Rozdział 2
Obudziłam się mocno zaskoczona, że wstałam sama z siebie, a nie przez gwar panujący na zewnątrz. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu zegarka. Mój nie do końca przytomny umysł próbował go zlokalizować w pamięci, jednak bezskutecznie. Podniosłam się i podeszłam do biurka przekładając rzeczy w poszukiwaniu go, co nie przyniosło żadnych rezultatów.
Ostatecznie dałam sobie spokój, zdjęłam leżące na krześle spodnie i wyjęłam z nich komórkę. Słońce było już wysoko na niebie, więc widać, musiałam wreszcie dłużej pospać. Komórka wskazywała pięć minut po południu. Weszłam do malutkiej kuchni, nastawiłam czajnik z wodą i zaczęłam się powoli przebierać. Od przyjazdu tu, spałam po raz pierwszy tak długo, jednak po raz pierwszy też, poszłam spać po północy. Cały wieczór spędziłyśmy z Iris świętując moje urodziny. Mój wzrok padł na opróżnioną butelkę po szampanie. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Dobrze, że mama o niczym nie wie, nie byłaby tym zachwycona. Była opiekuńcza do bólu. To, że puściła mnie na taką wycieczkę było prawdziwym cudem.
Czesałam włosy, gdy usłyszałam dźwięk gwizdka i poszłam wyłączyć wodę. Zrobiłam sobie kawę, jednak ta domowa nijak się miała do tej z Doris – mojej póki co ulubionej kawiarenki. Myśląc o niej przypomniałam sobie, że nie mam nic do zjedzenia na śniadanie. Wczoraj z rana jadłam w owej kawiarence, a po wizycie w zamku kupiłam sobie jakąś drożdżówkę i potem, aż do wieczora nic nie jadłam, pomijając kawałek ciasta. Spakowałam do małej torebki na ramię aparat, który tutaj brałam zawsze ze sobą i postanowiłam ruszyć na zakupy. Na dworze zaczynało się chmurzyć i wyglądało na to, że spadnie deszcz, zatem wolałam się pośpieszyć.
Wychodząc z klatki zauważyłam jakąś kartkę wywieszoną na drzwiach restauracji. Serce zabiło mi mocniej gdy przeczytałam, że poszukują pomocy przy podawaniu posiłków. Wprawdzie nigdy nie pracowałam jako kelnerka i tak w zasadzie to w ogóle nigdy nie pracowałam, ale być może to była idealna okazja, by dzięki temu móc tu zamieszkać. Pomoc była potrzebna natychmiast. Zebrałam w sobie całą odwagę i weszłam do środka. Zakupy mogły poczekać. Podeszłam do lady za którą akurat stała właścicielka.
- Dzień dobry, ja chciałam zapytać się w sprawie ogłoszenia – zaczęłam bardzo nieporadnie rozmowę.
- Chciałabyś tu pracować, tak? Chodźmy zatem na zaplecze. Magda, chodź tu proszę na moment! – zawołała kelnerkę, która obsłużyła wczoraj mnie i Iris. Po poproszeniu przez właścicielkę, zajęła miejsca za ladą, a my udałyśmy się do pokoiku z tyłu kawiarenki.
- Tak więc potrzeba kelnerki? – zadałam oczywiste pytanie
- Tak, potrzebujemy rąk do pracy, ponieważ z obecnymi kelnerkami ciężko nam już się wyrobić z obsłużeniem klientów.
Mogłabym zapytać teraz o zapłatę, jednak starczyła mi najmniejsza stawka, bylebym tylko mogła opłacić mieszkanie, więc wolałam zadać inne pytanie:
- Czy obowiązuje jakiś okres próbny?
- Nie, praca jest praktycznie już od jutra. Jedyne co potrzeba to książeczka zdrowia. Potrzebujemy kogoś na trzy miesiące gdy jest największy tłok – wyjaśniła robiąc przepraszającą minę, wiedziała, że nie tego się spodziewałam. Cała moja nadzieja gwałtownie się rozwiała, a mój nastrój z pogodnego zmienił na pochmurny, jak ten na zewnątrz.
