rozdział 7: upadek nieba
dzień dobry! nowy rozdział, życzę miłego czytania, buziol!
jeżeli chcecie się bardziej wczuć, to włączcie sobie American od Lany del Rey :)
⋆ ⋆ ⋆ 𓃰⋆ ⋆ ⋆
Nie widziały się od pięciu lat.
Pięć cholernych lat, w których absolutnie wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Czas, w którym momenty, kiedy rozmawiały przez telefon można było zliczyć na palcach obu rąk. Lata, których nikt nie mógł im zwrócić i których nigdy nie mogły już odzyskać. Ani tego, kim dla siebie były i niestety przestały.
Liza doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ten moment nadejdzie. W końcu to było oczywiste - przyleciała do Stanów, gdzie od pięciu lat mieszkała jej siostra - nie uniknęłaby tego. Jednak coś w środku wciąż podtrzymywało ją przy myśli, że stanie się to później. Kiedy będzie gotowa. Ale przecież nigdy nie byłaby na to całkowicie gotowa. Ani Elizabeth, ani Anastasia.
Gdy jeszcze były małe, były dla siebie wszystkim. Liza od zawsze chciała być jak Stassy - mądra, piękna i uśmiechnięta. Zawsze była dla niej wzorem do naśladowania - starszą siostrą, której, w dobrym tego słowa znaczeniu, chciała dorównać.
Bo to właśnie ona nauczyła małą Lizzy jazdy na rowerze, to ona sadziła z nią kwiaty w ogrodzie babci, to ona piła z nią herbatę z porcelanowej zastawy dla lalek. To Anastasia zawsze była jej wsparciem, to ona ją pocieszała, to ona całowała jej rany, gdy coś ją bolało i to ona przy niej była, gdy jej mamy brakowało na codzień.
Aż nie wyleciała do Ameryki. I wtedy runęło wszystko.
Liza przez wiele lat nie mogła dopuścić do siebie myśli, że to się skończyło. Oczywiście, wiedziała, że to nie to samo, co kiedyś - ale uświadomiła to sobie dopiero, gdy zobaczyła ją na podjeździe domu ich cioci. Wtedy pierwszy raz od pięciu lat coś poczuła. Bo coś się w niej poddało.
Była to zapewne nadzieja, która runęła jak jedna ze ścian domu - a razem z nią runęła Liza, wprost na tors Spencera.
Nikt tego nie zauważył. Złapał ją tak delikatnie, że absolutnie żadna osoba nie byłaby w stanie dostrzec odchylonej do tylu sylwetki blondynki i dłoni chłopaka, przytrzymującego jej ciało. Na początku się spiął, ale niemal automatycznie przytrzymał dziewczynę, gdy zauważył co się dzieje. I tylko on to zauważył.
Po chwili się wyprostowała i spojrzała wprost na siostrę. Która stanęła na środku, a delikatny wiatr muskał jej czekoladowe kosmyki. Spojrzały sobie w oczy, tak intensywnie, że mogłyby wypowiedzieć światu wojnę. Były silne i żadna z nich się nie poddała. Miały to w sobie od urodzenia.
I obydwie ledwo się poznały, bo wpatrywały się jak w nieznajome.
Dopiero wtedy świat znowu zaczął się kręcić. Dopóki na siebie patrzyłaś wszystko ustało, a gdy oderwały wzrok - zaczęło się ruszać, żyć, a czas płynąć ze zdwojonym tempem.
— Cześć, Anastasia.
Ona nazwała ją siostrą, Liza przywitała się z nią po imieniu. Boże, jak ona to wszystko zepsuła.
W jej głosie nie było cienia żalu, bólu czy cierpienia. Była dobrą aktorką, albo zwyczajnie nie chciała mieć później wyrzutów sumienia, choć i nawet na nie było już stanowczo za późno. Wypowiedziała to tak normalnie, tak obojętnie, że każdy dookoła stał zaskoczony.
— Właśnie, Liza, przyjechaliśmy, by... — zaczął Mike, ale spoglądając nad ramię blondynki, gdzie zapewne wciąż stał Spencer, przerwał, mając nadzieję, że wyjdzie z tego w jednym kawałku.
— Odwieźć mnie — dokończyła Sophie, nerwowo ratując sytuację. Stassy przytaknęła, by nie mówić zbyt wiele.
Dopiero wtedy Liza uświadomiła sobie, w jakiej ona była sytuacji. Sophia Wood, najlepsza przyjaciółka Stassy, a jednocześnie dobra koleżanka Lizy. Między młotem a kowadłem, stojąc między burzą a morzem, które w każdym momencie mogły zamienić się w sztorm.
Spencer nic nie mówił. Chyba nawet się nie ruszał - być może dlatego, by być, kiedy będzie go potrzebowała. Ratunkiem, gdy w Lizie znowu coś upadnie.
On był jej ratunkiem.
— Nie wejdziecie nawet na chwilę? — zapytała Liza, obracając pierścionek między palcami — Będziecie tu tak stali...
Kosztowało ją to tak dużo.
— Będziemy się już zbierać — odpowiedziała Stassy, łapiąc Mike'a pod rękę — To był... — przerwała na moment, odchrząkując — Długi dzień.
Bogu dzięki, pomyślała Elizabeth.
— Przecież mówiłaś, że chcesz jej... — wtrącił Mike, marszcząc brwi.
— Aa, już nieważne — uśmiechnęła się. Liza nie znała tego uśmiechu Stassy. Ten był udawany — Najwyżej innym razem.
Oby nie, pomyślała ponownie.
Po tych słowach pociągnęła Mike'a w stronę samochodu, patrząc na swoje buty. Sophie przeszła odległość między autem do schodków ganku, aż wszyscy nie skupili uwagi na Robinsie.
— Właśnie, stary, co ty tu w ogóle robisz? — zapytał Mickey, podnosząc głos.
Kłam, pomyślała Liza, ślicznie kłam.
— Diana chciała o czymś porozmawiać — odparł obojętnie, patrząc jedynie na niego i ani na moment nie skupiając uwagi na Stassy.
Prześlicznie kłamał.
— A długo zostajesz czy już załatwiliście sprawę? — dopytał Robins, przerzucając kluczyki z ręki do ręki.
— Jeszcze nie rozmawialiśmy, ale zaraz jadę — odparł, jednak z każdym kolejnym pytaniem Mike'a i odpowiedzią Spencera czuć było, że coraz bardziej się irytuje ciekawością przyjaciela.
— Do Lauren?
— Też.
Oj Spencer szybko się irytował, bardzo szybko. Jego głos zza ramienia Lizy przyprawił ją o dziwne uczucie w brzuchu. Był ciężki, zachrypnięty i najchętniej nie mówiłby nic, co słychać było na kilometr. Nie miał ochoty odpowiadać na pytania czy rozmawiać z przyjacielem, kiedy obok toczyła się wojna między siostrami. Siostrami Darling.
