Rozdział 7 Spotkanie


A

 To wszystko przez to głupie słońce! — pomyślał Klaus, chowając się pod wielkimi koronami drzew.

Jego skóra po chwili wróciła do normalnego stanu, nie paliła się, Ani nie było na niej żadnego śladu po tym, że przed chwilką o mało co nie spaliło go słońce.

I tak w kółko. Klaus z wampirzą prędkością pokonywał parę metrów w sekundę i znów chował się pod koronami drzew.

Klaus cały gotował się ze złości. Dlaczego to słońce musi tak bardzo szkodzić wampirom? A no tak... Już tak niestety ma być. Wilkołaki — niewolnicy księżyca; wampiry — poddani słońca. Przyroda zawsze znajdzie coś, aby równowaga została zachowana, choćby nie wiem co.

To już tak niedaleko — pocieszał się Klaus. — Już niedaleko!

Po godzinie chowania się za głupimi drzewami ( a w nocy zajęłoby mu to najwyżej pięć minut) Klaus znalazł się naprzeciwko żółtego domu Caroline.

Tak, już czuł jej obecność i jej zapach. Już czuł na kłach jej skórę, a w przełyku tę słodką krew.

Teraz Klaus musi trochę pocierpieć. Ale tylko po to, aby za niedługą chwilę poczuł największą przyjemność na świecie.

Brytyjczyk z nieludzką szybkością wybiegł spod drzewa licząc, że Caroline będzie na korytarzu. Na szczęście się nie pomylił. Wymusił na swojej twarzy ból, a nawet obślinił sobie oczy, aby wyglądało, że płacze i szybko przykleił się do drzwi jej domu jak glonojad do ścianki akwarium.

— Pomocy! — wrzasnął Klaus najgłośniej i najbardziej rozpaczliwie jak tylko potrafi.

Caroline, która właśnie czyściła lustro, podskoczyła. Przestraszyła się. Dałaby sobie głowę uciąć, że usłyszała głos Klausa. Ale on cały czas trwał i trwał... Caroline szybko odwróciła się i zobaczyła krew na szklanych drzwiach, a potem zakrwawionego Klausa.

— O mój Boże, Klaus! — Caroline upuściła sprzęty czyszczące, które obiły się o podłogę w wielkim hukiem. Otworzyła szybko drzwi, a Klaus wpadł do domu i schował się w ciemnym kącie. Jego skóra zaczęła się goić. Po chwili wyglądał jak zwykle. — Klaus, co się stało? Co ty tu robisz o tej porze? — Caroline chwyciła Klausa za ramiona.

— Ja po prostu... Nieważne — powiedział Klaus, głęboko dysząc. Nienawidził słońca, to był potwór. Dla niego noc mogłaby trwać cały czas.

— Przecież teraz stąd nie wyjdziesz, słońce się spali! — Lamentowała Caroline, chodząc po pokoju, stukając o drewnianą powierzchnię swoimi sandałami na wysokim obcasie. Przecież Elvine, która wyszła do sklepu zaraz wróci, a ona nie ciepli wampirów. Wyrzuci Klausa z domu, a on się spali. Caroline nie mogła na to pozwolić. — Słuchaj, trzeba coś wykombinować...

— Tak, też się cieszę, że cię widzę. — Uśmiechnął się po swojemu Klaus.

Caroline westchnęła.

— Przepraszam, chodzi o to, że moja siostra tu zaraz będzie, a...

— Nie lubi mnie? — zgadywał Klaus.

— Ona cię nawet nie zna.

— No to mnie pozna. Nie widzę problemu.

— Ale ja tak. Jesteś wampirem, a ona jest wróżką!

— No chyba, że tak. Wróżki nie lubią nas, wampirów. Ale przecież ty też powinnaś chcieć mnie zabić, a tego nie robisz? Może twoja siostra jest równie tolerancyjna co ty — wymyślił Klaus zaciskając pięści, lecz szybko je rozluźnił, tak aby Caroline tego nie widziała.

— Niestety, ale teraz cię nie pocieszę. Kiedyś Elvine mi opowiadała, że spotkała wampira. Instynkt nakazał jej działać... I z wampira został tylko... Dosłownie tylko kieł. — Caroline nie mogła sobie wyobrazić, że Elvine robi coś Klausowi. Klaus jest inny, nie zasługuje na śmierć. Gdyby chciał, mógłby ją zabić. I zajęło by mu to nie więcej niż sekundę. Jednak tego nie zrobi. To znak, że Klaus nie jest zły.

— Zabiła go?! — wykrzyknął Klaus.

— Nie, nie zabiła. Mocami przeteleportowała go do... Właściwie to nikt nie wie, gdzie taki wampir będzie, ale nigdy potem go już nie widziałam. Zniknął na dobre. Nie chcę, żeby coś takiego spotkało ciebie, Klaus... — Caroline spojrzała w czerwone oczy Klausa. Oczy innych wampirów wydawały jej się odrażające, ale nie jego.

