Rozdział 33

Vincent

Widok z ostatniego piętra trzystumetrowego budynku robił wrażenie. Miasto o tej porze przyozdabiało multum kolorowych świateł, ale Vincent, opierając się o balustradę balkonu, skupiał się wyłącznie na ciemnym punkcie w oddali. Mrok roztaczający się nad slumsami zdawał się nieprzenikniony...

Nie, powinien się ogarnąć. Wrócił stamtąd, przeżył starcie z ostrokostnymi. Poza tym Maja ponosiła takie ryzyko zawodowe na co dzień. On... tylko co jakiś czas. Na pewno Zarząd odrzuci jego pomysł i dziewczyna nie będzie musiała narażać życia w otwartej walce. Przecież Vincent nadal pozostawał tylko świeżym śledczym po Akademii, kto zainteresowałby się wywodami nowicjusza?

Ale przecież tak funkcjonowała Służba Ochrony Obywateli. Sekcja śledcza opracowywała plan działania, egzekutorzy go realizowali, dział badawczy wykorzystywał zdobyte informacje, a jeszcze lepiej radził sobie z transportowanymi czasami prosto na stoły operacyjne ostrokostnymi.

Vincent, Maja, Gabriel, doktor Larson – wszyscy byli tylko pionkami, których prędzej czy później się zastąpi.

– Nie zgubiłeś może marynarki?

Vincent odwrócił się w stronę Mai, która w dłoniach trzymała dwa kieliszki szampana. Jego wzrok mimowolnie powędrował do wyeksponowanej, dzięki spódnicy z wysokim stanem talii. Biała koszula też opinała się tam, gdzie powinna. Bez wątpienia egzekutor znała swoje wszystkie atuty i pewnie nie onieśmieli tego wieczoru wyłącznie Vincenta.

– Jest na krześle... marynarka – wydukał.

– Rety, wiem przecież! – Maja zbliżyła się i podała mu kieliszek. – Zajęłam miejsce obok ciebie.

Ogarnął go przyjemny dreszcz, gdy wyczuł znajomy zapach cytrusowych perfum.

– Nie siedzisz z kumplami z oddziału?

– Będą gadać o treningach, mięśniach i cyckach. Podziękuję.

– Serio, młodziki? Za chwilę spóźnicie się na własne ślubowanie.

Gabriel stał w progu drzwi, bawiąc się opróżnionym kieliszkiem. Oczywiście, że szef nie przepuściłby takiej okazji. Vincent z jednej strony cieszył się, że rudzielec wraz z Rosalią wkręcił się na uroczystość dla rekrutów, z drugiej od razu przypominały mu się okoliczności zwolnienia miejsc. Ponad dwudziestu świeżo upieczonych Fartuchów nie dotrwało do własnego ślubowania, a Vincent o mało co nie znalazł się wśród nich.

Gdy weszli do środka, wszyscy zajmowali już miejsca przy okrągłych stolikach. Na środek sali wyszedł dyrektor generalny, którego Vincent częściej widywał w telewizji niż w samym biurze SOO. Nie miał się czemu dziwić, siwiejący Gaspar Bourdin był najgrubszą rybą z Zarządu. Trzy opaski na ramieniu mężczyzny tylko potwierdzały jego wpływy.

Od niego też będzie zależało ostatnie słowo odnośnie planu Vincenta.

Tak jak wszyscy zebrani rekrut stanął tuż przy swoim krześle z kieliszkiem w dłoni. Nadszedł czas przemówienia.

Dyrektor odchrząknął.

– Od dziś nie będziecie już rekrutami, a oficjalnie zostaniecie członkami wybranej przez siebie sekcji lub tej, do której zostaliście zakwalifikowani. W tym roku szeregi Akademii opuścili zdolni absolwenci. Ponad połowa z was dostała się do przynajmniej dwóch sekcji, ale to nie jest jeszcze powód do dumy. O dumie możecie mówić wtedy, gdy przyczynicie się do obrony ludzkości... no i gdy dostaniecie awans.

Po sali rozniósł się śmiech.

– To co, geniuszu? – szepnęła Maja. – Za chwilę mamy miano oficjalnego Fartucha aż do emerytury. Albo dopóki nie skończymy z rozprutymi gardłami.