— W porządku, to zadzwoń jak dojedziesz do domu, dobra? — brunet pokiwał głową — To cześć, młoda, trzymaj się, Lizzy! — rzucił jeszcze zanim otworzył drzwi do samochodu.
Blondynka uśmiechnęła się blado, unosząc kąciki ust możliwie najwyżej, jak potrafiła i na ile miała siły. Łamało jej się serce w środku. Wtedy, godzinę wcześniej, przez cały tydzień. Może i przez kilka lat.
Jedyne o czym wtedy marzyła, to żeby już było po wszystkim. Żeby mogła odpocząć, wziąć kąpiel, położyć się w łóżku i zasnąć, mimo że nie mogła spać przez kilka dni. Chciała, żeby przestała ją boleć głowa, żeby kolano nie przeszkadzało jej promieniującym bólem, a ona sama wreszcie miała na cokolwiek siły. Żeby już nie musiała udawać.
Już miała się odwrócić w tył i podziękować Spencerowi, że był. Mimo wszystko był, a przecież nie musiał. Mike w ostatniej chwili, gdy miała uciekać od wszystkiego, krzyknął jakby sobie dopiero co o czymś przypomniał.
— Właśnie! A Diana jest w ogóle w domu?
— Jeszcze nie, ale powinna za chwilę wrócić z pracy — westchnęła po chwili Liza, gdy zauważyła, że nikt inny nie raczy i nie ma ochoty mu odpowiedzieć. Byli strasznie niecierpliwi, jezu.
— To poczekamy — zwrócił się do Stassy — Też mam do niej sprawę.
Oczywiście, fantastycznie, zajebiście.
— Mike, musisz dzisiaj... — mruknęła na tyle cicho, by nikt oprócz niego jej nie usłyszał — Może, wiesz, może jednak jutro?
Natychmiast pokręcił głową i przybrał oburzony wyraz twarzy. Gdyby wiedzieli, co planował, nie musieliby się tak denerwować. Oj był sprytny.
— Skarbie, muszę dzisiaj, to naprawdę ważne.
— Niech będzie — pokiwała ostatecznie głową, hamując się od powiedzenia kilku słów za dużo. Chwilę później szatyn zaciągnął ją na ganek, by usiedli i poczekali aż przyjedzie, a gdy mijała Lize na schodkach nawet na nią nie spojrzała.
Lizie nie było ani trochę przykro.
— To co tam ciekawego mi opowiecie? — zaplótł ramiona na torsie i rozsiadł się wygodnie na ławeczce, spoglądając na przyjaciół — Nie stójcie wszyscy jak pod ostrzałem, siadajcie — poklepał zachęcająco miejsce obok siebie.
Wszyscy modlili się w myślach, by Diana przyjechała jak najszybciej i widocznie wszechświat wysłuchał ich próśb, bo chwilę później (gdy panowała grobowa cisza po pytaniach Mike'a) przez bramę wjechał jasny SUV.
— Widzicie? O wilczycy mowa — uśmiechnął się Mike, przez co każdemu ulżyło, ale nikt mu nie odpowiedział. Wyłącznie Spencer prychnął pod nosem. On zawsze to robił. Chyba się po to urodził, tylko żeby prychać.
Starsza blondynka miała na nosie okulary przeciwsłoneczne i zanim dostrzegła zgraję ludzi, którzy najchętniej by się pozabijali, wyciągnęła torby z zakupami. Gdy postawiła dwa kroki do przodu, uniosła głowę i automatycznie zamarła, stojąc jak słup na środku podjazdu.
Spojrzała na każdego, przenosząc wzrok z oczu na oczy, z twarzy na twarz, aż wszystko sobie ułożyła i uświadomiła, że weszła do środku huraganu.
— Jak miło was wszystkich — dosadnie zaakcentowała to słowo — widzieć. Moi ulubieni ludzie w jednym miejscu, coś niesamowitego.
Szczerze, nigdy nie uśmiechała się tak szeroko i tak sztucznie jak wtedy.
— Moje małe dzieciaki, jak dawno was nie widziałam — uśmiechnęła się niemal tak niezręcznie, jak wyglądała cała ta sytuacja — Czemu zawdzięczam taki widok? Zakładacie kółko wzajemnej adoracji?
Wiedziała, że połowa z nich nie potrafiła na siebie nawzajem patrzeć. Tak, Diana, ewidentnie kółko adoracji.
— Chciałem z tobą porozmawiać, więc przyjechaliśmy — uśmiechnął się cwanie Mike, poprawiając czapkę na głowie.
— Tak? A o czym to, Mickey? — dopytała, podchodząc kilka kroków w ich stronę. Jej obcasy stukały w brukową kostkę, a każdy kolejny dźwięk przyprawiał o gęsia skórkę.
— Chciałem wiedzieć co u ciebie?
Wypowiadając to zdanie chyba nie zdawał sobie sprawy, że ma maksymalnie trzy sekundy, aż Liza go zamorduje, a Stassy dobije.
Czekali, stali i patrzyli tam na siebie w pięć osób, bo miał do niej pewną sprawę, a chodziło tylko o jedno, idiotyczne pytanie.
Jednak nie połączyli kropek i nie pomyśleli, że zrobił to specjalnie. Im dłużej Liza i Tass byłyby koło siebie, tym większa szansa, że wreszcie porozmawiają. Lub się pozabijają, co było bardziej prawdopodobną opcją.
— Więc chcesz mi powiedzieć, że przyjechałeś tu z Anastasią i Sophie tylko po to, by zadać mi pytanie, co u mnie słychać?
— Tak.
— Oj, Mike — westchnęła Sophie, doskonale świadoma tego, że to jego koniec. Nie dość, że Liza ledwo wytrzymywała ze swoją siostrą dwa metry dalej, brunetka chętnie uciekłaby na drugi koniec świata, Spencer zabił go w minutę, a Sophie nagrywała wszystko, by mieć pamiątkę.
— I tylko tyle? Dobrze, Mike, jest dobrze. Wszystko u mnie w porządku. Teraz już możesz jechać?
— Nie.
— Czemu?
— Bo powiesz mi to jeszcze raz w środku. Gdy wszyscy wejdziemy do domu, usiądziemy na kanapie i fotelach, popatrzymy na siebie i się uśmiechniemy.
W Mike'u istniała niezdrowa chęć pogodzenia i zjednania Lizy i Stassy za wszelką cenę. Szkoda tylko, że nie przemyślał tego, co robi, czym to skutkuje, ani tego, że to on najpewniej będzie ofiarą tego spotkania.
