rozdział 13: on nie płakał

hej! na wstępie, kilka szybkich słów ode mnie. topi mi się serce, kiedy widzę, ile osób odnajduje komfort w mieście aniołów... jestem wzruszona, bardzo. bardzo to i tak za mało. bardzo najmocniej przebardzo mocno. nie sądziłam, że to się stanie, ale cudownie jest mieć świadomość, że stworzyło się coś, co staje się dla innych bezpieczną przystanią <3 bardzo wam za to dziękuję!

a! ostatnio sporo nowych osób zaczęło czytać Aniołki, co jest dla mnie pięknym uczuciem i bardzo wam dziękuję! mam nadzieję, że Wam się spodoba i zostaniecie ze mną na trochę dłużej <3

teraz nie przedłużając, rozdział przed wami

⋆𓃰⋆

Liza Darling od trzech godzin siedziała z wyprostowaną dłonią, na której ułożonych było dokładnie jedenaście konwalii.

Nie potrafiła chociażby na moment zgiąć palców czy ułożyć kwiatów gdziekolwiek poza jej ręką. Coś w głowie sprawiało, że czuła, jakby konwalie parzyły ją w skórę, ciepło kwiatów zderzało się z zimnem pierścionków, a nienaturalnie ułożone palce - drętwiały.

I mimo że powinna i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, nie odłożyła kwiatów chociażby na kolana. Nie potrafiła powiedzieć im nie.

Nie potrafiła powiedzieć Alexowi nie.

Byli coraz bliżej San Francisco. Po drodze zatrzymali się na działającej (w przeciwieństwie do tej w Charmington) stacji benzynowej, Liza przebrała się w ubrania, które zostawiła w torbie w samochodzie i doprowadziła się do porządku, a Alex przez ten czas naładował telefony. Zjedli jakieś marne śniadanie, które Alexowi nie smakowało, a Lizie w ogóle nie widziało się, by cokolwiek zjeść, mimo że nie jadła nic od półtora dnia.

Czuła się słabiej i miała wrażenie, że jest trochę bardziej emocjonalna, niż zawsze. Wzruszyły ją konwalie na tyle, że bolał ja brzuch za każdym razem, jak na nie patrzyła. Niemal popłakała się nad kanapką, którą chciała przełknąć, a na zapach kawy miała mdłości.

Nie czuła się dobrze i gdyby Alex ją o to spytał, być może pierwszy raz powiedziałaby, że czuje się fatalnie, okropnie, że nie ma siły jeść ani żyć. Może by mu się do tego przyznała. Ale, na szczęście, nie zapytał.

Ale to nic, bo z Alexem też nie było najlepiej. Co prawda jadł poprzedniego dnia i śniadanie rankiem, ale zmęczenie dawało mu w kość. Bardzo mało spał, podobnie jak Liza, a ratowała go kawa i dwa Red Bulle kupione na stacji. W porównaniu z Darling nie spał w samochodzie, ani w nocy... bo przecież czekał, aż do niego przyjdzie. Aż będzie mógł stać się dla niej bezpieczną przystanią.

Mało rozmawiali podczas podróży i chyba nawet nie wiedzieli, jak. Nie tyle, co było niezręcznie, co mieli wrażenie, jakby wszystkie słowa, które mogli do siebie wypowiedzieć uleciały wraz z pocałunkiem. Dopiero wtedy zaczęli sobie zdawać sprawę, w jak złej sytuacji się znaleźli.

Ale nic nie mogło się równać z tym, w jakiej sytuacji postawił ich Mike.

Alex z każdym kilometrem dalej martwił się coraz bardziej. Zastanawiał się, w jakim stanie zobaczy przyjaciela, a co gorsze... przerażała go rozmowa, którą pewnie będzie musiał z nim przeprowadzić. Przecież nie mógł zostawić tego bez słowa... Skoro Mike podjął decyzję, by uciec aż do San Francisco, musiało dziać się coś złego. A Alex nigdy nie zostawiłby go z tym wszystkim samego.

W porządku, nie zawsze Robins był dla niego ideałem przyjaciela, ale to Alexowi wystarczało. Nie miał być idealny, ale był jego. Jego Mike, jego przyjaciel, jego brat. Z wadami, których miał więcej niż zalet, ale bywały chwile, kiedy świata poza nim nie widział, tak jak wtedy.

Alex był zawsze pierwszą osobą, do której Mike biegł z każdym problemem, każdą dobrą rzeczą, zawsze gdy świat walił mu się na głowę i zawsze, kiedy ten świat miał u stóp.

