Rozdział 9 Dom we mgle

Minął Lipiec, a po nim sierpień. Lato powoli dobiegało końca. Czas leciał nieubłagalnie szybko. Caroline sądziła, że minął zaledwie dzień, ale to już prawie dwa miesiące od kiedy nie widziała Klausa.

Były to dla niej najtrudniejsze miesiące życie. Dziwiła się, jak mogła przeżyć ostatnie siedemnaście lat nie wiedząc, że nijaki Klaus Morgan żyje na świecie. Teraz, kiedy wiedziała, że Klaus mieszka gdzieś w Moonlight Falls, nie mogła bez niego żyć. Widziała oczami wyobraźni, że może mijać go dwie ulice dalej. Klaus dobrze się kamuflował. Nigdy go nie spotkała, choć zdawało jej się, że czuła jego obecność... Lecz mogło tak być. Caroline tak tęskniła za tym wampirem, że może wyobraźnia działała na jej głowę inaczej, niż by chciała.

Siostry pogodziły się. Skoro Klaus się nie pojawiał, Elvine myślała, że to już koniec tego wampiro-wilkołaczego romansu. Lecz widziała, że Caroline jest smutna bez Klausa. Nie widziała co ona takiego widzi w tym krwiopijcy. To było czyste zło. Takie coś nie zasługiwało na życie, a co dopiero na miłość. I to miłość jej siostry.

Elvine starała się pocieszać Caroline, jednak zawsze wymsknęło jej się coś niemiłego na temat Klausa.

Caroline zwykle spędzała dzień w łóżku, przytulona do Talii. Ciągle w oczach miała łzy. To tym bardziej zastanawiało Elvine. Kimże jest ten Klaus, że z nim Caroline tryskała energią, a bez niego była jakby wrakiem człowieka?

Caroline wbijała wzrok w ścianę i liczyła drobinki kurzu, które słońce eksponowało. Cała drżała od płaczu, nie mogła po prostu przestać. Dziwiła się skąd tyle wody w jej ciele, że dała radę przez dwa miesiące płakać, niemal bez przerwy.

Dni leciały dalej i nim Caroline się obejrzała, przeleciał wrzesień i zaczął się październik. Liście zaczęły spadać z drzew, słońce dawało pomarańczowy odcień, przyroda zaczęła powoli zasypiać. A po Klausie nie było śladu.

Minęły urodziny Caroline, a ona nawet nie wyszła z domu, aby iść do przyjaciół i podziękować im za życzenia i za stos prezentów, które stały w pokoju, tak jak zostały postawione. Leżały tam zakurzone. Caroline nawet do nich nie zajrzała. Nie miała siły się śmiać. Nie potrafiła.

Była na skraju wyczerpania psychicznego. Nie dość, że Klaus zniknął to codziennie zamieniała się w wilkołaka. Nie miała siły z tym walczyć. Znów utraciła kontrolę. I to zupełnie. To dzięki Klausowi dziewczyna ją odzyskała. Podczas przemiany starała sobie przypomnieć co Klaus mówił: Żeby wyobraziła sobie, że wszystko jest na swoim miejscu... Lecz Caroline nie potrafiła tego zrobić. Poza tym musiała by kłamać sama sobie. Nic nie jest na swoim miejscu. Wszystko się zawaliło. Wszystko...

Elvine była bezradna. Nie mogła temu zapobiec. Codziennie dawała Caroline powód, aby wyszła z domu. Do Moonlight Falls zawitał festiwal jesieni.

Nic.

Twój ulubiony zespół ma tutaj koncert dzisiaj w południe.

Nic.

Wtedy było podobnie. O godzinie trzynastej Caroline wciąż siedziała skulona w łóżku, z twarzą mokrą od łez. Trzęsła się od nieprzerwanego płaczu.

Elvine weszła do jej pokoju.

— Caroine, proszę cię, wstań. Nie możesz przespać całego swojego życia — nalegała wróżka, lekko trzęsąc siostrą.

Ale Caroline przekręciła się na drugi bok, biorąc ze sobą Talię.