Diana patrzyła na niego jak na idiotę i psychopatę w jednym. Wiedziała w co grał. Wiedziała, jaki jest tego cel. Więc może dlatego wypowiedziała te słowa:
— No pewnie, wchodźcie. Zrobiłam zakupy, to zjemy wszyscy razem. I Spencer, dzwoń po resztę. Jak jemy, to wszyscy.
Skinął głową, unosząc odrobinę kącik ust do góry.
— A, i tylko proszę — zwróciła się do wszystkich — Bez ran i krwi. Szkoda mojego dywanu.
Pierwsza weszła Diana, niosąc torby, a za nią momentalnie podążyła Anastasia. Nie miała wyjścia, mimo że ani trochę nie chciała tam być. Znała Mike'a, kochała go i wiedziała, że szybko nie odpuści.
Sophie stanęła na środku, nie będąc pewna, którą stronę ma wybrać. Iść za Anastasią, czy zostać jeszcze z Lizą na dworze. Dopiero gdy blondynka się do niej uśmiechnęła zrozumiała i weszła do domu za starszą z sióstr Darling.
Na ganku zostali tylko Liza, Spencer oraz Mike. Dwójka, która była z sekundy na sekundę coraz bliżej popełnienia wspólnego samobójstwa i Mike, wiecznie uśmiechnięty, cwany i sprytny, który miał plan. W jego oczach doskonały.
— Możesz już jechać — zwróciła się do Spencera, który pokiwał głową. I tak nie zamierzał zostawać tam aż tak długo — Dziękuję.
Darling obróciła się w stronę Mike'a, dumnie siedzącego na ławeczce. Miała w oczach miliony niewypowiedzianych słów, tysiące zdań. I wiedziała, że czegokolwiek nie powie, będzie to o kilka wyrazów za dużo. Było jej przykro, cholernie przykro, bo wiedział od rana, że nie czuje się dobrze, nie ma siły, ani tym bardziej dobrych stosunków z siostrą. Dlatego wypowiedziała tylko to, co było zgodne z sytuacją, prawdą i jej sercem.
— A co do ciebie... Nie wybaczę ci tego, Mike.
I się odwróciła w stronę drzwi, przez które moment później wślizgnęła się do środka.
Więc zostało ich dwóch. Spencer i Robins. Robins i Spencer. Przyjaciele, którzy tamtego wieczora nie potrafili sobie spojrzeć w oczy. Jednemu łamało się serce po cichu, drugiemu - Mike'owi - roztrzaskało przez słowa Lizy.
— Dlaczego ty jej to robisz?
Jedno zdanie, jedno pytanie, które opuściło milczącego przez prawie cały czas Spencera. Dopiero wtedy Mike spojrzał mu w oczy, które od dłuższej chwili wpatrywały się w niego. Dopiero wtedy Mike zrozumiał, tak jakby jedno spojrzenie bruneta uświadomiło mu, co zrobił.
— One muszą się pogodzić, Spencer.
— I dlatego ją tu, kurwa, przywiozłeś? Akurat dzisiaj, Mike? — warczał na niego, jednak na tyle cicho, by nikt w środku nie słyszał o czym rozmawiają.
— Dzień jak każdy inny.
— Boże — zaśmiał się gorzko — jaki ty jesteś ślepy.
— O co ci teraz chodzi? O co ty właściwie masz pretensje? — Mike tak niewiele rozumiał. Może gdyby zdał sobie sprawę z paru rzeczy wcześniej, uniknąłby cierpienia — Muszą porozmawiać, Spencer. Kiedyś i tak nadszedłby ten dzień. To było nieuniknione!
— Ty naprawdę nie widzisz jak Liza dzisiaj wygląda? — mruknął bezsilnie, przecierając twarz dłońmi.
— Już jest dobrze. Rano mówiła, że się nie wyspała, ale wygląda teraz znacznie lepiej. A zresztą, powiedziałem jej, że gdyby cokolwiek się działo, ma mi od razu mówić. Nic nie powiedziała, więc nie jest źle.
Spencer znowu prychnął.
— Czyli sądzisz, że wszystko w takim razie w porządku, skoro nic ci nie powiedziała, tak? Że wszystko jest zajebiście?
— Boże, przestań wreszcie. Sam dzisiaj się do niej nie odzywałeś w samochodzie i na dodatek warczałeś przed klubem!
— Ale moje zakrwawione ręce, a cholerna Anastasia to różnica!
Żałował tych słów i widział, jak w jednym momencie Mike gaśnie ze swojego blasku.
— Nie mów tak o Stassy. Kocham cię, Spencer, kocham ją, a wy i tak wszyscy jej nie cierpicie, mimo że nie dała wam powodu...
Miał taki smutny głos i gdyby Spencer nie wiedział prawdy, pewnie by poczuł się źle. Ale był świadomy co zrobiła.
— Już ci mówiłem, co zrobiła — odparł spokojniej, mówiąc powoli i znacznie ciszej — Dodatkowo przy tym byłeś. Nie będę się powtarzał kolejny raz. Ale to już nie o to chodzi.
— Dobra, w porządku! Pierdolić to — uniósł ręce — Ale co takiego zrobiłem, Spencer?
Mike chciał od zawsze dobrze. Ale on naprawdę nie rozumiał. Nie widział w niczym problemu.
— Nic! O to do kurwy chodzi, że dosłownie niczego nie zrobiłeś, oprócz sprowadzenia tu Stassy! — wycedził dosadnie przez zęby, wpatrując się w oczy przyjaciela — Tylko dolewasz oliwy do ognia, kiedy blondyna ledwo trzyma się na nogach! O to kurwa chodzi.
Mike szukał w oczach bruneta czegokolwiek, co by go zdradzało. Czegokolwiek, co by się tam znajdowało. Pustka. Zero emocji, zero uczuć, zero czegokolwiek.
— Przecież się nie pozabijają — westchnął, zwieszając głowę. Wtedy coś ciśnie uświadomił — Od kiedy ty się o nią martwisz, co?
— Od kiedy ledwo stała na własnych nogach, gdy zobaczyła Anastasie. Właśnie od tego momentu, Mike. A wiesz czemu tak się stało? — zbliżył się do niego, wyrzucając słowa między zębami — Bo ją tu przywiozłeś. Akurat dzisiaj, kiedy ona nie ma siły — głos mu się załamał, jednak dobrze to krył — I to po niej widać.
Patrzył na niego jeszcze przez moment, aż zrozumiał, że to na nic. Podniósł się, zmierzając do drzwi, które prowadziły do środka chaosu. Łapiąc klamkę usłyszał cichy głos Mike'a.
— A co z tobą, co? Może chcesz mi powiedzieć, że masz siłę? Martwię się o ciebie, Spencer. I wiem, że nie jesteś tak silny, na jakiego się kreujesz.
Serce bruneta na chwilę stanęło. Każda sytuacja, która doprowadziła go do tego miejsca przeleciała mu przed oczami. A później zaczęło bić ze zdwojoną siłą.