Tylko raz było inaczej, gdy Mike nie powiedział mu wcześniej, że ma datę ślubu. Było mu przykro, ale nikt się o tym nie dowiedział. Bo po co? Po co miał robić komuś problem, wyżalając się z bólu, który poczuł gdzieś głęboko w środku, skoro to się nie liczyło? Potem usłyszał tylko od Lauren, że ją też to zabolało. Pogadali o tym, a gdy spytała, jak on się czuje, powiedział, że dobrze.

To ludzie przychodzili do niego z problemami, nie na odwrót.

A Alex, nieważne jak źle było, zawsze mówił, że jest dobrze i coś wymyśli.

Nigdy go nie zawiódł i faktycznie, zawsze wymyślał coś, by wyciągnąć Mike'a z problemów.

Nawet jeśli miałby zapłacić za to życiem. Bo taki już był. Dla każdego, bez wyjątku.

⋆𓃰⋆

— Co się dzieje Liza? — zapytał, odzywając się pierwszy raz od dłuższego czasu. W radiu leciała jakaś stara piosenka, a on niekiedy zerkał na jej dłoń, gdzie leżały konwalie. Dziwne, że przez tyle czasu nie zgięła chociażby palców.

— A co się ma dziać? Wszystko dobrze. — odpowiedziała niemal natychmiast i w taki sposób, że można było jej uwierzyć.

Mimo że zapytał, a ona miała szansę powiedzieć mu tak wiele, to tego nie zrobiła. Szkoda, Liza, wielka szkoda, że taka laleczka jak ty kłamie.

Czuję się fatalnie, okropnie, Alex. Tak okropnie, że nie mam siły jeść ani żyć, ale tego nie zrozumiesz.

— Nie będę dopytywał. — mruknął, jakby wcale go to nie obchodziło. Zwrócił uwagę, że drugą dłonią obracała sobie pierścionek na palcu.

— To nie dopytuj — odparła ciszej, jakby przygnieciona obojętnością jego głosu — Nie chciałam — poprawiła się od razu zauważając, jak nieprzyjemnie zabrzmiała. Nie potrafiła być niemiła.

Co gorsze... Niesamowicie smutne było to, jakie mieli do siebie wyrzuty sumienia. Nie potrafili odnaleźć jakiejkolwiek drogi, na której mogliby się spotkać i zrozumieć. Widzieli winę tylko w tej drugiej osobie, zupełnie pomijając fakt, że sami także wzięli w tym udział i są równie winni.

Wydawać by się mogło, że ten pocałunek mógł wnieść wiele dobrego... w końcu i Alex, i Liza, zasługiwali na coś od życia, coś co przyniesie im szczęście, co na chwilę pozwoli zapomnieć. Szkoda, że nie byli dla siebie tym czymś dobrym, co by wiele zmieniło.

Jakie to przykre, że nie potrafili ze sobą porozmawiać. Nie potrafili przegadać tego, co stało się w Charmington, nie potrafili być dla siebie wyrozumiali, nie potrafili zrozumieć.

W Charmington wszystko wydawało się łatwiejsze, jakby problemu nie było... A gdy stamtąd wyjechali, wszystko wróciło do normy, kłopoty się na siebie nałożyły i wezbrały na sile do tego stopnia, że zaczęły ich przygniatać.

Alex nic nie powiedział na jej słowa. Dalej prowadził auto , lekko znużony drogą i zmęczeniem, opierając głowę o zgiętą rękę. Lizie chyba zrobiło się trochę głupio, a jednym z rozwiązań takiej atmosfery, było zrobienie z siebie wariatki, byle Spencer się trochę uśmiechnął.

— Nudzi mi się.

— To wyjdź — odparł niewzruszony, dodając gazu. Był przezabawny.

— Zagrajmy z zagadki.

Spojrzał na nią z lekką kpiną.

— Nie mam dziesięciu lat, blondyna.

— Nie narzekaj — mruknęła, odkładając konwalie na deskę rozdzielczą i zaplatając ręce na piersi — Ty pierwszy. Ten kto wygra, zadaje kolejną zagadkę.

— I tak wygram.

— Nie bądź taki pewny siebie, bo cię to kiedyś zgubi.

Dużo się ślini, zje wszystko, co ma na drodze i jest trochę głupi.

— Nie wierzę, że jesteś normalny — odparła, śmiejąc się melodyjnie.

Alex pomyślał przez chwilę, że dawno nie słyszał, aby Liza się aż tak pięknie i szczerze śmiała. Może robienie z siebie wariata nie było tylko zdolnością Lizy... A skoro poprawił jej humor taką głupotą, był w stanie wymyślić dziesięć podobnych idiotycznych zagadek, byle śmiała się tak zawsze.

— Zgaduj — prychnął, opierając lewe ramię na drzwiach, prowadząc auto jedną ręką.