- Tylko trzy miesiące? – powtórzyłam mając nadzieję, że się przesłyszałam
- Niestety. Może wieczorem dasz mi znać czy byś zechciała się podjąć tej pracy?
- Tak, tak zrobię, dziękuję – gwałtownie się podniosłam i jak najszybciej wyszłam z lokalu.
Byłam mocno tą wiadomością przybita. Straciłabym ostatni miesiąc wakacji i musiałabym pracować jeszcze dwa, tylko po to by zaraz wrócić do domu. Sytuacja była beznadziejna. Z drugiej strony istniała nadzieja, że w trakcie tych trzech miesięcy znajdę nową pracę. Pogrążona w tych myślach weszłam do piekarni i zakupiłam świeże pieczywo. Wychodziłam z siatami, gdy rozległ się dźwięk telefonu.
Przełożyłam siatki do jednej ręki i wyjęłam telefon. Dopiero napis „Iris" na wyświetlaczu przypomniał mi, że wczoraj wymieniłyśmy się numerami. Szybko odebrałam i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
- Słucham?
- Cześć Kira, co dzisiaj robisz?
- W zasadzie nie mam jeszcze planów.
- Idę dzisiaj do sklepu, który prowadzi chłopak przyjaciółki, po zamówioną wcześniej apaszkę i pomyślałam, że może chciałabyś poznać moich przyjaciół. To moja koleżanka z liceum, na pewno się polubicie.
- Jasne, czemu nie? Nie mam nic przeciwko nowym znajomym w tym miejscu, zawsze będę miała dla kogo tu wrócić.
- Świetnie! Spotkajmy się przed Bramą Krakowską o szesnastej, dobrze? Ten sklep jest niedaleko, znajduje się na deptaku.
- Poważnie? – byłam akurat w tym miejscu i spojrzałam na rząd restauracji i różnych kiosków, a także sklepów z ubraniami na długim chodniku przed Bramą Krakowską prowadzącą na stare miasto
- Tak, będziesz miała przy okazji do niej blisko.
- No dobrze, zatem o szesnastej będę czekać.
Pożegnałam się z dziewczyną i rozłączyłam. Byłam szczerze zaskoczona. Lubiłam przyglądać się witrynom sklepów na deptaku, którym przechodziłam już tyle razy. Kto wie, być może oglądałam także manekiny owego chłopaka jej przyjaciółki? Wyciągnęłam aparat robiąc zdjęcie przepięknego gzymsu i po zakończeniu, zawiesiłam go na szyi.
- Hej – ktoś położył mi dłoń na ramieniu i gwałtownie się odwróciłam.
- O, cześć – obdarzyłam uśmiechem blondyna, który powiedział mi wczoraj gdzie znajduje się świątynia.
- I jak, trafiłaś wczoraj na miejsce?
- Tak, na całe szczęście i dzięki za pomoc. W zamku spotkałam dwóch chłopaków z których jeden też mnie poprowadził. Zrobiłam także masę ładnych zdjęć.
- Mogę zobaczyć? – spojrzał na zwieszony na szyi aparat
- Jasne – włączyłam go i po przewinięciu zdjęć z urodzin podałam mu aparat. – Naciskasz tą strzałką w lewo, by przejrzeć kolejne.
Chłopak uważnie przyglądał się zdjęciom, które zrobiłam z baszty na zamku, a następnie tym, które wykonałam w kaplicy. Szybko przewinął zdjęcia z muzeum i ponownie długo przyglądał się zdjęciom kamienic i okolicy. Niecierpliwie zaczęłam przestępować z nogi na nogę. W oddali zaczynało grzmieć, a ja nie chciałam zmoknąć i pozwolić, by mój aparat został zniszczony na deszczu. Był jak moje dziecko. Zajęło dłuższą chwilę nim chłopak nie odrywając wzroku od aparatu odezwał się w końcu:
- Kogoś takiego potrzebuję.
- Słucham? – nie bardzo rozumiałam o co chodzi chłopakowi.
- Powiedz proszę, że potrzebujesz pracy – w końcu oddał mi aparat i zrobił to w bardzo złym momencie, ponieważ z wrażenia prawie bym go upuściła, a jeszcze w tej chwili nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak niezwykle potrzebny mi będzie.
