rozdział 16: Franz Kafka
mam nadzieję, że macie świadomość jak fajni jesteście. jak nie to wam mówię
miłej soboty ;)
⋆ ⋆ ⋆𓃰⋆ ⋆ ⋆
Piątek nadszedł szybciej niż Marigold zdążyła się w ogóle na niego przygotować. Sporo myślała nad tym, co się ostatnio dzieje w jej życiu, ale przede wszystkim życiu innych – martwiła się o brata, choć nie pamiętała dnia, kiedy by na moment przestała myśleć o tym, co Alex robi ze sobą i swoim życiem. Nie raz, nie dwa pokazał, że umie o siebie zadbać, ale czasem... czasem Gold przypominała sobie, że są rodzeństwem. Że w całym tym wszechświecie to właśnie Alex jest najpewniejszą dla niej osobą.
Dużo też myślała o Lizie, o jej pięknym uśmiechu, ślicznej sukience czy ulubionym filmie – nie znała jej jeszcze tak dobrze, jak tego pragnęła. Od razu przyszedł jej do głowy pomysł, że muszą gdzieś razem wyskoczyć, bo nie dałaby sobie spokoju, gdyby zrezygnowała z poznania jej bliżej. Miała Lori i Lauren, jednak sama myśl, że mogłaby nazwać Lizę swoją przyjaciółką sprawiała, że w jej sercu robiło się nieco cieplej.
Co ważne, z głowy nawet na moment nie wychodziła jej wizja ślubu Stassy i Mike'a. Przerażało ją to, jak ten wysoki jak brzoza chłopak z rechotem zamiast śmiechu i spraną bejsbolówką, pamiętającą czasy liceum, niedługo zostanie kogoś mężem. Nawet nie kogoś... A Stassy.
Tej Stassy, którą Goldie poznała, gdy miała czternaście lat. Która pojawiając się w życiu każdego z ich paczki wydawała się taka... nieosiągalna. Nienaganna. Niezdobyta. Nie poprzez sposób, w jaki traktowała ludzi, a przez to, jaka była, jak patrzyła, jak się ubierała, jak mówiła. Nieważne czy była to Gold, czy ktokolwiek inny, ale gdy tylko zobaczyło się Stassy, w głowie automtycznie miało się taką myśl "jak dorosnę, to chcę być taka jak ona". Cóż, Goldie miała już dziewiętnaście lat, była tak jakby dorosła i nie przyszłoby jej teraz do głowy, by wzorować się na tak paskudnej osobie jak Stassy.
Jeśli ktoś nie cierpiał jej najmocniej, to była to Marigold, razem z Alexem i Lauren. Choć Spencer nigdy nie powiedział tego głośno. Pewnie ze względu na Mike'a.
Ale to było dawno i jeszcze wtedy w głowie każdego wszystko składało się na obraz boskiej dziewczyny z dobrego domu, która wybrałaby każdego człowieka na ziemi, a na samym końcu listy znalazłby się Michael Robins. A jednak miał w sobie coś, co skradło jej serce.
Sama myśl, o Mike'u, który stanie w garniturze u szczytu długiego dywanu, oczekując na Stassy, by później byli rodziną z prawdziwego przypadku, zapewne doczekali dzieci, codziennie po pracy jedli razem kolację, a w weekendy naleśniki na śniadanie... To po prostu nie wyglądało jak życie, do którego pisany był Mickey. On do tego nie pasował.
Nie pasował do Stassy.
Dlatego było to tak trudne do wyobrażenia... Może właśnie dlatego, rozmawiając z Lori postanowiły, że muszą iść na ten ślub, bez względu na uprzedzenia Alexa, to, co mówił Ethan czy słowa Huntera, chłopaka Goldie. Musiały tam iść, żeby zobaczyć na własne oczy, że niezdarna fajtłapa naprawdę układa sobie w jakiś sposób życie.
Tamtego dnia znowu o tym rozmawiały, gdy Lori podwoziła Goldie pod uczelnię. Wysiadła w zatoczce na parkingu przy kampusie i krzyknęła zza ramienia, że z powrotem poradzi sobie sama. Nie była to do końca prawda — "sama" równało się z "Alex będzie moim szoferem". Jeszcze tego z nim nie uzgodniła, ale miała pełne prawo, by go o to poprosić. Gold miała prawo jazdy od trzech lat, ale po co miała z niego korzystać, kiedy miała brata, który niemal nigdy jej nie odmawiał. No, prawie nigdy.
Przechodząc przez trawnik kampusu, prawie od razu dostrzegła dwie dziewczyny — kasztanowłosą Sophie i pewną blondyneczkę, która przyciągała uwagę każdego. Liza stała na schodach, oparta o barierkę, tak jak codziennie, gdy czekała razem z Soph na Goldie przed zajęciami. Marigold kolejny raz, odkąd je poznała, pomyślała sobie, że robią na niej takie samo wrażenie, jak Stassy kilka lat temu — gdy Goldie dorośnie, chce być taka jak Elizabeth czy Sophia. Dziewczyny z Francji miały w sobie coś... coś, czego nie dało się podrobić. Były prawdziwe nawet w tym, co udawały.
Od razu, gdy je dostrzegła, krzyknęła głośno i zaczęła machać ręką, zwracając na siebie uwagę każdego studenta dookoła. Dwie dziewczyny spojrzały w jej stronę i z uśmiechem obserwowały, jak brunetka się do nich zbliża.
— Jakim cudem ona ma tyle energii od samego rana? — zapytała Sophie, zwracając się do Lizy, ale na tyle głośno, że usłyszała to nawet Gold.
— Trzeba myśleć pozytywnie — odparła brunetka, przeciągając samogłoski.
