Rozdział 8

Kennet

– Wiesz coś na jego temat?

Ostrokostna cofała się chwiejnym krokiem, aż w końcu plecy zderzyły się ze ścianą garażu. Osunęła się na posadzkę, trzymając dłonie w górze na znak poddania. Jej wzrok uważnie śledził glocka w dłoni Kenneta.

– Nie wiem! Przysięgam! Nic o nim nie wiem! – załkała. – Trafiłam na jego dzieło przypadkiem! Chciałam obejrzeć je z bliska... no wiesz... tyle jest o nim plotek i o tym, co robi.

„Dzieło" – słowo odbiło się w uszach Kenneta. Nie sądził, że obiekt zlecenia zaskarbił sobie fanów. Przyjrzał się ostrokostnej uważniej. Była w jego wieku, może trochę starsza. W półmroku opuszczonego garażu jej łowcze oczy połyskiwały charakterystycznym odcieniem. Co z tego, że kasta żółtych, kobieta wyglądała na tępą, jakby odziedziczone z kolorem oczu predyspozycje się jej nie tyczyły.

Kennet obejrzał się przez ramię na sąsiedni garaż. Musi się spieszyć, zanim ktoś w końcu zgłosi znalezienie kolejnego „dzieła". Zabójca rutynowo poszuka poszlak, choć nie pamiętał, kiedy ostatnio trafił na decydujący ślad. Już dawno się tak nie narobił, ale być może za bardzo przyzwyczaił się do szybkiej roboty. Tropienie. Zabijanie. Tropienie. Zabijanie – działania przypominające grę w ping ponga, gdzie piłeczka płynnie przemieszcza między dwoma paletkami. Zwycięski set Kenneta dawno się zakończył. Tropienie. Tropienie. Tropienie – obecnie istniała tylko jedna paletka.

Usłyszał szuranie, przez co pociągnął za spust prawie na oślep. Rozległ się huk, a tuż po nim kobiecy krzyk. Pocisk wbił się w ścianę na linii głowy ostrokostnej. Zainteresowanie zabójcy wróciło do jej naiwnej osoby. Naprawdę chciała mu teraz zwiać? Kennet celowo posłał jej spojrzenie pełne irytacji.

– Ja naprawdę nie mam nic wspólnego z Kolekcjonerem! W Podziemiach mówią, że takie typy działają w pojedynkę! Musiałeś o tym słyszeć, skoro go szukasz! Błagam! Będziesz mieć problemy, jeśli mnie zabijesz... Ja... ja służę JEJ, ONA też chce go usunąć. Nigdy nie przysporzyłabym JEJ problemów... Spójrz!

Ostrokostna drżącymi rękoma ściągnęła szal i zaprezentowała wisiorek w kształcie trefla.

Nieźle. Kennet prawie rozwalił łeb słudze własnego zleceniodawcy, choć i bez symbolu Rady byłby pewien, że ostrokostna nie ma nic wspólnego z jego zleceniem. Naprawdę nie wyglądała na bystrą.

– Dobra. Spadaj stąd.

Ostrokostna wybiegła z garażu, omijając zabójcę szerokim łukiem.

– Powiem, że mnie oszczędziłeś. Ty...

– Mitsuya. Powiedz Radzie, że podpadłaś Kennetowi Mitsui w trakcie roboty.

*

Dotarł na ostanie piętro wieżowca. Po cichu pociągnął za klamkę i przekroczył próg apartamentu. Drzwi były otwarte, co lekko go zirytowało, jednak jego oczom ukazał się starannie wysprzątany przedpokój. Półki w czarnym kolorze lśniły, podobnie jak podłoga z jasnego drewna. Z telewizora w salonie słychać było muzykę, a kuchnia zapraszała zapachem pieczonego kurczaka.

Gdyby nie znajome meble pomyślałby, że pomylił drzwi.

Apartament zdawał się odżyć wraz z pojawieniem się nowych lokatorów. Z naprzeciwka wysokie okna napełniały główne pomieszczenie dziennym światłem. Kennet już zapomniał o widoku znad balkonu, który zawsze go fascynował. Wbrew pozorom, denerwowało go to, że zachwycał się tym lasem prostokątnych budynków.