Gdy się zastanawiała nad odpowiedzią, zmienił stacje w radiu, przeskakując na częstotliwościach. Zatrzymał się w pewnym momencie, gdy usłyszał Fleetwood Mac, które uwielbiał, a Liza nie wyglądała, jakby jej to przeszkadzało.

— Pies. — odparła pewnie, mimo że i tak ta odpowiedź wydawała jej się idiotyczna.

— Byłaś blisko — zacmokał brunet — Chodziło o Mike'a.

Popatrzyła na niego, nie do końca dowierzając. On natomiast obserwował uważnie drogę, a oczy przysłaniały mu okulary przeciwsłoneczne. Mogła się założyć, że w zewnętrznych kącikach pojawiły się zmarszczki, a on lekko się uśmiechał.

— Pozazdrościć mu takiego wspaniałego przyjaciela jak ty — prychnęła z kpiną, choć nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu.

— Lepszego już nie znajdzie.

— Wiesz, gdyby mnie ktoś tak określił, kazałabym, żeby spakował się z mojego życia w sekundę i wyszedł.

Alex tylko przytaknął, upijając łyk red bulla.

— Znowu ja zadaję zagadkę , tak? Bo wygrałem.

— Mhm.

Nawet się nie zastanawiał nad tym, co powie.

— Wygląda jak golden retriever, ma piskliwy głos, zwiewne kiecki i irytuje mnie, jak nikt inny na tym świecie. Jest to...?

Pakuj się, Alexander.

Zaśmiał się. Nie tak, jak kiedyś, gdy słyszała to pierwszy raz. Nie tak głośno i szczerze, ale zaśmiał się i znaczyło to dla niej i tak okropnie dużo.

Bo może Alex faktycznie był trochę... zimny. Nie, nie zimny, raczej chłodny. Ciężko było zobaczyć w nim słońce, tak jak w jego siostrze czy radość, jak u Mike'a. Przykre było to, że otaczał się na pozór szczęśliwymi ludźmi, a jako jedyny był pozbawiony tej sympatii i uśmiechu na co dzień.

— Co się tak patrzysz?

Zwrócił jej uwagę, gdy doskonale czuł na sobie jej spojrzenie. Liza była bardzo uważna i zauważała każdy szczegół. Gdy przypatrywała się tak dumnie uśmiechniętemu Spencerowi, gdyby ktoś ją spytał o jakikolwiek szczegół, mogłaby wymienić każdy bez wyjątku. Od niewielkich pieprzyków na policzkach, opalonej skórze, bliźnie na skroni, po niewielki garbek na nosie czy długie rzęsy dookoła szarych oczu.

Zabawne, że Alex mógłby zrobić to samo względem Lizy. Wymienić wszystko, a nawet i więcej co zauważył, gdy się uśmiechała. Robiła to częściej, a on miał więcej szans, by jej się przypatrzeć.

I tak zupełnie szczerze i w sekrecie... nie odmówił sobie ani jednej okazji, by na nią spojrzeć, gdy była szczęśliwa. Nie odwracał wzroku do momentu, aż poczuła na sobie jego spojrzenie. Ale to w sekrecie...

— Po prostu... Świat by się nie skończył, gdybyś się częściej uśmiechał.

— Może by się nie skończył, ale tego nie lubię.

— Uśmiechać? Każdy lubi się uśmiechać.

Zwłaszcza ty, Lizzy, nikt inny na świecie nie lubi się uśmiechać z przymusu tak, jak ty, laleczko.

— Wydajesz się mniej niemiły, jak się tak ładnie uśmiechasz — kontynuowała.

— To źle — odparł, bo nie chciał być mniej niemiły. Było mu dobrze tak, jak było. Po chwili jednak poczuł, jakby zrozumiał dalsze słowa i dodał z lekką nadzieją — Ale mówisz, że ładnie, tak?

— Każdy człowiek, gdy się uśmiecha, jest ładniejszy. Nie bierz tego tak do siebie.

Spojrzał na nią kątem oka, unosząc w ten specyficzny sposób kącik ust. Jakby był pewien swego.

— Mhm — jedyne, czym ją obdarzył. Dobrze wiedział, że uważała jego uśmiech za ładny. Inaczej nie patrzyłaby się na niego tak często.

Chyba był trochę zbyt pewny siebie.

— Słuchaj — kontynuował po chwili ciszy między nimi — Co do tych twoich życzeń...

— Przestań. Wyrzuć ten paragon, nie ma żadnych życzeń.

Chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu dzwoniący telefon. Zmarszczył brwi, spoglądając na wyświetlacz i z westchnieniem przyłożył komórkę do ucha.