— Spencer, ty od zawsze chcesz dla każdego jak najlepiej. Ale musisz przestać, rozumiesz? To cię wykończy, a ja nie dam rady patrzeć, jak się sypiesz. Niepotrzebna ci kolejna osoba, o którą będziesz się martwił. Stary, po co ty to właściwie robisz?
— Mają tylko mnie.
— A ty? Kogo masz ty?
— Siebie.
Na chwilę zapanowała absolutna cisza, którą zakłócało tylko mocne bicie serca Spencera i wypuszczane przez Mike'a powietrze z płuc.
— Mike, jeśli one się pokłócą, czyją stronę wybierzesz, co? Przyjaciółki czy dziewczyny?
Nie odpowiedział. I wtedy cisza po raz pierwszy krzyczała słowami.
— A kogo ty byś wybrał, Spencer? Dlaczego w ogóle się tak zachowujesz?
— Bo Anastasia wie, co się tutaj działo. Liza i Sophie nie. I dlatego nie wciągniemy ich do tego bagna, nawet gdyby spotkanie siostrzyczek od siedmiu boleści było tego początkiem, rozumiesz? Nie wciągniemy ich do tego.
— Ale całe nasze życie to bagno...
— Właśnie dlatego.
Coś się między nimi wtedy zapadło. Nie było pewności, czy mur, który każdy z nich od dawna budował wokół siebie, czy most, niepozwalający na ucieczkę. Ale coś się zawaliło. Coś dobrego, albo coś złego.
— Jeszcze jedna sprawa, Spencer — spojrzał na niego, masując kark — Dlaczego idziesz w zaparte, skoro wiesz, że tobie zacznie zależeć, a ona wyjedzie tak czy siak. Wiesz, jak to się skończy...
— Nie da się skończyć czegoś, co się nawet nie rozpocznie.
Wtrącił w połowie zdania i z tymi słowami, rzuconymi przez ramię do przyjaciela, pociągnął za klamkę i świadomie wszedł do środka chaosu.
Mimo że miał jechać, to został. Bo przecież był jej ratunkiem.
⋆ ⋆ ⋆ 𓃰⋆ ⋆ ⋆
Elizabeth nie sądziła, że potrafi być aż tak opanowana. Siedziała akurat w fotelu, mając przed sobą widok siostry. Blondynka miała podkurczone nogi i obejmowała kolana ramionami, jakby miała się poczuć lepiej i bezpieczniej, a Anastasia skulona na siedzisku w oknie.
Można było pomyśleć, że istniały tylko one. Dwie siostry, a cały świat się nie liczył. Ale prawda była inna, bo może i Liza skupiała się tylko na Stassy, wpatrując w nią bez przerwy - ale to Anastasia ani razu nie spojrzała na blondynkę.
Patrzyła wszędzie, naprawdę wszędzie, byle nie w oczy siostry. Ale Liza ją rozumiała i nie miała tego za złe. Gdyby była na jej miejscu, też nie potrafiłaby. Nie odważyła. Może było jej wstyd. Tak, na pewno było jej wstyd.
Po telefonach Spencera do reszty, która zapewne była Marigold i Lauren, niewiele się działo.
Oprócz sióstr Darling, w salonie przebywały jeszcze trzy osoby. Mike, po lewo od Anastasii, rozłożony na kanapie, Sophie niewiele dalej od niego, niepewnie siedząca na pufie oraz Spencer, oparty ramieniem o framugę, ze skrzyżowanymi nogami i splecionymi rękoma na torsie. Byle jak najdalej od wybuchającej wojny.
Gdy wchodził do domu, puścił blondynie oczko - powiedziała, że może już jechać, a on został. Ale tylko on wiedział, co działo się w jego głowie i dlaczego wciąż tam stał.
— Więc, żabeńki — uśmiechnął się Mike — Idziemy na imprezę w bractwie w przyszłym tygodniu?
Tak, to było absolutnie idealna pora na takie propozycje. Mike jak zawsze miał wyczucie.
— A studiujesz? Albo chociaż kiedyś studiowałeś? — dopytała Liza z politowaniem, unosząc brew.
— Nie — odpowiedział stanowczo — Ale nikt nie musi o tym wiedzieć.
— Mike, spytaj Diany, czy jej nie pomóc — odezwał się Spencer, głosem, który każdego wybił z rytmu.
— Na pewno świetnie sobie radzi...
— Mike. — tym razem ton, jakim to wypowiedział przyprawił każdego o gęsią skórkę. Niesamowite, że po tylu latach przyjaźni tej dwójki, Mike wciąż funkcjonował w jednym kawałku.
— Dobra, idę, już idę — mruknął, powoli się podnosząc. Mijając przyjaciela w przejściu poczuł tylko na sobie lodowate spojrzenie Spencera.
Po jego wyjściu nastąpiła cisza. Niemal nikt nie łapał ze sobą kontaktu wzrokowego. Sophie wolała wpatrywać się w podłogę, niż wybierać między Lizą a Stassy; ta druga spoglądała przez okno, a Liza obserwowała ją spod rzęs, niemal nie poznając własnej siostry. Spencer natomiast patrzył jak Mała Darling załamuje się w środku. Jako jedyny to widział.
Ciszę zakłócił hałas tłuczonego szkła i wrzasku Diany. Po chwili Mike przybiegł do salonu, szeroko się uśmiechając.
⋆ ⋆ ⋆ 𓃰⋆ ⋆ ⋆
Kolacja mijała niewyobrażalnie wolno.
Po tym, jak Diana rzuciła w stronę Mike'a kieliszkiem, który na szczęście odbił się od ściany za nim, a nie od jego głowy, niewiele się wydarzyło. Usiedli przy stole, u którego szczytu z jednej strony siedziała Lafayette, a po drugiej Spencer. Po lewo od niego Sophie, Liza, Lauren, a na przeciwko Marigold i Mike ze Stassy. Ale nikt z nich nie był chętny do rozmowy.
Sophie postanowiła przełamać jakąkolwiek cząstkę lodu unoszącego się od dłuższego czasu między znajomymi, zagadując najmniej skorego do rozmowy chłopaka przy stole.
— Więc Spencer — uśmiechnęła się niezręcznie, maltretując widelcem sałatkę — W zasadzie nie zdążyliśmy się poznać. Opowiedz nam coś o sobie — Nam? pomyśleli wszyscy — Liza na pewno też jest ciekawa — dopowiedziała, unosząc błagalnie brwi do góry.
Darling uniosła wzrok na koleżankę, wyłapując aluzje. Cokolwiek, byle nie grobowa cisza. Szkoda tylko, że Wood wybrała do rozmowy najmniej rozmownego i otwartego faceta, jakiego miała okazję poznać.
— Co chcesz wiedzieć? — mruknął, odchylając podbródek.
