczynisz się do złamania klątwy. — Klaus podszedł do ognia i palcem nakazał, aby Elvine do niego podeszła.
Elvine nie chciała tego robić, ale mimo tego jakaś siła kazała jej się ruszył. Jak zahipnotyzowana szła w stronę Klausa.
—Elvine!! — wrzasnęła Caroline, pragnąc jej pomóc, ale wiedźma ją obezwładniła.
— Czy powinienem zabić się od razu ? — zastanawiał się Klaus, przekręcając głowę co chwilkę w inną stronę.
Elvine czekała tylko aż Klaus skręci jej kark, ale to się nie stało.
Za to Klaus w jednej sekundzie zanurzył ręby w jej szyi. Elvine poczuła tak przenikliwy ból, że nie mogła nawet ocenić jego bólu, bo nie ma takiej liczby. Tak dużej liczby. Długie kły Klausa dosłownie rozrywały jej gardło. Klaus pił jej krew bardzo łapczywie. A reszta krwi spływała po Elvine, jak woda po kaczce. Kiedy zaczynała powoli tracić świadomość, Klaus chwycił ją najmocniej na umiał tylko, żeby nie wypadła z jego objęć. Oczy Elvine zaczęły się zamykać.
— Nie! — Caroline jeszcze raz wrzasnęła. — Klaus... — Dziewczyna podbiegła do nich, na chwiejnych łapach.
Starała się odciągnąć głowę Klausa od szyi swojej siostry, ale nie udało jej się. Klaus pił i pił. W końcu Elvine stała się tak bezwładna, że Klaus ją po prostu puścił. Elvine upadała tak nienaturalnie. Dla Caroline trwało to całe miesiące, a były to tylko dwie sekundy. Z jej szyi nie wypływała krew. Klaus wyssał ją całą.
Caroline spojrzała na twarz Klausa. Cała była brudna od krwi, ale Klausowi do odpowiadało. Uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Wiedźma powiedziała kolejne słowa po łacinie, a ogień wzniósł się jeszcze większy.
Caroline usiadła obok Elvine i sprawdziła puls. Nie miała go w ogóle. Serce jej jedynej siostry przestało bić. Przegrało walkę. Skrzydła, które zawsze wesoło tańczyły, zastygły w bezruchu i straciły blask.
— Proszę cię, nie! — Caroline przytuliła się do siostry. Poplamiła się cała krwią, która podczas posiłku Klausa spłynęła na jej ubranie.
Caroline zapłakała. Elvine umarła! Już nigdy do niej nie wróci. To uczucie, że jej nie będzie przerosło Caroline. A kogo to wina? Jej! Caroline obwiniała tylko siebie.
— Teraz chciałabym mieć kogoś do kogo mogłabym się przytulić i kto powiedziałby mi, że wszystko będzie dobrze. — Łkała Caroline grubym głosem. Klaus jej się przysłuchiwał, ale dla niego to było prawie, że komediowe. — Kto powiedziałby... Pomyśl, że wszystko jest na swoim miejscu... — Caroline spojrzała na Klausa błagalnie, ale on tylko się zaśmiał.
— Niezły teatrzyk. Co mówił Darwin? Przypomnij sobie? Tylko najsilniejszy zdoła przetrwać. Ja przetrwam dzięki tobie i twojej siostrze — powiedział Klaus i podniósł Caroline z ziemi. Spojrzał na nią. — Dziękuję ci, my love...
— Idź do diabła — wyszeptała Caroline
— Jak sobie życzysz. — Uśmiechnął się Klaus.
Klaus odszedł parę kroków od Caroline i powiedział:
— Jestem ci winny śmierć, ślicznotko — rzekł z uśmiechem i popatrzył na Caroline, która miała łzy w oczach.
Caroline i Klaus patrzyli przez chwilkę na siebie. Dziewczyna starała się nadać swojemu spojrzeniu taki wyzywający wyraz na jaki było ją stać. Lecz za chwilkę znów wybuchła płaczem.
— Klaus... Już nie będę cię błagać żebyś mnie nie zabijał, bo po co mi teraz życie. Zniszczyłeś mi wszystko. Tu i teraz. Więc zabij mnie, nie proszę o nic więcej. — Po jej policzku leciały łzy.
Wczorajszy dzień był najlepszym dniem, jaki tylko przytrafił się Caroline. Sądziła, że dzisiejszy będzie taki sam. Lecz nie wiedziała, że właśnie ten jesienny dzień, będzie dniem, w którym straci wszystko i wszystkich. Nawet największy prorok nie pomyślałby co może się stać jednej nocy.
— Słuchaj, zabiję cię — powiedział niemal z czułością.
Klaus nagle pobiegł do Caroline i zderzył się swoim ciałem z jej. Poczuła te same perfumy, które czuła wczoraj ,kiedy ją przytulał. Lecz teraz... To nie było to samo.
Klaus ścisnął jej twarz tak mocno, że Caroline sprawiło to ból, nie mogła powstrzymać jęku i protestu.
— Ale jeszcze nie teraz. Chcę, żebyś na mnie czekała, cierpiała, bo będziesz wiedziała, że po ciebie idę. Nie będziesz wiedziała, kiedy cię zabiję. — wyszeptał Klaus.