— Tak? Pozytywnie? — zapytała zaczepnie Lizzy — Wiesz, że jesteś spóźniona jakieś pół godziny na zajęcia, prawda? — dodała, widząc jak Goldie zaciska usta w uśmiechu — Wciąż myślisz pozytywnie?
— A tak miło mi się na was patrzyło — odparła, drepcząc niecierpliwie w miejscu — Muszę lecieć, ale po zajęciach idziemy na kawę, dobra?
Wtedy lizzy sięgnęła na parapet obok, z którego chwyciła kubek kawy z mlekiem i wręczyła ją od razu Goldie.
— Z mlekiem waniliowym, dwie łyżeczki cukru. Dobrze zapamiętałam?
Dziewczyna spojrzała na nią wielkimi oczami, bo nie zdawała sobie sprawy, że ktoś jest w stanie zapamiętać takie szczegóły, które niekiedy gdzieś opowiada — nawet to, ile słodzi.
— Jesteś moją boginią — dodała, ruszając przed siebie — Ale i tak wyciągnę was do tej kawiarnii. Muszę się więcej dowiedzieć o tym, co się u was dzieje! Zwłaszcza, że chcę poznać twoją stronę sytuacji! — krzyknęła uradowana, celując palcem w Lizę.
Po chwili, gdy Goldie odeszła i znalazła się już przy wejściu do skrzydła, w którym miała zajęcia, Sophie spytała z przekąsem:
— Czy ona mówiła o...?
— Tak. — Blondynka odpowiedziała jej momentalnie, wtrącając się w ostatnie słowo. Liza spodziewała się, że siostra Alexa w końcu zapyta ją o szczegóły. Nawet nie była zła — wiadomo, że Spencer mało mówił, jeśli nie musiał. A w sprawie Darling... nie musiał.
— O kuźwa, no to powodzenia! — zaśmiała się Sophie, wyobrażając sobie, jak Goldie zżera ciekawość — Poczujesz się jak na przesłuchaniu na komisariacie.
— Jak ty umiesz człowieka pocieszyć, Sophie, naprawdę. Należy ci się order roku — dodała Liza, prychając.
Obie chwyciły kubki z kawami z parapetu i weszły do środka budynku.
— Trzeba myśleć pozytywnie — kontynuowała, nawiązując do słów Goldie, co tylko sprawiło, że Liza przewróciła oczami — Widzisz, wychodzi na to, że Alex coś jej powiedział, skoro zna jedną stronę sytuacji. Może...
— Nie dobijaj mnie już.
— Oszczędź jej historii o pocałunkach, bo dostanie zawału, a nie ma co się oszukiwać, Spencer na pewno jej nie powiedział o szczegółach nawet słówka.
— Skończyłaś już? — zapytała Liza, choć uśmiech nie mógł zniknąć z jej ust na samo wspomnienie zeszłego weekendu.
— Rozmawiałaś z nim w ogóle od tamtego wieczoru? — Darling pokiwała przecząco głową — No, widzisz! Ja to zawsze mam dobre przeczucie! On to mi od początku wyglądał na takiego kochliwego, co bierze co chce, a potem urywa kontakt. Każdy taki jest, a on wybitnie. Widziałaś jak on wygląda? — Liza patrzyła na nią jak na wariatkę, bo gdy Sophie wpadała w wir, nic jej nie mogło z niego wyrwać — Pewnie widziałaś, ale ja dostrzegłam w nim coś więcej. Wiesz, ciemne włosy, wysoki, błysk w oku. Jest jak ten główny bohater w książkach dla nastolatek. Niby taki skryty, ale jednocześnie ma kilka dziewczyn dookoła siebie i wybiera w nich, jak w kartach u wróżbitki.
— Brałaś coś? — Liza na nią spojrzała, nie wiedząc, czy się śmiać czy załamać. O Alexie można było sporo powiedzieć, ale raczej nie to, co wymieniła Sophie. W każdym razie Liza miała takie przeczucie. Nie znała go praktycznie wcale, ale szczerze wątpiła w to, co mówili o nim ludzie dookoła. Było to trochę naiwne.
— Ja po prostu mam przeczucie — parsknęła pewnie Wood.
— Miałaś je też wtedy, kiedy podekscytowana wmawiałaś mu, że zabiera mnie na randkę? I jak wypychałaś mnie z domu? I jak wróciłam, a ty kolejnego dnia przeprowadzałaś ze mną wywiad? — zagadnęła Liza, mrużąc oczy i uśmiechając się w ten specyficzny sposób.
Sophie zamilkła, otwierając lekko usta. Czasem, jak wpadała w paplaninę, jedno zdanie Lizy potrafiło wyprowadzić ją z myśli.
— Wtedy nie do końca... — odpowiedziała, na co uśmiechnięta Liza przekrzywiła nieco głowę — Ale to wszystko dlatego, że mnie zmanipulował.
— Oj, Sophie — westchnęła Liza, opierając się plecami o ścianę — Możemy porozmawiać o tym w domu? Tu jest tyle ludzi — odparła, rozglądając się po holu, a moment później poczuła uścisk na nadgarstku. Sophie ciągnęła ją do najbliższej łazienki, przekręciła zamek i wskazała na deskę klozetową, na której miała usiąść Liza. Założyła nogę na nogę, ułożyła płasko dłonie na kolanach i czekała na to, co Sophie jeszcze ma do powiedzenia — Faktycznie potrafisz znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Co ci tak zależy na tej pogadance, co?
— Po prostu, a tutaj możemy na spokojnie porozmawiać, proszę bardzo — odparła, spoglądając na opierającą się barkiem Lizę.
— O czym ty chcesz jeszcze gadać? Wszystko ci powiedziałam.