— Cokolwiek. Studiujesz coś?
— A wyglądam?
— Rozumiem, do rozmownych nie należysz — Ty też byś mogła, pomyślał — A masz jakieś zainteresowania?
Diana obserwowała w ciszy gromadkę dwudziestolatków i mało brakowało, by nie zaczęła rzucać w nich nożami. W Sophie, za najgłupsze chęci rozmowy, w Spencera, za brak odpowiedzi, w Mike'a za idiotyczny pomysł. Lauren dostałaby za milczenie, Marigold oceniający wzrok i mało cierpliwości, natomiast Anastasia i Liza byłyby całe. Za bardzo je kochała. Najwyżej rzuciłaby łyżkami, by było sprawiedliwie.
— Trenuje. A dodatkowo pomaga mi i mojemu tacie w warsztacie samochodowym — westchnął Mike, ratując przyjaciela od nawału pytań szatynki. Spencer jednak wciąż patrzył na niego z chęcią mordu. Jeśli tamtego wieczora nikt miał nie zginąć, należałoby wręczyć każdemu ordery zasłużonych.
— Czyli jesteś mechanikiem?
Boże, ta dziewczyna nie miała umiaru.
— Nie. To znaczy tak. Częściowo — ponownie odpowiedział Michael, spoglądając na przyjaciela — Pomaga, ale nie bierze za to pieniędzy. Mamy od jakiegoś czasu z ojcem kiepską sytuację, a im więcej samochodów, tym więcej kasy.
— O, to cudownie z twojej strony — Spencer tylko ruszył szczęką na słowa Soph — A masz jakieś rodzeństwo?
— Marigo... — z ust Lizy wyrwało się o słowo za dużo. Brunet automatycznie na nią spojrzał. Nie miał pojęcia, że wiedziała. Darling odpowiedziała, jednak szybko jej przerwano.
— Jesteś jego siostrą?! — krzyknęła Sophie do brunetki, którą poznała zaledwie chwilę wcześniej. Gold uśmiechnęła się krzywo, przewracając oczami.
— Tak wyszło.
— Dobrze, Sophie, z całym szacunkiem, ale w życiu nie słyszałam głupszych pytań — wtrąciła Diana, zirytowana postawą każdego człowieka przy tamtym stole — Porozmawiajcie jak dorośli, bo od godziny zachowujecie się jak idioci.
Taka była prawda. Albo udawali, że się nie znają, patrząc wszędzie, byle nie wprost w oczy, albo rozmawiali jak dzieci, byle tylko ciągnąc temat.
Ale może nawet taka rozmowa była lepsza od ciszy, która nastąpiła po słowach Diany. Widocznie nie potrafili rozmawiać jak dorośli.
— Chryste, ja już nie wytrzymam — westchnął Mike, odwracając się w stronę Stassy. Dopiero wtedy uniosła wzrok z obrusu, pierwszy raz odkąd usiadła do kolacji.
— Mike, ale rozmawialiśmy, że... — zmarszczyła brwi nie wiedząc o co mu chodzi. Przerwał jej. Już nie mógł dłużej tego w sobie trzymać.
Liza spojrzała mu w oczy pierwszym aż, odkąd wypowiedziała słowa, odbijające się w jego czaszce przez cały posiłek. Nie wybaczę ci tego, Mike. Wiedział, że nie wybaczy sobie, jeśli straci to, co budował od kilku tygodni z Lizą. I również doskonale wiedział, że kolejne kłamstwa i knucie planów wyjdą każdemu na korzyść.
— Mike, o czym ty...? — dopytała Diana, marszcząc brwi.
— Powiedziałem, że jesteśmy tu, by spytać co u ciebie — zaśmiał się — Ale oczywiście nie chodzi o to.
Już nikt nic nie rozumiał. Ale Liza czuła, że coś się zbliża. Zawsze miała przeczucie.
— Dobrze, zatem o co?
— Mike, proszę nie... — zaczęła Stassy, a jej głos kruszył się jak szkło.
— Miałem poczekać, więc czekałem, ale ja już nie daje rady, Anastasia. I nie będę wciąż czekał, aż Henry i Kate wrócą z Waszyngtonu, by to powiedzieć. A mi z każdym dniem ciężej...
Spencer spojrzał na przyjaciela. Coś się zmieniło w sposobie, jakim na niego patrzył. Pewnie przez to, że ktoś wiedział przed nim. A Mike nie powiedział jemu pierwszemu o zamiarach.
Popatrzył automatycznie na Lauren. Przecięli spojrzenia i wszystko było jasne. Rozumieli się bez słów. Ale coś się zmieniło w ich ikonicznej trójce.
— Michael, do cholernej puenty! — warknęła Diana, niebezpiecznie mocno ściskając widelec w dłoni.
— Mamy termin ślubu.
Coś się zmieniło, a wtedy wszystko posypało.
To Anastasia wypowiedziała te trzy słowa. To jedno zdanie. Czuła presję Mike'a, a z każdą kolejną chwilą, gdy przeciągał i owijał w bawełnę informacje, gotowało jej się serce. Więc gdy wypaliła z siebie kilka słów, wszyscy nagle znieruchomieli. Niektórzy patrzyli sobie w oczy, jak Mike, Spencer i Lauren, niektórzy w talerz, jak Sophie czy Marigold, a Diana przyglądała się Anastasii, otwierając powoli usta.
Ale była tam również Liza. I coś się w niej wtedy skończyło.
Wpatrywała się przez cały czas w obrus na stole, a po tych słowach powoli uniosła wzrok na siostrę. Nie miała na twarzy żadnej emocji, ale oczy były otwartą księgą. Anastasia potrafiła czytać w spojrzeniu Lizy, a Liza w Stassy. Niewiele osób poza nimi widziało duszę dziewczyn poprzez oczy - a w tamtej chwili, gdy spojrzenie ze skruchą Stassy spotkało się z martwym wzrokiem Lizy, coś się skończyło. Na dobre.
Czy Anastasia czuła się winna? Być może. Czy Liza została pominięta? Być może. Czy wpatrywała się w oczy brunetki do momentu, aż oczy niebezpiecznie zaczęły ją szczypać? Być może.
Myślała, że się rozpłacze. Ale Elizabeth nie płakała. Już nie płakała.
Więc postanowiła przerwać jako jedyna ciszę, która trwała w jej odczuciu minutę, miesiąc, może i rok. Sama nie wiedziała. Ktoś ją wyprzedził.
— To prawda?
Głos Spencera mógł złamać serce każdego. Nie był taki mocny, jak zwykle, bo miał w sobie jakiś pierwiastek smutku. Bez przerwy patrzył na Mike'a, który spoglądał na zmianę na Spencera, jak i Lauren. Czuł się, jakby ich zostawił.