- Tak, bardzo potrzebuję! – wykrzyknęłam trochę zbyt gwałtownie
- Świetnie – widać było, że moja reakcja go rozbawiła. – Tak w ogóle jestem Nataniel.
- Monika, dla przyjaciół Kira – uścisnęłam jego wystawioną dłoń i w tej chwili poczułam pierwszą kroplę na karku i uniosłam głowę spoglądając na niebo zasłane czarnymi chmurami. – Może wejdziemy do środka? – wskazałam głową kamienicę
- To chyba najlepszy pomysł – chłopak ruszył za mną i szedł w ciszy dopóki nie dotarliśmy na górę do mojego mieszkania. Bogu dziękowałam, że miałam w nim porządek akurat tego dnia. Zrzuciłam sweterek i miałam go odwiesić na wieszak, do szafy, jednak wolałam go rzucić na rzucające mi się w oczy wolne krzesło tak, by zasłaniał opróżnioną wczoraj butelkę, która pod nim stała. Nie chciałam by chłopak coś nieciekawego sobie o mnie pomyślał widząc ją.
- Mówiłeś coś o pracy – przypomniałam chłopakowi, który rozglądał się po pokoju.
- A tak, wybacz. Przejdę od razu do rzeczy. Mój ojciec zajmuje się promocją miasta i Lubelszczyzny. Ja u niego pracuję, ale zajmuję się głównie papierkową robotą – chłopak nagle spojrzał mi w oczy. – Nasz ostatni fotograf odszedł na emeryturę i pilnie potrzebujemy kogoś na jego zastępstwo, kto zająłby się fotografią Lublina i okolic.
- Czekaj, kogoś na zastępstwo fotografa? – byłam w szoku. Nie spodziewałam się tego.
- Rozumiem, że to stanowisko byłoby problemem dla jak mniemam turystki – chłopak źle zinterpretował moje zaskoczenie. – Oczywiście to rozumiem, ale mam nadzieję, że zechciałbyś podjąć się tej pracy chociaż na czas, dopóki nie znajdziemy kogoś nowego, jeżeli to nie byłby problem... Ja wiem, że to nieuprzejme z mojej strony by teraz...
- Nie, nie, nie! – wykrzyczałam prędko, jak gdyby chłopak miał się rozmyślić, jeśli tego nie zrobię. – Ja chcę tu zamieszkać! Potrzebuję tej pracy, bo tylko dzięki niej będę mogła tu pozostać!
- Myślałem, że jesteś tu tylko turystką, nie wiedziałam, że się wprowadzasz.
- Tak było i nie oczekiwałam zbyt wiele po tym mieście jadąc tu, ale w te wakacje wydarzyło się tyle imprez kulturalnych i tak tu pięknie, że...
- Masz zdjęcia z tych imprez? – wszedł mi w słowo
- Tak, mam ich całą masę!
- Świetnie, jeżeli są choć w połowie tak dobre, jak te które zrobiłaś to chcielibyśmy je wykorzystać. Skoro szukasz tu pracy to pewnie masz jakieś CV?
- W zasadzie, tak naprawdę to nie... Jeszcze nie zaczęłam szukać czegoś tak na poważnie.
- To nic, to jedynie formalność. Masz oko fotografa i świetne zdjęcia, powiem ojcu, że jesteś idealna na to stanowisko!
Słysząc iż CV jest jedynie formalnością odetchnęłam z ulgą. Nie prezentowałoby się zbyt dobrze. Proces kształcenia zakończyłam zaledwie na liceum, brakowało mi doświadczenia w branży, a jedyne czym mogłam się pochwalić, to wernisaż z wykorzystaniem kilku moich zdjęć i I miejsce w konkursie fotograficznym organizowanym przez jakąś gazetę. Naprawdę nie miałam powodów do dumy.
- Nataniel, nawet nie wiem jak ci dziękować!
- To raczej ja dziękuję. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało.
- Ja także! Więc jak mam zrobić z tym CV?
- Orientujesz się gdzie jest biuro promocji miasta?
- W zasadzie to nie.
- Żaden problem. Mogę? – chłopak wskazał palcem kartki leżące na biurku.
- Jasne – szybko położyłam koło nich długopis, a chłopak siadł za blatem i narysował prowizoryczną mapkę.