— Nie, nie do końca, bo musisz coś zrozumieć — trajkotała energicznie — On jest palantem. Dosłownie palantem, Lizzy, bo nie uwierzę, że jakikolwiek porządny chłopak, który nie jest, kuźwa, debilem, nie potrafiłby odezwać się do dziewczyny, z którą założę się, że spędził dwa najlepsze dni w swoim życiu, a na dodatek wszystkiego ten idiota cię w ogóle nie docenia... — Sophie mówiła to wszystko na jednym wdechu —...myśli, że jest zasranym panem tego świata, wszystko mu wolno, a potem jak gdyby nigdy nic ten mały, zakompleksiony skurwiel uważa, że ma prawo się do ciebie nie odzywać, bo zaskoczę cię, ale nie, nie ma takiego prawa.
— Bo? — zapytała Liza, wyduszając z siebie tylko jedno słowo. Była pod wrażeniem słowotoku Sophie.
— Bo ja ustanowiłam to prawo i mu go nie przyznałam.
Wow. Dogadałaby się z Mike'm i jego "obowiązkami obywatelskimi".
— Jest jak jest, trudno — Darling wzruszyła ramionami, bo nie była wielką fanką wyzywania ludzi bez powodu. Mogło wydarzyć się tyle rzeczy, dlaczego akurat nie napisał. Może był zapracowany, może nie miał czasu, może trenował... A tak w ogóle, to wcale nie musiał tego robić. Dzwonić, pisać, tłumaczyć się. To Liza dopowiadała sobie historię w głowie, a Spencer nie był jakkolwiek zobowiązany, by dawać od siebie jakiś znak.
— Ty idiotko!
— Oho, co tym razem? — zapytała Liza, krzyżując ręce na piersi i siadając wygodniej.
— W takim razie to ty musisz do niego napisać.
— Możesz powtórzyć, bo chyba się przesłyszałam — pomrugała, nie dowierzając, co jej własna przyjaciółka wygaduje — Przed chwilą mówiłaś, że wybiera w dziewczynach jak w kartach i na mnie nie zasługuje, a teraz nagle mam do niego napisać? Sophie, obraziłaś go siedem razy w dwóch zdaniach. Liczyłam.
— Jeszcze nie wyzywałam go po francusku, więc nie jest źle — odparła, ale widząc spojrzenie Lizy, zwiesiła głowę.
Darling westchnęła.
— Sophie, nawet nie pamiętam z iloma chłopakami się całowałaś. I co? Każdy do ciebie po tym dzwonił, pisał, a ty układałaś sobie w głowie wizję wspólnego życia z nim? Z każdym?
— Oczywiście, że nie, ale... — chciała jej odpowiedzieć, ale głos Lizy był mocniejszy.
— Więc nie róbmy z tego wielkiej sprawy — skwitowała poważnie, widocznie bedąc zirytowana. Wiedziała, jak wyglądała sytuacja. Nie potrzebowała tłumaczenia od innej osoby.
— Troszeczkę mnie poniosło — Wood przyznała niechętnie, przewracając oczami.
— Z każdym dniem to ty się robisz troszeczkę bardziej agresywna, wiesz? — dodała — Tydzień temu mówiłaś, że nie uważasz, że jest zły i miałaś do mnie pretensje, dlaczego go do siebie nie dopuszczam. Wciąż go do siebie nie dopuszczam, naprawdę nic nas nie łączy i nic — zaakcentowała — nic się nie wydarzy, a ty wciąż drążysz. Dlatego proszę cię, zdecyduj się, bo już nie wiem których twoich rad mam słuchać — kontynuowała, uśmiechając się tak delikatnie, że Sophie nie potrafiła poczuć się urażona jej słowami.
Trochę przesadzała, to fakt. Na balkonie mówiła jedno, teraz drugie, tylko przez fakt, że się nie odezwał. Ale prawda była taka... Że on tego nie musiał robić. Przynajmniej Liza tak uważała — to, co działo się w Charmington, powinno tam zostać. Nie mogła mieć do niego pretensji i błagać w myślach o jego uwagę, bo w niczym by jej to nie pomogło, a jedynie czułaby się żałośnie.
— Teraz to ty mnie słuchasz i ze mną nie dyskutujesz, rozumiemy się? — oznajmiła Liza, podnosząc się i poprawiając zagięcia na koszulce — Buzia na kłódkę, ja idę na wykłady, bo przesiedziałam tu połowę wykładów. A ty, moja droga, skup się na swoich lekcjach i masz się uspokoić do trzynastej, bo w przeciwnym razie nie pójdziemy do żadnej kawiarni. I to — wzięła w dłoń kubek z kawą Sophie i wylała go do zlewu — Tego już dzisiaj nie pijesz, bo wariujesz. Zgoda?
— Tak jest, szefowo — mruknęła niechętnie, widząc, jak jej ulubiona kawa spływa po ściankach umywalki — Wiesz, że nie chciałam, żeby to tak brzmiało? Nie chciałam cię pouczać, tylko pomyślałam...
— Wiem, Sophie, masz za sobą wielu niefajnych chłopaków — odparła Liza z uśmiechem, bo faktycznie, nikt nie znał się na relacjach jak Sophie — Ale z Alexem muszę poradzić sobie sama.
— Okej. Ale jak cię skrzywdzi, to będzie miał przesrane. Kość udowa wyjdzie mu uchem, a on udławi się własnym językiem, obiecuję ci to.
— Domyślam się. Ale teraz zapraszam — Liza ruszyła do drzwi, otwierając je szeroko przed przyjaciółką — Ty na lewo, ja na prawo. Ochłoń, bo mam cię dość, a to nie powinno tak działać u przyjaciółek. Pa, Sophie.
