❇️3❇️
Rzuciłam się pędem w kierunku domu. Nie patrzyłam na ludzi, potrąciłam niejedną osobę. Raz o mało nie przejechał mnie samochód.
Dotarłam do budynku w mgnieniu oka. Wpadłam do mieszkania zastając tam jeden, wielki bałagan. Porozrzucane meble, przedmioty i sprzęty.
-Mamo? - szukałam jej.
Zajrzałam do kuchni a potem do sypialni. Znalazłam ją jednak w moim pokoju. Leżała nieprzytomna na ziemi.
Podbiegłam do niej próbując ją obudzić. Nie reagowała. Sprawdziłam puls i zamarłam.
Nic nie czułam. Sprawdziłam bicie serca i oddech... Nic... nic...
Ona... Boże, dlaczego? To niemożliwe! Nie moja mama!
Nagle do moich uszu dotarły trzaski podłogi a potem bieg.
Wilczur pędził na mnie jak oszalały.
Chwyciłam szybko za lampkę nocną uderzając go w łeb. Popędziłam do kuchni zatrzaskując za sobą, swoją drogą "podziurawione" drzwi. Cofnęłam się do szafek biorąc w ręku nóż. Czekałam w napięciu na bestię. Powoli zbliżała się do drzwi obnażając kły. Warcząc wściekle gdy nagle zauważyłam, że jego głową zaczyna się przepoławiać i całe jego ciało traci sierść.
Pies zmienił się w jakieś galaretowate różowe mięso. Prześlizgnął się przez dziurę rzucając na mnie.
Zdążyłam wbić w niego nóż a potem popędziłam do wyjścia. Tylko, że w tym pośpiechu nie zauważyłam rozwalonego stołu i potknęłam się o niego dodatkowo poważnie raniąc się w nogę o drewniane kolce resztek stołu. Nie mogłam się ruszyć a potwór nadal żył.
Biegł w moją stronę.
Krzyknęłam zasłaniając się ręką gdy nagle stanął przede mną Zakapturzony jednym dźgnięciem błękitnego ostrza zamieniając dziwadło w tumany pyłu.
Patrzyłam na niego z szokiem gdy ten powoli odwracał się w moją stronę.
-Ty? - zdziwiłam się.
Na widok mojej rany rozszerzył swe groźne oczy, z których teraz tryskała nuta strachu. Klęknął przy mnie pomagając usiąść.
-Żyjesz? - dociekał.
-Moja noga - jęknęłam.
Spojrzał na obrażenie delikatnie odsuwając podaje kawałki dżinsów. Syknął cicho.
-Trzeba to opatrzeć - stwierdził.
-To co, teraz zdejmiesz koszulę żeby zabandażować moją ranę? - dopytywałam z ironią.
Że też miałam jeszcze siłę by mu dogryzać.
Donatello spojrzał na mnie spokojnym wzrokiem uśmiechając szczerze. Nie wiedziałam, że ma też drugą stronę - tą bardziej ludzką.
-Chciałaś, żebym się rozebrał? - spytał. - Wystarczyło poprosić.
-Jesteś obleśny - stwierdziłam z odrazą.
-A ty irytująca - odparł idąc do łazienki. - Ale spoko. Taka też da się znieść. Mój brat jest jeszcze obrzydliwszy.
-Masz brata? - zdziwiłam się.
Donatello wrócił do mnie z bandażami. Zdjął kaptur a potem kurtkę. Zaczął opatrywać mi nogę. Gdy to robił dziwnie nie odczuwałam bólu.
-Mam trzech braci i siostrę - wyjaśnił. - No i pewnie dwie przyszłe szwagierki. Ale jak jeden z nich zaczyna całować swoją dziewczynę to tylko wyjmować torebki na zwrot.
-Bardzo ciekawe - przyznałam z ironią. - Może oszczędzisz szczegółów?
-Okay, gotowe - powiedział. - Dasz radę wstać?
Zanim zaczęłam próbować do naszych uszu dotarło trzeszczenie z mojego pokoju.
Donatello wyjął miecz podchodząc do drzwi pomieszczenia. Gustownie uciszył mnie i wtargnął do pokoju zatapiając w czymś ostrze.
Wrzasnęłam bo to było ciało mamy.
-Co ty zrobiłeś?! - krzyknęłam. - To moja matka!
-To był demon, który zagnieździł się w jej martwym ciele - tłumaczył. - Pewnie to stworzenie złożyło w niej jaja. Też było demonem. I ten facet przy pizzerii również. Chyba, że... twoja matka też...
-Moja matka była człowiekiem, nie demonem!.
-Posłuchaj, nie masz pojęcia w jakim świecie żyjesz. Nikomu nie możesz ufać. Nie teraz gdy na ciebie polują.
-Polują na mnie? Dlaczego?
-Tego nie wiem. Choć, trzeba cię ukryć.
Pomógł mi wstać, okrył swoją kartką i podpierając ruszył ze mną w kierunku wyjścia.
Schodząc po schodach usłyszałam, że sąsiadka po raz kolejny zatrzasnęła za sobą drzwi. Jak zwykle podglądała.
Nagle potknęłam się a noga zabolała mocniej.
-Czekaj, tak będzie łatwiej - powiedział Donatello schylając się i biorąc mnie na ręce.
O wiele szybciej wyszliśmy z domu. Nie mógł się ruszać w oczy więc wdrapał się ze mną na dach idąc powoli. Czułam się coraz słabiej. Strasznie chciało mi się spać.
-Wiem, że to nie najodpowiedniejszy moment, ale ja już ci się przedstawiłem więc teraz chyba twoja kolej - powiedział.
-Jestem April - odparłam.
-Urodziłaś się w kwietniu?
-Nie, w listopadzie.
-Mogli się nazwać November.
-April lepiej brzmi. Jeszcze jakieś uwagi?
-Raczej nie.
No i dobrze, że nie. Nie miałam siły by odpowiadać. Oczy same mi się zamknęły a zaraz potem wyłączył mi się mózg.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top