Nieoczekiwanym, gwałtownym ruchem przyciągnął ją mocniej do siebie i złożył na jej ustach lekki, zimny pocałunek. Caroline czuła krew. Krew Elvine, którą Klaus miał na twarzy. Caroline myślała, że zwymiotuje. Miała krew własnej siostry na ustach.
Po długim pocałunku w końcu Klaus ją puścił. Caroline zatoczyła się do tyłu, wycierając z furią usta rękami.
— Do zobaczenia, sweetheart — powiedział i zniknął nagle.
Caroline zauważyła, że po Klausie nie zostało nic. Ani wiedźma, ani ogień, ani sam Klaus. Tylko ona, dym i Elvine. Tak Jakby nic się nigdy nie stało. Lecz martwe ciało jej siostry przypomniały, że ostatnie chwile był jak najbardziej prawdziwe.
Oczy Elvine były jakby zrobione ze szkła. Caroline myślała, że wszyscy kłamią, mówiąc, że martwe oczy są straszne. Lecz kiedy zobaczyła te oczy na żywo zmieniła zdanie.
Caroline nie pierwszy raz widziała nieboszczyka. Widziała wypadki i ludzi przykrytych czarnymi workami. Współczuła tym ludziom, bo wiedziała, że mają oni swoje rodziny, które będą za nimi tęsknić. Lecz Caroline nie sądziła, że znajdzie się na miejscu takiego człowieka. Widziała swoją siostrę, której śmierci jest ona winna.
Caroline opadła na kolana i zaczęła płakać jak dziecko. Łzy spływały strumieniami po jej oczach.
Płakała przez ostatnie miesiące, wczoraj miała ochotę się tylko śmiać, a dzisiaj znów zaczyna płakać.
Wtedy podbiegł do niej jakiś wilkołak.
— Co się stało? — zapytał równie grubym głosem, który miała Caroline. Spojrzał na martwą Elvine i jej ciało kompletnie wyssane z krwi. — Wampir?
Caroline nie miała siły odpowiedzieć, bo znów zaniosła się płaczem.
Wilkołak szybkim ruchem podniósł Caroline i zaniósł ją do swojego samochodu. To samo zrobił z Elvine. Ale przed tym okrył miejsce, gdzie ją położył czarnym prześcieradłem.
Wilkołak ruszył swoim białym oplem. Wyczuł zapach Caroline w domu daleko stąd. Wiedział, że tam jest jej dom.
Chciał zapytać się przerażonej i zapłakanej dziewczyny co się stało, ale nie miał odwagi.
Kiedy dojechali pod dom, pomógł Caroline wejść do domu, a położył Elvine na sofie w salonie.
Wilkołak wyszedł z domu, zostawiając Caroline i Elvine same.
Caroline patrzyła się na siostrę. Powoli zaczęło do niej dochodzić, że już nic nie może zrobić. Jej siostra zmarła. Przez nią i Klausa.
Jednak część jej miała nadzieję, że Elvine się obudzi.
To nie się stawało.
Klatka piersiowa Caroline nie unosiła się, nie oddychała.
Caroline zapłakała raz jeszcze i pobiegła do swojego pokoju. Zastała tam Talię, która wylegiwała się na jej łóżku. Biedna Talia, nie zdawała sobie sprawy z tego co się właśnie stało. Caroline opadła na łóżko. Znów będzie całe mokre od łez.
***
Coś się stało. Coś dziwnego. Elvine nie pamiętała co dokładnie. Jedyne co widziała przed oczami to to, że nie chciała jechać na spotkanie z Klausem, ale Caroline zmusiła ją. Potem Klaus okazał się zły, a potem... No właśnie co było potem? Elvine nie mogła sobie tego przypomnieć.
Właśnie. Elvine przypomniał się straszny ból. To Klaus! Zabił ją! Ale... Skoro ją zabił, to dlaczego może myśleć i czuć?
Elvine otworzyła oczy. Przez chwilkę nie widziała nic, ale potem oczy przyzwyczaiły się do mroku panującego w pokoju. Elvine wstała z sofy na której leżała. Zastanowiła się co tam robi. I gdzie jest Caroline? Czy Klaus zrobił jej krzywdę?
Elvine podeszła do lustra w salonie. To co tam zobaczyła przeraziło ją. Nie widziała tam siebie. Można było dopatrzeć się paru różnic, jak na przykład to, że miała te same kości policzkowe. Ale była kimś innym. Elvine wytworzyła na chwilkę aurę ukojenia. Lecz zamiast niebieskiej poświaty wydobył się czarny Dym, powodujący ból. Elvine jak najszybciej przestała emanować aurę.
Jeszcze raz spojrzała w lustro. Jej włosy, niegdyś brązowe przybrały kolor czarny, niczym heban. Oczy, które były fioletowe zmieniły się na czarne, kolor tęczówek zlewał się ze źrenicą. Powieki same przybrały czarny kolor. Obramówka oka była jak pomalowana czarną kredką. Również usta były czarne. Jej strój był identyczny jak poprzedni z jednym wyjątkiem. Zamiast fioletu, cały był czarny. Skrzydła również się zmieniły. Były jakby postrzępione i również czarne.
Elvine nie wiedziała co się dzieję, ale wiedziała jedno.
Właśnie zmieniła się w Czarną Wróżkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top