Wood stanęła na korytarzu, obserwując jak Darling zmierza do swojej sali. Może miała trochę racji... może troszeczkę ją poniosło.
⋆ ⋆ ⋆𓃰⋆ ⋆ ⋆
Wykłady w auli z dziennikarstwa międzynarodowego były nudniejsze, niż można było się tego spodziewać, a trwały dopiero pół godziny. W wielkiej sali siedziało być może nawet kilkaset studentów, ale wśród tych wszystkich twarzy... jedna była Lizie wyjątkowo dobrze znana. Był to oczywiście Tony Walker.
Nie wydawało się, żeby był zainteresowany tym, co jakaś wysoko postawiona dziennikarka opowiadała przy mównicy. Co prawda, wyglądał na takiego... może to przez golf i rozwichrzone włosy, ale słuchawki prowadzące do starego Walkmana raczej nie pomagały mu w skupieniu się na wykładzie.
— Hej! — rzuciła cicho Liza, nerwowo siadając koło chłopaka. Była sporo spóźniona, ale to wszystko przez rozmowę z Sophie. Chłopak od razu, czując jej obecność na krześle obok i zapach perfum, zdjął prędko słuchawki i popatrzył na nią, unosząc delikatnie kącik ust. Wydawało jej się, że się trochę zawstydził.
— Cześć — odparł, dziwnie akcentując to słowo, tak na swój sposób.
— Nie stresuj się, Tony, to tylko ja — dodała Liza, uśmiechając się łagodnie. Usiadła, wypakowała z torby notatnik i przetrzepując torebkę poszukiwała jakiegoś długopisu leżącego na dnie — Działo się coś ważnego? — zapytała, bojąc się, że przegapiła za dużo.
— Nie wydaje mi się — odparł, podając jej swój długopis — To znaczy, i tak jej nie słuchałem. I nie mam zamiaru.
— Właśnie widzę — zauważyła, spoglądając na Walkmana i książkę obok — Czego słuchasz? Chyba, że to sekret.
Chłopak kiwnął nieco głową i podał dziewczynie słuchawki. Ta, schylając się lekko poniżej ławek, założyła je na głowę, a dobrze znany jej głos rozbrzmiał głośno koło uszu.
— Billy Joel — dodała, z nutką nostalgii. Ojciec Lizy miał sporo winyli z jego albumami — Nie wyglądasz na takiego.
— Takiego?
— Fana Billy'ego — odparła, odkładając słuchawki koło dłoni chłopaka — Bardziej... — spojrzała na jego rozczochrane włosy, czarny golf, sprane spodnie, kilka blizn i kurtkę na oparciu krzesła — Coś bardziej w stylu Jessa Mariano z Gilmore Girls — dodała, choć Tony wyglądał, jakby nie wiedział o czym ona mówi — Zwłaszcza przez Listy do Mileny Kafki — kontynuowała z uśmiechem, zwracając uwagę na książkę obok bruneta — No i ten Walkman może zmylić. Ale Uptown Girl trochę nie pasuje...
— Poczekaj, Jess Mariano...? — zapytał, krzywiąc się ze zdezorientowania.
— Nie oglądałeś tego, prawda? — kontynuowała, ale tak czuła. Może Tony i Jess mieli ze sobą trochę wspólnego, ale na pewno nie wyglądał jak ktoś, kto ogląda takie seriale — Chłopak marzenie każdej szesnastolatki. Oczytany, tajemniczy i zadziorny, z takim spojrzeniem na świat... typu buntownik z lat dziewięćdziesiątych. No i czytacie podobne książki. Wczoraj widziałam u ciebie Ernesta Hemingway'a, dzisiaj Franza Kafkę... Być może jutro to będzie Sylvia Plath.
— Oj, Elizabeth Darling — skwitował, z jakąś dziwną nostalgią i nieśmiałym uśmiechem. Powiedzieć, że ją lubił, to jakby nic nie powiedzieć. On za nią szalał. Nie do końca w romantyczny sposób, ale jak najbardziej jako platoniczne pokrewne dusze. Z nią, nieważne, czy się uśmiechała, przysypiała na wykładach czy zaczepiała go z humorem, dni stawały się jakoś lżejsze do przetrwania. Tony'emu było właśnie tak... lżej, gdy miał obok Lizę. Zwłaszcza jak się uśmiechała tak, jak wtedy, marszcząc nos, zalewając się rumieńcem na policzkach, podpierając głowę na nadgarstku.
Spoglądał na nią co jakiś czas i nie mógł pohamować uśmiechu, gdy robiła zabawne miny, by zobaczyć na twarzy Tony'ego coś więcej, niż trwający od lat smutek. I faktycznie jej ulegał. Była dobra w poprawianiu innym humoru.
W pewnym momencie nawet się nie zorientował, jak przymknął oczy, uspokajany muzyką w słuchawkach. Już prawie zasypiał, gdy poczuł na ramieniu lekki uderzenie, a unosząc głowę zauważył mały samolocik z papieru, zaadresowany krzywym pismem Blondie. Od razu podał Lizie karteczkę.
— Co to? — zapytała, marszcząc brwi. Odbierając od niego karteczkę Tony zauważył, że Liza miała bardzo ładne, choć szare dłonie.
— Jestem niemal pewien, że coś do ciebie — odparł szeptem, wskazując na swoje włosy. Miał niewiele wspólnego z blondem.
Rozejrzała się po wielkiej sali, rzędach niżej i lustrując mniej więcej studentów, natknęła się na jednego chłopaka, który patrzył na nią kątem oka, jakby wyczekując jej kolejnych działań.
