rozdział 12: konwalie

bonjour, jak zwykle puśćcie sobie jakąś fajną muzyczkę do czytania (The Weeknd i Lana del Rey wskazani ;)) miłego czytania, aniołki

⋆ ⋆ ⋆ 𓃰⋆ ⋆ ⋆

Zanim Spencer się spostrzegł, jego życie powoli zaczynało pachnieć konwaliami.

Czuł migdały... jej usta, jaśmin... j e j usta, konwalie... J E J usta.

Tak w zasadzie, nawet nie wiedział co ma zrobić. Alex bardzo rzadko nie wiedział, bo wszystko potrafił sprytnie przewidzieć. I mimo że to on ją pocałował miał wrażenie, że to Liza bardziej tego chciała.

Nie odepchnęła go, a on nie odsunął się chociażby na milimetr.

Przez tą krótką chwilę, będąc na tyle blisko siebie, czuli się jak jedność.

Usta przy ustach, serce przy sercu, dłoń przy dłoni. Tak, jakby

znali się całe życie, znali każdy skradziony pocałunek i każde bicie serca tej drugiej osoby.

Liza błagała w myślach, by chłopak się od niej odsunął. Błagała o jakikolwiek krok z jego strony, ponieważ doskonale wiedziała, że była wtedy bezsilna i nigdy... nigdy z własnej woli nie miałaby tyle odwagi, by go odepchnąć. By powiedzieć mu nie.

Nie przypominała sobie, by wcześniej chociaż pomyślała o czymś podobnym. Alex był Alexem, chłopakiem, którego poznała na pomoście, chłopakiem, który był przyjacielem. Był po prostu Spencerem i uważała, że na tym powinno się zakończyć.

Na byciu tylko Spencerem i tylko Darling. Osobno. A jakby nie patrzeć, pocałunek trochę skomplikował.

Może wcześniej o tym nie myślała, ani nie marzyła, ale wtedy... przez chwilę poczuła się taka wolna. Lekka. Jakby nic jej nie ograniczało.

I zapragnęła by to trwało trochę dłużej, niż powinno.

Ale dla Alexa... dla niego to był koszmar.

Bo jakkolwiek starał się znaleźć w tym cokolwiek dobrego, zwyczajnie nie potrafił. Nie wiedział, czy to przez fakt, że to był pożegnalny pocałunek - w końcu finał tej relacji był oczywisty, bo Liza niedługo wróci do Francji. Jednak było coś jeszcze gorszego.

Zabijała go myśl, że tym pocałunkiem rozpoczął wojnę zarówno w swojej głowie, jak i Darling. Że od tego momentu coś się między nimi skończy, a oni nie mogą pozwolić, by powstało coś nowego.

A tym bardziej zabijał go fakt, że prawdopodobnie straci tym nie tylko to, czego nie mogą mieć. Ale straci wszystko to, co mu zostało. A miał już naprawdę niewiele.

Alex Spencer lata temu podpisał na siebie wyrok. Stracił wszystko. I zdawać by się mogło, że tym pocałunkiem Liza nieświadomie podpisała identyczny na siebie. Albo i gorszy.

Ponieważ stracili więcej, niż kiedykolwiek mieli.

Kilkanaście dni wcześniej marzyła i błagała w myślach, by brunet chociażby na nią spojrzał, tymi swoimi szarymi oczami. Na urodzinach Mike'a czekała tylko na moment, aż się do niej odezwie; aż powie, że szkoda, że Liza nie ma na sobie sukienki, skoro tak ją w nich lubił; czekała aż na moment zapomną o tym, co działo się na imprezie, jak się skończyło, jak Alex się zachowywał... Aż po prostu na moment będzie Alexem, którego Liza lubiła.

Marzyła, żeby chociaż na nią spojrzał. A teraz ją pocałował.

- Nie powinnam.

Gdy się od niego oderwała i lekko popchnęła do tyłu, by uciec od niego chociaż w takim stopniu, wypowiedziała zaledwie jedno zdanie.

Wielka szkoda, że Alex po wszystkim zasłużył tylko na dwa słowa i ucieczkę.

Od razu od niej odszedł na odległość kilku kroków, napotykając za plecami filar podtrzymujący dach na ganku. Zderzył się z białym drewnem, przełknął niezauważalnie ślinę i zwiesił wzrok na deski parkietu, z którego schodził lakier.

Lizzy stała niepewnie pod ścianą, mając wielką ochotę zniknąć i nigdy nie powrócić. Wiedziała, że popełniła ogromny błąd.

- Oboje nie powinniśmy.

Liza zasłużyła na trzy słowa ze strony Alexa.

Chwilę wpatrywała się w swoje buty i unosząc wzrok zauważyła, że chłopak bawi się sygnetem na swoim palcu. Zupełnie tak, jak robiła to Liza z obrączką z perłą.

Nie zdążyła długo przypatrzeć się dłoniom Alexa, ponieważ jak na zbawienie usłyszała głos Charlotte Collier, dochodzący z środka.

- Lilibeth! Alex! Przygotowaliśmy kolację!

Gdy Liza w końcu spojrzała na Spencera, on prędko odwrócił od niej wzrok.

- Idź. Ja zaraz przyjdę.

- Jest chłodno. - odparła, zauważając tors chłopaka, pokryty jedynie przemoczoną, białą koszulką.

- Mówię, że zaraz przyjdę.