— Halo... Musisz się od razu na mnie drzeć? Żyję. Skąd masz mieć pewność? Nie wiem, kuźwa, pomyśl — chwilę milczał, spoglądając na Lizę i przewracając oczami. Darling słyszała z boku krzyk w słuchawce — Goldie... Gold, mówię coś. Marigold — upomniał ją — Czy jestem sam? — spojrzał na Lizę, która pokazała palcem na usta, by nic nie mówił — Niezupełnie.

Darling była pewna, że gdy Marigold się dowie, domino się posypie. Dowie się Lori, potem Ethan, Lauren, Diana, na końcu Stassy. Zalałyby ją pytania, co się działo, gdzie byli, czemu nie wrócili na noc.

— Masz pozdrowienia. — prychnął, patrząc na Lizę.

— Skąd wie? — zapytała szeptem. Domino zaczęło się sypać.

— Domyśliła się — odparł. Darling nie wiedziała, czy to powód do uśmiechu czy raczej płaczu — Też chce cię wypatroszyć.

Była przeurocza.

— Zaraz rozładuje mi się telefon, Marigold. Być może. Nie, nie chcę mi się z tobą rozmawiać. Na razie.

Rozłączył się, gdy Marigold jeszcze coś krzyczała. Rzucił telefon na deskę rozdzielczą i od razu się wyprostował, opierając wygodniej głowę o oparcie.

— Coś się stało? Coś ważnego?

— Nie — dodał lekko — Powiedziała tylko, że mnie wypatroszy, poćwiartuje nożem do masła i rzuci mewom na plaży w Malibu. Lori krzyczała coś z tyłu, że jestem jebanym, nieodpowiedzialnym debilem i znowu zachowuję się jak dzieciak. Ale to nic ważnego. Codzienność.

— Uwielbiam je — skomentowała, wyobrażając sobie w głowie obraz dwóch zdenerwowanych dziewczyn pastwiących się nad Alexem.

— Wysiądziesz zaraz i to nie z własnej woli.

Była w tarapatach. Ale Alex w jeszcze większych. W każdym znaczeniu tych słów.

⋆𓃰⋆

Hotel Fairmont w San Francisco zapierał dech w piersi.

Na miejsce dojechali dopiero koło trzynastej, przez utrudnienia z korkami. Samo San Francisco wydawało się Lizie bardzo podobne do połączonego Los Angeles z Nowym Jorkiem. Zastanawiała się, czy w nocy miasto robi większe wrażenie, niż za dnia.

Podjechali pod wejście, a do samochodu od razu podszedł portier. Wydawało się, jakby po chwili zauważył, kto siedzi za kierownicą, a na usta mężczyzny w średnim wieku wkradł się szeroki uśmiech.

— Dawno cię tu nie widziałem — zaczął mężczyzna w średnim wieku, kłaniając się i ściskając dłoń Spencera.

— Dobrze cię widzieć, Jon — Alex się uśmiechnął, łapiąc mężczyznę za ramię. Jon od razu podbiegł do drugiej strony samochody, otwierając Lizie drzwi, jeszcze zanim sama chwyciła za klamkę. Również jej się ukłonił, a zdziwiona blondynka obdarzyła go szerokim uśmiechem — Jon, to Elizabeth.

— Przyjemność po mojej stronie — odparł, całując wierzch jej dłoni. — Nie spodziewałem się, że przyjedziesz tu z kimś, Alexander. Ale muszę przyznać... Czapki z głów.

Alex uśmiechnął się pod nosem, spuszczając wzrok na ziemię i wsadzając dłonie do kieszeni dżinsów. Sekundę później uniósł wzrok na Lizę, której puścił oczko.

— Jeśli mogę spytać, zostajecie na długo? — kontynuował Jon — Choć pogoda nie sprzyja... Nie pamiętam, kiedy było tu tak pochmurno, a co dopiero wczorajsza ulewa!

— Maksymalnie do wieczora, jeszcze dzisiaj wracamy — odpowiedział Spencer.

— Czyli mam rozumieć, że przyjechaliście na samą aukcję?

Liza zmarszczyła brwi i mimo że z uśmiechem, to skrzywiła się w stronę Alexa. Zanim zdążyła odpowiedzieć, on rzucił:

— Kwestia do przemyślenia.

— Widziałem te obrazy, gdy je wnosili do środka... Zdradzę wam w sekrecie, że warto zajrzeć.

— Pomyślimy, Jon — skwitował Alex, wyciągając kluczyki ze stacyjki — Mógłbyś się nim zająć? — zapytał, spoglądając na swój samochód.

— Uwielbiam go parkować — odparł radośnie, widocznie podekscytowany — Nie ma problemu. Jeśli będę mógł wam w czymś pomóc, jestem do waszej dyspozycji.

— Dziękujemy — odparła Liza, wyprzedzając Spencera. Zgarnęła z siedzenia torebkę, w której miała najbardziej przydatne rzeczy i okrążyła samochód, stając koło Alexa — Idziemy?