Otworzyła szybko zwinięty papierek, a na środku niechlujnie wyrwanej kartki z notatnika, widniał napis:
daj mi jedną szansę, Blondie, bo będę żałował, że nie spróbowałem. dzisiaj wieczorem? albo jutro? bar? może kino? klub? cokolwiek
złapię cię po wykładzie
Bryce
Uśmiechnęła się pod nosem, ale gdy dotarło do niej, co przeczytała, zacisnęła gorzko wargi. Samolociki, jak ten, kojarzyły jej się z zaczepkami rodem z podstawówki — byli na studiach, a ten Bryce miał naprawdę sporo czasu, by zmienić metody podrywu, ale z niego widocznie nie skorzystał.
— Co tam masz? — zapytał Tony, spoglądając na karteczkę.
— Zdesperowanie zgięte w samolocik — odparła, od razu się uśmiechając. Mimowolnie spojrzała na tamtego chłopaka. Siedział dwa rzędy niżej, miał ciemne włosy i ostre rysy. Liza od razu pomyślała o Alexie, choć nie wiadomo czemu. Nie powinna myśleć o kimś, kto ani raz nie pomyślał o niej — Znasz jakiegoś Bryce'a?
To pytanie wydawało się okropnie głupie, bo na uczelni były tysiące uczniów, w auli na wykładzie na pewno kilkaset, a ona pytała o jakiegoś Bryce'a, którego pewnie niewiele osób nawet kojarzyło.
Jednak Bryce przyglądał się uważnie Darling i Tony'emu, a ona mogła przysiąc, że zauważyła na jego twarzy nutkę zazdrości i poczucie zagrożenia. Tak, jakby zaczytany Walker był w jego oczach przeszkodą do spotkania z Blondie.
— Zapytał, czy się z nim spotkam — zaczęła Liza, reflektując się. Nie miała powodu, by zatajać przed Tony'm tak błahe sprawy — Bez sensu — I mimo że nie była chętna na spotkanie z Bryce'm to w jej głosie była nutka jakiegoś smutku.
Tony nie naciskał i nie dopytywał. Gdyby chciała, to powiedziałaby mu więcej, bo wiedziała, że może z nim o wszystkim porozmawiać. A Tony i tak jej nie oceniał, bo jakie miał do tego prawo? To była jedna z zagadek wszechświata, których Tony nie rozumiał w ludziach.
Do końca wykładu już niewiele rozmawiali, a pozostały czas Tony poświęcił na czytanie książki. Kątem oka dostrzegał, dość regularnie, że Liza czeka na coś w telefonie. Na jakąś wiadomość, może na to, aż ktoś zadzwoni. Spoglądała bez przerwy na leżącą komórkę, nie przykładając uwagi do zupełnie niczego. Tony pomyślał, że jego koleżanka była w beznadziejnej sytuacji. Nieważne, co to było, wiedział, jak ciężko musiało jej być w środku.
Nieubłaganie oczekiwać i poświęcać czas, jednocześnie mając w głowie tą beznadziejną świadomość, że i tak na końcu czeka rozczarowanie.
— Chyba mu odmówię.
— Wiem. — odparł momentalnie Tony. Jego głos był łagodny.
— Skąd ta pewność, Panie Walker?
— Co chwilę sprawdzasz telefon z przekonaniem, że ktoś do ciebie napisał. Poświęcasz czas na kogoś, kto się nie odzywa. Kto nie poświęca na ciebie tak czasu, jak ty na tą osobę. Jesteś tym tak przejęta, że nie patrzysz na nikogo dookoła — kontynuował — Trochę szkoda.
— Szkoda? Że odmówię, czy...
— Szkoda, że nie widzisz nikogo innego, poza tym, na którego czekasz. Ale ma to swój urok. Życie powinno być trochę tragiczno-romantyczne — odparł, pakując do torby Listy do Mileny. Trzymał książkę w dłoni przez chwilę, żeby Liza zrozumiała jego przesłanie — Widzisz? Romantyczne.
— Szkoda, że też tragiczne.
— Więc przestań czekać, Elizabeth.
⋆ ⋆ ⋆𓃰⋆ ⋆ ⋆
— Znasz jakiegoś Bryce'a?
Liza dreptała nerwowo wokół ławki przy alejce na kampusie, na której siedziała Goldie. Miała akurat przerwę, natomiast Darling skończyła już zajęcia. Musiała z kimś porozmawiać od razu, jak wyszła z wykładu, a do głowy od razu wpadła jej Goldie. Znała naprawdę dużo osób.
— Liza, ja naprawdę nie...
— Ciemne włosy, mniej więcej mojego wzrostu... — kontynuowała jak w amoku, krążąc po trawniku, co chwilę siadając koło Goldie, a następnie znowu nerwowo chodząc. Czym ona się tak przejmowała? Miał złapać ją po wykładzie, ale uciekła, więc nie było sprawy.
— Uspokój się, wariatko i przestań tak łazić — warknęła Goldie, dziwiąc się, co jej odbiło — O co ci chodzi z tym Bryce'm?
Szybko usiadła koło Gold i gestykulując, zaczęła opowiadać.
— Na wykładzie, w tej wielkiej auli, siedział kilka rzędów niżej niż ja i Tony...
— Tony? — wtrąciła szybko, a jej głos stał się od razu bardziej energiczny. Jedno imię, ale miało na nią dziwny wpływ.
— No tak, z Tony'm — powtórzyła blondynka, krzywiąc się w stronę zamyślonej Spencer — W każdym razie, rzucił w moją stronę papierowy samolocik — na te słowa Goldie skrzywiła się, gestykulując teatralnie, jakby wymiotowała — Wiem. Żenada. Ale do rzeczy. Spytał, czy się z nim spotkam i napisał, że złapie mnie po wykładach.
