Rozdział 1
Pierwsze co poczułam wchodząc do małej kawiarenki, to zapach świeżo palonej kawy. Niegdyś powiedziałabym, że ten zapach wszędzie jest taki sam, jednak w tym przytulnym miejscu zdawał się pobudzać zmysł węchu dwukrotnie. Zajęłam miejsce na jednym z czterech półokrągłych beżowych foteli znajdujących się przy stoliku pod oknem. To wręcz zaskakujące jak tak eleganckie, pełne smaku miejsce może jednocześnie mieć tak niskie jak na centrum ceny. Nic dziwnego, że popołudniami przeżywało istne oblężenie. Teraz na szczęście godzina była jeszcze wczesna, a większość klienteli znajdowała się przy stolikach w ogródku na tarasie, więc nie było problemu ze znalezieniem miejsca. Wzięłam menu mimo iż wiedziałam, że zamówię caffe mocca i rogala, jednak lubiłam ilustracje kaw i ciast na kartach. To właśnie jedna z nich przekonała mnie do złożenia zamówienia na tę kawę gdy byłam tu pierwszy raz, mimo iż nie znałam jej wcześniej. Okazało się, że to wariant kawy składający się z 1/3 espresso oraz 2/3 gorącego mleka i ciemnej czekolady. Tutaj była serwowana wraz z bitą śmietaną, posypaną kakao. Uczta dla podniebienia. Pogrążona w spisie deserów usłyszałam jak ktoś odsuwa fotel przy moim stoliku i uniosłam wzrok znad karty.
- Iris! – krzyknęłam szczęśliwa. Rudowłosa dziewczyna, w moim wieku, której prawdziwe imię to Irena, była pierwszą osobą jaką tu poznałam. Gdy przyjechałam do Lublina jedyne co wiedziałam o kamienicy w której mogę się zatrzymać, to iż znajduje się ona na starym mieście. Na rynek trafiłam bez problemu z karteczką z adresem, jednak byłam tak zachwycona wykończeniami renesansowych kamienic, że znacznie większą uwagę przykładałam zdobieniom budynków niż nazwom ulic i ich numerom. To właśnie w tej kawiarence postanowiłam się zatrzymać by coś zjeść i wpadłam na Iris, gdy wychodziła i to od niej dowiedziałam się, że to właśnie ten adres. Kilka dni później trafiłam na nią ponownie w owej kawiarence do której ponoć często wpadała i wtedy zasiadłyśmy wspólnie i udało nam się nieco bliżej poznać.
- Miło mi cię znów widzieć – uśmiechnęła się sympatycznie. – Wiesz już w końcu kiedy wracasz do siebie?
- Najchętniej w ogóle bym nie wyjeżdżała. Naprawdę nie wiem jak zniosę pożegnanie z tym miastem. Staram się odwlec jak to tylko możliwe. Na pewno zostanę tu jeszcze do końca wakacji akademickich, ale nie wiem co dalej.
- Daj spokój, chyba nie przywiązałaś się aż tak? To miasto jak każde inne.
- Widać, że nie byłaś w moim. Tam się nic nie dzieje w przeciwieństwie do tego. Mam wrażenie, że tu nawet ludzie są inni. No i jest przepiękne. Nawet nie wiesz jakie cudowne zdjęcia porobiłam i na jakie pomysły z nimi wpadłam! To miasto... inspiruje.
- Trafiłaś w sedno – roześmiała się. – Tak jest nazywane. Miasto inspiracji.
- Bardzo trafna nazwa, jestem gotowa to potwierdzić z ręką na sercu.
- Mogę otrzymać zamówienie? – przy naszym stoliku stanęła kelnerka, którą nieco kojarzyłam z widzenia
- Poproszę caffe mocca i rogala z czekoladą.
- Dla mnie to samo - wtrąciła Iris.
- Słuchaj... – zaczęłam gdy kelnerka odeszła . – Mogłabyś mi polecić jakieś ciasta, które tu podają? Wzięłabym na wynos jakiś kawałek, tylko muszę wiedzieć, które jest dobre.
- Najlepsze to chyba ciasto Stefana – przewertowała menu pokazując mi zdjęcie apetycznie wyglądającego kawałka. – Nie lepiej zjeść na miejscu?