Kiedy ostatni raz tu był, rolety zostały przez niego zasunięte do granic możliwości, ale to nie był czas na wspominanie tamtego dnia. Już nigdy miał go nie wspominać.

Pierwsze co zrobił, to wyciągnął z kieszeni kurtki papierosa i zapalniczkę. Nie chciało mu się marnować czasu na szukanie popielniczki, bo pewnie reszta dawno gdzieś ją schowała, jakby miało to być motywacją, by w końcu rzucił nałóg. Wyszedł na balkon, który jeszcze niedawno tonął w petach i niedopałkach. Teraz nawet tutaj lśniło. Opierając się o murek balkonowy, strzepnął z papierosa fragment, który już po pierwszym zaciągnięciu przemienił się w popiół.

– Mógłbyś się chociaż przywitać, chyba specjalnie wszedłeś tak cicho. – Kennet usłyszał znajomy, kobiecy głos.

Ponownie zaciągając się papierosem, odwrócił się w stronę Blue.

– Każdy mógł tutaj tak wejść. Zamykaj się, jak jesteś sama – zawtórował.

– Arno i Nat mieli zaraz wrócić, kupują prowiant na dzisiejszy wieczór. Nie puszczą cię tak szybko.

Kąciki ust Kenneta uniosły się.

Wyobraził sobie patetyczną gadaninę przyjaciół przepełnioną bełkotem po kilku mocniejszych drinkach. Alkoholicy jakich mało.

– Mam nadzieję, że pomogli ci w sprzątaniu tego burdelu. Tak w ogóle to wybaczcie, że musieliście wprowadzić się do takiego syfu – oznajmił, starając ująć w swoim głosie chociaż odrobinę poczucia winy. Niezbyt mu to wyszło.

– Nie musisz się niczym przejmować – odparła dziewczyna. – Ken, jeśli chodzi o... twoją sypialnię, wszystko zostawiliśmy tam tak jak było. Ubrania w komodzie po...

– Niepotrzebnie – przerwał. – Połowa rzeczy jest tam do wywalenia. Ciuchy też, możesz je spalić, oddać dla potrzebujących, a może nawet coś ci z nich wpadnie w oko. Jest mi to obojętne.

Na tajemniczej twarzy Blue pojawiło się coś podobnego do smutku. Kennet udał, że tego nie zauważył i znów zaciągnął się papierosem.

– To może chociaż coś zjesz, zanim przyjdzie ta kreatorka masek? – spytała.

Kennet wyrzucił pozostały niedopałek za balkon. Propozycja wydawała się dość kusząca.

Z ich czwórki Blue była jedyną osobą potrafiącą gotować smacznie, a degustator po spożytym posiłku nie musiał się potem męczyć z żadnymi dolegliwościami żołądkowymi. Takie przypadki miały tylko miejsce, kiedy to Kennet zostawał sam w kuchni i serwował pozostałym dania, które jak twierdził, wykonał „zgodnie z przepisem". Powrót Blue niósł ze sobą pyszności takie jak obecny kurczak w przyprawach, kuszący Kenneta złocistą, dopieczoną skórką.

– Ścięłaś włosy – stwierdził, gdy delektował się obiadem.

Pewnie Blue zdążyła się domyślić, że zauważył to dużo wcześniej. On sam mógł wymyślić inny temat do ciut wymuszonej rozmowy. W końcu hebanowe włosy sięgające do pleców dziewczyny teraz stały się całkowicie krótkie, na dodatek pojawiła się precyzyjnie ułożona grzywka na czole. Do smukłej twarzy Blue pasowała ona idealnie, ale przecież Kennet w życiu by takiego czegoś nie powiedział.

– Tak jest o wiele wygodniej – powiedziała Blue, zajmując miejsce przy stole.

Mogła sobie to tłumaczyć jak chce, ale według zabójcy wyglądała znacznie lepiej niż miesiąc temu, gdy ostatni raz się widzieli. Jej oliwkowa cera nabrała blasku, a wyraziste, niebieskie oczy zaczęły na nowo przyciągać uwagę i przypominać, skąd wzięło się przezwisko ich właścicielki. Zmianę w wyglądzie musiała zapoczątkować jakaś inna. Kennet domyślał się, co nią było, ale nie chciał dopytywać. Na dobrą sprawę go to nie obchodziło. Ważne, że Blue wygląda lepiej.