— Nie zrobię tego, bo co chwilkę przemieniam się w wilkołaka. To chyba niemożliwe... — powiedziała łamiącym się głosem.

— Dochodzi wpół do drugiej... — szepnęła Elvine.

Caroline wiedziała co to znaczy. O godzinie czternastej zawsze zamieniała się w wilkołaka. I to punkt druga.

Pospiesznie wstała z łóżka. Była przygarbiona, oczy były umazane rozmazanym tuszem na prawie całym policzku, jej włosy przypominały starą szczotkę od włosów. Były całe tłuste. Caroline myła się ostatnio chyba miesiąc temu, kiedy Elvine wrzuciła ją do basenu, bo już od niej śmierdziało tak, że aż Talia uciekła.

Wzięła z szafki pierwsze lepsze ubrania i poszła do łazienki. Okazało się, że niebieska bejsbolówka, jasno dżinsowe spodnie i buty na wysokim obcasie tworzą zgrane trio. Dawna Caroline była dumna ze swojego wyglądu, i od razu wrzuciłaby zdjęcie swojego urania na Facebooka, ale nie ta nowa. Ona po prostu ubrała to na siebie. Nie myła zębów, tylko przepłukała je płynem.

Wyszła na dwór. Panowała przecudna jesień. Liczne drzewa zdobiły kolorowe liście. Od żółtego, przez pomarańczowy, aż do brązowego.

O czternastej nadeszła przemiana, na którą Caroline była przygotowana.

Chociaż przemiana z każdym dniem bolała coraz bardziej, Caroline nie potrafiła nawet krzyknąć. Po co krzyczeć? I tak tego nie uniknie? Na co wysilać się, skoro było czarno na białym, że nawet nie da sobie rady.

Po przemianie odezwał się wilk. Ruszyła w stronę lasu, gdzie spędzała większość swojego czasu jako wilkołak.

Zaczął padać jesienny deszcz. Caroline biegała na czworaka, więc za chwilkę cała była brudna od błota.

Nagle jej wewnętrzny wilk kazał jej, nie wiedzieć czemu, skręcić w zupełnie inną stronę. To miejsce było bardzo odludnione. Znajdował się tam opuszczony dom i wóz cygański. Cały rok była tam wielka mgła. Lecz Caroline rwała się do tego miejsca, jakby ukryty był tam skarb.

Nagle oczom Caroline ukazał się wielki dom. Nie przypominała sobie, żeby taki tam był, ale po konstrukcji mogła wywnioskować, że był urządzony w stylu gotyckim? Dlaczego go nie pamiętała? A no tak, bo bała się tamtego miejsca. Mgła, opuszczony dom i zanotowano tam obecność duchów większą niż na cmentarzu podczas pełni.

Caroline nagle poczuła się strasznie słaba. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Padała z sił. Upadła przez furtką do wielkiego domu.

Wtedy ujrzała postać, która do niej podeszła. Miała na sobie czarne spodnie oraz granatową bluzkę. Lecz buty miał odświętne.

— Caroline? — dobiegł głos.

Dziewczyna zaraz go rozpoznała. Zachciało jej się znów płakać.

— Klaus... — wyszeptała, lecz nie miała siły, aby na niego spojrzeć.

Klaus pomógł jej wstać i podtrzymał jej podbródek, aby mogła na niego popatrzeć.

— Co się z tobą stało? — zaniepokoił się Klaus i przytulił ją. Caroline wydawała mu się taka wątła.

— Nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę... — powiedziała swoim twardym głosem wilkołaka. Uśmiechnęła się i opadła z sił. Prosto w ramiona Klausa, który ją złapał.

Caroline przemieniła się z powrotem z człowieka. Klaus pogładził jej policzek. O mało nie spowodował, że ona... Mogłaby zginąć. Lecz kiedy była nieprzytomna, wydawała się taka spokojna.

Klaus wziął ją na ręce i zaniósł do domu. Wyłączył klasyczną muzykę, która grała bez przerwy. Uspokajała go, była taka relaksująca. Jego buty stukały o kamienną posadzkę w całym domu. Położył Caroline na kanapie. Była cała brudna od błota i nie tylko.