Natychmiast stał się innym człowiekiem. Nie tym, który spełnił marzenie chwilę wcześniej, a tym, którego głos rozbijał swoją ostrością, a zarazem obojętnością każde szklane serce.

A tak się składało, że serce Lizy było porównywalnie kruche do szkła. Było z porcelany, która kruszyła się za każdym razem, gdy Alex ją tak traktował.

Oderwała się od ściany, powoli odwracając do witrażowych drzwi za ramieniem. Przez moment Liza chciała zostać chwilę dłużej i powiedzieć, że może jednak powinna. Skoro oboje (raczej) tego chcieli, to może wcale nie powinni uważać tego za błąd. Ale usłyszała za plecami:

- Nie przejmuj się, blondyna. To nic nie znaczyło.

Uważał, że konwalie gniły.

I mimo że chciała się przekonać do tego, co powiedział, nie potrafiła. Dla niego to nie było nic ważnego.

Ale dla niej przez moment znaczyło więcej, niż kiedykolwiek powinno.

⋆ ⋆ ⋆ 𓃰⋆ ⋆ ⋆

Kolacja z Charlotte i Tuckiem mijała im zadziwiająco powoli.

Co prawda, staruszkowie widząc jak Liza i Alex niepewnie spoglądają w talerze i niewiele się do siebie odzywają, nie naciskali. Pewnie nie mieli pojęcia, jak wiele wydarzyło się moment wcześniej na ich tarasie i jak wiele to zmieniło między młodszymi gośćmi. A nawet zniszczyło.

Opowiadali mniej więcej o tym, czym zajmowali się przed emeryturą i jak im się mieszka w Charmington. Lottie była witrażystką (co wyjaśniały zdobione szyby w drzwiach) a na starośc zagłębiła się w ogrodnictwo. Tuck natomiast pracował w młynie nieopodal, który należał do ojca Lottie, a po czterdziestce zajął naprawą samochodów z jego młodości. Teraz niektóre klasyki, które wyjeżdżały z jego warsztatu były warte małą fortunę.

- Miałem niewiele, ale starałem się, by dać Lottie wszystko, czego mogłaby zapragnąć - zaczął, spoglądając na kobietę u końca stołu - Arystokratka.

Na jego słowa Charlotte lekko się uśmiechnęła. Zauważyła, że Lilibeth i Alex niewiele rozumieją, więc postanowiła coś wyjaśnić.

- Wierzycie w przeznaczenie?

Spytała, przełykając łyk wina. Bawiła się kieliszkiem, czekając na odpowiedź młodych.

- Przeznaczenie? - powtórzyła Liza, choć doskonale znała swoje zdanie na ten temat.

- Los zapisany w gwiazdach - kontynuowała - To, że wszystko ma swój początek i swój koniec, że nieważne jakim jest się człowiekiem, to coś na ciebie czeka...

Liza patrzyła z delikatnym uśmiechem na Lottie, która opowiadała o tym z taką lekkością. Przerwał jej dopiero Alexander, prychając pod nosem.

- Tłumaczenie głupców - stwierdził, wybijając z rytmu każdego przy stole.

Tuck siedział cicho, przyglądając się uważnie rozmowie, zaraz dołączyła do niego Lottie. Liza, jak zwykle, nie rozumiała, czemu chłopak musi mieć tak negatywny stosunek do wszystkiego. Od razu się oburzyła.

- Głupców? Twierdzisz, że wiara w to, że coś na ciebie czeka to myślenie głupców? - Spencer siedział nonszalancko na wiklinowym fotelu, w ogóle nie przejmując się słowami blondynki - Boże, czemu musisz myśleć tak prosto.

- Prosto - powtórzył z kpiną, układając dłonie na podłokietnikach - Prostym jest przekonanie, że zawsze coś na ciebie czeka. Że ci u góry mają na ciebie jakiś pomysł, bo uwaga, ale cię zaskoczę. Nie mają.

Tuck westchnął głośno, widząc, jak zacięcie rozmawiają. Czuł, że coś było nie tak i zachowują się zupełnie inaczej, niż na początku.

Coś wisiało w powietrzu, a tą rozmową rzucali w siebie słowami, których nie mieli odwagi wypowiedzieć wprost.

- Wszystko zależy od ciebie, nie od jakiegoś przeznaczenia czy gwiazd, a ty nie bierzesz pod uwagę żadnych przeszkód. Nie uznajesz potknięć i błędów, bo "skoro się to wydarzyło, to tak miało być" - kontynuował Alex - Gównoprawda, a nie przeznaczenie.

- Nie możesz choć raz zobaczyć w czymś tej dobrej strony? To aż takie ciężkie, co? - dogryzła mu Liza - W porządku, nie wszystko jest idealne, ale też nie wszystko z góry musi być paskudne. Nie wszystko się uda, nie wszystko będzie dobrze, ale tak już jest. W drodze do każdej dobrej rzeczy znajdą się te złe, a do tej złej - te pozytywne.

- Optymistka.

- Pesymista.

- Realista - poprawił ją.

- Gdybyś nim był, nie dążyłbyś do czegoś z zamkniętymi oczami uważając, że na pewno ci się uda. W końcu przeznaczenie ci w tym nie pomoże, prawda?

Mówiła o boksie. O jego boksie. Jedynym, co jeszcze zostało mu pozytywnego na tej ziemi.

