Rozdział 7
*Perspektywa Clary*
Zszokowana patrzyłam na tatę. Mam być jakąś nagrodą?! Nie mogłam w to uwierzyć. Jak w tak krótkim czasie udało im się to załatwić, na dodatek nie pytając mnie o zdanie?
- Tato, dlaczego Clave się miesza w moje życie?! - krzyknęłam.
Tutaj się po prostu nie da zachować spokoju!
- Clary, tak będzie dla ciebie lepiej...
- Lepiej? Mam wyjść za kogoś kogo nawet nie znam!
Wybiegłam z domu, nie mogąc z nim już dłużej rozmawiać. Jestem jego córką, a teraz mam być nagrodą w jakichś głupich zawodach. Nie wiedziałam dokąd iść. Po chwili zaczęłam biec w stronę posiadłości Fairchildów. Dom od śmierci dziadków stoi pusty. Tylko tam teraz mogę się ukryć.
Po kilkunastominutowym marszu dotarłam pod posiadłość. Wszystko wyglądało jak jak kilka lat temu. Z braku potomka, dom miał zostać zniszczony. Na szczęście tata go uratował. Weszłam przez lekko spróchniałe drzwi. Od razu zobaczyłam mnóstwo kurzu i pajęczyn. Od razu skierowałam się w stronę gabinetu, który kiedyś należał do dziadka. Otworzyłam drzwi. Od razu uderzył mnie zapach perfum dziadka. Mimo tylu lat ten zapach wciąż pozostał. Uśmiechnęłam się. Podeszłam do dużego rębowego biurka i usiadłam na ciemnobrązowym fotelu. Skuliłam się. Teraz to dopiero pojawią się problemy. Żeby tylko wilkołaki po raz kolejny nie zechciały zaatakować. Taki bal to idealna okazja. Wszyscy bezbronni.
Westchnęłam. Po chwili dostrzegłam coś co mnie zaintrygowało. Z szafki wystawało coś niewielkiego i czarnego. Wstałam i podeszłam do szafki. Otworzyłam ją i zobaczyłam czarne pióro. Krucze? Wzięłam je w rękę i od razu tego pożałowałam. Z mojej ręki zaczęła skapywać krew. Zacięłam się. Szybko wypaliłam sobie iratze. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w końcu dostrzegłam to czego chciałam. Szybko wzięłam stary koc i szybko podarłam go na odpowiednio wielki kawałek. Podniosłam pióro, uważając na ręce i zawinęłam w kawałek koca. Oby to nie było to co myślę.
*Perspektywa Alec'a*
Z odrazą patrzyłem na siedzącego przede mną Jace'a. Nie wierzę, że po tym wszystkim tak po prostu tu przyszedł i oznajmił, że będzie walczył o rękę Clary. Po moim trupie! Nie pozwolę mu na to!
- Jeśli myślisz, że ci na to pozwolę to się mylisz - oznajmiłem oschle.
- Popełniłem błąd zdaję sobie z tego sprawę, ale chcę to naprawić! Jesteś moim parabatai, powinieneś mnie wspierać!
- Ona cie nie kocha. Choćbyś wygrał, w co szczerze wątpię, ona i tak ci nie wybaczy - usłyszałem głos Jonathana.
Czy on się musi tu ciągle włamywać? Nie może zapukać?
- Co ty tu robisz? - warknął Jace.
- Przyszedłem odwiedzić Isabell.
No i oni mi mówią, że nic nie czują?Zanim się obejrzałem zostałem sam z Jace'm.
- Po tym wszystkim co zrobiłeś, nie pozwolę ci. Zamierzam wygrać i ożenić się z Clary - powiedziałem pewnie, patrząc w jego oczy.
Szok na jego twarzy był nie do opisania. Miał coś jeszcze powiedzieć, lecz przerwało mu ciche pukanie w framugę. Spojrzałem w stronę drzwi do salonu. Clary stała w nich z dziwną miną.
- Nie przeszkadzam? - spytała cicho.
- Clary - szepnął Jace.
Podeszła do mnie i się przytuliła. Objąłem ją mocniej i zacząłem gładzić po włosach. Ucałowałem ją w we włosy. Wiedziałem o co chodzi.
Posłałem Jace'owi zwycięskie spojrzenie. chyba zrozumiał przekaz bo wyszedł.
- Alec?
- Tak?
- Zrobisz coś dla mnie?
- Co tylko zechcesz.
Odsunęła się ode mnie i spojrzała na mnie jakoś dziwnie.
- Wiem, że nie powinnam o to prosić, ale...Wygraj to dla mnie... Nie chce wyjść za kogoś kogo nie znam... Nie obrażę się jeśli odmówisz- zarumieniła się i to mocno, wypowiadając te słowa.
Uśmiechnąłem się szeroko. Coś takiego wykonam z przyjemnością.
- Zrobię to z przyjemnością... Nie oddam cię żadnemu innemu facetowi - ostatnie słowa wypowiedziałem szeptem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top