- Widzisz? Tu jest twoja kamienica. Idziesz tą drogą – nakreślił ślad palcem na swoim rysunku – i tu jest to biuro. Znajduje się na parterze. Gdybyś zechciała przyjść jutro o dziesiątej z CV, to byłbym wdzięczny. Starczy poprosić recepcjonistkę o to by mnie zawołała.
- Pewnie. Jeszcze raz dziękuję z całego serca!
- Ależ nie ma sprawy. Długo już przebywasz w Lublinie?
Nasza rozmowa zeszła na boczne tory i udało mi się chociaż trochę ochłonąć po propozycji chłopca. Nic innego się teraz nie liczyło. To była fantastyczna wiadomość! Być może właśnie moje urodzinowe życzenie się spełniło. Kto by pomyślał? Nie bardzo jeszcze wiedziałam jak będzie wyglądać moja praca, ale teraz nie było to ważne. Liczyło się jedynie to, że mogę przebywać w Lublinie dłużej, nic więcej nie było mi potrzebne do szczęścia. Miło spędzało mi się czas z blondynem. Sporo się od niego dowiedziałam o Lublinie, a także o tym, że Lubelską potrawą jest cebularz i powiedział, że koniecznie muszę go spróbować. Na dworze rozpadało się na dobre, więc nie wypadało wyganiać chłopaka na deszcz, tak więc zrobiłam kilka kanapek i zaparzyłam nam herbaty przy której rozmawialiśmy. Dopiero koło szestanestej zaczęło się przejaśniać, co przyjęłam z ulgą, ponieważ wciąż byłam umówiona z Iris. Nie chciałam wypraszać chłopaka, ale on sam powiedział, że musi iść. Wymieniliśmy się numerami i pożegnaliśmy. Szybko nałożyłam sweterek i sama wyszłam pod Bramę Krakowską gdzie już czekała Iris.
- Cześć, dobrze, że już jesteś – przywitała się. – Uprzedziłam Rozę, że odwiedzę ją ze znajomą. Rozalia... Znaczy Róża ucieszyła się.
- Rozalia? – spytałam zaskoczona będąc pewna, że gdzieś już słyszałam tę ksywkę
Nie znałam żadnej innej Róży, więc owa Roza czy Rozalia nie obiła mi się wcześniej o uszy, a na pewno coś mi to przypominało. Gdybym tylko wiedziała co. Nim się spostrzegłam stanęłyśmy przed sklepem. Faktycznie był bardzo blisko. Niedaleko nawet była jakaś mała cukiernia. Rozalia mogła z chłopakiem w każdej chwili skoczyć po coś dobrego. Trochę bałam się wejść do środka, ale Iris gdy tylko weszła, pociągnęła mnie za rękę za sobą.
- Cześć Leo, jest Róża? – uśmiechnęła się do chłopaka za ladą.
- Iris! – rozległo się za nami nim odpowiedział i odwróciłam się. Ujrzałam przepiękną dziewczynę o długich, tak jasnych, że niemalże białych włosach i piwnych oczach. Była bardzo elegancko ubrana i biło od niej jakieś trudne do opisania ciepło. Wysoka, zgrabna i śliczna. Każda dziewczyna musiała jej zazdrościć.
- To jest Monika – przedstawiła mnie. – Monika, to Róża.
- Po prostu Rozalia – jasnowłosa podała mi rękę.
- Miło mi cię poznać. Dla przyjaciół, jestem Kira.
- Zatem liczę, że się zaprzyjaźnimy – uśmiechnęła się, a ja już wiedziałam, że właśnie tak będzie. – Powiedz mi co cię tu do nas, do Lublina, sprowadza?
- Cóż... Czysty przypadek. Miałam tu spędzić tylko wakacje.
- Miałam? To znaczy, że plany się zmieniły? – to nie uszło jej uwadze
- No więc... mam nadzieję, że tak! Dziś rano złożono mi propozycję pracy.
- Serio?! I nic mi nie mówiłaś?! – Iris gwałtownie zareagowała.