Vincent dyskretnie odpiął guzik koszuli. Maja nawet nie zdawała sobie sprawy, jak jej żart może okazać się trafny. Pomysłodawca tego przeklętego planu nie był godny stać obok egzekutor ani nawet patrzeć w jej oczy.

– Pozwólcie, że odczytam jeszcze gratulacje od premier naszego Miasta – oświadczył Bourdin.

Kolejne słodkie słowa o tym, jak ważną rolę pełnią ci, którzy decydują się wstąpić do SOO i działać w obronie ludzkości. W końcu dyrektor uniósł kieliszek i powiedział:

– Toast za wasz sukces.

Wszyscy podążyli za jego gestem i upili łyk szampana. Vincent miał już dość formalności, a czekało go jeszcze pasowanie poprzez szarfę, składanie dennej przysięgi... Nawet szampan w smaku wydawał się mdły.

– Sekcja egzekucyjna, wystąp – powiedział dyrektor, przy którego boku pojawił się egzekutor generalny.

Maja wraz z innymi rekrutami ruszyła w stronę członków Zarządu. Wywołani ustawili się w dwóch rzędach. Vincent naliczył około czterdziestu absolwentów Akademii i wcale nie doskwierał mu żal, że powinien być wśród nich. Jedyne co miał od zawsze wspólnego z ojcem to nazwisko. I nic więcej. A co jeśli słynny Rodrigo żyłby do dziś? Może własny syn wysłałby go na śmierć?

Egzekutor generalny przewiesił przez głowę każdego rekruta symboliczną czerwoną szarfę.

– Sekcja badawcza, wystąp. – Dyrektor wywołał kolejnych rekrutów, gdy Arata Rubio skończył pasować swoich podwładnych. Przy jego boku stała już Zita Smith – następczyni tytułu zmarłego Isaka Larsona. Kobieta uhonorowała kolejnych rekrutów niebieskimi szarfami.

Vincent ściągnął marynarkę, szykując się na swoją kolej.

– Sekcja śledcza, wystąp.

Wraz z nim wstało kolejne dwadzieścia osób. Winke, jak jego poprzednicy, nałożył na rekrutów czarną szarfę. Na sam koniec zebrana grupa przyłożyła prawe dłonie do piersi.

– Przysięgnijcie. – Donośny głos dyrektora rozniósł się echem.

– Będę służyć w obronie ludzkości nawet za cenę własnego życia. Przysięgam poświęcić się dla dobra ogółu i nie ulec w chwili słabości...

Vincent wyłączył się w połowie. I uwierzyć, że na początku tygodnia cieszył się, że przynależy do SOO. Ładne słowa przysięgi nie wpływały na fakt, że wszyscy rekruci stawali się oficjalnie mięsem armatnim. Wprawdzie myślącym, ale nadal mięsem armatnim.

*

– W końcu! Jestem głodny! – oznajmił Gabriel i sięgnął po solidny kawałek czekoladowego ciasta. Nie fatygował się po sztućce i talerzyk. Od razu wpakował wypiek do ust. – Rosa! Musrisz spyróbrować tygo.

– Młodziki – zaczęła podinspektor, strzepując z marynarki Gabriela cukier puder – wiecie coś o tej nowej doktor generalnej?

Vincent rozejrzał się po sali, aż w końcu znalazł stolik, przy którym siedzieli członkowie Zarządu. Do elity SOO dołączyła kobieta z krótko ściętymi blond włosami, której szczupłą twarz, zdającą się być nawet lekko wychudzoną, zdobiły gdzieniegdzie pierwsze zmarszczki. Jej spojrzenie miało w sobie coś na kształt okrucieństwa, którego Vincent nie potrafił do końca zdefiniować.

– Zita Smith. Wydaje się dobrą następczynią mojego ukochanego ojczulka – mruknęła Maja, biorąc do ust kęs sernika.

– Wybacz, Majka. Nie chciałam ci o nim przypominać – odparła Rosalia.

Egzekutor wzruszyła ramionami.

– Daj spokój. Jakoś za nim nie tęsknię. Pewnie gdyby jeszcze żył, namawiałby mnie do wstąpienia do badawczej. W sumie dobrze, że gryzie piach.