To wystarczyło, by zagłuszyć jego i tak dość cichy głos sumienia.

Nagle rozległ się odgłos szarpnięcia klamki. Do apartamentu weszli pozostali lokatorzy z siatkami pełnymi zakupów.

– Kennet, cukiereczku! Jesteś w końcu! – odezwał się Natanel, widząc sylwetkę przyjaciela w kuchni. – Dziś nie wyjdziesz stąd trzeźwy, prędzej na czworaka.

– Powstrzymaj się z otworzeniem pierwszej butelki, dopóki nie zaliczymy wizyty dziewczyny od Rady – upomniał go Arno idący tuż za nim.

– Rety! Prawie o niej zapomniałem – zawtórował Natanel.

Zdjął buty i skierował się z siatkami w stronę kuchni. Wyłożył na stół przed Kennetem butelkę prestiżowego whisky.

– Dobrze, że podałeś namiary na sklep bez skanerów. Tak to byśmy nie zdążyli na to mierzenie głów – powiedział, poprawiając okulary na nosie. – Są rzeczy ważne, ale są też priorytety.

– Ty pierwszy dziś odpadniesz, Nat – wtrącił się Arno, zajmując miejsce przy stole.

Takim tonem mógłby jednocześnie powiedzieć, że zaraz rozwali mu nos. Zawody w piciu były prawdziwym wyzwaniem, kiedy wszyscy obecni w kuchni mieli słabe głowy. Właściwie żaden ostrokostny nie jest odpowiednim zawodnikiem do picia alkoholu. Może gdyby ludzie przywiązywaliby do tego większą wagę, zamiast narażać życie w otwartej walce z prowizoryczną bronią, zaprosiliby ostrokostne do baru na kilka kolejek? Kennet przynajmniej by tak zrobił. Oczywiście, gdyby był człowiekiem.

Natanel nachylił się w stronę siedzącej Blue, czule pocałował dziewczynę, która nieśmiało odpowiedziała tym samym. Delikatnym gestem przeczesała jego kędzierzawe włosy w kolorze ciemnej rdzy i rzuciła długie spojrzenie na brązowe oczy spod okularów z grubymi oprawkami.

Wszystko jasne.

– Taa, na miłosne uniesienia znajdźcie osobny kąt – mruknął Arno.

Natanel zaśmiał się triumfalnie.

– Chciałem pochwalić się Kennetowi, akurat o takich rzeczach on zawsze dowiaduje się ostatni. Agent od siedmiu boleści!

Zabójca próbował powstrzymać rozbawienie, a słowa „brakowało mi was" same nasuwały mu się na język. Nie miał pojęcia, jak bardzo zatęsknił za swoją ekipą, dopóki nie zobaczył się z nią dziś ponownie. Ale spotkali się nie bez powodu. Mieli robotę do wykonania, a w szczególności Kennet.

Natanel nagle objął całą trójkę siedzącą przy stole.

– Dziś balujemy, kochani – oświadczył. – W końcu jesteśmy w komplecie, nawet jeśli na zlecenie tej całej Rady. Do Miasta wkracza drużyna specjalna!

Gdy rozmowę przerwał dźwięk dzwonka do drzwi, wszyscy wiedzieli, co to oznacza.

Przyszła.

Kennet wstał, by otworzyć wyczekiwanemu gościowi. Zgrabnym ruchem poprawił czarne włosy, które niezdarnie opadły na czoło. Przy okazji powiesił na wieszaku kurtkę, w tym samym zostawiając paczkę papierosów poza zasięgiem swoich rąk.

Słyszał sporo o kreatorce masek i wyobrażał sobie ją w trafny sposób. W progu stanęła dziewczyna w jego wieku, sprawiająca wrażenie niewinnej istotki, choć nie brakowało jej też wyniosłości. Trefl na szyi tworzył z usposobieniem ostrokostnej idealną kompozycję. Cóż... Rada dbała o jakość swoich pionków i tu Kennet nie miał na myśli wyłącznie temperamentu: dziewczyna miała wszystko na swoim miejscu.