- Wybacz, to po prostu stało się tak nagle... Ja... Nie mogę uwierzyć w moje szczęście. Moje zdjęcia widział chłopak, którego ojciec zajmuje się promocją miasta i to on złożył mi propozycję, ażebym użyczyła swojego oka fotografa w promocji miasta. To było jak... przeznaczenie!
Rozalia i Iris spoglądały na siebie zaskoczone i w końcu ta druga się odezwała:
- Czy Ty mówisz o Natanielu?
- Tak! Znaczcie go?! – byłam ponownie w szoku
- Tak, cała nasz trójka chodziła do tej samej szkoły. Był przewodniczącym. Prawa ręka dyrektorki. Jak widzisz od samego początku paprał się w robocie papierkowej.
- Boże, jaki ten świat mały! Teraz jestem jeszcze szczęśliwsza! Powiedzcie mi jaki on jest? Sprawiał wrażenie bardzo miłego i ułożonego, ale wiadomo jak to z ludźmi różnie bywa...
- Cały Nataniel. Zawsze taki był. Chętny do pomocy, tylko nieco zbyt zapracowany.
- Ja bym tak nie mogła – Rozalia odgarnęła do tyłu swoje włosy. – Cały czas siedział zamknięty w pokoju gospodarza i w ogóle z niego nie wychodził. Jedynie nauka mu była w głowie. Potrafił przesiedzieć w szkole cały dzień i tylko kuć. Racja, był miły, ale prócz dziewczyny, która mu trochę pomagała, chyba tak naprawdę nie miał on prawdziwego przyjaciela. Zwyczajnie nie miał dla innych czasu. Całe dnie nauka, wyobrażasz to sobie? Koszmarne nudy. Och, gdzie ja bym w takim trybie życia znalazła czas dla mojego Leo? – dziewczyna uśmiechnęła się do chłopaka za ladą
- Wybaczcie, że wam przerwę, ale chciałam odebrać tą apaszkę, po którą między innymi przyszłam.
- Ach tak, oczywiście, już ci ją daję.
Iris otrzymała ją i do wieczora rozmawiałyśmy o różnych sprawach, gdy nagle raziło mnie jak piorunem.
- No nie! Muszę lecieć! Miałam dziś dać odpowiedź w kawiarence, czy chcę u nich pracować! Muszę to odwołać!
- W tej do której chodzę? W Doris? – zdziwiła się Iris.
- Tak, tej samej. O właśnie, może chciałabyś tam popracować? Szukają kogoś na trzy miesiące i to raczej pilne, a nie chcę ich zostawiać teraz tak na lodzie. Potrzebna by też była książeczka zdrowia.
- Wykluczone! Mowy nie ma, nie nadaję się. Po za tym chyba zbyt się nimi przejmujesz. Na pewno świetnie sobie poradzę. Na twoje miejsce znajdzie się dziecięciu chętnych. Ja pasuję.
- W zasadzie Monika ma rację. Przecież i tak bywasz tam prawie codziennie, więc co to za problem dodatkowo sobie dorobić? Pamiętam, że wyrabiałaś sobie taką książeczkę, a to tylko wyjdzie na twoją korzyść, w końcu sama kilka dni temu uskarżałaś się, że nie masz w ogóle pieniędzy – przypomniała jej Rozalia.
- Proszę cię Rozo, ja się nie nadaję.
- Bzdura kochana, przecież nawet dziecko potrafiłoby donieść posiłki. Czym się przejmujesz? Jeśli ci się nie spodoba to się zwolnisz i tyle. Poza tym spójrz tylko... Kira zaczyna pracę, Nataniel pracuje, Leo pracuje, a ja pracuję z nim. Chcesz być jedyną dziewczyną w naszej paczce, która nie ma roboty?
Rozalia nawet nie zdawała sobie sprawy jak określenie „nasza paczka" niesamowicie mnie uszczęśliwiło. Ona już potraktowała mnie jak przyjaciółkę i użyła mojej ksywki. Teraz byłam pewna, że chcę tu pozostać i móc dalej utrzymywać z nimi wszystkimi kontakt. To byłoby jak spełnienie marzeń.
- Więc jak? Spróbujesz? – spytałam rudowłosej z nadzieją w głosie
- Niech wam będzie – westchnęła.
- Zatem trzeba iść, bo zaraz zamkną – zaczęłam ciągnąc ją za rękę ku wyjściu.
