Rozdział 11

*Jace*

Atmosfera była dość napięta. Alec siedział w zadziwiającym spokoju i jak gdyby nigdy nic jadł sobie kolację. Odkąd się obudził nie odezwał się ani słowem. Pół dnia próbowaliśmy z niego wyciągnąć co się stało, jednak nasze próby i starania nie odniosły żadnego rezultatu. Wszyscy byliśmy zmartwieni, a on i tak nie chciał z nami rozmawiać. Sam już nie poznawałem własnego parabatai. Kiedyś zawsze się wspieraliśmy, a teraz miał przede mną jakieś tajemnice.

- Alec. Moglibyśmy w końcu porozmawiać jak dorośli ludzie? - głos Isabelle był zimny i pozbawiony jakiegokolwiek zawahania. Wygląda na to, że nie tylko ja miałem już dość całej tej sytuacji.

- My naprawdę się o Ciebie martwimy - dodałem, liczą na to, że choć trochę uda mi się go przekonać.

Na nic jednak zdały się nasze nadzieje. Po prostu siedział i patrzył nas z dziwnym wyrazem twarzy. Nie wiem dlaczego, ale byłem pewien, że coś go gnębi. Znałem jednak Alec'a już długo i widziałem, że czas na dowiedzenie się czegokolwiek już dawno minął. Już nie traktował tego jak naszą wspólną sprawę, teraz to był tylko i wyłącznie jego obowiązek. Miałem ochotę na niego nakrzyczeć, chociaż nawet nie wiedziałem dla czego, w końcu wszystko to było konsekwencją naszych działań. Miałem ochotę jeszcze coś dodać, ale przerwał mi wbiegający do kuchni Simon. Był zdenerwowany, a w dłoni trzymał miecz.

- Mamy problem. Ktoś się czai wokół Instytutu - usłyszałem. Natychmiast podniosłem się z miejsca, zaciskając mocno pięści.

- Powiedzcie mi tylko jedno. Wysyłaliście do kogoś ognistą wiadomość? - głos Alec'a był wręcz przesiąknięty jadem. Patrzył na nas zdenerwowany wręcz żądając od nas informacji.

- Wysłaliśmy wiadomość do Magnusa, żeby wracał bo jest z Tobą gorzej - jeśli wzrok mógłby zabijać już bylibyśmy martwi.

- Cholera! Przygotujcie broń, nie mogą przejąć Instytutu! 

Zanim się obejrzałem Alec'a już nie było. Szybko poszliśmy za nim, zdając sobie sprawę w jak niekorzystnej sytuacji jesteśmy. Alec w pełni do siebie nie doszedł, co będzie dla nas lekkim obciążeniem, zwłaszcza, że nie mamy pojęcia z jak wieloma przeciwnikami będziemy mieli do czynienia. W pośpiechu udało nam się tylko dotrzeć do zbrojowni. Nie mieliśmy jak w pełni się uzbroić, co tylko utwierdzało nas w fakcie, że będzie ciężko.

- Isabelle idziesz z Simonem do głównego wejścia. Skoro działają tak szybko, musieli mieć wszystko zaplanowane i czekali na dobrą okazję. Trzeba ich zwabić przed Instytut, a otwartej przestrzeni łatwiej damy sobie z nimi radę o ile, nie przygotowali zasadzki. Ja i Jace sprawdzimy tunele pod Instytutem. Mogą wiedzieć o drugim wyjściu - wydawał się wyjątkowo pewny i otrzeźwiały, kiedy to mówił. Coraz bardziej mi się to wszystko nie podobało.

- Chodźmy ubić kilku Faerie - szepnąłem tylko chwytając za moją ulubioną broń. Od dawna mimo wszystko marzyłem, żeby zatopić miecz w kilku z nich, a najlepiej to w każdym z nich. Za to wszystko co zrobili.

Przemierzaliśmy powoli tunelami, które obrośnięte były jakimiś dziwnymi pnączami, które na dodatek cały czas rosły i przemieszczały się w głąb Instytutu. Były bardzo podobne do roślin jakie znajdują się na Jasnym Dworze, jednak nigdy wcześniej nie widziałem akurat tych. W żadnej z książek, które lata temu kazali nam czytać, też nic nie było o tego typu roślinie.

- Musimy znaleźć miejsce, z którego wyrosło to coś. Inaczej tego nie powstrzymamy - oznajmiłem, widząc minę zupełnie nie podobną do mojego przyjaciela. Wyglądał jak Sebastian, który miał chęć wymordowania wszystkich.