Po ostatnim zdaniu przy stoliku zapanowała cisza. Rosalia i Emilia wymieniły się spojrzeniami. Fiodor zastygł z ciastkiem w ustach.

– Naprawdę z Larsona był aż taki łajdak? – spytał Gabriel, wymierzając widelczyk od ciasta w stronę siedzącej naprzeciw Mai. – Wydawał się nawet znośny.

– Więcej było w nim z naukowca niż z ojca. W wieku siedmiu lat kazał mi wkuwać na pamięć układ pierwiastków.

Gabriel wybuchnął śmiechem, prawie się opluwając. Osoby z najbliższych stolików spojrzały w jego stronę.

– Naprawdę aż mi cię szkoda, Majka. Nic dziwnego, że w tym roku wyjątkowo na ślubowaniu nie ma minuty ciszy. Przynajmniej raz ta imprezka nie przemieni się w stypę! Twoi kumple już się rozkręcają. – Rudzielec ruchem głowy wskazał na stolik obok, gdzie młodzi egzekutorzy wyciągnęli spod stołu butelkę z procentową zawartością. Towarzyszył im Saul, który takim samym sposobem jak Gabriel wkręcił się na uroczystość.

Vincent nie widział tego pierwszego od czasu akcji w slumsach, kiedy podczas pobytu w szpitalu leżeli razem na jednej sali.

– To nie miało być spokojne przyjęcie przy kawie i ciastku? – mruknął pod nosem.

– Dopóki siedzą tu generalni, a oni zawsze szybko się zwijają. Z Rosą jesteśmy już na trzecim ślubowaniu z rzędu – odparł Gabriel.

Nim Vincent zdążył się zorientować, na stoliku tuż przed nim stała butelka brandy.

– Torba Rosy ma wręcz idealną pojemność na to cudeńko. – Szef wyszczerzył zęby i wskazał na trunek.

Podinspektor zarechotała w odpowiedzi.

– Nie będą was pasować drugi raz – oznajmiła, przerzucając podkręcone włosy za plecy. – Samym szampanem nie powinno się opijać takiego wydarzenia.

Maja chwyciła za swój kieliszek i podsunęła go pod nos podinspektor.

– W takim razie polej.

*

Rosalia i Gabriel chcieli, by rekruci zapamiętali swoje ślubowanie na długo. Mimo to Vincent miał wrażenie, że zaraz urwie mu się film. Przez dwie godziny wokół jego stolika przewinęło się około dwudziestu osób i mało kto przychodził z pustymi rękoma. Byli rekruci wspominali czasy Akademii, Gabriel chwalił się swoimi sukcesami, jakie osiągnął w trakcie pracy w SOO. Nie zabrakło też plotek o nowej doktor generalnej.

Nawet obawy Vincenta odnośnie decyzji Zarządu stały się przyjemnie odległe. Gdyby tylko pozostały takie po upłynięciu działania brandy...

Obecność Mai nie wydawała się już przytłaczająca. A zwłaszcza gdy ta oparła głowę o ramię Vincenta i co jakiś czas szeptała mu coś do ucha. Najpewniej oboje zapomnieli, że otacza ich pokaźne towarzystwo. I dobrze. Ciepło dziewczyny w pewien sposób zaczęło dodawać otuchy.

– Majka, moja droga koleżanko z oddziału. – Saul nachylił się nad egzekutor z kieliszkiem w dłoni. – Mam małą sprawę, pogadamy?

Maja oderwała się od boku Vincenta i spojrzała na kumpla.

– Sprawę? – parsknęła.

– Sprawę – powtórzył Saul. – Pożyczę cię tylko na pięć minut.

Dziewczyna ostrożnie podniosła się z krzesła.

– Zaraz wrócę – rzuciła do Vincenta, do którego po chwili dotarło, co się stało.

Drobne ukłucie zazdrości wyprowadziło go z błogiego nastroju.

– Młody – szepnął Gabriel, który nagle znalazł się na krześle obok. – Żeby nie było tak, że Saul sprzątnie ci Maję sprzed nosa.

Vincent wzdrygnął się, słysząc powagę w jego głosie.

– Przedawkowałeś dziś cukier. I brandy też – zawtórował. – Maja... to przecież znajoma.