- Tu przy ludziach nie chcę odstawiać cyrku, wstawiać świeczki i gasić, a wypadałoby nie zmarnować urodzinowego życzenia.
- Masz dzisiaj urodziny? O rany, to wszystkiego najlepszego.
- Dziękuję.
Zajęłyśmy się rozmową i nawet gdy już się najadłyśmy dalej pozostałyśmy przy stoliku rozmawiając. Dopiero gdy po godzinie przybyło trochę ludzi postanowiłyśmy wyjść. Pożegnałyśmy się przy wyjściu i szłam już do mieszkania, gdy nagle zatrzymałam się w połowie drogi i uderzyłam dłonią w czoło przypominając sobie, że ostatecznie zapomniałam o zakupie ciasta. Wróciłam się na dół, a mój wzrok padł na brązową, kieszonkową książeczkę leżącą na ziemi, koło fotela jednego ze stolików przy którym siedziała kobieta z dwójką dzieci z których jedno z nich postanowiło bardzo głośno dać znak swojemu niezadowoleniu faktem iż matka nie chce mu kupić tego co on sobie upatrzył w karcie.
- Czy to pani? – podniosłam i spytałam starając się przekrzyczeć chłopca
- Nie, nie moje – rzuciła szybko i powróciła do uspokajania brzdąca.
Powinnam była oddać notes kelnerkom, bo ten kto go zgubił na pewno tu wróci, coś jednak nie pozwoliło mi tego zrobić. Czułam, że muszę go zatrzymać. To było tak dziwne przeczucie, a jednak pozwoliłam mu wygrać i zapakowałam książeczkę do kopertówki. Zakupiłam kawałek ciasta i wróciłam do domu.
Gdy schowałam już ciasto do lodówki, siadłam na łóżku obracając w dłoni znalezisko. Mogło być przez posiadacza używane jako notatnik, a może i jako pamiętnik. Zawsze byłam ciekawską osobą i pomimo tego iż wiedziałam, że nie powinnam, otworzyłam go. Na okładce widniało bardzo starannie napisane „Lysander". Zastanawiałam się co to może znaczyć. Zwykle ludzie na okładkach się podpisują, ale nie sądziłam, by takie imię w ogóle istniało. Włączyłam mój laptop znajdujący się na biurku i zaraz w wyszukiwarce wpisałam „Lublin Lysander". Kto wie czy nie było tu sklepu o takiej nazwie. Wprawdzie żaden z wyników nie był związany z tym miastem, jednak upewniłam się, że jednak takie imię istnieje. Zaczęłam przeglądać strony notesu i starałam się rozczytać słowa, jednak momentami było to wręcz niemożliwe przez charakter pisma. Zdaje się, że autorowi niekiedy bardzo się śpieszyło coś zapisać jak gdyby go natchnęło, a zdanie miało wylecieć z głowy. Wydawało się, że są to wiersze. Cudowna, melodyjna poezja. Kimkolwiek był autor miał do tego talent. Te bardziej czytelne wiersze były wręcz przepiękne. Tyczyły miłości i chwytały za serce. Po chwili odłożyłam notesik na biurko. Gdyby mi ktoś tak pisał!
Jeżeli były to wiersze przeznaczone dla konkretnej osoby to właściciel musi być teraz przybity. Wiedziałam, że należy go jak najszybciej odnaleźć. Tylko w zasadzie jak? Jedyne co wiedziałam, to jak ma na imię, a i to nie było pewne tak do końca. Chyba łatwiej byłoby mi znaleźć przysłowiową igłę w stogu siana.
Telefon z życzeniami od rodziny, która nie miała w zwyczaju wcześnie wstawać uświadomił mnie, że dzień rozpoczął się już na dobre, a ja nie powinnam go marnować. Wciąż w tych samych ubraniach, przełożyłam rzeczy z kopertówki do nieco większej torby w której zmieściłby się także mój aparat fotograficzny i ruszyłam na miasto. Od dłuższego czasu zamierzałam zwiedzić jedną ze świątyń, jednak nie miałam pojęcia gdzie się ona znajduje, a ponoć była przepiękna. Wychodząc uśmiechnęłam się do pierwszej osoby, która rzuciła mi się w oczy, a był to mały chłopiec, który odwzajemnił to. Szczęśliwa ruszyłam do przodu. Rozglądałam się próbując wybrać osobę, która mogłaby mi wskazać owo miejsce. W oczy rzucił mi się schludnie ubrany blondyn, który właśnie lekko pochylony przyglądał się wystawionemu na zewnątrz menu restauracji przed którą stał. Wydawało mi się, że może być on w podobnym wieku, więc to jego najlepiej zapytać.
