❇️2❇️
-Nie rób ze mnie idiotki, Casey - fuknęłam energicznie. - Doskonale wiem, co widziałam.
Wyszłam z lokalu z nim. Byłam taka pobudzona, że nawet chodzenie mi nie wystarczało. Musiałam skakać i biegać. Odgarnęłam sobie rudą grzywkę z twarzy.
-Nie robię z ciebie idiotki - odparł. - Ale to dziwne, że tylko ty widziałaś coś, czego inni nie. Może zaszkodziła ci pizza?
-Nawet jej nie tknęłam! - zawołałam podczas gdy on próbował "złapać" taksówkę. - Możesz zacząć traktować to poważnie?! Zabili chłopaka!
-Ale tego nie da się traktować poważnie - uświadomił mi. - Nie widziałem tego!
-No to chociaż mi uwierz!
-Staram się, ale ty cały czas się na mnie drzesz.
W końcu jakiś żółty pojazd podjechał do nas. Casey otworzył drzwi a ja westchnęłam ciężko wchodząc do środka.
Nie wiem, może zwariowałam do reszty, może to przemęczenie albo stres nie wiadomo przed czym. Ale na pewno widziałam trójkę osób o dziwnych kolorach skóry. No i ten żółw we fioletowoszarej masce i kurtce z kapturem. Patrzył na mnie najdłużej.
Teraz jednak gdy sięgam pamięcią wstecz... Jego machoniowe oczy nie były tylko wypełnione zdziwieniem i przerażeniem, ale też jakby... z zaskoczeniem albo oniemieniem. Oniemiał na mój widok? Ja na pewno nie. Chyba, że po prostu źle przypomniałam sobie jego wzrok. Możliwe, że coś nie tak odczytałam.
✴️
Następnego dnia wstałam dość wcześnie jak na sobotę. Leżałam na łóżku jeszcze jakiś czas. W nocy śnił mi się ten Zakapturzony. Mimo tylko jednego spojrzenia w jego oczy to czułam, że dowiercił się do mojego mózgu i zostanie tam na zawsze. Uśmiechał się do mnie. Nie miał kurtki a jedynie ciemne spodnie. Na ramieniu miał wytatuowany znak kwiatu w obręczy.
Przekreciłam się na bok sięgając po telefon na nocnym stoliku gdy nagle zauważyłam, że moje palce są brudne od kredek a na podłodze walały się pastele. Ciemne panele były wyrysowane znakiem kwiatu, ale nie tylko panele. Meble, ściany, sufit i cała masa karteczek samoprzylepnych na drewnianym zagłówku.
-Cholera - powiedziałam.
Chwyciłam telefon wysyłając Casey'mu wiadomość by do mnie przyszedł. Szybko się umyłam, ubrałam, uczesałam po czym zapakowana do torby większość karteczek ze znakiem.
Rzuciłam się do drzwi wejściowych.
-A dokąd to? - spytała nagle mama jedząc śniadanie.
-Casey na mnie czeka - odpowiedziałam.
-Tak rano? - zdziwiła się. - Nie możecie bez siebie żyć?
-Nie mamo, ale muszę już iść. Mam ważną sprawę.
-Zjedz chociaż kanapkę.
-Nie mam czasu.
-April...
-Mamo, nie teraz. Pa.
Wyskoczyłam z mieszkania najszybciej jak tylko mogłam. Zeszłam po schodach w zastraszającym tempie i na klatce wpadłam na Jonesa.
-April, gdzie tak pędzisz? - spytał.
-Choć ze mną - powiedziałam ciągnąc go za bluzę.
Poprowadziłam go do pobliskiej kawiarni. Siedliśmy za stołem a ja wysypałam na blat wszystkie karteczki ze znakiem kwiatu w obręczy.
-Zobacz, narysowałam mnóstwo takich - tłumaczyłam. - I to nie tylko na papierze, ale i na podłodze, meblach i ścianach. Nawet na suficie. A co najgorsze... nie pamiętam, żebym to robiła.