Na twarzy Gabriela pojawił się grymas, który zdradzał, że blefowanie nie wychodziło Vincentowi najlepiej. Rudzielec nagle chwycił w pasie stojącą tuż obok Rosalię i usadowił na swoich kolanach. Kobieta lekko oblała się drinkiem, ale kokieteryjny śmiech był wystarczającym potwierdzeniem, że niezbyt się tym przejęła.

– No wiesz, młody. Rosa to też moja znajoma, ale jak codziennie widzę w pracy jej dekolcik, od razu mam ochotę zaciągnąć ją na randkę, a najlepiej do...

– Nie kończ – przerwała mu lekko oburzona podinspektor, której ręka mimowolnie zawędrowała na rozpięty guzik koszuli. Nagle poderwała się z kolan Gabriela. – Mam narzeczonego.

– Właśnie o tym mówię, młody! Mógłbyś chociaż uczyć się na moich błędach!

Maja rozmawiała z Saulem na balkonie, a raczej toczyła dość zaciekłą dyskusję. Vincent może i był podpity, ale nie ślepy. Poznał też na tyle dobrze cierpliwość dziewczyny, by móc stwierdzić, że jej rozmówca za chwilę dostanie solidnego liścia.

Podniósł się z miejsca i wyminął wszystkie stoliki, kierując się w stronę balkonu. Na lśniącej, grafitowej podłodze leżały odłamki szkła, więc z ostrożnością stawiał każdy krok. Powinien zdążyć, zanim dojdzie do większej afery.

– Proszę, jest i twój kochaś! – syknął Saul. – Myślisz, że dzięki ojcu będziesz miał tutaj fory?

Stracił zainteresowanie Mają i ruszył w stronę Vincenta. Zatrzymał go tuż przed wejściem na balkon.

– Słyszałem, jak Zarząd o tobie rozmawia. Jesteś tu ledwo dwa miesiące, a już, kurwa, masz mieć jakieś wyróżnienie! Inni są czasami traktowani jak śmiecie, no ale ty przecież jesteś Torresem!

Najwyraźniej Vincent zjawił się w trakcie dość interesującej, żywej rozmowy, której tematem był on sam.

– Cholera! Daj mu spokój! – Maja chwyciła Saula za ramię, ale ten się jej wyrwał.

– Pieprzony Torres!

Vincent stał i nie reagował na zaczepki. Przecież tyle razy nasłuchał się podobnych narzekań w Akademii. Gdy zaczynał przodować w danym przedmiocie, w oczach studentów był szczęściarzem, któremu wszystko podawano na tacy dzięki nazwisku ojca. Gdy zawalał inne zajęcia, nagle stawał się słabeuszem, który usiłuje być nędzną podróbką prawdziwego Torresa. Finalnie przyklejono mu tę drugą łatkę i to z nią pierwszy raz przekroczył próg siedziby SOO.

Cokolwiek miał mu do wykrzyczenia Saul, po prostu to zleje.

– Spójrz na siebie! Nie powinno cię tu być! Tak naprawdę do niczego się, kurwa, nie nadajesz. W slumsach się prawie poryczałeś ze strachu!

Saul chwycił go za barki i popchnął. To nic nowego. Przecież Vincent bywał w gorszych sytuacjach.

– Saul! – krzyknęła Maja.

– Nie rozumiesz? Jak ty możesz tego nie rozumieć! Jesteś córką Larsona, a nawet nikt nie przejął się tobą po tej nieszczęsnej obławie. Ale młody Torres zaraz zostanie wyniesiony na piedestał, bo przecież jego tatuś to pieprzony bohater ludzkości! Rozjebał cały klan ostrokostnych i przy okazji siebie. Cóż za bohaterski czyn!

Znów ta sama śpiewka, tylko usta ją wypowiadające się zmieniały. Vincent nadal czekał, choć po jego ciele roznosiło się dziwne mrowienie. Usiłował je zignorować.

– Wiesz co, Torres? W slumsach straciłem trzech kumpli! Trzech zaprawionych w boju egzekutorów! Dlaczego to ty nadal dychasz?

Starał się lekceważyć Saula stojącego tuż nad nim. Vincent zaraz stąd pójdzie. Weźmie prysznic, położy się spać, rano usmaży sobie jajecznicę...

– To ty, kurwa, powinieneś wtedy zdechnąć! – wrzasnął Saul.