- Przepraszam... – podeszłam do niego. – Wiesz może gdzie znajduje się świątynia w której są ponoć ufundowane przez Jagiełłę freski rusko-bizantyjskie?
- Ach tak, oczywiście. Musisz iść tą drogą prosto, aż dojdziesz do Bramy Grodzkiej - wskazał kierunek. – Mijając ją, znajdziesz się na moście, który poprowadzi cię do zamku i to w nim znajduje się świątynia.
- Ale jak to na zamku? – byłam skołowana – Byłam tam już i nie znalazłam świątyni.
- Jest na końcu jednego z korytarzy na pierwszym piętrze. Musiałaś tam trafić jeśli zwiedzałaś cały zamek. Być może nie weszłaś tam, bo zobaczyłaś zamknięte drzwi. Zawsze takie są.
- No świetnie... Muszę tam wrócić.
- W razie czego pytaj pań, które tam pilnują wystaw.
- Tak zrobię, dzięki.
- Czekaj! Byłaś na baszcie widokowej na zamku?
- Nie, raczej nie.
- Polecam. Piękny z niej widok.
- Widzę jesteś obeznany w tym zamku.
- Nie tylko w nim, ale masz trochę racji.
- No nic, ja nie będę ci już przeszkadzać. Jeszcze raz w każdym razie dzięki – starałam się uśmiechnąć.
- Nie ma sprawy. Na razie – uśmiechnął się delikatnie i powrócił do czytania menu.
Odchodząc po raz kolejny stwierdziłam, że ludzie są tu niezwykle sympatyczni.
Dojście na zamek zajęłoby mi może kilka minut, gdyby nie fakt, że co chwila zatrzymywałam się, by robić zdjęcia. Co prawda, miałam już wcześniej zrobionych przeze mnie naprawdę wiele zdjęć tych obiektów, jednak wciąż chciałam mieć nowe. Ponadto lubiłam przecież fotografować. Kilka z moich zdjęć wyszło naprawdę nieźle. Pasowałyby na jakąś wystawę o Lublinie.
Przechodząc przez most dopiero zwróciłam uwagę na to iż jedna z latarni za mostem bardzo różni się od pozostałych. Była od nich większa i zupełnie inaczej wyglądała, ponadto w przeciwieństwie do pozostałych była zapalona. Dostrzegłam na dole tabliczkę. Być może na niej pisało wyjaśnienie, jednak żeby je rozczytać, co było niemożliwe z tej wysokości, musiałabym zejść, a tego mi się nie chciało. Usprawiedliwiłam swoje lenistwo tym, że nie ma co marnować czasu skoro mogę to zrobić później. Ruszyłam prosto do zamku i dopiero tam ponownie zaczęłam fotografować wszystko co się dało. Pomyśleć, że drogą, którą teraz krocze chodzili kiedyś książęta Polski! Niesamowite! Całkowicie wciągnięta w wir robienia zdjęć, nie zauważyłam chłopaka, który nagle wyrósł przede mną i wpadłam na niego, przez co uderzyłam głową w jego klatkę piersiową.
- Przepraszam – wydukałam spoglądając na chłopaka o czerwonych włosach, sięgających ramion.
- Chodzisz jak święta krowa – obrzucił mnie nieprzyjemnym spojrzeniem krzyżując dłonie na klatce piersiowej.
- Nie można trochę milej? Ty też jakoś szczególnie chyba nie zwracałeś uwagi na innych, skoro pozwoliłeś bym na ciebie wpadła.
- Kastiel, daj spokój – za nim stanął chłopak o białych włosach. Zwróciłam uwagę na jego fantastyczne dwubarwne oczy.
- Najpierw ty gubisz nasz tekst, a teraz ta dziewczyna mnie atakuje, cudowny dzień.... – czerwonowłosy zwrócił się do niego.