Nie odpowiadał jej przez dłuższą chwilę, spoglądając tylko na zmęczoną twarz dziewczyny. Widział na niej, że ten pocałunek nic dla niej nie znaczył. Inaczej nie byłaby dla niego tak oschła.

- Jeśli do czegoś dążysz, robisz to samemu - odparł gorzko - Nie za sprawą innych ludzi, losu czy przeznaczenia. Samemu się na to pracuje, samemu się to osiąga. A nie każdy zasługuje na dobry los narzucony z góry, Liza.

- Nie każdy uważa się za dobrego, więc jak może myśleć, że zasługuje na coś równie odpowiedniego?

Mówiła o nim. O tym, który uważał, że jest stracony. O tym, który nie zasługiwał na dobry los.

- Nie każdego złego człowieka da się uratować. - dodał.

- I nie każdy dobry człowiek chce pomóc. - dokończyła.

Zapadła cisza. Patrzyli tylko na siebie, rzucając cichymi gromami w swoje strony. Tak, jakby byli zbyt dumni by przyznać, że są wściekli na tą drugą osobę. Za to, że doszło do tego pocałunku. I za to, ile przez niego stracili.

- Już w porządku - przerwała im Charlotte, zauważając, że jeszcze chwila, a się rozszarpią - Spytałam o przeznaczenie, bo chciałam wam wyjaśnić o co chodzi z arystokratką, ale skoro wolicie się przekrzykiwać, to chyba nie mam siły wam przeszkadzać.

Liza przewróciła oczami, z ulgą spoglądając na kobietę. Uśmiechnęła się do niej delikatnie.

- Dobrze, Lottie opowiadaj. Skończyliśmy. - dodała, patrząc przez moment na Alexa. Niesamowite, jak potrafili być dla siebie oschli moment po pocałunku. To nie powinno tak działać.

- Historia o arystokratce i biedaku - wtrącił milczący Tuck. Niemal się nie odzywał, cicho przypatrując Lilibeth i Alexowi.

Dostrzegł to, na co oni specjalnie zamykali oczy.

- Nie przesadzaj - odparła zbulwersowana staruszka, choć wcale nie wyglądała na złą - Zatem od początku. Mój ojciec wierzył w przeznaczenie i nie, Alex... - spojrzała na chłopaka - nie był głupcem. Był marzycielem.

Spencer prychnął pod nosem.

- No oczywiście.

- On zawsze jest taki niemiły? - zapytała Lottie, szukając w Lizzy odpowiedzi. Ta tylko uniosła brwi i ze zrezygnowaniem odparła:

- Zawsze. No świr - zaczęła - nie zwracaj uwagi. Ja cię chętnie posłucham.

- No dobrze. Mój ojciec pochodził z rodziny kolonistów. Mój dziadek, pradziadek i przodkowie zbijali fortunę na plantacjach i zatrudnianiu niewolników. Okropieństwo - wtrąciła - Ale co ważne, tata to zakończył. Poślubił moją matkę, urodziły mu się dwie córki i postanowił, że znajdzie dla nas najpiękniejsze miejsce na ziemi.

W jakimś stopniu Liza poczuła, że ta historia dotknie ją bardziej, niż powinna. Ojciec, który chciał dać swoim córkom cały świat...

- Moja matka była okropną osobą. Liczyły się tylko pieniądze, status i dom. Miałyśmy być z moją siostrą takie, by przynosić rodzinie dumę, nigdy wstyd.

- Musisz dodać, że moja teściowa - wtrącił Tuck - gardziła gorszymi od siebie.

- Do tego zmierzam - uśmiechnęła się do męża, zapatrując w świecę na stole - Ojciec szukał miejsca idealnego na ziemi, a matka robiła wszystko, by go odwieść od tego pomysłu. Podróżowaliśmy w różne miejsca, bo mieliśmy na to pieniądze, ale tacie nigdzie nie było... dobrze. Nigdzie nie czuł, że to właśnie to miejsce. Dopóki nie znalazł listów jednego z niewolników. Mój prapradziadek miał ich mnóstwo, a każdy list zachowywał w gabinecie naszego rodzinnego domu. Zmarł, a mój ojciec buszował w biurku. I odnalazł lokalizację miejsca, które podobno było rajem na ziemi.

Alex pierwszy raz podczas kolacji oderwał wzrok od Lizy, ponieważ na niego nie patrzyła. Był w nią wpatrzony bez końca, ale historia Lottie na tyle go zaciekawiła, że aż zapytał:

- I co? Co dalej?

- Moja kochana mama jasno stwierdziła, że oszalał. Zaplanował podróż z Bostonu przez cały kraj. Był tak zaangażowany w szukanie tego miejsca, że był gotów odejść od mojej matki, byle nic go nie zatrzymywało. I tak się stało. Zabrał mnie i moją siostrę w podróż do Kalifornii, gdzie według listu, znajdowało się Samotne Miasteczko.

- Charmington.

- Charmington - powtórzyła, a w głosie miała pewien sentyment - Przyjechaliśmy tutaj na wakacje, by zastanowić się, czy to na pewno to miejsce. Czy właśnie tego ojciec szukał przez całe życie.

- Okazało się, że faktycznie Charmington było jego bezpieczną przystanią, ale nie przewidział faktu, że jego córka ma adoratora i nieco sprawy się pokomplikowały - wtrącił Tuck.

- Adoratora? Zbywałeś mnie przez całe wakacje, choć się za tobą uganiałam! I przezywałeś mnie Arystokratka, dobrze wiedząc, że tego nienawidzę.