Vincent niemal usłyszał trzask gdzieś we wnętrzu swojego umysłu. Najwyraźniej pewna bariera pękła, bo zamachnął się i wymierzył prostego na twarz egzekutora. Saul stracił równowagę, ale po chwili opamiętania szykował już kontratak. Świat zwolnił, choć Vincent miał wrażenie, że wytrzeźwiał już całkowicie. Przypomniał sobie o metodzie walki zielonookiej ostrokostnej, balansie, z jakim wymierzała cięcia szponami prosto w jego dygoczące ze strachu ciało. Ciosy rannej bestii i tak opierały się na szybkości.

A uderzenie Saula nie dorównywało im w żadnym stopniu.

Vincent uchylił się przed kolejnym uderzeniem w twarz. Wykonał unik, chcąc uniknąć następnego natarcia, ale stracił równowagę, gdy szkło chrupnęło pod jego nogami. Saul chwycił go za gardło i wymierzył kopniaka w brzuch. I kolejnego. Zagojona rana znów dała o sobie znać, ale Vincent zdołał wyprowadzić sierpa na... nie wiedział. Ważne, że gdzieś uderzył.

I uderzy jeszcze raz. I kolejny...

– Starczy!

Znów stracił równowagę, kiedy ktoś chwycił go pod pachami i pociągnął do tyłu.

– Wyluzuj już, młody – wymamrotał mu Gabriel do ucha.

Saula obezwładniono w podobny sposób. Dwóch przybyłych egzekutorów włożyło sporo sił, by powstrzymać wściekłego kumpla. Vincent czuł się jak w transie, ale nie żałował. Splunął przed buty Saula, jednocześnie próbując wyrwać się z uścisku.

– Młody, starczy! – Gabriel spojrzał na egzekutorów trzymających Saula. – Wyprowadźcie go.

Vincent opamiętał się dopiero wtedy, gdy dostrzegł zebraną wokół gromadkę Fartuchów. Pomimo sporej publiczności panowała cisza. No tak, uczestnicy uroczystości mieli przed sobą dość interesujące wydarzenie, najpewniej główny gwóźdź programu tegorocznego ślubowania. Vincent nie patrząc na nikogo, ruszył ku wyjściu.

Miał dość.

*

Szybko odnalazł najbliższą windę i z ulgą przekroczył jej próg. Zegar w telefonie wskazywał dwudziestą pierwszą, więc Vincent w myślach układał plan na pozostałą część wieczoru, którą spędzi w swoim zacisznym mieszkaniu. Obejdzie się już bez krzyków, obelg i pijanych kumpli.

– Czekaj!

Nim winda się zamknęła, Maja wparowała do środka ze szpilkami w dłoniach. Vincent posłał ku niej wymuszony uśmiech i wybrał przycisk oznaczający zjazd na parter. Czas opuścić ten cholerny budynek.

– Nie powinnam z nim iść. Nie doszłoby do tej afery – wymamrotała Maja.

Vincent machnął ręką na znak, że nie ma czego roztrząsać. Oparł się o ścianę windy i wziął głębszy oddech, przymykając na moment oczy. Czuł się zmęczony i obolały. Pewnie pamiątki po Saulu dadzą się mocniej we znaki przed snem.

Najgorszy i tak pozostawał fakt, że plotki o jego pierwszych dokonaniach rozniosły się aż zanadto. A te najpewniej wiązały się z aprobatą Zarządu odnośnie planu ataku na Rebelię.

– Geniuszu – odezwała się Maja.

Otworzył oczy, gdy poczuł dłoń na swoim ramieniu. Nim zrozumiał, jak dziewczyna znalazła się blisko niego, ta złożyła na jego ustach delikatny pocałunek.

– Naprawdę mi przykro.

Tylko dzięki ścianie za sobą nie stracił gruntu pod nogami. Pocałunek, choć krótki, całkowicie go zaskoczył, a zwłaszcza po tej całej aferze. Był chyba też najbardziej spontaniczną rzeczą w całym życiu Vincenta. Patrzył na zawstydzoną Maję z niedowierzaniem. Nie odsunęła się od niego, ale poczuł, jak ciało dziewczyny napięło się z nerwów. Przecież ona czekała na jego odpowiedź!

