5. Decyzja, nie obowiązek

W moim nowym biurze jest cicho i spokojnie, nie słychać nawet wiatru wiejącego dzisiaj za oknem, przez moment jedynie ekspres do kawy wydaje z siebie charakterystyczne dla siebie odgłosy.
Zabieram filiżankę z gotowym cappuccino i stawiam na spodku. Zanim wchodzę pukam do drzwi i otwieram je dopiero po usłyszeniu pozwolenia.

-Przyniosłam kawę, szefie- mówię, tak jakby to nie było oczywiste. Zaraz stawiam naczynie z cichym stuknięciem. Midas zerka na mnie i dziękuje skinieniem.

Nie zawracam mu dłużej głowy i wychodzę z jego biura, delikatnie zamykając drzwi. Po tym siadam na swoim krześle. Minęło już trochę czasu odkąd dostałam nową rolę i zdążyłam się do niej poniekąd przyzwyczaić. Nawet do wielkiego karabinu wiszącego na ścianie, chyba dla ozdoby. Zastanawiam się czy ma w sobie jakiś nabój, ale po chwili wracam do pracy, muszę się na niej skupić jeśli chcę być dobrą sekretarką dla niby przerażającego Midasa. Wciąż nie znam go na tyle dobrze żeby się go nie obawiać, może mnie przecież zabić jednym prostym ruchem, jednym dotknięciem dłoni, każdego zresztą może zgładzić w ten sposób kiedy tylko zapragnie, nie tylko mnie. Nie potrafię więc do końca mu zaufać, nawet jeśli na razie nie zachował się w stosunku do mnie niemiło, nie przypominam sobie przynajmniej takiej sytuacji.
Przez moment udaje mi się już skupić, ale wszystko na nowo lega w gruzach, gdy słyszę trzask dobiegający z korytarza. Modlę się w myślach byle to nie był Miauśniak, na którego zdecydowanie nie mam teraz czasu. Zza drzwi dobiega do mnie zaraz głośna argumentacja, po chwili potężny huk, zaraz drugi, trzeci, czwarty. Rozmowy cichną, ktoś puka do drzwi. Chcę już wstać żeby je otworzyć, ale ktoś robi to sam. Zaraz dwa metry przede mną staje mężczyzna o niezbyt tęgiej posturze i kominiarce na twarzy. Widzę tylko jego oczy, które dokładnie mnie wertują.

-W czym mogę pomóc?- Pytam, spoglądając na niego poważnie. Moją uwagę przykuwa jednak w tym samym czasie pistolet przymocowany do jego uda. Dziwię się, że ochroniarze wpuścili go uzbrojonego.

-Powiedz mi gdzie jest Midas, laleczko.

-Proszę nie zwracać się do mnie w ten sposób- nalegam, uśmiechając się nieszczerze, nie zwracając większej uwagi na jego wyraz twarzy, który zdecydowanie nie ukazuje teraz zadowolenia.

Mężczyzna uśmiecha się także, jednocześnie rejestruję, że do pomieszczenia wchodzi dwóch kolejnych, jeden z nich jest zdecydowanie bardziej umięśniony, ubrany w skórzaną grubą kurtkę i spodnie cargo, podobne do tych, które ma na sobie ten, z którym właśnie rozmawiam, o ile da się to nazwać rozmową. Trzeci ma z kolei jeansy i cienką białą kurtkę zarzuconą niedbale na plecy. On także ma pistolet, w zasadzie każdy z nich ma jeden. To pierwsza taka sytuacja, w której naprawdę nie wiem co zrobić.

-Powiedz gdzie jest Midas albo- najtęższy z nich wyciąga pistolet i celuje w moją stronę.

Jak się z tym czuję? W tej chwili czuję strach, taki jak nigdy. Mogę przecież stracić życie i to już za sekundę. Z drugiej strony czuję też jednak odpowiedzialność. Być może dlatego z moich ust padają dość odważne słowa.

-Możemy załatwić to w inny sposób- wykrzywiam umalowane na czerwono wargi w zachęcającym uśmiechu, unosząc ręce do góry. Mężczyzna łypie to na mnie, to na swoich towarzyszy, tak jakby pytał ich o zgodę. Jeden z nich skina głową, a ten ubrany w kurtkę marszczy brwi, ale zaraz wzrusza ramionami jakby ta akcja za wiele go nie obchodziła. Jak jest naprawdę?- To jak?- Ponaglam, on także skina głową, dlatego wstaję z krzesła i obchodzę biurko żeby znaleźć się tuż przed nim. Wystarcza jeden ruch żebym chwyciła pistolet przyczepiony do jego uda. Zerkam w jego oczy i sięgam po to, co mi się teraz przyda.

-Ej!- Dotąd wyluzowany mężczyzna w białej kurtce także wyciąga swoją broń i we mnie celuje. Ja jednak także jestem uzbrojona, choć przeczuwam, że nie na długo.