— Miałem wam powiedzieć wcześniej...
— Mike, patrz mi w oczy, gdy do mnie mówisz — westchnęła Lauren, mrugając zbyt często. Chyba chciało jej się płakać, tylko nie wiadomo czy ze wzruszenia, czy smutku. Jednak jej głos jak i cała postawa na to nie wskazywały - bardziej, jakby miała go w garści i była ponad własne emocje.
— Nie bądźcie na niego źli, to ja nie chciałam mówić od razu — mruknęła Stassy, wypuszczając spomiędzy ust kolejne słowa zwiastujące burze.
Mamy termin ślubu. To ja nie chciałam mówić od razu...
— Gratuluję.
Jedno słowo wyrwało się z ust Lizy. A mówiło więcej, niż gruba księga.
Zupełnie szczerze? Nikt nie myślał, że to padnie akurat z ust małej Darling. W końcu mogła wykrzyczeć Stassy, jak wiele razy ją zawiodła, jak wiele razy przestało jej zależeć, a nawet wypomnieć, że poczuła się pominięta.
Ale Elizabeth jej pogratulowała.
— Liza, ja... — zaczęła Anastasia, próbując jakoś wytłumaczyć sytuację.
— Wiedziałam, że jesteś zaręczona, Stassy — mówiła spokojnie, jakby w ogóle ją to nie ruszyło. O, ironio, dowiedziała się o ślubie szybciej niż zaręczynach — Ale wydaje mi się, że ty nigdy nie chciałaś, bym się dowiedziała. O zaręczynach, ani teraz o ślubie.
Anastasia nie odpowiedziała. Nie miała na tyle odwagi.
— Ale nie mam ci tego za złe. Ani tobie, ani Mike'owi. Dlatego najszersze gratulacje — uśmiechnęła się szeroko. Stassy nie poznawała tego uśmiechu. A Liza nie poznawała własnej siostry. Była śliczna, więc i ślicznie kłamała.
Dopiero, gdy Elizabeth wróciła do rozgrzebywania sałatki, reszta osób przy stole jakkolwiek zareagowała na wieści. Wszyscy gratulowali, czasem się śmiali i wypytywali o szczegóły Mike'a, który chętnie udzielał odpowiedzi.
Dowiedzieli się, że termin będzie za przełomie października i listopada, ponieważ wszystko jest jeszcze do uzgodnienia, a złożyło się, że akurat pojawiły się możliwości. Był wrzesień. A Anastasia i Mike mieli pobrać się za niecałe dwa miesiące. Chryste.
To nie mogło zagnieździć się w głowie Lizy - już nic nie mówiła, tylko męczyła sałatkę, której i tak nie miała ochoty jeść, czasem spoglądając w górę i napotykając spojrzenie siostry. Wtedy się do siebie uśmiechały, jakby nic nigdy nie miało miejsca. Łatwiej było im udawać przyjaźń, niż zwyczajnie i szczerze porozmawiać.
Z każdą kolejną minutą robiło się swobodniej - gdyby słowa Darling i Stassy były przełomem tamtego wieczoru, po którym wszystko szło sprawniej i łatwiej. W pewnym momencie Diana poleciła Mike'owi, by poszedł do piwnicy po wino, a później razem je wypił ze starszą blondynką.
Nawet nikt nie spostrzegł, gdy wyszła na tylny taras. Nie było najcieplej, ale jak na wrześniowy, kalifornijski wieczór bardzo przyjemnie. Idealnie. Tak idealnie nieidealnie do sytuacji. Widok ogrodu na tyłach rozciągał się na tą samą panoramę, co z pokoju Lizy - drzewa, a za nimi same szczyty wieżowców skąpane w tysiącach rozpalonych świateł. Gdzieś w oddali wyły syreny policji czy karetki, a ona siedziała w rogu ogrodowej kanapy.
Chyba potrzebowała chwili wytchnienia. Ten dzień był zdecydowanie zbyt długi. Zbyt ciężki, nawet jak na osobę, taką jak Liza.
Rano walczyła sama ze sobą, później spędziła kilka godzin na uczelni, by w końcu nie spojrzeć ani razu na Spencera w samochodzie. Odwiedziła Creeda, dowiedziała się zbyt wielu rzeczy, dostała maila od Christophera... Aż finalnie pogodziła się z brunetem i zobaczyła pierwszy raz od pięciu lat siostrę, która godzinę później oznajmiła przy stole, że bierze ślub. I to wszystko w jeden, cholerny dzień.
Nie minęło dziesięć minut, a przeszklone drzwi się uchyliły, ukazując Lauren. Ubrana w jeansy z wysokim stanem, bluzkę z bufiastymi rękawami i czarne botki. Uśmiechnęła się do Lizy, spoglądającego przez ramię i podeszła do blondynki.
— Zbieram się już do domu, a nie chciałam jechać bez słowa — zaczęła, siadając na podłokietniku kanapy. Elizabeth uniosła kącik ust, wlepiając wzrok w stolik kawowy przed sobą — Ale się dzisiaj działo.
— Nic nie poradzimy — odchrząknęła, krzywiąc się najmożliwiej sympatycznie, jak potrafiła — Wiedziałaś?
— O tym ślubie? Co ty! — prychnęła — Spencer mnie tylko powstrzymywał spojrzeniem, żebym nikogo nie skrzywdziła. Ale chętnie wbiłabym Mike'owi paznokcia w oko. Jemu, ale też twojej siostrzyczce.
— Miło to słyszeć — zaśmiała się. Łączyła ich specyficzna relacja ze Stassy. Niezbyt przyjemna.
— A ty? Co o tym wszystkim myślisz? — zapytała, poprawiając torebkę na ramieniu.
— Niech im się dobrze żyje — oczy ją zdradziły.
— Czyli myślimy tak samo. Jebane wariactwo — prychnęła Lauren. Były bardziej podobne, niż myślały. Jakkolwiek by na nie nie patrzeć, mogłyby być najlepszymi przyjaciółkami — Będziesz tu tak siedzieć? Nie zmarzniesz?
— Jak tam wrócę, boje się, że ktoś ucierpi. Wbije mu pazury w oko. A Diana mówiła, żeby nie krwawić na jej dywan.
— Niby niepozorna, a jaka zadziorna — zaśmiała się — A właśnie, chciałam spytać, ale przy stole jakoś nie wyszło. Coś się stało? Pytam ogólnie, Liza, bo jesteś dziwnie smutna.
Ale o a nie była smutna. Przecież się często uśmiechała, prawda?
— Dużo się ostatnio dzieje — odparła, przekrzywiając głowę na bok i spoglądając na jasnowłosą.
— Rozumiem — uniosła kącik ust i spojrzała na nią tak, że Eliza momentalnie jej zaufała. W zasadzie bez żadnego powodu — Cokolwiek by się nie działo, kogokolwiek by to nie dotyczyło, zawsze wybieraj siebie i swoje szczęście, Liza.