Widział, że chyba była na niego zła. Nie ma się co dziwić - Liza nie lubiła brać udziału w czymś, o czym nie ma pojęcia. Nie lubiła, jak sprawy działy się za jej plecami. A za każdym razem było tak samo.

Wyciągnął w jej stronę przedramię, które chwyciła i równym krokiem ruszyli do lobby. Mimo że była zła, przez moment poczuła się jak w Pretty Woman. Alex poczuł przez koszulę zimno dłoni Lizzy, a jednocześnie jakiś żar, który wylewał się z jej palców, gdy dotknęła ręki chłopaka.

Hotel był naprawdę okazały i chociażby jedna doba w pokoju musiała kosztować majątek. Nie zdziwiła się, gdy hol powitał ją zdobionymi sztukateriami, żyrandolami czy marmurowymi kolumnami. Beż i ciemny brąz sprawiał, że hotel wydawał się przytulniejszy, mimo że był ogromny.

Pani w recepcji wyglądała dość sympatycznie. Gdy Alex się przedstawił, a ona wydała kartę do apartamentu Tony'ego Bennetta, który z tego co się dowiedziała... za każdym razem należał do ojca Alexa, Daniela Spencera.

Recepcjonistka odprawiła go uśmiechem i jednym zdaniem, wypowiedzianym nieco ciszej:

— Rozumiem Pana sytuację, ale myślę, że przez zakłócany przez pana Robinsa porządek i spokój będziemy musieli naliczyć dodatkowe opłaty.

Spencer skinął głową, Liza ponownie chwyciła go za przedramię i udali się do windy.

— Mogę o coś zapytać? — zapytała, patrząc na drzwi, które powinny otworzyć się dopiero na dwudziestym drugim piętrze.

— Możesz.

— A odpowiesz mi?

— Zależy od pytania.

— Myślisz, że jest z nim bardzo źle? — zaczęła, choć niemal momentalnie poczuła, jak Alex się spiął — To znaczy... czy nie boisz się widoku, jaki może nas zastać?

Długo stał i patrzył jedynie na marmur, wypełniający windę i lustro przed sobą. Może się zastanawiał nad odpowiedzią, a może tej odpowiedzi w ogóle nie znał. Już miała wrażenie, że nie odpowie. W końcu zdążyli przejechać wszystkie piętra, zanim on chociażby westchnie. Odezwał się dopiero na dwudziestym poziomie:

— Mówiłem ci, Liza... Nie pozwolę, żeby się stoczył tak, jak ja. Choćby był tam pijany, naćpany, zaryczany czy, kurwa, szczęśliwy wokół obcych panienek, to nie pozwolę mu się stoczyć. Mimo wszystko.

Może był chłodny, ale nic nie równało się z tym, jak wiele potrafił zrobić dla przyjaciół. Nie straszne mu było to wszystko, ale najbardziej obawiał się, że Mike będzie tam zapłakany... Wiadomo, że na pewno Stassy miała wpływ na jego wyjazd, ale Alex nigdy nie widział, by Mike płakał. Przez tyle lat nie uronił chociażby jednej łzy przy Spencerze. Tego się bał... tego, że ten moment może w końcu nadszedł.

Bo Mike Robins nie płakał. Zupełnie tak, jak Liza.

— A co do tej aukcji — kontynuował — W każdy pierwszy poniedziałek października od wielu lat organizowana jest aukcja charytatywna. Sprzedawane są obrazy lokalnych artystów. Kiedyś moja mama szalała na tym punkcie i co roku przywoziła do domu nowy obraz. Teraz ja jej to miałem załatwić, bo nie jest w stanie tu przyjechać. Jeśli będziesz chciała, a Mike będzie na tyle żywotny, to możemy zejść na dół, do Złotej Sali i to załatwić. Jeśli nie, to przyjadę tu któregoś dnia sam i to ogarnę.

Gdy kończył, drzwi windy się otworzyły, ukazując piękne i długie korytarze z ozdobnymi dywanami.

— W porządku, ale mam jedno pytanie... — dodała, zmierzając z Alexem pod drzwi głównego apartamentu na tym piętrze — Masz na to wszystko pieniądze? W sensie, chryste, w życiu bym nie pomyślała, że będę w takim hotelu, a co dopiero aukcja. No i nie szczyścisz się tymi pieniędzmi, więc tym bardziej nie wiem co myśleć, bo mnie pewnie nie byłoby stać na chociażby wodę z recepcji.

Alex zaśmiał się, a ludzie, których mijali, spojrzeli się na nich z uśmiechem.

— Mówiłem ci to tyle razy, ale powtórzę — zaczął, spoglądając jej prosto w oczy, by dobrze zrozumiała — Musisz mnie uważnie posłuchać, dobra? — Liza przytaknęła — Baron narkotykowy na wszystko ma pieniądze.

