❇️26❇️
Nie wiem ile tak naprawdę spałam. Jedno było pewne- wpadłam z tego tarasu. Czułam straszny ból, szczególnie w plecach. Spadając z takiej wysokości nie miałam prawa przeżyć, a jednak.
Otworzyłam powoli oczy choć najchętniej wcale bym ich nie otwierała. Zauważyłam, że nie ma mnie wcale na zewnątrz. Leżałam na swoim łóżku w kryjówce. Zamrugałam, leniwie patrząc niżej. Przy moim łóżku siedziała Shinigami i patrzyła na mnie z uśmiechem oplatając palcami kolano.
-Hej, uciekiniero- przywitała się.
-Co się stało?- spytałam dotykając ręką głowy.
Wyczułam bandaż na czole. Lewe ramię także było opatrzone.
-Z tego co ustaliliśmy, chyba wypadłaś z balkonu- odparła.
-Tyle to i sama wiem. Ale jak mnie znaleźliście?
-To Zayn. To on nas do ciebie zaprowadził. Do ciebie i Donatello.
-Jak do was trafił? I co z Donniem?
-Niegdyś należał to Klanu Hamato. A Donatello... cóż... on...
-Nie... Błagam nie mów mi tylko, że on...
-Nie, spokojnie. Ma poważną ranę na prawym boku, ale powinien przeżyć.
-Powinien?
-Do końca nie wiadomo. Splinter używa specjalnych mantr by go utrzymać na tym świecie.
-Czyli ryzyko jest?
-Jako takie jest, ale z tego co przekazał mi Leo to jego stan się poprawia. Mozolnie, ale poprawia.
Odetchnęłam z ulgą, przez chwilę leżąc na poduszce z zamkniętymi oczami. Chciało mi się spać, ale nurtowało mnie jedno pytanie.
-Shini, czy ty jesteś prawdziwą córką Splintera?
-Czemu pytasz?
-Z ciekawości. Ty wiesz, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, kim jestem, ale ja niewiele wiem o tobie.
-Cóż... Tak... Tak, jestem córką Splintera. Prawdziwą. Jestem taka jak ty- Nocny Łowca z następnego pokolenia.
-A co z twoją matką?
-Zginęła, gdy miałam trzy lata. To już... szesnasty rok bez niej. Zabił ją...
-Mój ojciec, prawda?
-Tak. Wiesz, tę wojnę traktuje trochę jako swój odwet za nią.
-To zrozumiałe. A co w sprawie Shreddera?
-Wprowadziliśmy zawieszenie broni na tydzień, żebyście doszli do siebie. Ale to będzie bardzo trudne siedem dni. Trzeba się dobrze przygotować.
-Jasne.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
-Proszę- rzuciła Shini.
W wejściu stanął... O nie! Tylko nie on! Raph! Z zawstydzeniem i niepokojem naciągnęłam na oczy kołdrę. Wiedziałam, że będzie wściekły za Donatello. Za to, że przeze mnie był w takim stanie. Bo jak ktoś skrzywdzi jego rodzinę, nie żyje.
-A tobie co? -spytał.
-Przysięgam, to nie ja zawiniłam!- wyjęczałam.-Donnie sam za mną poszedł. No słowo!
-Zostawię was- wyszeptała Shinigami.
Gdy tylko usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, Raph zaczął:
-Przecież ja to wszystko wiem. Wiem, że poleciał za tobą na to wygwizdowie. Porwali was wysłannicy Shreddera. Przyznaje się bez bicia, że wiem też o twojej naturze Shinobi. Ale najlepsze na koniec. Nie chcę cię zabić.
-Że jak?- zdziwiłam się wyściubiając nos zza kołdry.
Raph podszedł do łóżka po czym, wyciągając ręce z kieszeni, siadł na nim.
-Przestań się chować jak smarkacz- rzucił.-Mam do ciebie sprawę.
Położyłam kołdrę na piersi gładząc ją dłońmi.
-Jaką?- spytałam.
Westchnął ciężko drapiąc się po głowie. Sięgnął do kieszeni wyciągając białą kopertę. Dał mi ją.
Co to?- dociekałam.
-Zobacz- zachęcił.
Rozkleiłam ją wyciągając żółtą kartkę. Otworzyłam ją patrząc na przymocowany w jej wnętrzu biały kawałek papieru wraz ze słowami.
-To... To jest zaproszenie na ślub- stwierdziłam.
-Owszem- potwierdził.
-Za-pra-szasz mnie?
-Może cię to zdziwi, ale zaczynam przyzwyczajać się do twojej obecności tutaj i...nawet powoli traktuje jak członka rodziny.
-Ty mnie?
-Ciebie. Wiem, że powinniśmy zaprosić cię razem. Ja i Mona, ale ona powinna teraz odpoczywać.
-Spoko. A jak z nią?
-Jest w porządku. Tanin nie daje do wiwatu.
-Tanin? To tak będzie nazywać się wasz syn?
-Tak. Oznacza smoka po arabsku. Wszystko przez słabość Mony do tego języka.
Uśmiechnęłam się do niego, ale bardziej chciało mi się płakać. Robiłam co mogłam byle nie rozryczeć się.
-Coś nie tak?- spytał.
-Nic, po prostu...- zawiesiłam się wzdychając ciężko.-Nie wiem, czy to dobry pomysł, że mnie zapraszacie.
-A dlaczego?
-Tyle napsułam wam krwi, a wy traktujecie mnie jak rodzinę. Przeze mnie wszyscy cierpią.
-Zgaduje, że Shredder ci tak nagadał. Nie wiem po co ty go w ogóle słuchałaś.
-Ale taka prawda! Jestem Shinobi i za rok mogę wyrżnąć was w pień.
-Dopilnuje, żebyś nie sfiksowała. Nie ma to jak terapia obuchem, nie?
-Teraz boje się dwa razy bardziej.
Raph zaśmiał się. Zadziwiające, że umiał śmiać się tak szczerze.
-Słuchaj, pomożesz mi dojść do pokoju Donniego?- zapytałam.
-Wiesz, myślę, że powinnaś iść gdzieś indziej.
-To znaczy?
-Przekonasz się. Chodź.
Podał mi rękę. Odrzuciłam kołdrę szybko spuszczając nogi w dół.
Raphael zaciągnął mnie do końca korytarza po czym otworzył drzwi do pomieszczenia szpitalnego. Nie rozumiałam po co, ale pozwoliłam by prowadził mnie dalej.
Zauważyłam Zayna siedzącego na krześle przy jednym z łóżek. Dostrzegłam leżące na poduszce rude loki. Były nieco ciemniejsze niż moje. Nagle Raph stanął i dalej kazał iść samej. Podeszłam do Zayna kładąc mu rękę na ramieniu. Gwałtwonie odwrócił głowę patrząc na mnie.
-April- rzucił.-Jak się czujesz?
-Jest w porządku- uspokoiłam go.
-Powiedzieli ci już- zauważył wstając.
-Dowiedzieli o czym?
W oczach Melarka zobaczyłam znaki zapytania. Odsunął się gestownie prosząc, bym podeszła bliżej.
Zdziwiona zrobiłam dwa kroki do przodu przypatrując się rudowłosej kobiecie. Miała bladą, wycieńczoną twarz. Do tego była na tyle wychudzona, że jej kości policzkowe można zobaczyć jak na dłoni. Usta miała popękane. Wyglądała inaczej, ale wiedziałam doskonale, kto to jest. Poczułem jakby rażenie prądem.
-Liah?- wydusiłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top