- Mam nadzieję, że niedługo znów będziemy miały okazje się spotkać – jasnowłosa mnie uścisnęła.
- Ja także – odwzajemniłam uścisk i żegnając się także z jej chłopakiem wyszłam.
Dotarłyśmy z Iris do kawiarenki i tam już to co najważniejsze ustaliła z właścicielką. Gdy wszystko sobie wytłumaczyły pożegnałam się z nią i ruszyłam na górę do mieszkania. Wręcz kipiałam od emocji. Niestety, musiałam jeszcze coś zrobić. Niechętnie spojrzałam na telefon. Wiedziałam co mnie czeka. Z drugiej strony, czy wypadało dzwonić o tej porze? Sama siebie próbowałam przekonać, że lepiej załatwić to jutro, ale czy następnego dnia nie znalazłbym znów wymówki by to odwołać? Spojrzałam przez okno na gwiazdy i z ciężkim sercem wzięłam do ręki komórkę wybierając numer. Każdy głuchy sygnał w słuchawce zdawał się trwać w nieskończoność, przerwa między nimi się dłużyła. W końcu po drugiej stronie rozległ się głos mamy:
- Słucham?
- Cześć mamuś, co słychać w domu?
- Trochę nam się za tobą tęskni. Mów lepiej co u ciebie.
- W porządku, tylko widzisz... – serce zaczęło mi mocniej bić. Nie byłam wstanie wydusić słowa i po dłuższej ciszy mama zaczęła:
- Coś się stało? Powiedz lepiej kiedy wracasz.
- O to właśnie chodzi mamo – nabrałam powietrza w płuca zbierając w sobie całą odwagę. – Ja już nie wracam – Po drugiej stronie zapanowała cisza, a mi opuszki palców pobielały od nerwowego ściskania komórki. – Mamo?
- Rozumiem zatem, że pojawisz się wraz z rozpoczęciem roku akademickiego, prawda?
- Nie, mamo, posłuchaj mnie! Ja tu zostaję!
- Absolutnie wykluczone! Twoje miejsce jest tutaj, w domu!
Mama była wspaniałą kobietą. Czułą i kochaną. Zawsze się o mnie troszczyła i dbała o mnie, ale przez to też traciłam swobodę. Nie wyobrażała sobie, bym zamieszkała w obcym mieście. Zawsze snuła plany w których będziemy wszyscy razem. Tylko, że w tych planach nie było miejsca na moje odczucia i potrzeby. To miasto dało mi wolność, pozwoliło mi być po raz pierwszy samodzielną i spodobało mi się to. Nie mogłam pozwolić, by mama przekreśliła te plany.
- Mamo, nie rozumiesz, tu jest mój dom! Właśnie tutaj! Od dziś to miasto jest moim domem! Nie rozumiesz tego? Tu się czuję dobrze, poznałam już nowych znajomych, ludzie tu są sympatyczni... No może nie wszyscy... – pomyślałam o czerwonowłosym Kastielu – ale większość z nich!
- I z czego zamierzasz żyć w tym „raju"? Będziesz rozdawać ulotki?
Ta drwina zabolała. Starałam się opanować drżenie głosu:
- Znalazłam pracę! Jeszcze jej nie zaczęłam, ale mogę tu rozwijać swoją pasję!
- Możesz ją rozwijać w domu!
- No właśnie nie!
- Nie chcę słuchać żadnych sprzeciwów – głos matki stał się strasznie oschły. – Za kilka dni widzę cię z powrotem.
W słuchawce sygnał się urwał, a ja nie mogłam już wytrzymać i padłam na łóżko płacząc. Nie chciałam wracać do tego miasta, gdzie każdy dzień jest jednakowy i monotonny, ludzie są nieuprzejmi i nie mogę się rozwijać. Tylko jak mogłam się sprzeciwić kobiecie, która wychowywała mnie przez dziewiętnaście lat? Kobiecie, która wydała ostatnie pieniądze bym ja mogła odpocząć w wakacje. Nie mogłam jej tego zrobić. Tylko, że moje marzenia... Wiedziałam jednak, że rodzina jest najważniejsza. Musiałam wrócić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top