❇️15❇️
Zrobiłam krok prawą nogą, zamachnęłam drewnianym mieczem, pochyliłam się i zatrzymałam lewą rękę w powietrzu. Leo zrobił to samo czekając na mój atak. Podskoczyłam przerzucając "ostrzem" od lewej do prawej. Leonardo zrobił unik wymierzając we mnie miecz. Przykucnęłam kopiąc go w nogę. Liczyłam, że pozbawie go równowagi, lecz on nawet nie drgnął. Skierował broń na moją głowę, ale w porę się przeturlałam. Jak najszybciej wstałam ponownie zamierzając się na żółwia. Zderzyliśmy się "ostrzami" starając przewrócić przeciwnika.
-Opuść moje ostrze i przyłóż mi głową - poradził Leonardo.
Z całych sił przeciążyłam swym mieczem jego miecz po czym dałam mu z czoła. Zatoczył się w tył a ja przystąpiłam do kolejnego ataku. Zamachnęłam "ostrzem". Leo odskoczył w bok po czym klepnął mnie po tyłku drewnem. Wygięłam się w łuk łapiąc za bolące miejsce.
-Ej, nie pozwalaj sobie - rzuciłam. - Wszystko będzie u Karai.
-To tylko w ramach rozrywki - zaśmiał się. - Musisz wyluzować.
Natarłam na niego z ostrzem. Odskakiwał za każdym razem, a w końcu odkopnął nogą. Uderzając i sunąc po podłodze poczułam, że oparłam się o coś plecami. Otworzyłam oczy unosząc głowę. Nade mną stał Splinter.
-Yame! - zawołał.
Leo stanął prosto i się skłonił.
-Hai, sensei - powiedział.
Splinter wyciągnął do mnie rękę pomagając mi się podnieść.
-Leonardo, synu, zostaw nas na chwilę samych - rzekł spokojnie.
Żółw skinął głową wychodząc z dojo. Spojrzałam na twarz ojca chłopaków zastanawiając się co zamierza mi powiedzieć.
-Casey ci wybaczy, ale możliwe, że nigdy się z tym nie pogodzi - zaczął.
-Co? - zdziwiłam się.
-Poróżniła was miłość - ciągnął. - Twoją matkę spotkała podobna sytuacja.
-Skąd wiesz tak wiele choć nie wyściubiasz nosa ze swego pokoju?
-Tylko tobie się tak wydaje.
Splinter przeszedł przez dojo a potem wrócił z powrotem pod drzewo.
-Twoja matka też miała najlepszego przyjaciela - ciągnął. - Nazywał się Zayn Melark.
-I co się stało?
-To samo co z tobą, Donatello i Casey'm. Zayn kochał Lię, ale ona wybrała Shreddera.
-Czyli historia lubi się powtarzać.
Splinter kiwnął głową. Usiadł pod drzewem patrząc na mnie i klepiąc podłogę obok siebie zachęcił mnie bym zajęła miejsce przy nim. Zrobiłam to spoglądając na niego.
-Jesteś za bardzo spięta, April - rzekł. - Musisz się rozluźnić. Nauczę cię medytacji.
-Medytacji? - zdziwiłam się.
-Pomoże ci to osiągnąć równowagę ze wszechświatem. Zamknij oczy.
Westchnęłam ciężko przymykając powieki.
-Oddychaj spokojnie, nie myśl o niczym - ciągnął. - Słuchaj tylko ciszy.
Robiłam to o co on mnie prosi. Trudno było nie myśleć o niczym gdy aż tyle się dzieje. Kłótnia z Casey'm, związek z Donniem, sekret przed nim i większością paczki, strach o Kerbiego i Shredder w pobliżu. Tyle obaw a głowa tylko jedna. Jednak mimo to spróbowałam puścić to gdzieś w zupełną niepamięć.
-Nie myśl o niczym, nie myśl - powtarzałam w umyśle.
Nie przychodziło to łatwo. Myśli przepływały cały czas.
-April, spokojnie - wyszeptał Splinter. - To tak, jakbyś szykowała się do snu.
Wzięłam długi oddech ponownie starając gdzieś odpłynąć.