-Ty zdziro!- Krzyczy ten umięśniony, ściskając moje ramię. Odpycham go na tyle mocno, że dzieli nas nieco większa przestrzeń. On przyciska mnie jednak do ściany.- Mów gdzie Midas- mocniej zaciska swoją dłoń, patrząc na mnie swoimi wytrzeszczonymi oczyma. Jest widocznie bardzo zdenerwowany, tak że aż ciężko mi to w ogóle opisać.

-Zależy co potrzebujesz od Pana Midasa- mówię pewnym tonem, chociaż w głębi cała się trzęsę.

-Pana?- Główny z mężczyzn śmieje się szyderczo, po czym macha pistoletem przed moją twarzą.

Wykorzystuję moment nieuwagi tego, który mnie trzyma i kopię go w krocze, przez co luzuje uścisk. W tej samej chwili rozlega się głośny strzał, a kula przelatuje koło mojej twarzy. Także strzelam, na oślep, i zaraz orientuję się, że został już tylko jeden nabój. Dowodzący śmieje się.

-Kobiety nie nadają się do strzelania, jak widać- oblizuje wargi i śmieje się jeszcze raz.

Unikam kolejnego strzału i ślizgam się na podłodze, celując w jego pierś. Tym razem trafiam. Do podłogi przygniata mnie kolejny, tym samym na dobre wtrącając się do naszej przepychanki. Uderzam go pistoletem w głowę i podnoszę się na nogach, starając się nie dać po sobie poznać jak się trzęsą.
Zerkam na karabin powieszony w gablotce i wiem, że mam jakiś ułamek sekundy na podjęcie decyzji. Moja intuicja jest szybsza ode mnie, a dłoń zaczyna piec pod wpływem uderzenia w twarde szkło. Dostaję się jednak do wielkiego karabinu i uderzam mężczyznę z lufy tak, że ten traci przytomność. Karabin ląduje na ziemi z hukiem, w zdecydowanie zbyt dużej odległości żebym mogła po niego sięgnąć, kiedy przygniata mnie najbardziej umięśniony mężczyzna. Udaje mi się jednak sięgnąć po pistolet tamtego, leżącego obok mnie. Z mojego gardła nie wydobywa się nawet pisk, kiedy on usiłuje mnie poddusić. Bez skrupułów oddaję strzał, w tym samym momencie dociera do mnie, że drzwi od gabinetu się otwierają.
Kaszlę kilka razy, kiedy ucisk na mojej szyi się luzuje, dociera do mnie co zrobiłam i zaczynam się zastanawiać co się ze mną teraz stanie. Czuję jak ktoś ściąga ze mnie ciało mężczyzny i zaraz na mnie spogląda, wciąż czujnie. Patrzę niepewnie na Midasa, który mierzy mnie zainteresowanym spojrzeniem. Zaraz wyciąga do mnie rękę, a ja pierwsze co myślę, to że zamierza zamienić mnie w jedną ze swoich kiedyś żywych figurek. Zerkam na niego i dopiero ujmuję jego dłoń, nic się jednak nie dzieje. Jego wzrok także nie wydaje się być rozjuszony. Być może to dobry znak.

-Musisz powiedzieć mi ze szczegółami co się stało- mówi, nie wnosząc sprzeciwu.

-Pewnie, szefie- skinam głową, czując jak Midas dotyka mojego ramienia i kieruje w stronę wyjścia. Nie jestem pewna gdzie się kierujemy, ale idę za nim. Idziemy jeszcze jakiś czas krętym korytarzem Agencji, zanim docieramy do gabinetu lekarskiego. Siedzi tu poważna kobieta w średnim wieku, która nie używa zbyt wielu słów.

Wedle jej bardziej werbalnych poleceń siadam na leżance i podaję jej pociętą przez szkło rękę. Midas siada w fotelu obok i patrzy na mnie wyczekująco. Zapewne czeka na wyjaśnienia, jednak czuję się na tyle skrępowana obecnością milczącej pielęgniarki, że wolę zaczekać aż mnie opatrzy i dopiero wtedy o wszystkim mu powiedzieć.

•••

Kiedy wracamy, biuro jest puste i ciche tak jak wcześniej. Na służbie postawieni zostali nowi ochroniarze, ponieważ tamci nie skończyli zbyt dobrze, nie patrzą na nas jednak nawet, gdy wchodzimy do środka.

-Siedziałam przy biurku kiedy usłyszałam trzask. Nie przejęłam się tym za specjalnie, ale wydało mi się dziwne, kiedy ten mężczyzna wszedł tu sam z siebie, spytałam go w czym mogę pomóc, a on mówił w podejrzany sposób, jeśli rozumie Pan co mam na myśli. Później weszło pozostałych dwóch, chcieli żebym powiedziała gdzie jesteś i uznałam to za dziwne, rozumie Pan, mówili takim tonem.