Nie myślał zbyt długo, tylko zaniósł ją do łazienki. Ściągnął z niej brudne ubrania i włożył je do pralki. Nalał ciepłej wody do dużej złotej wanny, po czym umieścił tam delikatnie Caroline. Zmył z niej resztki brudu. Starał się zachować jak gentleman i nie przykładać zbyt dużej wagi do oglądania jej ciała. Pięknego ciała, musiał przyznać.

Była nieprzytomna i zaniedbana.

Jak ta biedna dziewczyna się zapuściła — pomyślał Klaus i spojrzał na Caroline. Pogłaskał ją po włosach. Wyszorował z niej brud, palcami rozplątał kołtuny i odpowiednio nawilżył jej ciało.

Po dwudziestu minutach szorowania Klaus wyciągnął Caroline z wanny i szybko ją osuszył, aby nie zmarzła. Nałożył jeszcze na jej suche ciało krem, który znalazł, aby po chwili jej skóra była znowu miękka i gładka.

Zaniósł ją do salonu i ułożył na sofie. Wyglądała tak spokojnie, a zarazem na szczęśliwą, w końcu. Zasypiała widząc przed sobą jego twarz. Widział, że sprawiło jej to niemałą radość.

Klaus zapalił w kominku. Był przecież październik. Robiło się zimno, a tutaj, gdzie mieszkał Klaus było zimno do potęgi. Więc otulił Caroline ciepłym kocem i jeszcze się do niej przytulił. Może nie miał takiej temperatury, jak ona, ale zawsze lepsze to niż nic.

Po godzince Caroline zaczęła się budzić. Klaus mocniej się do niej przytulił. Akurat włosy zdążyły jej wyschnąć.

— Klaus? — zapytała swoim anielskim głosem, który Klaus uwielbiał. — Gdzie ja jestem?

— U mnie w domu, Sweetheart... — powiedział czule Klaus.

Dziewczyna rozejrzała się. Znajdowała się w pokoju rodem z XVII wieku... No może nie XVII, ale coś w ten deseń. Wszystko było urządzone w stylu gotyckim. Caroline właśnie siedziała na dużej, ozdobnej kanapie obitą czerwonym aksamitem.

— Tą kanapę sprowadziłem w zeszłym tygodniu... Wiesz, pochodzi z epoki Młodej Polski. Zrobiona jest w stylu secesyjnym, Widzisz te faliste linie. — Klaus przejechał palcem po obiciu kanapy, a potem po odkrytym ramieniu Caroline.

Poczuła się nagle taka bezpieczna i pozwoliła sobie odetchnąć. Wiedziała, że z Klausem nic jej nie grozi. Jakby Klaus był jej własną tarczą.

— A gdzie są moje ubrania? — Spojrzała na swoją bieliznę i mocniej otuliła się kocem. Zauważyła też, że leży właśnie na kolanach Klausa, przytulając się do niego. Oboje byli przykryci kocem.

— Były całe w błocie. Wyprałem je. — Uśmiechnął się Klaus.

Przez chwile oboje siedzi przytuleni na kanapie, ciesząc się sobą nawzajem.

— Klaus, mam takie pytanie... Dlaczego mnie opuściłeś? Nie mogłam się po tym pozbierać. Codziennie rano myślałam, że wrócisz — zapytała cicho.

— Ja nawet nigdy nie chciałem cię opuszczać, my love... I Just had to. Sama powiedziałaś, że nikt nas nie zaakceptuje.

— Wiem co mówiłam. Ale teraz jesteśmy tu, u ciebie i leżymy razem na jednej kanapie... Może damy radę. — Uśmiechnęła się Caroline i położyła głowę na ramieniu Klausa, a ten się uśmiechnął.

— Oh, Sweetheart... — szepnął jej do ucha.

— Wiesz, zmieniłam zdanie na jeden temat. Uwielbiam jak mnie tak nazywasz. — Zrumieniła się Caroline. Klaus to zauważył i zaśmiał się po swojemu.