– Nazywam się Raisa La Torre, przyszłam dokonać pomiarów z polecenia Rady i przywódców Rebelii.

W życiu by nie zgadł.

– Wejdź – odpowiedział Kennet, wskazując na czarną kanapę w salonie.

Raisa

W głębi siebie nie mogła nie kryć zachwytu, że jako pierwsza pozna tę nad wyraz uprzywilejowaną grupę. Podziemia huczały od plotek na ich temat. Samym swoim pojawieniem się w Mieście zyskali potencjalnych sprzymierzeńców oraz wrogów. Raisa była ciekawa, kim w tym przypadku okaże się Rebelia. Jak przywita ich rodzeństwo Asteroth? Z pewnością kreatorka masek niedługo się dowie.

Jej spokojne, wytrenowane spojrzenie dyskretnie lądowało na każdym z lokatorów. Pierwszy z nich dostrzegł jej wzrokowe oględziny i sam utkwił w niej spojrzenie zielonych oczu. Nie było ono zadziorne, ale z pewnością wyrażało dystans. Siwe włosy ostrokostnego były związane w krótką, niską kitkę, a na twarzy widniał delikatny i zadbany zarost. Mężczyzna trzymał ręce skrzyżowane na piersi, a ich ułożenie tylko uwydatniało zbudowane mięśnie, których reszta kryła się pod granatową koszulką.

„Uważaj, nie jesteś u siebie" zdawał się mówić ostrokostny.

Raisa zapamięta.

Kolejny mężczyzna opierający się o kuchenny blat był nieco chudszy. Zgrabnym ruchem wskazującego i środkowego palca poprawił okulary. Wydawał się bardziej opanowany, ale po tym jak ręka z okularów powędrowała do rudawych włosów, by je przeczesać palcami, można było stwierdzić, że nie wie, co ze sobą zrobić. Na siłę szukał jakiegokolwiek zajęcia, byle wyglądać naturalnie.

Raisa zapamięta.

Kobieta, która przed chwilą wstała od stołu by umyć talerze, również emanowała stoickim spokojem, ale kryło się za nim coś w rodzaju zmartwienia. Długotrwałego. Wyraźne niebieskie oczy zdawały się opowiadać tajemniczą historię. Za tą drobną postacią kryło się wiele.

Raisa zapamięta.

I zabójca znany jako Kennet Mitsuya, który śmiało obserwował każdy ruch gościa. Obydwie ręce schował w kieszeniach czarnych spodni. Można było odnieść wrażenie, że celowo zaciska usta w cienką linię, jakby był lekko podirytowany, ale to okazało się naturalnym wyrazem jego dość bladej twarzy. Błękitne oczy wpadające bardziej w odcień szarości wydawały się inteligentne. Wiedzące, na czym skupić wzrok i świadome, co dzieje się tam, gdzie obecnie nie patrzą.

Oto oni. Kennet Mitsuya i jego świta.

Tego ostatniego Raisa nie zapamięta, Mitsui nie dało się tak po prostu odczytać.

Kennet

Raisa bez krępacji wyłożyła na ławę w salonie niewielką walizkę. Wyjęła z niej notes, długopis i specjalne przyrządy do wykonywania pomiarów. Później rozejrzała się po apartamencie. W zadowoleniu kołysząc biodrami, przeszła do kuchni i wyciągnęła taboret spod stołu.

– Kto pierwszy? – Uśmiechnęła się leniwie.

– Pewnie, że ja. – Natanel wskazał na siebie kciukiem. – Zanim reszta się namyśli nad kolejnością, zdążysz wymierzyć mnie ze trzy razy.

Raisa gestem ręki zachęciła go, by zajął miejsce. Nie licząc prostej komendy: „następny", podczas wykonywanej pracy kreatorka nie odezwała się słowem. W milczeniu sporządzała notatki i dokonywała pomiarów określonych części głowy. Kennet obserwował ostrokostną przez cały czas. Jak płynnym, lekko kokieteryjnym ruchem wykonywała pomiary. Czasami od niechcenia przerzuciła blond włosy za plecy albo oblizała usta językiem. Pewnie jakieś trzy lata temu Kennet może nabrałby się na taką zagrywkę. Okazy pokroju Raisy wpierw same wskakiwały do łóżka, by potem zupełnie przypadkowo, pod wpływem chwili, wypytać o interesujące szczegóły.