Stała wryta przez moment, jakby nic do niej nie docierało. Gdy się otrząsnęła, Alex szedł kilka kroków przed nią, spoglądając się na nią przez ramię z szerokim uśmiechem.

— Nie cierpię cię — prychnęła, doganiając go.

— Odważne słowa jak na to, że mam wtyki u niebezpiecznych ludzi — kontynuował i dalej nakręcał swoją gadkę, trochę kpiąc z Lizy — Wejdziesz tam pierwsza? — dodał, trzymając kartę do pokoju w dłoni.

— Ojej, baron wystraszył się tego, co może tam zastać? Może spytaj swoich niebezpiecznych ludzi, czy cię w tym nie wyręczą, co? — odparła, przechylając głowę w bok i uważnie spoglądając Alexowi w oczy. Dostrzegła, jak się napiął, mięsień w żuchwie zadrżał, a on przełknął ślinę.

— Nie cierpię cię.

— Jak miło to słyszeć — dodała, chwytając się na serce — I słyszę też Pitbulla zza drzwi, więc nie może być źle.

Zamek w drzwiach się otworzył, a ich oczom ukazał się nie kto inny, jak Mike Robins w całej swojej okazałości. Miał na sobie bokserki w żółte kaczuszki, skarpetki do połowy łydki, a od pasa w górę był nagi. Włosy rozwiewały mu się na każdą stronę, a on bez jakichkolwiek skrupułów tańczył i śpiewał na stole. Przez głośną muzykę, nawet nie usłyszał, jak ktoś wszedł do środka.

I know you want me — gestykulował dłońmi, wykrzykując słowa piosenki Pitbulla — You know I want ya...I know you want meeeee! You know I want ya...

Liza jak i Alex stali jak wryci. Nie mieli pojęcia co się dzieje, w jakim uniwersum się znaleźli, ani co na kanapie robią dwie dziewczyny, leżące koło jakiegoś chłopaka. Alex mu się przypatrzył i wyglądał jak Fezco, ale co do tego nie miał pewności.

— Widzisz to co ja? — spytała Liza, nie spoglądając na Spencera i uważnie przyglądając się tańczącemu Mike'owi.

— Niestety, chyba tak.

— Cholera, jaki on ma wyćwiczony brzuch. Nie wyglądał na takiego.

Alex oderwał od niego wzrok, patrząc na blondynkę z boku. Zastanawiał się, jakie procesy myślowe musiały zajść w jej głowie, by w tej sytuacji jedynym, na czym się skupiła, był jego brzuch.

Powiedzieć, że Alex był zdenerwowany było błędem. On był po prostu wkurwiony, jak nigdy wcześniej. Odetchnął, a gdy namierzył wzrokiem wieżę, z której leciała muzyka, od razu ją wyłączył. Mike się oburzył, chyba myśląc, że zabrakło prądu, ale jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył swojego przyjaciela.

— Ty się kurwa ubierz — rzucił w stronę Fezco ubrania — Wy — wskazał na dwie dziewczyny na kanapie — wynocha i nie pokazujcie mi się na oczy, bo się wkurwię. A ty — spojrzał na Mike'a na stole — Masz godzinę, żeby doprowadzić się do porządku. Inaczej jadę bez ciebie, a do Los Angeles wrócisz pieszo i mnie to nawet nie obchodzi.

Zaskoczony Mike zszedł ze stołu, próbując coś z siebie wydusić. Błądził wzrokiem między Lizą, stojącą przy drzwiach, a Alexem, który krążył nerwowo po apartamencie i próbował zebrać porozrzucane życie Mike'a.

— Alex, ja... — wydusił z siebie, ale nawet nie wiedział co powiedzieć. Alex od razu mu przerwał.

— Nic, kurwa, nie mów, rozumiesz? — prychnął Alex, siadając bezsilnie na podłokietniku kanapy — Po prostu nic. Nie obchodzi mnie dlaczego tu przyjechałeś, nie obchodzi mnie czemu nikomu nic nie powiedziałeś i nie obchodzi mnie, jak i po co szlajałeś się po klubach i barach. Mam to w dupie, rozumiesz? Nie obchodzi mnie to — wyrzucał w jego stronę, a Liza tylko słuchała, jak staje się coraz bardziej oschły z każdym kolejnym słowem — Ale ciebie powinno obchodzić to, że Stassy pewnie czeka na ciebie w domu i się, do kurwy, martwi, bo nie dałeś żadnego znaku życia o sobie, rozumiesz? To cię powinno obchodzić, ale za to ty masz to w dupie, bo liczyła się wycieczka do wielkiego miasta i zjaranie się z jakimiś laskami.