- Moje marzenia wykraczały poza moje możliwości - odpowiedział ciszej - Żaden zły biedak nie dostaje szansy, by poznać dziewczynę z dobrego domu. A tym bardziej się z nią ożenić.

- Widocznie nie byłeś złym biedakiem - dogryzła, a Tuck posłał jej ciepły uśmiech.

- Teściowa uważała inaczej.

Lottie spojrzała tylko na swojego męża, przewracając oczami.

- W każdym razie... Mój tata kupił młyn przy rzece wypływającej z jeziora i tak się złożyło, że jako kierownika zatrudnił ojca mojego męża. Tucker często przychodził pomóc mojemu teściowi, a ojciec dawał mu jakieś drobniaki, bo go niesamowicie lubił.

- Nienawidził mnie. Wypadłem przez okno do rzeki, a on tylko spytał, czy umiem pływać.

- Przesadzasz - prychnęła - W każdym razie nie chodzi o naszą historię miłosną...

- Choć jest piękna - dodała Liza.

- Jest piękna - pokiwała głową Lottie - ale bardziej liczy się to, jak przeznaczenie wpłynęło na mojego ojca. Postawił sobie za cel coś, co wydawało się niemożliwe. Cudem znalazł list, cudem odnalazł w Kalifornii małe miasteczko zwane Charmington.

- Zwykle mówił, że... - zaczął Tuck, a Lottie dokończyła:

- Że znalazł bezpieczną przystań... Samotne Miasteczko daleko od wszystkich kłopotów.

- Piękne - stwierdziła Liza - Wciąż nie wierzysz w przeznaczenie? - Spojrzała na Alexa, a ten bez chwili zastanowienia odpowiedział:

- Mówiłem. Był po prostu szczęściarzem, który tłumaczył swoje osiągnięcia przeznaczeniem. Powtórzę jeszcze raz. Przeznaczenie. Nie. Istnieje. Ludzi nie mogą spotykać tylko dobre rzeczy.

- Ale właśnie o to chodzi! Przeznaczenie to wszystko to, co jest zapisane w gwiazdach, dobre i złe rzeczy! Chodzi o przesądzony odgórnie los, nie zawsze dobry, czego nie rozumiesz? - prychnęła zirytowana Liza. Nie rozumiała, jak mógł być taki zamknięty na cokolwiek, co pomagało z góry.

Pierwszy raz rozmawiali ze sobą pod zamglonym, choć gwiaździstym niebem.

- Więc dlaczego kogoś miałoby spotykać coś złego? I dlaczego miałoby być to od góry przesądzone? Jeżeli już mamy wierzyć w przeznaczenie, to powinno być pozytywne. Nie uprzykrzające życie.

Lilibeth głęboko westchnęła.

- Jesteś po prostu niemożliwy! - prychnęła z uśmiechem, śmiejąc się z całej sytuacji. Miała go dość - Nigdy nie możesz przyznać mi racji. W żadnej kwestii.

- Masz rację - uśmiechnął się cwanie - Nigdy nie przyznam ci racji.

- W porządku, już skończcie - westchnęła Lottie, układając puste talerze w stos - W takim razie, jak wytłumaczycie to, że tu trafiliście? Do Charmington? Z każdego innego miasta na świecie, akurat dzisiaj, akurat tutaj?

- Przeznaczenie! - odparła prędko Liza, przekrzykując Alexa.

- Samochody się psują. Taki już ich los - westchnął zmęczony Spencer - Jesteśmy tu przez samochód. Tyle.

- Spostrzeżenie na miarę filozofa - parsknęła Darling, powracając do niedojedzonej sałatki na talerzu - Szkoda, że psują się w najmniej odpowiednich chwilach.

Spencer spoglądał na nią co chwilę, czując, jak wielkie ma do niego wyrzuty. I wcale się jej nie dziwił. On miał takie same, ba! Większe w stosunku do niej. Jakby go nie prowokowała, nie pocałowałby jej i byłoby łatwiej. Choć wolał to sobie tłumaczyć, że to ona go pocałowała.

Wtedy czuł się trochę niewinnie, bo nie tylko on odpowiadał za katastrofę. A także ona. Oni, razem.

Co prawda Liza mało na niego patrzyła, skupiając się na jedzeniu. Posiłek zniknął z talerzy innych dawno temu, a ten blondynki - wciąż pozostawał pełny. Sałatki wcale nie ubyło, a jedynie zmieniała swoje położenie, przerzucana widelcem. Liza nawet jej nie spróbowała. O zjedzeniu kurczaka nie mówiąc.

Tamtego dnia nic nie zjadła.

Charlotte widziała, że coś wisi w powietrzu. Zebrała brudne talerze i naczynia, prosząc Lizę, by jej pomogła. Dwie kobiety udały się do kuchni, bo nie było lepszego rozwiązania.

W końcu szczerze rozmowy były najgorszym wyjściem, prawda?

Lottie nie obserwowała ich tak, jak Tuck, który wychwycił każdy szczegół... Na ogół milczał, był cichy i skryty, choć miał nieco humoru. Opróżnił niemal cały kufel piwa miodowego, zostając sam na sam z Alexem po drugiej stronie stołu. Cały wieczór był cichy, a wtedy... przypomniał sobie co Alex mówił o samochodzie.