– Długo? – burknął zabójca, gdy od jakiś pięciu minut siedział na stołku. Kreatorka masek przez ten czas po raz trzeci, niby przypadkowo, opuszkami palców musnęła jego włosy.

Nie zdołała ukryć zmieszania, które pojawiło się na jej wypielęgnowanej buźce. Kennet odniósł wrażenie, że przez swoje chłodne odzywki, mógł wyjść na geja.

Po godzinie wysłanniczka Rady opuściła apartament. Zabójca kiedy tylko odprowadził ją pod drzwi, chwycił za kurtkę i wyciągnął z niej pojedynczego papierosa. Napięcie zdawało się opuścić wszystkich lokatorów.

– Masz stresa przed zabawą w klan? – spytał Arno z nutą sarkazmu w głosie, gdy wraz z zabójcą wyszedł na balkon ze szklankami whisky w dłoniach.

Zabójca parsknął. Wziął porządniejszy łyk drinka i na powrót oparł łokieć o balustradę. Złotawy płyn rozgrzał go od środka, powoli wprowadzając w błogi stan.

– Mogę być w tej słynnej Rebelii, ale na szukanie rodzinki i kumpli raczej się nie nastawiam. Rada chce mieć nas przy sobie. Kwestia formalna powinna im wystarczyć.

– Nigdy nie byłeś w klanie, Ken. Tam wygląda to trochę inaczej. Muszą cię zaakceptować, inaczej nawet Rada cię nie uchroni.

Zabójca słabym przytaknięciem głowy niechętnie przyznał Arno rację. Kennet był samotnikiem, poprzez swoją profesję dawno nauczył się działać w pojedynkę. Nigdy nie marzył o wstąpieniu do jakiejkolwiek gromady, a niedługo czekała go pierwsza styczność z Rebelią. Na taką okazję planował się jednak doskonale przygotować. Większość słynnych osobistości najsilniejszego klanu Miasta nie była już mu obca, a rodzeństwo Asteroth nawet w pewien sposób go zaintrygowało.

– Mówiłeś, że będziesz potrzebował pomocy – przypomniał sobie Arno. – Chodzi o to zlecenie od Rady?

Kennet dopił whisky.

– Kolekcjoner Głów – wyjawił groteskową nazwę celu z lekkim grymasem.

Arno zaintrygowany przesunął palcami wzdłuż przystrzyżonej brody.

– To ostrokostny, co? Fartuchy przejęły tę sprawę.

– Dlatego Rada chce go usunąć. Taki pomyleniec może zagrozić Podziemiom, jeśli wpadnie w łapska SOO. Próbowałem wytropić go na własną rękę, ale jest dość... nieuchwytny – syknął Kennet.

Niechętnie przyznawał się do porażki, ale jeżeli miał kogoś prosić o pomoc, Arno zaliczał się do najlepszych kandydatów. Może dzięki niemu Kennet uniknie takich bezsensownych akcji jak na wieżowcu w noc obławy Rebelii czy incydentu pokroju tego dzisiejszego. Na darmo brudził sobie szpony i marnował naboje.

Tyle fatygi na nic. Rada postawiła wysoką poprzeczkę w zleceniach.

– Ile wiesz o Kolekcjonerze?

– Pewnie tyle co ty. Artysta lubujący się w autentycznych częściach do swoich dzieł – parsknął Arno. – Zostawia wyszykowane głowy w każdym zadupiu Miasta...

– Zdążyłem zauważyć. – Kennet splunął tuż za balustradę. – Tylko jak znaleźć tego pieprzonego dewianta.

Arno milczał przez dłuższą chwilę.

– Możemy zacząć od jutra. Przygotuj mi mapę z zaznaczonymi miejscami, gdzie znaleziono jego... ofiary.

– Nie. Zaczniemy jeszcze dziś. Zmarnowałem i tak dość czasu – odparł zabójca, zawieszając wzrok na panoramie wieżowców przed sobą.

Arno zaśmiał się pod nosem. Położył dłoń na barku Kenneta.

– Cieszę się, że znów jesteś sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top