— I co? — zapytała brunetka, wciąż zniesmaczona.
— Jak to, co? Uciekłam.
Marigold się zaśmiała, kręcąc głową na boki. Przyciągnęła kolana do klatki piersiowej, patrząc na Lizę z ukosa. Może nie była jeszcze tego świadoma, ale była w wielkich tarapatach.
— Przecież ja go nie znam! A co, jak zrobi mi krzywdę? Gold, wiesz, ile chłopaków mordowało swoje koleżanki, gdy spotykali się z odrzuceniem z ich strony?
— Nie chcesz iść na tą randkę, bo go nie znasz, czy dlatego, że nie chcesz iść akurat z nim? Albo dlatego, że gdyby był to ktoś inny od niego, to byłabyś chętna? — spytała wprost, bo miała dość tego, jak Liza wzbrania się przed wieloma rzeczami, które mogłaby doświadczyć, ale się ich boi.
Darling westchnęła, podkurczając nogi w ten sam sposób, co Goldie.
— To nie chodzi o osobę. Tylko o sama randkę.
— Co złego jest w randkach? — odparła Marigold, upijając łyk kawy z papierowego kubka.
— Randki są takie... dziwne, po prostu. To znaczy, nigdy na żadnej nie byłam...
— CO!? Jak to? — omal nie wypluła kawy z ust — Nie wierzę, najzwyczajniej w świecie ci nie wierzę, że nigdy żaden chłopak nie zaprosił cię na randkę. Miałaś w ogóle kogoś? Nawet nastoletnią miłość? — wymieniała zdesperowana Goldie. Do dziewczyn, takich jak Liza, faceci powinni ustawiać się w długich kolejkach.
— Miałam chłopaka, jasna sprawa. Ale obyło się bez randek — odpowiedziała Liza, przypominając sobie pewnego francuza — Sama wizja randki mnie przeraża.
Goldie spojrzała na nią krzywo, jak na wariatkę.
— To wszystko musi być takie niezręczne — kontynuowała blondynka — Spotykasz się z kimś, idziecie w jakieś miejsce i zaczyna się rollercoaster pytań. Po co mam pytać o ulubiony film, piosenkę, kurde, nawet kolor, rasę psa, a może kota... Skoro taka osoba w ogóle nie stanie się ciekawa w moich oczach? — dodała — Nie przeprowadzam rozmowy kwalifikacyjnej, a zwyczajnie chcę się z kimś spotkać, spędzić fajnie czas z kimś, kogo lubię i wiem, że nie stracę czasu na nudę.
— Masz strasznie wysokie wymagania, blondyna — skomentowała Goldie z uśmiechem — Nie wiem, czy ktokolwiek da radę ci dogodzić, natomiast osobiście uważam, że nie istnieje jeszcze taka osoba, która by wystarczająco na ciebie zasługiwała — uśmiechnęła się jeszcze szerzej, łapiąc ją za dłoń i układając głowę na jej barku — Ale nie przejmuj się. Jesteś super laską i jestem pewna, że takich Bryce'ów jest tysiące na świecie. Na pewno w końcu trafi się taki, który będzie dobrym wyborem.
Liza, słuchając Goldie, nie dość, że była oczarowana, to przypomniała sobie, że ona przecież była w związku.
— Miałaś tak ze swoim chłopakiem? — zapytała Liza, ale nie mogła za nic w świecie przypomnieć sobie jego imienia.
— Z Hunterem? Hm... Nieee, nie wydaje mi się. Hunter jest... — zawahała się przez moment, co powiedzieć — Specyficzny. I jedyny w swoim rodzaju.
— Małomówny — dodała Liza, uśmiechając delikatnie — I wydaje się też miły. To znaczy, pomijając to, jak niektórzy reagują na jego obecność — poprawiła się, przypominając zachowanie na przykład Lauren podczas urodzin Mike'a — Ale to chyba dobry chłopak, nie?
— Ach, tak — skwitowała Goldie, unosząc krzywo jeden kącik ust — No pewnie. Najlepszy chłopak na świecie.
Gdy wypowiadała te słowa, wpatrywała się w jeden punkt na swoich trampkach. Nie uniosła wzroku na twarz Lizy ani na moment, a w jej głosie było słychać nie tyle sarkazm... co odrobinę smutku.
— No cóż, muszę się zbierać, mała — wstała, poprawiając sweterek na ramionach — Mam do wysłuchania ponad godzinę zajęć. Ty jeszcze zostajesz na czymś, czy masz wolny piątek?
— Na szczęście skończyłam — odparła, strzelając z chrząstek w palcach — Poczekam na Sophie, aż wyjdzie z auli i pójdziemy do tej kawiarni, o której mówiłaś. Poczekamy godzinkę i wypijemy we trzy kawę.
— Pamiętaj, dwie przecznice i na lewo — Goldie pokiwała głową, odchodząc kilka kroków od ławki.
— Tak jest, złociutka — odkrzyknęła Liza, obserwując, jak przyjaciółka znika jej z zasięgu wzroku.
Wyciągnęła telefon z kieszonki w torbie, próbując skontaktować się z Sophie. Dopóki nie wyszłaby z lekcji, Lizie pozostało tylko czekać. Chciała się chociaż dowiedzieć, ile jeszcze zajmie jej czasu.
Natomiast, gdy odblokowała telefon, w oczy rzuciła jej się jedna wiadomość:
Diana <3: Ślicznoto, nie chciałam cię martwić, bo chyba jeszcze masz zajęcia, ale ze Stassy nie jest najlepiej :( Odkąd wyszłyście ciągle płacze. Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć. Buziak.