- Trafiliście tu przez zepsuty samochód, tak? - mruknął niespodziewanie Tucker, unosząc zawadiacko brew do góry - Widocznie czasem trzeba pomóc przeznaczeniu. No nie, Alex?

Upił kolejny łyk piwa.

- Akumulatory nie odłączają się same, młody. I doskonale o tym wiesz.

Spencer spojrzał na niego tylko, wypychając językiem policzek. Kiwnął głową i uśmiechnął się pod nosem.

Tuck go przejrzał.

⋆ ⋆ ⋆ 𓃰⋆ ⋆ ⋆

Liza, stojąc w kuchni, widziała Alexa przez szczelinę między drzwiami na taras a futryną. Mówił coś do Tucka, na co mężczyzna poprawił czapkę i lekko się uśmiechnął. Gdy jedli kolację było wciąż chłodno, choć przyjemnie.

Lottie zmywała naczynia, a Liza wycierała je ściereczką. Mówiła coś pod nosem, ale Darling nie poświęcała temu uwagi. Patrzyła na Alexa, nie wiedząc nawet czemu. Była na niego równie zła, co on na nią. Pocałował ją! Co on sobie w ogóle myślał?

Wydawało się, że Lilibeth patrzyła na niego odrobinę za długo, bo on jakby czując jej wzrok na sobie, popatrzył w jej stronę. Ta od razu odwróciła spojrzenie.

- No, proszę. W końcu mnie usłyszałaś - zaśmiała się staruszka, odbierając od blondynki talerz, który trzymała w dłoniach przez kilka minut - Odłóż ten talerz, słonko, bo go potłuczesz.

- Zastawa arystokratki? - odparła Darling, próbując wybrnąć z sytuacji.

- Nazwij mnie tak jeszcze raz, to nigdy Was tutaj nie zaproszę.

- Zaskakujące, że jeszcze nas tutaj chcesz.

- Mamy z Tuckiem nudne życie, nigdzie nie wychodzimy, utrzymujemy kontakt z garstką znajomych. Chociaż chodzę na kółko dziergania, ale nawet sobie nie wyobrażasz, jakie te kobiety są podłe i zawistne. A są młodsze ode mnie!

- Nikt was tutaj nie odwiedza? - dociekała. Oparła się tyłem o blat, trzymając w rękach szmatkę.

- Nie ma kto. Nie dane nam było wychowywać dzieci, ani widywać wnuków - odparła wesoło, choć zdradzał ją pewnego rodzaju smutek - Dlatego byłabym szczęśliwszą emerytką, gdybyście wpadali na jakiś czas. Bardzo was polubiłam.

- A Tuck? Nie wydaje się być zadowolony - dodała Liza.

- Po prostu tak wygląda - spojrzała przez okno na męża, który rozmawiał z Alexem - To pewnie przez te wąsy. Ale ma największe serce na ziemi. Mało mówi, czasem nic, ale nie lubi się wtrącać - kontynuowała - Powiedzmy, że w naszym małżeństwie to ja jestem tą wygadaną i towarzyską, on taki jest dopiero, gdy kogoś pozna.

Przypomina ci to o kimś, prawda, Lilibeth? Czuła się, jakby słuchała o Spencerze.

- Skądś to znam. - zaśmiała się Darling.

- Więc widzisz - wskazała na mężczyzn przy stole - Dobrali się idealnie. Zawsze taki jest?

- Dzisiaj wyjątkowo niemiły - odparła blondynka - Zazwyczaj mniej mówi, a jeżeli już, to nie zachowuje się tak gburowato. Widocznie przeznaczenie mu się nie spodobało.

Lottie skinęła głową, przyglądając się tym razem Alexowi. Był według niej naprawdę przystojnym i porządnym młodym mężczyzną, a w sposobie bycia przypominał jej Tucka, sprzed pięćdziesięciu lat.

-Chciałabym znowu przeżyć taką młodą miłość. Z przeznaczeniem w tle.

- Miłość? - powtórzyła Liza, niemal dławiąc się własnym oddechem.

Charlotte spojrzała na nią spod rzęs.

- Jeśli powiesz, że jesteście przyjaciółmi, to nie ma mowy, że ci uwierzę.

Darling chwilę się zastanawiała, jak ma jej odpowiedzieć. Bo właśnie byli przyjaciółmi. Choć może to za duże słowo, bo w końcu nawet sobie nie ufali.

- Jesteśmy przyjaciółmi - odparła, chowając twarz w dłoniach.

- Brzydko jest kłamać, Lilibeth! - krzyknęła z uśmiechem staruszka - Patrzył na ciebie trochę za długo, by być przyjacielem. Nie mam racji?

- Lottie... Nic mnie z nim nie łączy. Jest przyjacielem... dobrym kolegą - poprawiła się - Nie da się tego inaczej nazwać. To dość skomplikowana historia. Zresztą, długo by opowiadać.

Problem polegał na tym, że Liza czuła się jak z babcią, przebywając z Lottie. Z babcią, której jej tak brakowało.

- To mi opowiedz - nalegała podekscytowana - To jak rozmowa z babcią, tylko że mnie znasz dwie godziny - obie się zaśmiały - A skoro to długa historia, to zdążymy. Mam całą emeryturę do wykorzystania.

