Rozdział 23

*Clary*

Pomimo wewnętrznej rozsypki, musiałam wziąć się w garść. Miałam misję do wypełnienia, w której nie było miejsca na moje sercowe dylematy. Czekałam na resztę w bibliotece, starając się za wszelką cenę dodać sobie otuchy. Wiedziałam, że tylko chwila dzieli mnie przed jedną z poważniejszych rozmów w całym moim życiu. Po zaledwie kilku minutach drzwi biblioteki otworzyły się, ukazując, idącego na czele, Aiden'a wraz z pozostałymi. Mama z Lukiem szli na samym końcu, rozmawiając o czymś cicho.

- Widzę, że traktujesz to naprawdę poważnie - oznajmiłam, widząc przyjaciela ubranego w długi czarny, skórzany płaszcz i tego samego koloru wzmacniany golf. Na palcach jednej dłoni mogłam policzyć, ile razy widziałam go w tej zbroi i nigdy nie wróżyło to niczego dobrego. Na dodatek wyglądał dziwnie spokojnie, a to już tym bardziej budziło mój niepokój.

- Nic się nie martw. Zabiję ich dla Ciebie wszystkich, jeśli będzie taka potrzeba - uśmiechnął się zadziornie, a w jego oczach dostrzegłam, te mroczną iskrę. Podszedł do mnie i ucałował w czoło, a reszta patrzyła na to z lekkim niepokojem.

- Tak właściwie to jaki mamy plan? - spytał w końcu Simon, przerywając chwilową ciszę. Spojrzałam na Aiden'a, przy okazji wzruszając ramionami. Naprawdę chcę, żeby mieli niespodziankę. Miłą, a może niemiłą, to już od nich zależy. Chwyciłam stelę i nie przejmując się dociekliwością Simon'a, otworzyłam portal. Odczekałam aż wszyscy przejdą, w tym również Aiden. Miałam również przejść, gdy usłyszałam za plecami dobrze znany mi szmer. Uczucie niepokoju ogarnęło mnie doszczętnie, a ciemne smugi, niczym macki oplotły moje ciało.

- Ukryłaś swe serce, licząc, że nikt nigdy nie znajdzie klucza. Serce jest jednak zbyt przebiegłe i zawsze znajdzie drogę ucieczki.

- Po co tu przyszedłeś? - spytałam. 

- Ten, za którym tęskni twe serce... Wkrótce również zapłaci cenę za ich życie.

Zanim się obejrzałam, zniknął, pozostawiając w moim sercu potworną pustkę. Jedyne czego pragnęłam, to to by nie odebrano mi serca, od lat zamkniętego w klatce. Otarłam pojedynczą łzę, która zdążyła spłynąć mi po policzku. Nie chcąc sobie pozwolić na chwilę słabości, czym prędzej weszłam do portalu, od razu go zamykając.

Alicante nie zmieniło się ani trochę, dalej dostrzegałam te same budynki, te same, teraz również zaskoczone, twarze. Nieśpiesznie ruszyliśmy w stronę Sali Anioła. Cały czas czułam na sobie wścibskie spojrzenia Nefilim, ale również wilkołaków, czarowników, a nawet wampirów. Po chwili dotarliśmy na miejsce, siedzieli tam już najważniejsi członkowie całego Świata Cieni, a pozostali zebrani dopiero zajmowali swoje miejsca. Nieśpiesznie ruszyłam idąc środkiem sali, skupiając przy tym całą uwagę na sobie. Aiden szedł po mojej prawej stronie, eksponując przy każdym kroku swoje ostrza, niczym lew prezentujący swoje kły przed atakiem. Reszta natomiast szła kilka kroków za mną, po chwili jednak usiedli w pierwszych rzędach. Ja natomiast skierowałam się w stronę przygotowanego krzesła. Usiadłam na nim i od razu w oczy rzuciła mi się zapełniająca sala. Mój parabatai nieśpiesznie stanął u mojego boku, kierując na wszystkich wrogie spojrzenie.

- Naradę czas zacząć - usłyszałam w końcu głos Konsula, nie skupiając się jednak zbytnio na tym co mówią. Standardowe wstępy do narad nie były jakoś wielce interesujące. Miałam zamiar przemilczeć większość ich ich bezsensownej gadaniny.

- Skoro już zaczynacie, może najpierw zaproponujecie mi odpowiednią cenę za moją pomoc - rzekłam w końcu donośnie, przerywając trwające rozmowy. 