Tak było w zasadzie od tygodnia. Stassy nie wychodziła z łóżka, mało jadła, a większość czasu spędzała na spaniu i płakaniu. Widocznie tym razem Diana została z nią w domu. Na szczęście, bo Anastasia potrzebowała kogoś obok siebie.
Lizie od razu odechciało się iść do kawiarni, śmiać się i plotkować. Wolała usiąść koło Stassy, obejrzeć z nią jakiś film i po prostu pokazać jej (tak jak robiła to codziennie, gdy było z nią gorzej) że mimo wszystko... wciąż były siostrami.
⋆ ⋆ ⋆𓃰⋆ ⋆ ⋆
Tony Walker nie cierpiał ludzi (w znacznej większości), ale uwielbiał ich rysować. Nawet ci najbrzydsi w środku wydawali się jacyś ładniejsi na zewnątrz. I na papierze.
Nie wiedział, skąd mu się to wzięło, ani nie pamiętał dokładnie momentu, kiedy odkrył, że lubi szkicować, ale na pewno nie wychodziło mu to najgorzej. Lubił to robić, poszukiwać nowych twarzy do nowych portretów i dostrzegać piękno nawet w tych, którzy tym pięknem nie są.
Rzadko bywał w domu, jeżeli można to coś w ogóle tak nazwać, ale dzięki temu, jak był traktowany przez własną rodzinę, miał czas na szkicowanie, czytanie książek czy siedzenie na plaży, obserwując surferów na wielkich falach oceanu.
Bywał w kawiarniach, parkach, a raz nawet zdarzyło mu się narysować kilka szybkich portretów Ricka, który w międzyczasie krzyczał na swoich podopiecznych. W tym Alexa, który nie skupiał się na tym co robi.
W każdym razie, wszędzie gdzie był potrafił znaleźć kogoś na tyle ciekawego i pasjonującego, jednocześnie hipnotyzującego swoim profilem, że nie było mu szkoda przeznaczyć jednej kartki ze szkicownika na taką osobę. Nieważne, czy była dobrym człowiekiem czy nie. W sztuce liczyło się piękno i efekt końcowy, nie prawda.
Kanony sztuki i idee epok mogłyby się z nim o to kłócić, ale Tony trwał przy swoim.
Dlatego, przechadzając się po kampusie po skończonym wykładzie, szukał dobrej osoby do ukazania. Chwilę wcześniej miał pomysł, żeby pobazgrać coś na wzór Lizy — bo nie była tylko piękna i efektowna. Ale prawdziwa. Trochę zaprzeczała jego ideom, ale to się nie liczyło w jej przypadku. Jednak się nie odważył i zanim zebrał siły, by zapytać, ona już uciekła.
I nie wiadomo kiedy, ani dlaczego, ale przypadkiem trafił na jedną z sal wykładowych. Długie rzędy pojedynczych siedzeń i wysuwanych stolików pięły się w górę sali, studenci zaczynali się schodzić, a profesor przygotowywał prezentację na laptopie.
Uznał, że najlepszym posunięciem byłoby zajęcie miejsca gdzieś na uboczu. Nie lubił być osaczony przez ludzi. W końcu ich nie cierpiał.
Odpalił starego Walkmana, założył słuchawki na uszy, przed sobą ułożył szkicownik, gdzieniegdzie zalany kawą, a po prawo Franza Kafkę. Zdecydowanie bardziej preferował jego towarzystwo, niż kogokolwiek obecnego na sali.
Na początku w oko wpadł mu jeden student, miał złamany nos i bruzdę między brwiami, jakby się często denerwował. Postanowił go sobie jednak odpuścić.
Skanując dalej rzędy po prawo dostrzegał wiele osób, które przykuwały jego uwagę. Jedna dziewczyna miała bajeczne loki, inny chłopak świetne rysy twarzy, a gdy przesunął wzrok jeszcze trochę niżej... dostrzegł Słońce.
Znał tą dziewczynę. Miała okrągłe oczy, długie rzęsy i kształtne brwi. Zadarty na końcówce nos, a na środku niewielki garbek. Włosy, być może rankiem starannie zakręcone na lokówce, jednak przez wiatr żyły swoim życiem. Jedyne, czego nie mógł dostrzec, to jej usta. Nie wiedział, jakie miały kształt, bo bez przerwy się uśmiechała.
Widział tylko jej profil, ale to wystarczyło, by go przekonać, że to właśnie na nią poświęci dzisiaj kartkę ze szkicownika.
Bo miała na imię Marigold. A może raczej... Anna Scott z Notting Hill.
Siedział cicho, gdy wykładowca zaczął prezentować slajdy. Trochę się bał, że gdy zauważy, że Tony nie należy do grupy na tym roku i kierunku, wyrzuci go z sali.
Możliwie jak najciszej poszukiwał w torbie długopisu. Zapomniał, że przecież dał go Lizie, gdy potrzebowała czegoś do notatek. Gdyby nie znalazł marnej końcówki ołówka, znalezionego gdzieś na zapomnianym dnie, nie mógłby zacząć szkicować. Lubił rysować długopisem. Z ołówkiem nie za bardzo się lubił.
— Szlag. — warknął cicho pod nosem, jednak poczuł, jak wzrok każdego nagle skierowany jest na niego.
Uniósł spojrzenie na studentów i profesora, który na szczęście w ogóle się tym nie przejął. Raczej był z rodzaju tych nudnych i nie pochłoniętych przez pasję wykładowców.
Tony rozejrzał się po twarzach wpatrzonych w niego, ale skupił się tylko na jednej.
Gold spojrzała na niego zza barku, początkowo ze zmarszczonymi brwiami, ale z każdą sekundą dalej jej twarz łagodniała. Zanim powróciła do pisania notatek, posłała mu delikatny uśmiech.