Więc Liza, omijając szczegóły, opowiedziała Charlotte Collier dwa miesiące, które spędziła ze Spencerem. Zajęło jej to ponad pół godziny, ponieważ okazało się, że platynowłosa staruszka jest bardzo dociekliwa i ciekawska. Nie obyło się od dygresji o Marigold czy Mike'u, o tym jak wysadził namiot w powietrze czy uciekł do San Francisco.

Z całej opowieści Charlotte zrozumiała jedno. Nie rozumieli się. I nieważne, czy były to krótkie spotkania czy całe wieczory spędzone razem, nie rozumieli do czego dążą. Nie rozumieli po co to robią, skoro oboje wiedzą, jak to się skończy. Nie rozumieli, czemu świadomie w to brnęli, zamykając oczy na to, co nieuniknione. Po wszystkim Lottie tylko skomentowała:

- Namów go, żebyście tu jeszcze przyjechali. Nieważne, czy za tydzień, czy za miesiąc. Ale przyjedźcie.

- Jeden powód, panno Lottie - zagadnęła Liza z uśmiechem.

- Podobno Ricky Nelson zaśpiewał piosenkę Lonesome Town właśnie o Charmington. To wystarczający powód, żebyście tu wracali. By zrozumieć.

Zostawiła Lizę z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Stała koło niej, spoglądając jak układa stosik talerzy w kredensie, nucąc pod nosem wspomnianą piosenkę:

- There's a place where lovers go... to cry their troubles away. And they call it, Lonesome Town, where the broken hearts stay. You can buy a dream or two, to last you all through the years. And the only price you pay... Is a heart full of tears. *

Młoda blondynka kiwnęła głową i uśmiechnęła się pod nosem.

Lottie ją przejrzała.

⋆ 𓃰⋆

* Jest takie miejsce, gdzie udają się kochankowie... by płakać z dala od kłopotów. Nazywają to Samotnym Miastem, gdzie przebywają złamane serca. Możesz kupić marzenie lub dwa, aby trwało przez cały rok. A jedyną ceną, jaką płacisz, jest serce zalane łzami.

⋆ ⋆ ⋆ 𓃰⋆ ⋆ ⋆

Rano, gdy Liza się obudziła w pokoju gościnnym, dom był dziwnie cichy. Zebrała się nieporadnie z łóżka, spoglądając przez okno. Miała widok idealnie na zadaszenie przedniego tarasu i drogę do bramy, po której obu stronach rosły klony. Nie widziała nikogo na zewnątrz, więc albo siedzieli cicho jak myszy w domu albo wcale ich tam nie było.

W nocy lał deszcz, znowu, a Liza budziła się co chwilę ze strachu. Zasnęła dopiero nad ranem z wycieńczenia. to i tak dobry wynik - zwykle mało spała. Jeżeli już jej się to w ogóle udawało.

W nocy tylko cztery razy pomyślała o tym, żeby iść do Alexa i poczuć się bezpieczniej, podczas gdy grzmoty uderzały na pobliskie pola. Jednak nie wyszła z pokoju. W końcu Alex Spencer nie był i nie mógł być jej schronieniem, ratunkiem czy bezpieczeństwem.

Żeby się uspokoić, nuciła cicho melodię Lonesome Town, która nie mogła jej wyjść z głowy, odkąd usłyszała ją z ust Lottie.

Przebrała się w sukienkę w serduszka, którą miała na sobie poprzedniego dnia, bo ubrania (te w razie potrzeby do klubu) zostały w samochodzie. Razem z rozładowanymi telefonami w schowku.

Nic nie mogło pójść po jej myśli.

Spojrzała w lusterko i przeraziła się, jak ktokolwiek mógłby na nią spojrzeć w takim stanie. Skruszony tusz pod rzęsami i opuchnięta twarz, włosy w nieładzie. Wyglądała jak siedem nieszczęść.

Ale musiała jakoś przetrwać ten dzień. Wczoraj było jeszcze gorzej, była cała przemoknięta. Skoro nikt nie uciekł na jej widok poprzedniego dnia, to tym bardziej teraz nie ucieknie.

Zabrała z komody kurtkę chłopaka, wyszła z pokoju i zbiegła po białych, drewnianych schodach. Na dole również nikogo nie było.

Rozejrzała się po salonie, kuchni, jadalni i zajrzała do gabinetu przy pokoju gościnnym. Dopiero spoglądając przez tarasowe drzwi, przeszklone kolorowymi witrażami, zauważyła, że niedaleko pomostu, przy kwiatowej rabacie siedzi Charlotte.

Wyglądała jak prawdziwy ogrodnik. Jasne dżinsy na szelkach, biała koszula i chusta w kwiaty na głowie. Wydawało się, że robi coś przy ogromnych grupach konwalii.

Zeszła z tarasu, a Charlotte niemal momentalnie odwróciła się w jej stronę, jakby wyczuła, że do niej idzie. Liza uśmiechnęła się szeroko do kobiety, której platynowe kosmyki wystawały niesfornie spod chustki.

- Bogu dzięki, bo sama bym nie wstała - zaśmiała się, wyciągając w stronę Lilibeth dłoń, by ta pomogła jej się podnieść z ziemi.

- Lottie, nie uważasz, że jest trochę za późno na klęczenie przy kwiatkach?

- Sugerujesz, że jestem stara? - zapytała poważnie, choć zdradzał ją uśmiech. Wyminęła ją, zdejmując rękawiczki ogrodnicze - Och, Lilibeth. Ja dopiero odżywam. Jak... kwiaty.