Nagle dziewczynie zaburczało w brzuchu.

— Oj, chodź do kuchni, zjemy coś. — Uśmiechnął się Klaus zachęcająco i ściągnął Caroline ze swoich kolan. Dziewczyna otuliła się kocem i poszła za Klausem.

Jego dom był duży i zapierający dech w piersiach. Szli długo, mijając elegancki korytarz z mnóstwem malunków na ścianie.

Klaus wszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Nie miał za dużo jedzenia. Większość to była krew. Lecz wyciągnął warzywa i sałatę. Położył wszystko na blacie i posiekał nożem. Przesypał do miski. Właśnie zrobił sałatkę.

— I Hope you like vegetables. — Klaus przekrzywił głowę i podał Caroline miskę z sałatką.

— Oczywiście, dziękuję ci Klaus. — Uśmiechnęła się i usiadła przy blacie, Klaus położył tam miskę. Dziewczyna zaczęła jeść sałatkę. Nie pamiętała, kiedy ostatnio zjadła cały posiłek z własnej woli.

Klaus usiadł obok niej i napił się soku plazmowego. Jego zęby były czerwone od krwi.

Caroline widziała, jak Klaus łapczywie pije krew. Dziwiła się, że jeszcze się na nią nie rzucił.

— Klaus... — zaczęła, a Klaus odwrócił się do niej. Obtarł jeszcze rękawem usta. — Czy nad pragnieniem krwi też musisz panować? Tak samo jak ja nad przemianami?

— Tak... Czasami jest to bardzo trudne ... — westchnął.

— A straciłeś kontrolę kiedyś?

— Przez tyle wieków ile żyję, straciłem kontrolę tyle razy, że nie potrafię ich zliczyć. Ile ludzi przez to zabiłem... Nie mogę sobie tego czasami wybaczyć. — Klaus powiedział pół prawdy, a pół kłamstwa. Zabił wiele ludzi, ale wcale nie żałował, że ich zabił. Zrobiłby to z chęcią raz jeszcze.

Caroline zrobiło się zimno. Zaczęła się trząść.

— Zimno ci? — zapytał Klaus, jakby był gotowy obronić ją przed mrozem.

Caroline pokiwała głową.

— Poczekaj sekundkę — powiedział Klaus i szybko wstał od stołu i wszedł w głąb domu.

Klaus nie kłamał, żeby ta poczekała sekundkę. Już po chwili stał w kuchni z powrotem, a Caroline owiał zimny wiatr, kiedy Klaus nagle się pojawił.

— Proszę, ubierz to, może nie będzie ci zimno. Nie mam niestety nic innego do zaoferowania jak na razie — Klaus podał dziewczynie jakąś niebieską koszulę i spodenki.

Caroline uśmiechnęła się do Klausa serdecznie. Ubrania pachniały Klausem i jego perfumami.

— Niebieskie — szepnęła.

— Tak, wiedziałem, że takie lubisz.

— Trudno tego nie zauważyć — zaśmiała się Caroline. — Gdzie mogę się przebrać?

— Musisz wyjść na korytarz i... A zresztą... Follow me... — Uśmiechnął się Klaus unosząc jeden kącik ust i wyszedł z kuchni.

Przeszli przez wystawny korytarz i skręcili w lewo. Weszli do przepięknie urządzonej łazienki.

— Proszę. — Klaus rękoma zaprosił Caroline do środka. — Mam zapasową szczoteczkę do zębów. Nie krępuj się jej użyć.

— Klaus, jesteś dla mnie stanowczo za dobry. — Caroline popatrzyła wdzięcznie na Klausa.

Klaus nic nie mówił tylko puścił do niej oczko i wyszedł z łazienki.

Caroline spojrzała na ubrania, które podał jej Klaus. Były jego. Ubrała na siebie niebieską koszulę w paski zapinaną na guziki. Była na nią za duża. Musiała podwinąć rękawy. Spodenki też były za duże, ale różnicy nie było aż takiej wielkiej.