Łatwo mówić, pomyślała.
— Gdyby to było takie proste — prychnęła, kręcąc głową. Ale Lauren ją rozumiała. Niemal tak jak Spencera. Tak, jakby one dwie znały się od zawsze.
— Też tak kiedyś myślałam. Ale nauczyłam się, że próbując zbawić cały świat własnym kosztem, można tylko ucierpieć. A w zasadzie to Spencer mnie tego nauczył — poprawiła się po chwili.
— A to akurat śmieszne — uśmiechnęła się blondynka — On cię tego nauczył, a sam myśli o każdym, z wyjątkiem siebie.
Pokręciła głową i na samą myśl o chłopaku uniosła kącik ust. A przecież nie powinna – w końcu nic takiego nie zrobił. Owszem, dbał o innych bardziej od siebie, a zaczął dbać nawet o nią – ale to o niczym nie świadczyło. Zwyczajnie był lepszym człowiekiem w środku, niż kreował się na zewnątrz.
Dopiero po kilku sekundach poczuła na sobie wzrok Lauren. Przeniosła spojrzenie na jasnowłosą, uśmiechająca się w jej kierunku. W sposób, jakby właśnie zrozumiała.
— Czyli to twoje ,,dużo się ostatnio dzieje" nosi nazwisko Spencer?
W żadnym wypadku.
— Nie, znaczy... częściowo — odpowiedziała, ale Lauren prześmieszne się spojrzała — Dobra, w znacznej mierze tak.
— Widać po tobie — uśmiechnęła się — Ale nie będę pytać o szczegóły. Tylko czy z tym wiąże się jakiś wybór?
— Wybór?
— Czy musisz wybierać między czymś, a sobą.
Między sobą, a Spencerem. Między Dianą, a Chrisem. Między jednym, a drugim światem.
— Powiedzmy.
— Nie wybieraj siebie.
Ta dziewczyna może wyglądała, jak wredna i zimna baba, ale w dziwny sposób potrafiła rozśmieszyć szybką zmianą zdania. Diametralną zmianą.
— Zaprzeczasz samej sobie, platyna.
— Wiem, ale to nie jest teraz istotne, blondyna — zaśmiała się — Jeśli jest w to wmieszany Spencer, to więcej zyskasz wybierając go w pierwszej kolejności, dopiero później siebie.
Już niczego nie rozumiała.
— Pomieszały mi się twoje wszystkie wersje.
— Spytam inaczej. Znasz Creeda?
— Dzisiaj go poznałam, zaledwie kilka godzin temu — odparła zgodnie z prawdą, a wszystko, co jej mówił uderzyło w nią ponownie. Musisz tylko dobrze wybrać, Elizabeth.
— I pewnie z nim rozmawiałaś o Spencerze.
— Być może.
— I być może opowiedział ci o tym, jaki był dobry i że mimo wszystko znowu postanowił do tego wrócić. Powiedział trochę za dużo, ty zaczęłaś o tym myśleć i to jest właśnie twój problem...
Absolutnie tak.
— Być może.
— A co ty o tym w ogóle myślisz? Czułaś cokolwiek, gdy tego słuchałaś?
Elizabeth miała wrażenie, jakby czytała jej w myślach i oczach. Jakby znała każdy, najmniejszy szczegół, który ją zdradzał. A ona zaczęła czuć to samo, co niedawno.
,,Liza coś czuła. Nie ból, nie bezsilność, nie niemoc. Czuła coś więcej czegoś lepszego.
— Nie wiem, czy jest zniszczony, ale na pewno zmęczony. I przygaszony.
Jeśli będzie trenował, jak legendy, to bez wątpienia i z ręką na sercu. Dodatkowo jestem przekonany, że szybciej znajdzie się na szczycie, niż nam się może zdawać...
I wtedy znowu poczuła coś więcej. Choć nie powinna, tak jak nie powinna się nim interesować, ani nim, ani tym co robi. Nie powinna tylu rzeczy, które robiła i miała zrobić. Ale czuła i to było najważniejsze.
Spencer nie widzi życia poza boksem, więc jestem pewien, że jakimkolwiek kosztem, ale to w końcu osiągnie...
Z każdym słowem czuła to coraz mocniej.
Musisz dobrze wybrać. Tylko tyle...
I Darling znowu to poczuła."
— Niepokój — odparła bez zająknięcia, dzielnie spoglądając w błękitne oczy Lauren.
N i e p o k ó j. Coś, co zawładnęło jej umysłem, gdy tylko usłyszała tą krótką historie z ust Creeda. O szczycie, z którego Spencer spadł i chorej ambicji, dzięki której może znaleźć się na nim ponownie.
— Byłam kiedyś identyczna — odpowiedziała z nutką nostalgii w głosie — Tak jak mówiłam, chciałam zbawić cały świat swoim kosztem. A w nim był też Spencer. Byłam przy nim, kiedy zaczynał i czułam to samo. Myślałam sobie „Chryste, on jest nieobliczalny, zrobi wszystko, byle zdobyć to, co sobie postanowił". I bałam się. Że któregoś dnia stracę go, bo nie wróci z ringu, albo stracę przyjaciela, którym był na rzecz boksera, który zastąpi tego chłopaka w środku. I wiesz co?
Liza coś poczuła. Ale to już nie był niepokój.
— Słucham.
— Gdy wybrałam jego i postanowiłam być przy nim mimo wszystko, zyskałam dwukrotnie więcej, niż gdybym od początku była swoim priorytetem — Liza zmarszczyła brwi na jej słowa — Nie wiem, jak wybierzesz. Czy wolisz spędzić ten rok, który tu jesteś, na spokojnie, czy wreszcie coś poczuć. Ale mogę cię zapewnić, że jeśli wybierzesz go teraz, on wybierze cię w przyszłości.
— Już nic nie rozumiem — odparła, marszcząc brwi.
— W tym przypadku nie można wybrać siebie. A jedyne co ci jeszcze powiem, to to, że odwdzięczy ci się dwukrotnie. I dopiero wtedy będziesz wersją człowieka, którego warto wybrać. Dopiero wtedy będzie się czegoś wartym. Zwróci ci dwa razy więcej za to, że byłaś dla niego. A później on będzie dla ciebie, jeśli będziesz go potrzebować.
— Jesteś tego chodzącym przykładem, co? — uśmiechnęła się blondynka.
— Powiedzmy, że ja byłam dla niego, kiedy się załamał, a on był dla mnie, kiedy nastąpił mój gorszy czas. I byliśmy dla siebie, gdy oboje myśleliśmy o najgorszym scenariuszu. I sądzę, że to samo może być z wami.