Marigold naprawdę się do mnie uśmiechnęła.
Była tak piękna, że jej wizerunek wyrył się samoistnie w myślach Walkera. Patrzyła na niego przez kilka sekund. A on potrafił rysować ją z pamięci przez godzinę.
⋆ ⋆ ⋆𓃰⋆ ⋆ ⋆
— Ta książka musiała być okropnie wciągająca, skoro nie zwracałeś uwagi na nic innego, niż na nią — Tony usłyszał za plecami, gdy szedł alejką — No, ale chyba jeszcze bardziej lubisz przeklinać pod nosem, niż poświęcać uwagę na wykładowcę.
Jej głos był tak pełny zadziorności, a jednocześnie łagodności, że mógł przysiąc, jak właśnie wyglądała. Ze skrzyżowanymi rękami na piersi, stojąc pewnie i czekając, aż się odwróci.
I się nie mylił, bo spoglądając na nią zza ramienia, wyglądała tak, jak ją sobie wyobraził. Było w niej coś, co sprawiało, że nawet zza chmur wychodziło Słońce.
— Siedziałeś tak na uboczu, że prawie cię nie zauważyłam — kontynuowała, spoglądając wprost w jego oczy.
— Ja przynależę do najcichszej ciszy i tak jest dla mnie dobrze — odparł, cytując Kafkę.
— Kto by pomyślał — uśmiechnęła się pod nosem — Nie dość, że tajemniczy, to jeszcze cytuje z pamięci. Z jakiej to książki? — zapytała, podchodząc do niego kilka kroków.
Tony wyjął z kieszeni w spodniach egzemplarz książki i pokazał ją dziewczynie. Ta, oglądając dokładnie pożółkły papier i zniszczoną okładkę, dodała:
— Jest aż tak dobra? — zapytała, widząc, ile stron jest pokreślonych, z licznymi napisami i adnotacjami — Wygląda, jakby była w stanie rozkładu. Nie zdziwiłabym się, gdyby była twoją ulubioną.
— Jest dobra — odparł pewnie — Ale nie ulubiona. Mogę ci ją pożyczyć i sama się przekonasz, czy jest warta nieuważania na wykładach.
Marigold uniosła na niego wzrok, ale nie wytrzymała długo. Miał tak świdrujące spojrzenie, że nie dała rady dłużej wpatrywać się w jego oczy.
— Dziękuję — odpowiedziała, kartkując z ciekawością strony.
— Możesz się niekiedy nie doczytać, co tam nabazgrałem na marginesach — skomentował Tony, próbując się jakoś usprawiedliwić. Ta książka naprawdę była w opłakanym stanie.
— Nie przejmuj się, nie szkodzi. To nawet lepiej.
— Lepiej?
— Wiesz, Tony... Czasami lubię spojrzeć na świat oczami kogoś innego. Te dopiski tylko mi to ułatwią.
Tak naprawdę to była pierwsza książka Goldie, którą trzymała w dłoniach i była tak bogata w przemyślenia i komentarze. Nigdy wcześniej nie miała okazji spojrzeć na książkę oczami i myślami kogoś innego... Ale wydawało jej się, że polubi patrzeć na świat inaczej. Zwłaszcza oczami Tony'ego.
Tony skinął głową i najwidoczniej był to już koniec ich rozmowy. Obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku, w którym zmierzał, zanim pewna brunetka mu w tym (miło) przeszkodziła.
— Tony!
Obrócił się mimowolnie i tak prędko, że nie zdążyła nawet dokończyć jego imienia, a on już na nią patrzył.
— Tak?
— Może... — zaczęła, rozglądając się po budynkach kampusu, jakby miała odnaleźć gdzieś odwagę — Nie, nie, to głupie. Już nieważne.
— Nie, w porządku. Słucham cię, Gold. Nic się nie stanie, jak mi powiesz, a uwierz, naprawdę mnie interesuje, co masz do powiedzenia. Nawet jeśli byłoby to głupie.
— Pomyślałam — zaczęła powoli i niepewnie — Czy nie chciałbyś może zaznaczyć tutaj swoich ulubionych fragmentów? Wiesz, żebym miała wgląd na to, co najbardziej cię urzekło.
Tony wstrzymał oddech. Niekiedy ludzie mieli do niego wiele próśb, ale nikt nigdy nie poprosił go o coś tak bliskiego jego sercu.
— Jasne — pokiwał głową, powtarzając kilkukrotnie to słowo.
Podszedł do niej, chwytając książkę w rękę, ale wtedy uświadomił sobie, że przecież nie ma żadnych zakładek. Cholera. Musiał coś wymyślić.
Zanim Marigold się obejrzała, Tony już wyrywał z jakiegoś zeszytu kartkę i włożył je między strony Franza Kafki. Z powrotem wręczył dziewczynie książkę, kiwając ponownie głową i odchodząc kolejny raz.
Marigold obserwowała go aż do momentu, jak zniknął jej z pola widzenia. Dopiero, gdy skręcił w prawo za jednym z budynków, oderwała od niego wzrok. Tak bardzo skupiła się na jego osobie, że z zamyślenia wyrwał ją dźwięk upadającej książki na beton. Spojrzała pod nogi, a Listy do Mileny otworzyły się w połowie, tam, gdzie Tony zaznaczył swój ulubiony fragment.
Serce Goldie zabiło nieco mocniej, gdy zauważyła, że za zakładkę posłużyła kartka ze szkicami, na których była ona.
⋆ ⋆ ⋆𓃰⋆ ⋆ ⋆
no to by było na tyle ;)
#MiastoAniolowALV na twitterze
miasto aniołów,
A.L.V
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top