Rozdział 19

*Clary*

Z radością wręcz przypatrywałam się Vanessie i Jonatanowi. Dzieci już spały, a my siedzieliśmy razem w salonie. Cieszyłam się ich szczęściem. Bardzo do siebie pasowali, a Vanessa kochała go, nie przejmując się tym jaki był kiedyś i jak ciężkie może być ich życie, gdy tylko prawda o jego ponownym istnieniu wyjdzie na jaw. Po części zazdrościłam im. Czasem zastanawiałam się jak wyglądałoby moje życie gdyby nie ta cała sytuacja. Może nawet razem z Jacem bylibyśmy już po ślubie... Czułam jak żal zaczyna wręcz przejmować władzę nad moim ciałem. Wstałam i po prostu wyszłam na taras. Oparłam się o  drewnianą barierkę i spojrzałam w ciemne, pełne gwiazd niebo. Prawda w tym wszystkim została tak dawno temu pogrzebana, że już tylko moi trzej chłopcy trzymali mnie przy życiu. Pewnych rzeczy nawet Jonathan nie wiedział, chociaż bardzo chciałam mu powiedzieć, wypłakać się, a przede wszystkim zrzucić z siebie cały ten ciężar. Chociaż gdyby wiedział, pewnie by mnie za wszystko skarcił.

- Tłumienie uczuć Ci w niczym nie pomoże - usłyszałam za sobą delikatny głos Vanessy. Uśmiechnęłam się lekko, uświadamiając sobie, że nic się przed nią nie ukryje. Była najlepszą szwagierką jaką tylko mogłabym sobie wymarzyć. Zawsze wiedziała kiedy coś jest nie tak, nigdy jednak nie narzucała mi się, po prostu siadała obok mnie i była. W tej kwestii akurat była bardzo podobna do Aidena. 

- Jakbym nie tłumiła uczuć już dawno coś bym im zrobiła - mruknęłam, przypominając sobie palące uczucie urazy, kiedy po latach znowu ich zobaczyłam, a już zwłaszcza Jace'a i Simon'a.

- Tyle tylko, że miłości nie stłumisz - mruknęła, siadając na postawionej niedaleko huśtawce.

Wiedziałam, że dalej go kocham, to nawet nie było uczucie, którego mogłabym się łatwo pozbyć. Jednak nie potrafiłam mu wybaczyć, nawet nie wyglądali na zbytnio zainteresowanych tym, abym im wybaczyła. Nawet mnie nie przeprosili, a moja własna matka po prostu pogodziła się z tym, że mnie nie ma. 

- Może i nie, ale przynajmniej umiem żyć, bez ich miłości. Will, Alan i Aiden to moje jedyne miłości, jedyne jakich potrzebuję do życia. Zobaczysz co to znaczy, mieć dwa kochane urwisy, kiedy urodzisz nam małą księżniczkę - uśmiechnęłam się, odwracając w jej stronę. Spojrzała na mnie zdezorientowana, aby po chwili położyć dłoń na swoim brzuchu. Pogładziła go czule, a z jej oczu zaczęły spływać pojedyncze łzy.

- Jonathan marzył o córce - szepnęła. Cieszyłam się jej szczęściem i w pełni rozumiałam jej zachwyt, chociaż ciężko było mi tłumaczyć, dlaczego wiem, że to będzie dziewczynka. Tak samo było podczas jej pierwszej ciąży. Wystarczył jeden sen, zupełnie jakby ukazywał dla mnie przyszłość. Tym razem też tak było. Mała białowłosa dziewczynka siedząca na świeżo skoszonej trawie w otoczeniu starszego brata i dwóch kuzynów, a w tle słychać delikatny dziecięcy śmiech. Chociaż o tym ostatnim na razie lepiej im nie mówić.

- Będzie ją rozpieszczał i to nie pozostawia żadnych wątpliwości. Dlatego lepiej go pilnuj - zachichotała. Odbiłam się lekko od barierki i powoli podeszłam do huśtawki, siadając po chwili tuż obok niej.

- Mówisz tak jakby to nie dotyczyło Will'a i Alan'a. Obaj będą jak starsi bracia nie tylko dla niej, ale również dla Oscara. Już widzę jakie będą z nimi problemy - uśmiechnęła się, opierając głowę o moje ramię.

Po słyszeniu tego zdania po prostu zamilkłam. Było to dla mnie dość nierealne, żebym w pełni mogła tego doświadczyć. Chociaż nie marzyłam o niczym innym, jak tylko trwać u boku mojego brata i chłopców jak najdłużej to, nie mogłam się oszukiwać. Nawet ja nie jestem w stanie powiedzieć jak długo będzie dane jeszcze żyć, ani jak długo będę musiała walczyć. To było coś niezależnego ode mnie, mimo że wynikało z podjętych przeze mnie decyzji. Dlatego też już dawno temu postanowiłam, że uczynię wszystko, aby szczęście i radość nie opuszczały mojej rodziny. Tak by mogli sobie poradzić, kiedy mnie już nie będzie.

- Chodźmy może już do Jonathana. Nie mogę mu cię podbierać na tak długo - wymusiłam lekki uśmiech, starając się pokazać, że wszystko jest dobrze, nawet jeśli nie było.

- Clary, proszę nie bierz na siebie zbyt wiele. Zdaję sobie sprawę, że to co jest między Tobą i Aiden to coś więcej niż tylko bycie parabatai. Nawet jeśli jest moim bratem, wiem że nigdy nie byłam z nim tak blisko, jak ty jesteś. Nie wiem co się wydarzyło i co jeszcze się wydarzy, ale błagam. Nie rezygnujcie z własnego szczęścia - jak zwykle widziała więcej niż chciałabym jej powiedzieć. Jednak w tej kwestii nie mogłam jej niczego obiecać. Wręcz wolałabym, aby nigdy nie poznała prawdy. Znienawidziłaby mnie za to do czego dopuściłam.

- Czasami niewiedza jest lepsza od prawdy - szepnęłam, wychodząc czym prędzej. Nie mogłam pozwolić jej wiedzieć, nie teraz, nie w przyszłości, ponieważ wiem, że pożałowałabym tego, że zgodziłam się na jego pomoc, pozwalając przy okazji dzierżyć ten miecz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top