Dobrze wiedzieć, pomyślała Liza, spoglądając na pełną wigoru staruszkę.

- Wyspałaś się? - zapytała, gdy Darling zrównała jej kroku.

- Jak nigdy - odparła zgodnie z prawdą. Dawno nie przespała tak nocy - Wiesz, gdzie...

- W warsztacie - odpowiedziała bez zastanowienia, jakby wiedziała, o co Liza chce spytać - Grzebią z Tuckiem pod maską auta.

- Och, to dobrze. I tak zostaliśmy dłużej, niż powinniśmy. Czas wracać.

- Lizzy, słoneczko, już ci mówiłam. Nie przeszkadza nam wasza obecność, a wręcz przeciwnie! W końcu coś się wydarzyło, a nie ciągle nudy, nudy i nudy - zaprotestowała, uciszając Lizę - Więc mam nadzieję, że jeszcze tu przyjedziecie.

Żeby zrozumieć.

- Zastanowimy się.

- A w życiu! Tak i koniec. Bez dyskusji - parsknęła stanowczo, siadając na wiklinowym fotelu na ganku - Byłoby cudownie, gdybyście wpadli jeszcze w październiku czy listopadzie, ale jeśli się nie uda, to zapraszam na naszą rocznicę ślubu - dodała - Początek grudnia. Jeśli przyjedziecie, spędzimy ją z Tuckiem w końcu w większym gronie.

Darling nie mogła wyjść z podziwu, ile ta kobieta jak na taki wiek ma w sobie energii i optymizmu. I choć znały się jeden dzień, zaproszenie na rocznicę wydawało się niesamowicie miłe i ciepłe. Jakby faktycznie byli tam mile widzeni, mimo wszystkiego, co doprowadziło do tego, że w ogóle traifli do Charmington.

- Przekonam go - odparła Liza po chwili, nie mając pewności czy w ogóle uda jej się porozmawiać z Alexem, a tym bardziej czy się zgodzi - Jak nie grzecznie, to siłą go tu zaciągnę.

Niebieskie oczy Lottie od razu zabłyszczały, dokładnie tak, jak gwiazdy odbijające się w tafli jeziora poprzedniego wieczora.

Nawet jeśli Alex się nie zgodzi na zaproszenie, musiał być choć jeden maleńki powód, dla którego dałby się przekonać. Chociażby gwiazdy, których nigdy nie widać w Los Angeles.

Otworzyli oczy na gwiazdy dopiero w Charmington.

Stojąc na ganku, opierając się o kolumnę zauważyła, że spore drzwi od stodoły, przekształconej na warsztat, się otworzyły. Tuck zacięcie o czymś mówił Spencerowi, a gdy dostrzegli, że Liza im się przygląda, przystanęli w tym samym momencie.

Tuck utkwił wzrok na swojej żonie, siedzącej obok Lizy, natomiast Spencer... no właśnie, Spencer.

Może Liza uważała się za paskudną tamtego dnia czy każdego poprzedniego, ale też kolejnego. Może faktycznie tak było. Jednak coś w niej istniało tak niesamowitego, że przysłaniało każdą jej skazę. Bo Alex, mimo że chciał, nie potrafił oderwać od niej wzroku przez dłuższy moment. Boże, on naprawdę chciał! Ale nie potrafił, oczy nie szły w parze z głową, a on wpatrywał się w blondynkę odrobinę za długo.

W to, jak jej włosy odbijają pomarańczowe promienie słońca, a za sobą ma połyskujące jezioro. To, jak mgła unosząca się na łąkach, gdzie przebywały konie, kontrastuje z jej opaloną skórą. Tak samo cholerna sukienka, biała w czerwone serduszka.

Och, Liza, gdybyś tylko wiedziała....

- Możemy już jechać, jeśli chcesz - zaczął pewnie i głośno, choć dłoń na karku zdradzała jego lekkie zestresowanie - Samochód naprawiony - dodał, wskazując na czarnego Dodge'a, wyłaniającego się z środka.

- To była jakaś poważna usterka? - zapytała, skupiając uwagę na Tucku.

- Nie należała do najłatwiejszych. Dobry mechanik z tego dzieciaka - dodał staruszek, klepiąc Alexa w ramię - Bardzo dobry. Nie każdy by sobie poradził z takim kłopotem.

Wyminął Lizę, wchodząc do domu i myjąc dłoń od czarnego smaru. Alex podążał w kierunku ganku powolnym krokiem, jakby nigdzie mu się nie spieszyło. Mimo że chciał uciekać jak najdalej od siebie samego, jak i Lizy.

- Śpiąca Królewna się chociaż wyspała?

- Mogłeś mnie obudzić - mruknęła.

Wzruszył jedynie ramionami.

- Ale nie chciałem.

- Bo?

- Skoro spałaś, to po co miałem cię budzić? Wyspałaś się, będziesz mniej gadać i narzekać - prychnął, siadając na fotelu. Wciąż miał w głowie obraz Lizy. Błyszczącej Lizy. Nie mógł wyrzucić tego z pamięci.

Nie obudziłem cię, bo wiem, że mało śpisz. Wiem, że boisz się burzy i zapewne nie spałaś przez pół nocy i byłaś zmęczona. Nie obudziłem cię, bo wiedziałem, że to pierwszy raz od dawna, kiedy może zmrużyłaś oko.

- Przespałaś całą noc? - kontynuował.