Dziewczyna umyła twarz, a potem zęby.

W wystawnej łazience zauważyła wielki stos perfum. Nawet ona miała mniej, a jej kolekcja sięgała prawie pięćdziesięciu perfum.

W pełni odświeżona spojrzała do lusterka. Kiedy widziała siebie rano w lustrze wyglądała jak tysiąc nieszczęść... Teraz emanowała szczęściem, a z jej ust nie znikał uśmiech. Wiedziała, że jej miejsce jest koło Klausa. I nikt tego nie zmieni.

Wyszła z łazienki i nie wiedziała gdzie iść... Korytarz prowadził do dużej ilości pokoi. Lecz nagle pojawił się Klaus.

— Dziękuję za użyczenie mi łazienki. — Uśmiechnęła się Caroline.

— Przestań w końcu dziękować — zaśmiał się Klaus.

— Dobrze, więc mam dla ciebie prośbę. Masz pożyczyć może buty i jakąś kurtkę?

— Chcesz iść? — Klausowi wyszły oczy na wierzch.

— Na pewno ci przeszkadzam... Pójdę do domu — mówiła Caroline całkiem szczerze, choć miała nadzieję, że Klaus nie pozwoli jej odejść. Gdyby tylko mogła zostałaby z Klausem na zawsze.

— Nie przeszkadzasz, a nawet jeżeli byłbym takim egoistą i bym cię wypuścił, to zaczepiłby cię jakiś duch. Wiesz, tutaj w nocy grasują duchy i nie tylko. To nie jest zbyt bezpieczna okolica — powiedział Klaus.

Duchy... Caroline nie lubi duchów. Nikt zresztą ich nie lubi. Są gorsze od czarownic.

— Dlaczego mieszkasz w takiej okolicy? — zapytała Caroline.

— Ten dom stoi tu od wielu wieków — zaśmiał się Klaus. — Kiedyś, kiedy mieszkałem w Moonlight Falls tutaj mieszkali wszyscy mieszkańcy. A teraz jestem odludkiem. — Klaus wzruszył bezradnie ramionami.

To takie dziwne — pomyślała Caroline. — Klaus musi teraz pewnie bardzo źle się czuć. Przecież mieszkał w tym mieście dawno. Znał ludzi, którzy tam mieszkali, a teraz po nich został tylko skrawek historii zapisany w jakieś księdze... Caroline zazdrościła Klausowi, że mógł widzieć jak cywilizacje zmienia się na własne oczy. Nie czytając podręczników do historii tylko widział wszystko i mało tego brał udział w historycznych wydarzeniach.

— Ale nie przeszkadza mi, że mieszkam tu sam. Nie ma żadnych wścibskich sąsiadów, ani nic z tych rzeczy. — Uśmiechnął się do siebie Klaus. — Dobrze, jest już późno. Zaprowadzę cię do sypialni. — Klaus z uśmiechem na ustach wystawił ramię w stronę Caroline, a ona się go złapała.

Poszli w stronę sypialni. Kiedy do niej weszli od razu dziewczyna zauważyła wielkie łoże z baldachimem. Pokój pokryty był po części ciemnofioletową tapetą w fantazyjne wzory, a po części ciemnym drewnem. Była tam też szafa, półka na książki oraz wielki fotel.

— Jak tu pięknie — zachwyciła się Caroline. Było tam tajemniczo, że aż cudownie.

— To życzę miłej nocy. Good night, Sweetheart. — Uśmiechnął się Klaus i opuścił pokój.

Caroline miała cichą nadzieję, że Klaus zostanie z nią na całą noc, no ale cóż... I tak była wniebowzięta, że Klaus nie wyrzucił jej z domu od razu.

Dziewczyna weszła do łóżka. Jeszcze nigdy nie widziała i nie spała w tak miękkim łóżku. Pościel była zrobiona z czerwonego jedwabiu. Zasnęła w bardzo szybkim tempie. Śniła o Klausie, pocieszała ją myśl, że właśnie Klaus znajduję się dwie ściany dalej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top