— Nie chcesz... Dlaczego, sweetheart...? — Klaus zbliżył się do Caroline. Czuł ciepło od jej ciała. On był zimny, a ona ... Gorąca kobieta. Dosłownie i w przenośni.

Caroline zamyśliła się i spuściła wzrok z oczu Klausa, które były niebezpiecznie blisko jej oczu. Przygryzła wewnętrzną stronę policzka, skupiając się na bólu, a nie na Klausie.

— Nie chcę, bo... — Caroline starała się znaleźć odpowiednie słowo, lecz nie mogła się skupić. Jej myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół dłoni Klausa, które chwyciły jej dłonie. — Jesteś dla mnie ważny. — stwierdziło. Dopiero naprawdę zdała sobie z tego sprawę. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć, aż do teraz. Nie potrafiła się przyznać przed samą sobą, ale przyznała się przed Klausem. — Sprawiasz, że wszystko jest na swoim miejscu.

— Nie cytuj mnie, my love... — szepnął jej do ucha Klaus.

— Ale to prawda. Nie mogłam sobie z tym wszystkim poradzić. A ty byłeś jak lek dla chorego. Ułożyłeś wszystko na swoim miejscu i sprawiłeś, że odzyskałam kontrolę nad przemianami. Gdyby nie ty, to do tej pory mogłabym użalać się nad sobą i nad tym, że jestem wilkołakiem. Lecz tak nie jest. — Kiedy Caroline to mówiła, Klaus wesoło przekrzywił głowę i uśmiechnął się, tak jak on to potrafi. — Jesteś wspaniały, Klaus. Jesteś inny, nie taki jak każdy wampir.

— A czy całuję jak każdy inny? — szepnął Klaus i nim Caroline zdążyła przyswoić sobie do głowy to pytanie, Klaus niespodziewanie mocniej przyciągnął do siebie i pocałował ją.

Było to takie niespodziewane, że Caroline nie wiedziała co się dzieje. Dopiero kiedy Klaus się od niej oddalił, Caroline wzięła oddech, bo przedtem przestała oddychać. Klaus patrzył się na nią po swojemu, a wtedy dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Klaus potraktował to jako zaproszenie i raz jeszcze mocno ją do siebie przyciągnął i znów się pocałowali. Tym razem Caroline robiła to świadomie.

Klaus faktycznie był inny. Nie był taki jak inni mężczyźni, których znała. Nawet fakt, że jest wampirem nie przeszkadzał w niczym.

Wtedy do domu weszła Elvine. Była taka zaskoczona, że upuściła butelkę pepsi, które trzymała w rękach. Pepsi roztrysnęło się na podłodze i ochlapało Caroline i Klausa. Ci jak oparzeni odskoczyli od siebie. Nie wiedzieli, że wróżka weszła. Czuli się tak, jakby ktoś przyłapał ich na kradzieży w banku. Zwłaszcza Caroline, która momentalnie spłonęła rumieńcem.

Elvine wiedziała, że coś jest nie tak. Czuła dziwną obecność... Wiedziała, że to jest wampir, lecz nie sądziła, że ten wampir będzie całował się z jej siostrą. Wróżka sądziła, że to stworzenie toczy z Caroline zaciekłą wojnę, a tu proszę bardzo. Zakochana para — krwiopijca i wilkołak.

— Może mi ktoś powiedzieć co tu się właściwie dzieje?! — wykrzyknęła Elvine. Caroline bardzo dawno nie widziała jej takiej wkurzonej. Widać musiało ją to bardzo rozgniewać.

Przyłapani milczeli jak zabici. Carline wbiła wzrok w podłogę i nerwowo ściskała palce u rąk, a Klaus uśmiechał się, unosząc tylko jeden kącik ust w górę.

— A ty krwiopijco, wynoś się stąd — powiedziała twardo Elvine i chwyciła mocno Klausa za rękę i mocno szarpnęła po to, aby się ruszył. Klaus stanowczo machnął ręką nie pozwalając sobą rządzić.

— I' m not going anywhere! — wrzasnął Klaus. Jego mowa była bardzo groźna, a dopomagał temu angielski akcent.

Elvine spojrzała na niego gniewnie i zaczęła machać dłońmi, jakby zwijała niewidzialną pajęczynę w powietrzu.

Klaus przyglądał się co się dzieje. Caroline również.

W jednej chwili Elvine cisnęła w Klausa mocą, którą zgromadziła. Klaus z groźnego stał się nagle jakby zbitym szczeniakiem. Szaleńczy uśmiech zniknął w jego twarzy, a jego usta wykrzywiał grymas bólu. Klaus krzyknął przeraźliwie. I to trwało. Klaus wił się na podłodze z bólu.