- Jakbyście nie wysłali wiadomości nic by się nie stało. Co wy nie wiecie, że przejęli ognistą pocztę? - syknął nawet na mnie nie patrząc. Naprawdę nie poznawałem już osób jakim się staliśmy.

Jak się po chwili marszu okazało, roślina znajdowała się tuż przed tylnym wyjściem z Instytutu. Oprócz walczących tam Simona i Isabelle, zauważyłem jeszcze demony, a to już bardzo źle nam wszystkim wróżyło. Jeśli udało im się odbudować most do Świata Demonów, mamy większe problemy niż ktokolwiek wcześniej przypuszczał. Czym prędzej ruszyliśmy do walki, starając się również powstrzymać pnącza przed zniszczeniem Instytutu. Z łatwością dawałem radę z demonami, czego oczywiście nie mogłem, powiedzieć o Faerie. Najwyraźniej ich broń była czymś zatruta.

- Isabelle uważaj! - krzyknąłem dostrzegając za jej plecami demona. Zanim jednak zdążyłem zareagować oberwała jednym ze sztyletów. Po chwili upadła na ziemię ciężko dysząc. Sytuacja robiła się skomplikowana i ciężka. Jeśli wszystkie ich bronie są pokryte tą dziwną trucizną, zabiją na z łatwością.

Simon starał się dotrzeć Isebelle, jednak przeszkodziły mu w tym kolejne demony. Usłyszałem tylko jak Alec klnie pod nosem, a potem nastąpiła cisza. W jednej chwili demony uciekły, a Faerie stały nie mogąc się poruszyć. Były niczym kamienne posągi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że już kiedyś widziałem coś podobnego. Odwróciłem się w kierunku głównych drzwi. I wtedy ją zobaczyłem. Choć jej włosy były białe, wszędzie poznałbym te oczy. Ubrana była tylko w cienką piżamę składającą się z koszulki na ramiączka i krótkich spodenek, spod których  wystawały zresztą zabrudzone i zakrwawione bandaże. Pokryta była ranami i siniakami.

- Clary - szepnąłem nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Stała tam. Naprawdę tam stała.

- Nie powinnaś jeszcze wstawać - usłyszałem, a potem zobaczyłem jak Alec do niej podbiega. Schował miecz i złapał ją za rękę, oceniając zapewne czy niczego sobie nie uszkodziła.

- Wiedziałeś?! - krzyknąłem chcąc poznać prawdę.

- Od niedawna - oznajmił, a ja poczułem jak grunt wali mi się pod nogami. To dlatego ostatnio się tak dziwnie zachowywał. Ukrywał ją! Nawet przed nami...

- To nie czas i miejsce na kłótnie - po raz pierwszy usłyszałem jej głos. Pierwszy raz od tylu lat.

Widziałem jak mocniej chwyta w dłoń stelę i wyciąga z paska mojego parabatai sztylet. Jej twarz ani razu nie zmieniła wyrazu, kiedy tworzyła na broni jakaś runę. Jednak gdy skończyła zaczęła powoli podchodzić do niemogących się ruszyć Faerie. W ich oczach widoczne było przerażenie. Miałem wrażenie, że chcą krzyczeć, jednak nie mogą z powodu działania runy. Spojrzałem na zszokowanego Simona, niemo dając mu znać, żeby się ogarnął. Clary była w naprawdę złym stanie i każdy krok zapewne sprawiał jej ogromny ból. Na początku nie mogłem zrozumieć co się dzieje, gdy powoli zaczęła wbijać sztylet w ich szyje zostawiając zaledwie mały ślad. Wystarczyła tylko chwila, aby każdy z nich padł na ziemię.

- Każdego z nich przykujcie dobrze łańcuchami, zajmę się nimi później, a ty Simon zabierz Isabelle, potrzebna jej odtrutka - oznajmiła, nawet na nas nie patrząc. W tej chwili wyglądała jak marionetka. Zachowywała się tak jakby ktoś nią sterował, a ruchy były tak mechaniczne, jakby przerabiała to tysiące razy.

Niepewnie spojrzałem na nią i w jednej chwili zamarłem. Jej niegdyś piękne szmaragdowe oczy, teraz były puste i pozbawione jakiegokolwiek blasku. Ale to co mnie najbardziej zszokowało to była runa. Runa parabatai. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top