Gubi tekst? Więc nie tylko mój chłopak od wierszy ma ten problem, pomyślałam.
- Słuchajcie, wiecie może gdzie znajduje się świątynia z freskami? – spytałam korzystając z okazji.
- Idziesz korytarzem do końca – zaczął białowłosy. - Będzie tam niewielki zaułek i zamknięte drzwi, a za nimi kaplica.
- Stokrotne dzięki. Przynajmniej jeden z was jest pomocny.
- To w takim razie zabierz już mi się sprzed oczu i idź się zgubić – warknął Kastiel.
- Życzę ci tego samego szlachetny panie – żartując sobie z niego ukłoniłam się i odeszłam.
- Coś z nią nie tak... – usłyszałam jego słowa, ale nie przejęłam się.
Świątynia okazała się być piękniejsza niż ją sobie wyobrażałam. Freski pokrywały każdy centymetr ściany, a były one niezwykłe. Prawdziwa rosyjska robota. Ponownie ogarnęła mnie chęć fotografowania, więc zrobiłam całą masę zdjęć. Nie mam pojęcia jak długo byłam w tym miejscu, ale czas się tam dla mnie zatrzymał. Zastanawiałam się, czy kilkaset lat temu ludzie, którzy tu zaglądali byli podobnie zachwyceni co ja. Czułam, że muszę tu ponownie chociaż raz wrócić przed wyjazdem. Zrobiłam jeszcze kilka zdjęć i wyszłam. Kierując się ku wyjściu z zamku, zauważyłam pochylonego przy oknie chłopaka, który wskazał mi drogę, jednak jego kompana nie było przy nim. Zastanawiałam się, czy go nie zagadać, jednak ostatecznie sobie odpuściłam. Wychodząc zaszłam na basztę z której, tak jak mówił mi wcześniej spotkany blondyn, widok był zachwycający i znów zrobiłam mnóstwo zdjęć, po czym wróciłam na stare miasto i pokręciłam się po nim wracając w końcu do domu. W mieszkaniu byłam zaskoczona ile czasu zeszło mi na mieście. Robiło się powoli późno, a ja wciąż nie zgasiłam świeczek urodzinowych. Miałam zamiar iść do lodówki, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Byłam pewna, że to właściciel i byłam szczerze zaskoczona gdy zobaczyłam tam Iris.
- Cześć... – przywitałam się – Jak tu trafiłaś?
- Pokazałaś mi karteczkę z adresem, prawda? Jestem wzrokowcem, bez problemu zapamiętałam numer mieszkania. Wybacz, że tak wpadam bez zapowiedzi, ale pomyślałam, że dobrze by było, gdybyś nie spędzała samotnie urodzin.
- Jesteś niesamowita! Wejdź proszę.
- To dla ciebie – Iris podała mi niebieską torbę z prezentem. W środku znajdował się album i butelka szampana. - Wybacz za prezent, ale nie wiedziałam, że masz urodziny, więc nie miałam czasu wybrać czegoś szczególnego i to jedyne co przyszło mi do głowy, bo przypomniałam sobie, że lubisz robić zdjęcia – dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco.
- Ależ nie, Iris to jest fantastyczny prezent! Jak tylko wrócę wywołam wszystkie zdjęcia z Lublina i je tu schowam. Będą mi się miło kojarzyć. Właśnie! Chcę mieć chociaż jedno zdjęcie z tobą! – wyjęłam szampana i ruszyłam szukać lampek na niego.
- Nie ma problemu.
- Tak w ogóle... – wyjęłam z lodówki ciasto odkładając znalezione lampki na bok . – To muszę jeszcze świeczkę zgasić.
- Czyli zdążyłam na odpowiedni moment!
Włożyłam w ciasto świeczkę zapalając, a Iris złapała mój aparat, by uchwycić moment gaszenia jej. Zamknęłam oczy i pomyślałam: Chciałabym móc zamieszkać w tym mieście.
W momencie gdy dmuchnęłam Iris zrobiła zdjęcia, którym całkiem przypadkowo objęła także i brązowy notesik, który spokojnie czekał na moim biurku na swojego prawowitego właściciela.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top