-Unieszkodliwiłaś ich- bardziej stwierdza niż pyta. Nie jestem pewna jaką emocję odczytuję właśnie z jego oczu i tonu głosu.

-Jeśli nie powinnam była, przyjmę na siebie karę i odpowiedzialność- zapewniam, skubiąc skrawek spódniczki. Dopiero teraz spostrzegam ile krwi znajduje się na moim stroju.

-Zrobiłaś dobrze- zapewnia, po czym rusza w stronę drzwi.- Chodź za mną- poleca następnie, a więc bez żadnego zawahania za nim ruszam, nie spodziewając się jednak gdzie zaprowadzi mnie tym razem.

Doznaję sporego szoku kiedy stajemy przed wrotami prowadzącymi do części Agencji, do której nie mam wstępu. Jednocześnie nie rozumiem, co tu robię ani tym bardziej dlaczego Midas otwiera przede mną drzwi i puszcza mnie przez nie przodem. To część mieszkalna, w której zamieszkują jego agenci, coś o tym słyszałam, a jednak nie sądziłam, że będzie dane mi się tu znaleźć, zwłaszcza w pokoju mojego szefa.
Ściany są tutaj ciemne, podobnie jak podłoga, wykonana z dobrej jakości dębu. Na wprost stoi wielkie łóżko, a po drugiej stronie wielkiego pokoju widnieją drzwi tarasowe, za którymi dostrzegam jacuzzi. Wracam jednak wzrokiem w stronę mężczyzny, który znika za kolejnymi drzwiami. Mija chwila nim wraca z t- shirtem i dresami. Patrzę na niego niezrozumiale.

-Nie możesz wrócić dzisiaj do domu. To niebezpieczne- tłumaczy, wyciągając ubrania w moją stronę. Biorę je patrząc niepewnie.

-Nie mogę sprawiać Panu problemów.

-Mów mi po imieniu- nalega.- Midas. Stawiłaś się za mną narażając własne życie. Wiedz, że to doceniam- mówi, po czym pokazuje mi gdzie jest łazienka, żebym mogła się przebrać i nawet wykąpać.

Jest tu wkomponowane dużo złotego, ten kolor widoczny jest głównie przy kranach, ale został także wkomponowany w śliczne duże płytki zdobiące całe pomieszczenie.
To dla mnie dosyć dziwne, kąpać się w jego łazience, ale nie rezygnuję z tego pomysłu jako, że czuję potrzebę zmycia z siebie krwi obcych mi ludzi. Do Midasa wracam po upływie jakichś dwudziestu minut, w mokrych włosach opadających na gładką czarną koszulkę. Mężczyzna ubrany jest wciąż w te same służbiste ubrania, co sprawia, że bardzo ze sobą kontrastujemy. Siadam obok niego na sofie, co robię dość niepewnie, a on przygląda mi się przez moment. Spoglądając na niego uświadamiam sobie ponownie, jak wiele miał już okazji żeby mnie zabić. Nie zrobił tego jednak i wydaje się, że nie ma takiego zamiaru.

-Kucharka poda zaraz spóźniony posiłek- mówi, niewzruszony tym, że posiada tyle służby. W zasadzie to na jego miejscu także nie byłabym tym pewnie wielce wzruszona. Jest bogaczem. Skinam tylko głową, w niemej odpowiedzi.- Oczywiście jeśli masz ochotę na jedzenie.

-Nie odmówię- rzucam, na tyle luźno na ile potrafię. W jego towarzystwie czuję, że powinnam zachowywać się na tyle przyzwoicie na ile tylko jestem zdolna. W rzeczywistości nie jestem głodna, po dzisiejszych przeżyciach nie mam nawet apetytu. Nie wypada jednak odmówić.- Wytłumaczysz mi, dlaczego tak właściwie mam tutaj zostać?- Pytam po dłuższej chwili. Midas zerka na mnie wtedy swoimi poważnymi oczyma.

-Chronię tych, którzy chronią mnie, powinnaś to zrozumieć [T.I.]- nie uśmiecha się wypowiadając te słowa, wciąż jest tak samo poważny.

-To moja praca- stwierdzam, choć nie do końca pewna czy aby na pewno do moich obowiązków na pewno należy ochrona jego życia. Pamiętałabym, gdybym podpisała taki dokument, a w żadnym przeczytanym przeze mnie punkcie nie widniał taki zapis.

-Nieprawda, twoją pracą jest zajmowanie się dokumentami, nie mną. Zrobiłaś to, bo chciałaś, a nie musiałaś.

I chyba ma rację. Tylko czemu tego chciałam? Czy nie kierowała mną tylko obawa, że w przeciwnym razie zostanę złotą figurką? Bo jeśli nie ona, to co?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top