- Oczekujesz od nas zapłaty?! Czy zdajesz sobie sprawę jak wielu przez ciebie zginęło?! - rozległ się krzyk gdzieś ze środka sali. Zaśmiałam się tylko, czując jak krew zarzyna we mnie buzować.

- Skoro jesteście tacy pewni tego, to dlaczego pozwalacie szpiegom po raz kolejny słuchać tej farsy? Osobiście jak na razie naliczyłam troje w tej sali - oznajmiłam, widząc przy okazji zdezorientowane miny Alec'a i Jace'a, którzy siedzieli najbliżej mnie. 

Zanim jednak zdążyli cokolwiek odpowiedzieć, Aiden zdążył już zadziałać. Niczym z wampirzą szybkością odnalazł wspomnianych przeze mnie przebierańców. Szybko jednak dostrzegłam, że na sali znajduje się jeszcze jeden, którego ewidentnie, mój kochany przyjaciel, specjalnie pominął. Po zaledwie chwili cała trójka padła martwa na ziemię, a ich prawdziwe twarze zostały odkryte.

- Faeri - głos Magnusa rozszedł się po sali, w której od razu zrobiło się zadziwiająco cicho. Brunet jednak niezbyt się tym jednak przejąć, wycierając dokładnie swój miecz o ich ubrania.

- Czy to jest w ogóle możliwe? - Simon wyraził chyba jako pierwszy jedyną myśl jaka zapewne nasuwała się teraz wszystkim na myśl.

- Pradawna magia Faeri, przez setki lat pielęgnowana i przechowywana w ukryciu. Magia Srebrnego Lasu - zapewne nie mają pojęcia o czym mówię, ale jakoś mnie to mnie nie dziwi. Ich poziom ignorancji jest taki sam jak zawsze, a może nawet i większy. Na całe szczęście ta jedna osoba, doskonale musiała zdawać sobie sprawę, z tego jak wiele wiem. Właśnie tak, niech słucha uważnie, aby mógł przekazać jej moją wiadomość.

- Czego więc oczekujesz? Podaj swoją cenę - usłyszałam w końcu pytanie, na które tak bardzo czekałam.

- Użyczę wam pełnego wsparcia oraz moich run, a co za tym idzie, wygram dla was tę wojnę. Jest tylko jedna rzecz, jakiej oczekuję w zamian. Chcę, aby ród Morgensternów został ułaskawiony oraz otrzymał wszystkie należne mu prawa - po moich słowach rozległ się krzyk niezadowolenia, a część Nocnych Łowców dobyła swych mieczy.

- Clary oszalałaś? - Luke, wydawał się kompletnie nie rozumieć do czego dążę. Chociaż byłam pewna, że jako jeden z niewielu domyśla się co chcę dzięki temu ugrać.

Niczym jak na sygnał Aiden uśmiechnął się kpiąco, sięgając po stelę. Zanim się obejrzałam, poczułam na swoim ramieniu ciepłą, dużą dłoń. Zszokowane spojrzenia nie miały końca. Jednakże dopiero wpatrzone we mnie, oczy Jace'a uświadomiły mi, jak wielka znajduje się między nami przepaść. Przepaść, którą sama stworzyłam, podejmując taką, a nie inną drogę.

- Jak widzicie, moja siostra przedstawiła już swoją cenę. Teraz pora na was - jego głos rozbrzmiał w sali, na zmianę z uderzaniem o siebie metalu.

Skierowałam na niego swój wzrok, dostrzegając tak dawno niewidziany płomień w szmaragdowych oczach. Jonathan uśmiechał się lekko, jakby próbując im uświadomić, że ma się naprawdę dobrze i jeśli będzie trzeba, nie zawaha się, aby zaatakować. To było coś czego nawet śmierć nie była mu w stanie odebrać i miałam nadzieję, że nic nigdy nie będzie w stanie. Dopóki wszystko idzie zgodnie z wybraną ścieżką, wszystko będzie dobrze, a przynajmniej taką mam nadzieję. Nie ważne jak wielka będzie tego cena.

***

Bardzo przepraszam wszystkich, którzy tak długo musieli czekać na ten rozdział. Wyniknęły w mojej rodzinie dość spore problemy, które szybko zaczęły się nawarstwiać i po części dalej się ciągną. Jeszcze nie jest w pełni tak dobrze jakbym tego chciała, ale będę się starać ruszyć do przodu. Powoli będę również wracać z rozdziałami, muszę jednak najpierw przestudiować od nowa zarys historii i notatki co do dalszej części.

Dziękuję również wszystkim, którzy czekali przez ten czas na rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top