Boże, z każdym słowem odwodziła ją od decyzji, którą miała podjąć. Przecież była już niemal pewna. A wtedy? Wtedy już niczego nie wiedziała.
— Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, nie? Powiedzmy, że poznałaś nas wszystkich w najgorszym czasie od dawna. I mogę cię zapewnić, że będąc z nami, my będziemy dla ciebie. Bez względu, jaką decyzję podejmiesz. Nie zapomina się o tych, którzy dostrzegają niebo w największym piekle — Lauren uśmiechnęła się tak szczerze, że niemal ją przekonała. Niemal — Dlatego, blondyna, ani ja nie zostawię ciebie, ani Mike, ani Marigold. I nawet Spencer, mimo że czasem jest zimnym skurwysyn.
— Dawno mnie tak ładnie nie określałaś.
Głos wspomnianego chłopaka rozniósł się po tarasie. Stał w drzwiach, z rękoma w kieszeniach i uważnie przyglądał się dwóm blondynkom.
— Dawno mnie tak uważnie nie słuchałeś — prychnęła, obracając się zza ramienia w stronę drzwi — Dużo się dowiedziałeś?
Uniósł brew, przechylając głowę w stronę barku. Wyglądał tak niewinnie.
— Tylko to, co o mnie. Spencer, zimny skurwysyn. Same dobre rzeczy.
— Nie potrafiłabym mówić o tobie źle — zaśmiała się, na co chłopak uniósł kącik ust i pokręcił głową.
— A nie miałaś przypadkiem jechać do domu?
— Być może — odparła, spoglądając znacząco na Lize — Już się zbieram — wstała, poprawiając torebkę na ramieniu — Tylko się nie pozabijajcie przy stole. Dywan Diany jest zbyt ładny.
Gdy go minęła, dodał tylko zadzwoń, jak dojedziesz do domu i przeszła boczną ścieżką na przód domu do samochodu.
— Nie sądziłem, że będziesz mnie obgadywać z moją najlepszą przyjaciółką.
Był chodzącą pewnością siebie. Może w sposób, jaki mówił, może to, jak patrzył, może to, jak chodził. Ale miał w sobie coś, co go wyróżniało. A mężczyzna z urokiem osobistym był okropnie niepewnym dla innych człowiekiem.
— Nie obgadywałyśmy cię. To była zwykła wymiana zdań, a akurat ty usłyszałeś tylko to o sobie — spojrzała na niego, unosząc podbródek.
— Szkoda — odparł z uśmiechem. Z uśmiechem, od którego miękły nogi — Ale tyle się dzisiaj wydarzyło, że się wam nie dziwię.
Och, nawet nie wiesz jak wiele się wydarzyło, Spencer, nawet nie wiesz...
I nagle zamilkli. Ona patrzyła na niego, jak ciepłe światło ze środka oświetla jego tył i podświetla końcówki włosów, a on szukał w niej choć kawałka szczęścia. Ale nie znalazł, mimo że tak starannie próbowała je sztucznie wytworzyć.
— Po prostu spytaj, Darling.
— Nie powiedział ci, prawda?
Odezwała się wreszcie. Widziała, jak patrzył na Mike'a przy stole. Jak obcego mu człowieka. I w porządku, dowiedział się razem z innymi. Ale w ich przyjaźni wyglądało to inaczej – byli zawsze przed pozostałymi. Jones, Robins i Spencer. Zawsze przed wszystkimi.
— Nie powiedział.
No oczywiście. Liza wręcz czuła jak mu ciężko. Mocniej oddychał, intensywniej na nią patrzył, a włosy miał w nieładzie, przez to ile razy z nerwów je przeczesywał dłonią. To były te małe, maleńkie i z pozoru nieistotne rzeczy, które go zdradzały. A ona czuła, że choć trochę go poznała – nie przez to, co dowiedziała się od innych. A to, co zauważała w nim, a na co inni nie zwracali uwagi.
— Ale to tobie powinno być bardziej przykro. W końcu to twoja siostra — dodał, podrywając się i wreszcie powolnym krokiem podążając do kanapy, na której siedziała blondynka. Zajął miejsce przy drugim końcu, rozsiadając się jak na wysokiego mężczyznę przystało. Nie spojrzał na nią, bo coś kazało mu popatrzeć do góry, na niebo. I jak zawsze, odkąd pamiętał – ani jednej gwiazdy.
— Nie jest mi przykro.
Przeniósł na nią wzrok, skupiając srebrne tęczówki, niczym te gwiazdy których nie widział na niebie, w jej niebieskie.
— Spójrz mi w oczy i powiedz to jeszcze raz.
— Nie jest mi przykro.
Pierwsza oderwała od niego wzrok. Nie wytrzymała, bo patrzył na nią zbyt mocno. Jakby naprawdę szukał tam choć cienia prawdy, ale doskonale wiedział, że każde słowo było przesycone fałszem.
Uśmiechnął się, ruszając dziwnie szczęką.
— Ślicznie kłamiesz.
— Nie kłamię.
— O, widzisz, znowu. I to prosto w oczy. Jak cios w serce.
Zrobiło jej się duszno, mimo, że świeże powietrze docierało do każdego milimetra jej ciała. Wiedziała, co będzie prawdziwym ciosem w serce. W jej serce.
— Na mnie już czas — powiedział, wstając gwałtownie z kanapy.
— A ty gdzie? — zapytała, marszcząc brwi.
— Jadę do domu. Zabrać cię z tego wariatkowa?
Liza nie chcesz tego. Wiesz, że to cię zniszczy, wiesz, że będzie lżej. Nie rob sobie tego.
— Dobra. Ale nie jedziemy do domu. Jedziemy nigdzie.
Zmarszczył brwi. Była wariatką.
— Nigdzie?
— Gdziekolwiek, ale nigdzie.
Zastanowił się chwilę. Patrzył jej w oczy, nie rozumiejąc niczego. Wtedy ktoś, kto patrzyłby na nich z boku, pomyślałby jedno. Ona była piękna, on był przystojny. Bo obydwoje byli ładni. I jakoś tak do siebie pasowali.
— A gdzie jest nigdzie?
— Gdzieś na całym świecie?
Uśmiechnął się.
— Więc zapraszam — prychnął, wskazując dłonią w stronę czarnego Dodge'a — Znajdziemy twoje nigdzie.
— A co jeśli nie? A co jeśli nigdzie jest wszędzie? Dasz mi wtedy cały świat? — odparła z uśmiechem, próbując zażartować. Ale on odpowiedział niespodziewanie poważnie, unosząc lekko kąciki ust.
— Dam ci cały świat, Darling.
Choć na jedną noc.
Bo kolejnych nie będzie. Przez to, że Liza wybrała.
⋆ ⋆ ⋆ 𓃰⋆ ⋆ ⋆
#MiastoAniolowALV na twitterze
miasto aniołów,
A.L.V
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top