Chciałam do ciebie przyjść, bo bałam się tego domu i burzy. Ale nie przyszłam. Bo bardziej bałam się ciebie i tego, jak na mnie działasz, gdy nie powinieneś.

- Calutką.

Kłamała, bo słyszał za ścianą, jak wierci się na łóżku przez kilka godzin. Wiedział, że bała się burzy. Gdyby do niego przyszła, przecież by jej pomógł bez zastanowienia.

Ale nie przyszła. A on nie mógł być dla niej schronieniem.

Pokiwał głową, nie dając po sobie znać, że jakkolwiek go to poruszyło. Lottie się do niego uśmiechnęła, tak delikatnie, jak tylko Charlotte Collier potrafiła, a ten uniósł kącik ust. To i tak wiele, jak na Alexa, który niewiele miał wspólnego z uśmiechem.

- Będziemy się zbierać - wtrącił Spencer, gdy Tuck wyszedł z domu.

- Nie zjecie śniadania? - zagadnęła Charlotte, podrywając się z siedzenia. Zakręciło jej się w głowie, przez co Alex musiał ją podtrzymać na przedramię.

Liza miała w głowie niemal identyczną sytuację, kiedy to on ją podtrzymywał. Gdy spotkała Stassy i upadła.

- Jest dobrze? - zapytał, spoglądając na wątłe ciało staruszki.

- Tak, już w porządku. Starość nie radość - zaśmiała się.

Puścił jej ramię i kazał, by nie wstawała. Liza chwilę później przyniosła jej szklankę wody, by moment odpoczęła. Gdy poczuła się lepiej, chciała się z nimi pożegnać tak, jak powinna, ale Alex jej zabronił. Tuck dostał wytyczne, że ma nie pozwalać, by Lottie wstawała i się przemęczała.

Mimo że Spencer wydawał się nieprzejęty i niewzruszony, Darling zauważyła, jak obraca sobie sygnet wokół palca. Dokładnie tak, jak robiła to ona, gdy się stresowała.

Liza posiedziała jeszcze chwilę z Charlotte i Tuckiem, gdy Alex wyjechał autem z budynku. Zaparkował przy zejściu z ganku, wysiadając i żegnając się jeszcze raz z Lottie. Ta, gdy go przytuliła delikatnie, a on się spiął, szepnęła mu do ucha:

- Wszystkie kwiaty potrzebują czasu, by rozkwitnąć.

Od razu przypomniał sobie, co usłyszał od Tucka chwilę wcześniej, gdy rozmawiali sam na sam w warsztacie, by Liza nie słyszała. To była męska rozmowa.

- Małe gesty, Alexander. Przyglądałem wam się wczoraj na kolacji. Zauważyłem jaka jest Liza, a jaki jesteś ty. Jestem przekonany, że takim zachowaniem jak do tej pory nic nie osiągniesz.

- Tuck, ale ja nie chcę nic osiągać. Nie z nią.

- Po prostu miej na uwadze, że takie dziewczyny jak ona pozwalają na takie traktowanie tylko przez moment. A gdy kończą im się usprawiedliwienia na zachowanie pokroju tego, co ty jej fundujesz, dają sobie spokój. Myślisz, że będą tracić czas na kogoś, kto je tak traktuje, Spencer? Mają do siebie szacunek. Później się okaże, że szybciej zwieje ci sprzed oczu, niż ci się wydaje.

Liza czekała już w samochodzie, gdy Alex niespodziewanie poszedł za dom, od strony jeziora, a Lottie i Tuck nie wydawali się tym przejęci. Darling natomiast nie miała pojęcia co się dzieje.

- Uśmiechaj się, Tuck - wyszeptała, szczerząc się w uśmiechu, a usta nie drgnęły, gdy wypowiadała te słowa - Stwarzajmy pozory.

- Lottie, nie baw się w swatkę.

- Nie będę... Chcę tylko, żeby zobaczyli świat, który chcą widzieć, ale się boją.

- Charlotte, wiesz, że nie ma sensu mieszać się w życie innych - kontynuował, niemal nie poruszając wargami, by Liza się nie spostrzegła, że rozmawiają.

- Chcę żeby otworzyli oczy, dobrze, Tuck? Tylko tyle. Żeby spróbowali zrozumieć.

Po chwili Alex podbiegł do samochodu, wsiadł na miejsce kierowcy i odjechali, odprowadzeni uśmiechem i machającymi dłońmi w ich kierunku. Dopiero, gdy minęli łąki po obu stronach, gdzie wypasały się konie, Darling zebrała w sobie odwagę, by zapytać:

- Co robiłeś tam z tyłu domu? Zapomniałeś czegoś?

Chłopak spojrzał na nią tylko, unosząc jeden kącik ust. Z rękawa koszuli, którą dostał od Tucka, wyciągnął niewielki bukiet konwalii. Wręczył jej delikatne, białe dzwoneczki, układając je na dłoni dziewczyny.

- Podobno to twoje ulubione kwiatki.

Elizabeth była jak konwalie, niezrównanie piękna z zewnątrz, choć trująca w środku.

Tak się niefortunnie złożyło, że od tamtego wieczora życie Alexandra zaczęło odrobinę pachnieć właśnie tak, jak te konwalie.

⋆ ⋆ ⋆ 𓃰⋆ ⋆ ⋆

gdyby nie wy, to nie ja

#MiastoAniołówALV na twitterze

miasto aniołów,
A.L.V

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top