❇️28❇️

15 kwietnia 2001r.

Minęły dwa miesiące odkąd Maghetiria przekazała mi straszne przypuszczenia. I niestety sprawdzały się. Saki z dnia na dzień stawał się coraz bardziej nie do poznania. Mizerniał, był nadpobudliwy a czasem nawet wybuchał agresją. Cały czas podawał sobie krew demonów. Choć robiłam co mogłam, nie słuchał mnie.

Pewnego dnia jednak przebrał miarkę. Dał to paskudztwo April zanim zdążyłam zareagować. Byłam tym faktem tak przerażona, że strzeliłam go z liścia w twarz po czym zabrałam córkę krzycząc:

-To koniec! Nigdy więcej nie zobaczysz już April! Jeszcze się z tobą policzę!

Uciekłam z naszego domu na skraju miasta. Musiałam gdzieś ukryć dziecko. Ale tylko je. Nie mogłam zostać razem z córką. Wiadomo, że Saki zacznie mnie szukać. Jeżeli odciągnę go od April, będzie bezpieczna.

Była tylko jedna osoba, której mogłam powierzyć opiekę nad swym potomkiem. Moi przyjaciele, jeden z nielicznych Heibon, który znał sekret istnienia Nocnych Łowców. Kerbi i jego żona, Clarissa.

Znalazłam się u nich w zaledwie piętnaście minut. Natarczywie waliłam w drzwi w myślach blagając by mi otworzyli. W końcu Kerbi to zrobił. Widząc mnie w wejściu nie pytał o nic tylko wciągnął mnie i April do środka.

-Co się stało?- spytał.

-Saki... On kompletnie oszalał- wydusiłam.

-Chodź do salonu, szybko- poganiał mnie.

Poszłam za nim czując jak słaniam się na nogach. Byłam zbyt zmęczona, by oglądać mieszkanie. Jedyne co dostrzegłam to okrągły, olchowy stół i cztery krzesła. Na jednym z nich siedziała Clarissa. Jej pofalowane blond włosy mieniły się rudym odcieniem w blasku zachodzącego słońca.

-Liah, dobry Boże, co ci się stało?- zapytała wstrząśnięta.

-To Saki- wyrwał Kerbi.

Jego rude afro też mieniło się w słońcu.

-Wezmę ją- rzekła Clarissa biorąc ode mnie April.

Kiwnęłam głową przekazując jej córkę.

-Zaczekaj, zrobię coś do picia- rzucił Kerbi.

-Nie, usiadź- poprosiłam.

Popatrzył na mnie zdziwiony. Zajął miejsce przede mną zaplatając palce u rąk i kładąc je na stole.

-Więc?- dociekał.-Co się...

-Zwariował i tyle ci mówię- odparłam.-Więcej nie mogę. Nie zrozumiesz.

-Okay, no to co dalej?

-Muszę to zakończyć. Saki nie zna was dlatego też tu nie przyjdzie. A ja muszę chronić April.

-Więc czego od nas oczekujesz?

-Oczekuje, że zajmiecie się nia tak dobrze jak ja, a może i lepiej. Chcę, żebyście stworzyli dla niej dom. Chcę, byście zostali jej rodziną zastępczą.

-Zamierzasz nam ją oddać?

-Jeżeli coś mi się stanie...Tylko wam ufam na tyle by wam ją powierzyć.

-Ale Liah...

-Kerbi!

Złapałam go za ręce.

-Proszę.

Spojrzał na mnie z niezdecydowaniem. Naprawdę potrzebowałam jego pomocy. Tylko on wiedział, jak ważne jest bezpieczeństwo w mojej sytuacji.

Westchnął ciężko przecierając twarz ręką.

-Dobrze, zrobimy to dla was- zgodził się.

-Dzięki wielkie- odparłam.

Wstałam od stołu.

-Nie chcesz się z nią pożegnać?- zdziwił się.

-Nie, nie chcę dodawać ani jej, ani sobie cierpienia.

Ruszyłam w stronę drzwi. Zamierzałam jak najszybciej załatwić sprawę z Sakim.

-Kerbi- dodałam.-Proszę, nigdy nie mów April o jej pochodzeniu i nie pozwól wychodzić jej po zmroku. A jeżeli zaczęłaby coś podejrzewać albo dziwnie się zachowywać, idźcie do Grace Lincoln. To czarodziejka. Będzie wiedziała co robić.

-Dobrze.

Uśmiechnęłam się do niego wychodząc z mieszkania. Teraz niech dzieje się już co chce...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top