Casey wziął do ręki jedną kartkę przyglądając się rysunkowi.
-Znowu ten kwiat? - spytał znużony.
Wkurzył mnie. No po prostu mnie wkurzył!
-Ty idioto! Myślałam, że mi wierzysz!
-Chce uwierzyć, ale to co mówisz jest zupełnie nierealne.
-Masz to gdzieś.
-Bo nie potrafię tego ogarnąć.
-Coś jest ze mną nie tak. Ja nie lunatykuje a tym bardziej nie rysuje tego samego znaku w całym pokoju.
Spojrzałam przez okno. I nagle zobaczyłam tego... tego samego Zakapturzonego. Patrzył na mnie złowrogim wzrokiem a jego machoniowe oczy przedzierały mnie na wskroś.
-April, coś nie tak? - spytał Casey.
Stopniowo zaczęłam się osuwać na kanapie chowając za ramię Jonesa. Bałam się tego żółwio - faceta.
-Hej, co się dzieje? - dociekał śmiejąc.
Gdy po raz drugi wyjrzałam z ukrycia, Zakapturzonego już nie było. Podniosłam się w milczeniu. Ale przyszło kolejne zaskoczenie.
Stał przede mną!
Musiałam wiedzieć dlaczego tylko ja go widzę. Chwyciłam za pierwszą lepszą karteczkę z rysunkiem prowadząc go na zaplecze. Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz zapytałam:
-Dlaczego tylko ja cię widzę?
-Sam chciałbym wiedzieć - odparł spokojnie a jednocześnie bezczelnie.
-Kim ty w ogóle jesteś?
-Gdybym ci powiedział, nie uwierzyłabyś mi.
-Zaryzykuj. Płatnym mordercą? No bo chyba nie bez powodu zabijasz faceta mieczem?
-Był mi winien kasę.
-Przestań ze mnie robić wariatkę! Mów kim jesteś i dlaczego rysuje ten znak?!
Wykrzykując to pokazałam mu przed oczami karteczkę, którą wydarł mi z ręki rzucając chłodne spojrzenie. Stanął do mnie tyłem.
-Nie wiem, może zwariowałam, może mam jakieś omamy albo to jeden wielki sen - mamrotałam pod nosem a potem podniosłam ton. - Co jest ze mną nie tak?
-Kiedy się to zaczęło? - spytał patrząc na mnie.
-Czemu rysuje ten znak i co on oznacza! - krzyknęłam zabierając mu karteczkę po czym ponownie postawiłam mu ją przed oczami. - Gadaj co ze mną nie tak!
-Nie jesteś Heibon - wyjaśnił.
-Czym?
-Zwykłym człowiekiem.
-No to czym? Albo kim?
-Nie uwierzysz.
Wpadłam w szał. Przycisnęłam go do ściany.
-Gadaj! Kim jesteś, kim jestem ja i co oznacza ten znak?!
-Spokojnie, kotku. Puść mnie bo prędzej napluję ci śliną do oka niż coś wyduszę.
Westchnęłam ciężko odsuwając się minimalnie by w razie czego przycisnąć go jeszcze do muru.
-Nazywam się Hamato Donatello - powiedział zdejmując kaptur i obciągając kurtkę. - Jestem Nocnym Łowcą. A ten znak to symbol naszej grupy - Klanu Hamato.
-No... Miałeś rację. Nie wierzę.
-A jeśli ty widzisz nasz symbol i widzisz mnie to też musisz być Nocnym Łowcą. Albo jego potomkiem.
Patrzyłam na niego jak ogłoszona. Nie rozumiałam ani słowa.
-Odbierz, to zaczyna irytować - rzekł podenerwowany.
Dopiero teraz zorientowałam się, że mój telefon dzwoni. Odebrałam.
-Mamo, idę do domu- powiedziałam.
-Nie, nie wracaj do domu - odparła. - Nie możesz.
W jej głosie słyszałam zdenerwowanie o strach. Nagle rozległ się huk.
-Mamo! - zawołałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top