— Przestań! — zawołała Caroline, łapiąc Klausa za rękę, w jednej chwili ból przeszywał ich oboje.

— Zasługujecie na coś takiego — powiedziała Elvine, mierząc aurą w ich dwójkę. — Co wy sobie wyobrażacie? Że będziecie zakłócać światową równowagę romansem, wilkołako-wampira? To niedorzeczne.

— Ale my nie jesteśmy razem! — powiedziała Caroline drżącym głosem.

Do jej oczu naleciały łzy. Czuła ból w całym swoim ciele, który promieniował z każdą sekundą. Nie mogła złapać się bolącego miejsca, bo nie mogła. Bolało ją wszystko. Od czubka głowy do małego palca u stopy.

— Aha, a całujecie się bo wam się nudzi?! — wykrzyknęła z niedowierzaniem Elvine.

— Całujemy się z nienawiści — dodał Klaus pomiędzy głośnymi krzykami.

— Co by było, jakbyście się choć trochę lubili — powiedziała Elvine pod nosem. Westchnęła głęboko i opuściła ręce.

Ból zniknął w jednej sekundzie. Klaus i Caroline odetchnęli z ulgą.

— Wynoś mi się stąd teraz! — wykrzyknęła Elvine wskazując Klausowi drzwi.

— Nie mogę — powiedział Klaus i przysunął brodę bliżej szyi. Patrzył się na wróżkę spod byka.

— Bo? — zadała pytanie zdenerwowana Elvine, a kiedy Klaus nie odpowiadał, znów go pociągnęła i wypchnęła za drzwi.

Słońce górowało. Temperatura przekraczała trzydzieści stopni Celsjusza.

Gdy tylko Klaus przekroczył próg domu, zapłonął żywym ogniem. Z jego ust po raz kolejny wydobył się przeraźliwy krzyk.

Elvine odskoczyła. Nie sądziła, że ten wampir zacznie płonąć tak szybko.

— Nie!!! — wrzasnęła Caroline, kiedy widziała, że jej siostra cały czas nie wpuszcza Klausa do domu. Nie mogła pozwolić, aby coś stało się Klausowi. W jej oczach zabłysły łzy po raz kolejny,

Kiedy Elvine to zobaczyła, stwierdziła, że nie mogła tego zrobić swojej własnej siostrze. Znienawidziłaby ją, a ona musiałaby wracać do Moon Lakes. Wiedziała, że będzie tego żałować, lecz wciągnęła palące się ciało Klausa do domu. Lecz to nie pomogło. Klaus Ciągle płonął, mimo że nie był na słońcu. Elvine ściągnęła ze ściany gaśnicę i szybko ugasiła Klausa. To było pierwsze, co przyszło jej na myśl, ale okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Po paru chwilach Klaus wyglądał jak dawniej.

Jego oczy wyrażały złość. Otworzył lekko usta sycząc i eksponując kły.

— Spróbuj mnie ugryźć, a wyrzucę cię raz jeszcze i tym razem nie pomogę — powiedziała chłodno Elvine do Klausa, który niechętnie lecz momentalnie schował kły. Wróżka wyszła z korytarzu do łazienki, zmyć popiół z ręki.

Klaus nic nie mówił, tylko zbliżył się do Caroline. Chciał znów ją pocałować, lecz ona go odepchnęła.

— Jesteś zmienna w uczuciach, sweetheart...

— Klaus, spójrz jak Caroline zareagowała. Nie wahałaby się nas zabić, a jest moją siostrą. Pomyśl co zrobią inni. Ciebie od razu przebiją kołkiem, a mnie wbiją srebro do serca — mówiła Caroline coraz bliższa płaczu. — To nie ma sensu...

Klaus westchnął i poprawił koszulkę.

— You don' t know what you'll lose... — powiedział Klaus po swojemu.

— Klaus, przepraszam... Wiedz, że bardzo ale to bardzo chciałabym... No wiesz, ale zrozum, że jest to niemożliwe...

— Dobrze, teraz dobrze by było, jakby odszedł w dramatycznym tempie, ale jest jeden problem. Spalę się, a może to i lepiej. Będziesz miała problem z głowy.

— Nie, nie jesteś problemem... Nie wiem jak mam to powiedzieć, żebyś zrozumiał.

— Żartuję, rozumiem. Ale wciąż nie mogę wyjść... — westchnął Klaus i spojrzał na dwór. Słońce robiło Klausowi jakby na złość.

— Chodź... — zaczęła Caroline i ruszyła w stronę gabinetu. Klaus szedł za nią. — A mam takie pytanie. — Caroline nagle stanęła i spojrzała za siebie na Klausa. — Chciałeś zabić Elvine, kiedy wystawiłeś zęby?