I nagle poczułam się taka lekka. Czułam, jakbym gdzieś leciała. Wydawało mi się, że jestem w powietrzu, albo i w kosmosie a dookoła nic. Tylko ja, żadnych problemów. Blogi spokój. Cała przestrzeń tylko moja. Chciałam zostać tam już na zawsze. Nie było mowy o powrocie. Z czasem zaczęło mi się zdawać, że jestem tylko dymem. Nie mam kości ani ciężkiego ciała. To była ta medytacja. To było to wejście we Wszechświat.
〰️〰️〰️〰️〰️〰️〰️
Karai poruszała się po budynkach jak gepard. Skakała z jednego na drugi jakby to były kamienie w rzece. Ja natomiast wlokłam się za nią niczym ostatnia oferma czując, że palą mnie płuca.
-Co ty jesteś, kozica? - wyspałam zostając w tyle.
-Rusz się, April! - odrzyknęła. - To już niedaleko!
Przystanęłam na chwilę dysząc ciężko po czym rzuciłam się do dalszego biegu. Karai zaczęła dawać mi fory a dotrzymując mi kroku wyglądała, jakby truchtała.
-Oj, kondycja słaba - zauważyła.
-No co ty powiesz? - parsknęłam.
-Chyba poproszę Mikey'go, żeby cię trochę rozruszał - zaśmiała się.
Super. Tych treningów było coraz więcej. Nie znosiłam zajęć wychowania fizycznego, a teraz miałam jej praktycznie każdego dnia. Nagle Karai zatrzymała jej praktycznie każdego dnia. Nagle Karai zatrzymała się przy krawędzi budynku. Mało na nią nie wpadłam, ale w porę zahamowałam.
-Jesteśmy - powiedziała.
Stanęła obok niej patrząc w dół. Zatkało mnie.
-Nie no, serio? - wycedziła. - Nowojorska Biblioteki Publiczna? To było pierwsze miejsce jakże mi przyszło do głowy.
Karai nic nie odpowiedziała. Zeskoczyła z dachu na dół po śmietniku na uliczkę. Wtedy ona potrąciła mężczyznę, który odwrócił się patrząc zaskoczony na mnie.
-On mnie nie widzi - wyjaśniła.
-No tak - odparłam.
Chciałam wejść już do budynku gdy nagle Karai pociągnęła mnie za rękę w ciemny zaułek bezpośrednio przy bibliotece. Poszłyśmy bardziej w głąb.
-Gdzie ty mnie prowadzisz? - dopytywałam.
Nagle stanęłyśmy. Podeszła do ściany.
-Może i biblioteka przyszła ci na myśl, ale na pewno nie to, co jest pod nią - rzuciła.
Przycisnęła wystającą cegłę w umorusanej białej ścianie i nagle fragment muru się przekręcił. Poszłyśmy bliżej niego. Karai tupnęła nogą. Obrócone trafiłyśmy na drugą stronę. Zobaczyłam prowadzące wąskim korytarzem schody w dół. Karai wzięła jedną pochodnie- jedyne źródło światła a następnie ruszyła przodem. Mimowolnie poszłam za nią. Droga nie była zbyt długa choć brunatne ściany wydawały się śliskie i z każdym krokiem robiło się coraz zimniej. Zeszłyśmy wreszcie. Zobaczyłam wielkie, drewniane wrota jak te ze średniowiecza w zamkach. Karai uderzyła w nie trzy razy pięścią.
-Kto? - odezwał się żeński głos po drugiej stronie.
-Karai od Hamato - odparła moja towarzyszka.
-Jaki związek z klanem? - dopytywała.
-Co za wścibska baba, zawsze to samo- mruknęła pod nosem po czym podniosła głos. - Prawowity żołnierz, Nocny Łowca, narzeczona Leonardo, najstarszego syna mistrza Hamato.
-Prezentuj umiejętność! - zawołała otwierając małe drzwiczki w jednej części wejścia.
Karai szybko rozszerzyła palce w prawej ręce, z których zaczęły iskrzyć wiązki prądu. Wsadziła dłoń w otwór. Nagle drzwi się rozszerzyły i stanęła w nich...
Nie, niemożliwe... Ona?
-Ciocia?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top