— Nie jarałem, tylko...

— Śmierdzi tu ziołem bardziej, niż w akademikach, Robins. Kogo jak kogo, ale chociaż mnie możesz, kurwa, nie okłamywać — kontynuował. Przez moment Liza poczuła, jakby Alex był dla Mike'a ojcem, mimo że był młodszy. Miała wrażenie, że to nie pierwsza taka sytuacja... — Masz godzinę, Mike — dodał Spencer, nieco ciszej i obojętniej — Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, ale masz się doprowadzić do porządku.

Po tych słowach Alex wyszedł z pokoju, mijając Lizę i nawet na nią nie spoglądając. Zaraz za nim wyszły dwie dziewczyny, które ubierały się w biegu i Fezco, zupełnie nieświadomy tego, co się dzieje.

W pokoju został jedynie Mike i Liza, sami, we dwoje, gdy świat zaczął się palić przez Alexa.

Najgorsze dla Mike'a były słowa, że kogoś nie obchodzi. Że jest komuś obojętny. A Alex, doskonale znając przyjaciela, wiedział co działa na niego jak kubeł zimnej wody. Niemal od razu powrócił do normalności, otrząsając się i powoli zdając sobie sprawę, w jakiej znalazł się sytuacji.

Liza spojrzała na ciemną, drewnianą podłogę, gdzie wszędzie leżały puste butelki po opróżnionym barku. Gdzieniegdzie zauważyła niedopalone papierosy i potłuczone wazony czy szklanki. Jeśli tak wyglądał obraz nędzy i rozpaczy, to Mike i ten apartament idealnie się w niego dopasowali.

— Nie zdradziłem jej, Liza.

Wydusił z siebie kilka słów, gdy spojrzał na nią z takim smutkiem w oczach, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziała. Zastanawiała się tylko, czy to przez wyrzuty sumienia, czy słowa, które usłyszał od własnego i najbliższego przyjaciela.

— Nawet jeśli, to nawet tego nie pamiętasz — westchnęła, zbierając z podłogi pojedyncze przedmioty, by się o nie nikt nie potknął — Ogarnij się, Mike, bo nie chcę znowu słuchać krzyków Spencera. Jeśli ty to uwielbiasz, to proszę bardzo, ale chociaż mi tego oszczędź, bo serce mi się kraja, jak patrzę na waszą dwójkę.

— Przepraszam.

— Jedyną osobą, jaką powinieneś przepraszać, jest Alex. Nikogo innego, tylko Alexa.

Pierwszy raz to Liza miała w dłoniach cały świat Mike, ale i Alexa. Miała wrażenie, jakby te ich wspólne światy wisiały na włosku i wręcz krzyczały, by je ratować.

A Lizie, mimo że było ciężko już z własnym światem... zaczynało być coraz gorzej ze świadomością, że teraz tylko ona może to jako tako uratować. Z drugiej strony uważała, że to trochę nie w porządku ze strony Alexa, że uciekł i zostawił ją samą z tym wszystkim... Choć mogła również wyjść, ale wiadomo było, że nie opuści Mike'a i pomoże mu, jak tylko może.

Świat roztrzaskałby się na pół, gdyby Alex i Mike rozeszli się w swoje strony.

Jeden roztrzaskany świat ciągnie za sobą na dno kolejne małe światki. Aż nie zostaje po nich nawet wspomnienie.

⋆𓃰⋆

— Zimna — pisnął Mike, wchodząc do wanny pełnej wody. Liza chwilę wcześniej przygotowała mu kąpiel w chłodnej wodzie, by szybciej doprowadził się do normalności.

Wzięła go pod rękę, bo bała się, że roztrzaska sobie głowę o umywalkę, jeśli upadnie. Wydarzyło się już zbyt wiele złego, by na koniec Mike skończył z krwotokiem.

— W ciepłej nie wytrzeźwiejesz — odparła, gdy chłopak usiadł w wannie. W ogóle się jej nie wstydził, a mimo wszystko Liza miała wrażenie, jakby był jej poniekąd wdzięczny, że go nie zostawiła z tym samego.

Wyszła z marmurowej łazienki i próbowała znaleźć w bałaganie jakieś ubrania Mike'a, które były porozrzucane po całym apartamencie. Gdzieś w kącie znalazła ładowarkę, do której podłączyła swój telefon, a gdy się włączył, od razu ukazał na wyświetlaczu dziesiątki nieodebranych połączeń i wiadomości. Nie miała wtedy siły, by je przeglądać, dlatego skupiła się na Mike'u.

Wróciła do łazienki, a Robins siedział tam skulony, zgrzytając zębami.

— Chyba dostałem hipotermii.

— Lepsza hipotermia, niż pięść Alexa na nosie — dodała, układając ręczniki na umywalce.