— Nie, nie chciałem jej zabić — powiedział Klaus jak najbardziej szczerze.

Caroline pokiwała głową, jakby dziękowała, po czym weszli do gabinetu.

Od razu rzuciła im się w oczy wielka gablota, wyglądająca z pozoru na normalną. Lecz Caroline odsunęła jedną półkę na górę, po czym ujrzeli stos eliksirów.

— Oto moja kolekcja eliksirów. Zobaczę, czy nie mam czegoś na słońce... — powiedziała Caroline i zaczęła grzebać między buteleczkami.

Klaus nigdy nie widział tyle eliksirów na raz. Nawet w sklepie magicznym, do którego Klaus często przychodzi, nie ma tyle towaru.

— Długo to zbierasz? — zapytał Klaus.

— Jakiś czas — odpowiedziała krótko, po czym wyciągnęła małą zieloną buteleczkę. — Znalazłam. To jest filtr przeciwsłoneczny dla wampirów. Starczy ci na sześć godzin.

— Dziękuję. — Klaus chciał znów pocałował Caroline, lecz skończyło się na uściśnięciu dłoni.

Klaus wypił całą zawartość buteleczki i pożegnał się z dziewczyną. Wyszedł z domu. Caroline widziała przez okno, Klausa, który biegł. Tym razem nie palił się. Świecił w słońcu. Odprowadziła go wzrokiem przez krótką chwilę, zanim zniknął jej z pola widzenia. Momentalnie za nim zatęskniła. A wiedziała, że w najbliższym czasie go nie ujrzy. Ani na momencik.

Elvine ją przyłapała w najmniej oczekiwanym momencie. Może jej przecież tego nie wybaczyć. A tego Caroline z pewnością nie zniesie. Ważniejsza od zauroczenia jest miłość do własnej siostry. Caroline biła się z myślami. Zrobiło jej się aż gorąco.

Wtedy do gabinetu weszła Elvine.

— Gdzie on jest? — zapytała twardo.

— On ma na imię Klaus... — odpowiedziała lekkim głosem.

— Wiesz, tak się składa, że mnie nic nie obchodzi jak ten wybryk natury się nazywa... — odburknęła obojętnie.

— Wybryk natury? Elvine, spójrz też czasem na siebie. Ja jestem wilkołakiem, ty jesteś wróżką. Też jesteśmy wybrykami natury. Więc czemu jesteś tak wrogo nastawiona akurat na Klausa? — Caroline już nie mogła zapanować nad emocjami.

— Bo sama widzisz jaki on jest. Chciał mnie zaatakować! — powiedziała oburzona.

— Bo ty chciałaś go zabić i to dwa razy. A raz prawie też zabijając mnie. Dla ciebie jest aż tak ważne zachowanie równowagi we wszechświecie, że byłaś gotowa zabić własną siostrę? — wykrzyknęła Caroline.

— Nie zabiłam cię... — Elvine poczuła się nagle strasznie skruszona. Faktycznie, jak ona mogła chcieć zabić aurą Caroline?

— Na szczęście — powiedziała Caroline i głęboko westchnęła. Odgarnęła włosy z czoła. — Wybacz, ale dzisiaj musisz spać w domku wróżek na polu.

— A co jeżeli ten wampir przyjdzie w ramach zemsty i mnie zabije!? — przestraszyła się Elvine, będąc po części gotowa, że jej siostra po czymś takim nie będzie chciała gościć jej we własnym domu.

— Klaus nie zrobi ci krzywdy. On nie krzywdzi ludzi... Znaczy... Nie krzywdzi istot... — powiedziała Caroline z każdą chwilą zniżając głos.

Elvine nagle przypomniała sobie coś. Klaus... Klaus... To imię coś jej mówiło. Właśnie!

— To jest ten Klaus? — wykrzyknęła nagle. — Dzięki któremu czułaś się dobrze?

— Tak, to on. To dzięki niemu odzyskałam kontrolę nad przemianami. — powiedziała Caroline nie chcąc już nic ukrywać. — Teraz nie wiem, jak sobie bez niego poradzę.

— Więc wampir ci pomógł? — niedowierzała Elvine.

Jak to? Przecież wampiry i wilkołaki się nienawidzą. Czemu nijaki Klaus chciał być inny?

— Tak, pomógł. Widzisz, nie jest taki zły. A ty każdego traktujesz z góry. Stereotyp wampira nie odpowiada każdemu z nich — dodała Caroline po czym wyszła, zostawiając Elvine samą.

Usiadła na łóżku i przytuliła się do Talii, która tam właśnie wypoczywała.

Caroline poczuła, jakby coś w niej pękło. Nagle z jej oczu strumieniami polały się łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top