— Udał ci się ten żart — odparł — Lizzy, jak wy mnie tu w ogóle znaleźliście?

Westchnęła, siadając na blacie umywalki.

— Szczerze? Wyciągnął mnie z domu, bo powiedział, że widział wyciągi z konta bankowego w San Francisco. A ty tą kartę podobno miałeś. Zepsuł nam się samochód po drodze, spędziliśmy noc na jakimś ładnym zadupiu, a teraz... teraz jest trochę wkurwiony, ale mu przejdzie.

— To chyba nigdy nie widziałaś wkurwionego Alexa — zaśmiał się — To, co było przed chwilą nie było nawet złością. Jak się wkurwi, to świat rozłamuje się na pół. Widziałem to raz w życiu i ledwo przeżyłem — zaśmiał się.

Uniosła kącik ust, choć nie było jej do śmiechu.

— Mike, słuchaj... Dobra, prosto z mostu — westchnęła, jakby do siebie, by dodać sobie sił — Alex jest dla ciebie jak brat, wyciąga cię z całego gówna, w które się co chwilę pakujesz, potrafi jechać po ciebie tyle kilometrów, byle życie ci się nie posypało do końca. Ratuje ci dupę za każdym razem, gdy sam kopiesz pod sobą dołek, a tobie i tak nie jest wstyd go tak traktować, Mike. Nie wiem, czy zdradziłeś Stassy czy nie, ale jeśli dalej będziesz się tak zachowywać, to stracisz nie tyle co moją siostrę, co Spencera. A mam wrażenie, że ta strata bardziej by cię zabolała.

Patrzył na nią wielkimi, brązowymi oczami, mrugając co chwilę. Liza znała ten sposób... mrugając, jest mniejsza szansa, że się rozpłacze. A Mike najwyraźniej miał wielką ochotę, by się tam po prostu rozpłakać.

— Nie będę cię pouczać, bo nie o to chodzi. Chcę tylko, żebyś zrozumiał, że naprawdę wiele dla niego znaczysz i to widać na pierwszy rzut oka. Rzadko kiedy spotyka się taką dwójkę przyjaciół, jak wy — dodała, a jej oczy były trochę bardziej pogodne — Ale nawet ja to widzę, że coś między wami się nie zazębia... ten mechanizm trochę szwankuje. Nie wiem czemu ani co takiego się stało, ale chyba od kolacji u Diany jest troszkę inaczej...

— Ale nic się wtedy nie wydarzyło. Przynajmniej nic sobie nie przypominam — dodał, marszcząc brwi i szukając w pamięci czegoś, co mogło wtedy się popsuć.

— I ty i ja wiemy, że Alex nie wylewa emocji na zewnątrz. I to jest w porządku, dopóki mamy tą świadomość. Ale zauważyłam, że moment, kiedy powiedzieliście, że macie datę ślubu był najboleśniejszy. W sensie, oczywiście, siedział dalej przy stole i pogratulował, ale miałam wrażenie, jakby coś się w nim zapadło, wiesz? Może było mu przykro, że nie wiedział wcześniej albo...

— No tak — wtrącił Mike, jakby go olśniło — Kurwa, no tak. Faktycznie. Zawsze było tak, że najpierw o wszystkim dowiadywał się Alex. Poznałem Stassy, Alex wiedział pierwszy. Chciałem jej się oświadczyć, Alex wiedział pierwszy. A nie powiedziałem mu jako pierwszemu o tej dacie ślubu.

Lizie nieco ulżyło na sercu, że Mike miał chociaż małą świadomość tego, co się wydarzyło.

— Więc po prostu mam wrażenie, że... Że on stawia cię na pierwszym miejscu, ale ty nie robisz tego samego dla niego. A nie powinno tak być, prawda?

Wyszła z łazienki, szukając w sypialni swojej torebki, która gdzieś tam musiała leżeć. Pokój znajdował się na końcu korytarza po lewo, a po prawo... po prawo był salon, gdzie na kanapie siedział Alex. Liza nie miała pojęcia, że Alex słyszał wszystko to, co powiedziała o nim w łazience.

Gdy chciała wrócić do Mike'a, by pomóc mu wyjść z wanny, usłyszała cichy szloch. Następnie odkręcaną wodę, która stłumiła dźwięk. A gdy stanęła w progu łazienki zauważyła, że on nie szlochał.

On nawet nie płakał. Mike Robins zalewał się własnymi łzami.

⋆𓃰⋆

wiem, że trochę nuda, ale takie rozdziały bez typowo Lizy i Alexa też są potrzebne. zwłaszcza te z Mike'm <3

gdyby nie wy, to nie ja

#MiastoAniołówALV na twitterze

miasto aniołów,

A.L.V


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top