Ale czy mógł?

Powoli nachylił się i musnął wargi Mai, obejmując ją w pasie. Tym razem pocałunek był dłuższy i bardziej namiętny. Posmak brandy na ustach zadziałał niczym afrodyzjak, jednak finalnie winda dotarła na parter. Vincent myślał, że wraz z otworzeniem drzwi zarówno on i Maja znów powrócą do rzeczywistości, za to dziewczyna nachyliła się w jego stronę i wyszeptała do ucha:

– Chodźmy do mnie.

*

Wtulili się w siebie, gdy tylko wsiedli do pierwszej lepszej taksówki. Vincent zapomniał o wydarzeniach sprzed chwili, które nagle stały się takie małostkowe. Skradł na klatce schodowej dwa delikatne pocałunki, ale po przekroczeniu progu mieszkania pozwolił sobie na więcej. A raczej dał przejąć inicjatywę Mai, która jako pierwsza dorwała się do jego koszuli. Jej dłonie błądziły po jego nagim torsie, aż w końcu natrafiły na bliznę wraz z dwoma delikatniejszymi znamionami wyżej. Tylko jeden szpon skutecznie poranił Vincenta, ale to nie był czas na wspominanie tamtego wydarzenia. Teraz chciał się skupić wyłącznie na dziewczynie przed sobą.

Nie protestował, gdy popchnęła go na łóżko i oplotła nogami w pasie. Zachęcająco zaczął wodzić dłońmi po jej ciele, zaczynając od początku pleców i kończąc na wystających spod podciągniętej spódnicy pośladkach. Zastanawiał się nad każdym ruchem, czy aby na pewno idzie we właściwym kierunku, ale Maja wydawała się zadowolona z każdej nieśmiałej inicjatywy. Westchnęła, gdy poczuła usta na szyi. Następnie na dekolcie. Rozpięła guzik koszuli, potem kolejny, tym samym dając Vincentowi do zrozumienia, że ustami ma schodzić niżej. Całkowicie otumaniły go niewypowiedziane rozkazy dziewczyny. Delektował się jej dotykiem, zapachem, krągłościami ciała...

Ale nie mógł. Ktoś taki jak on nie miał do tego prawa.

Maja odnalazła sprzączkę paska od spodni, która brzdęknęła charakterystycznie, gdy została odpięta. Vincent usiłował wyrzucić z głowy dalszy kuszący scenariusz. Jeśli teraz się nie powstrzyma, później wyrzuty sumienia zeżrą go od środka.

– Maja... – wychrypiał, zdając sobie sprawę, że nie zamienił z dziewczyną ani jednego słowa, odkąd wsiedli do taksówki.

Mimo to Vincent musiał zaprzepaścić tę cudowną chwilę. I kuszącą wizję całej nocy.

Dziewczyna nie zareagowała, a jej ręka zniknęła pod jego spodniami. Vincent czuł, jak w miejscu, gdzie jest dotykany, przechodzi przyjemny prąd. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka, by jakoś się zdezorientować.

– Maja – zaczął ponownie.

Dziewczyna spojrzała na niego zdezorientowana.

– Robię... coś źle?

Sęk w tym, że wszystko było idealnie. Ale Vincent stwierdził, że wypowiadając te słowa na głos, jeszcze bardziej się pogrąży.

– Nie mogę – wydukał.

Maja odsunęła się od niego jak poparzona. Mimowolnie chwyciła za materiał swojej koszuli i zakryła nim piersi.

– Nie... nie podobam ci się?

– To nie tak.

Co miał jej powiedzieć? Ułożył plan, który może kosztować Maję życie. On zgarnie zasługi, a ona? Ledwo odzyskała siły po obławie, a przyjdzie jej doświadczyć piekła o wiele okropniejszego. Na jej policzku nadal znajdował się opatrunek po feralnym wypadku w więźniarce, który przypominał Vincentowi aż zanadto.

Decyzja jeszcze nie zapadła. Istniała szansa, że Saulowi coś się porypało. Przecież ten plan ma kilka etapów, od razu nie wyślą egzekutorów do slumsów!

– Nie... nie rozumiem – powiedziała Maja, pospiesznie zapinając koszulę. – Myślałam, że... no że oboje tego chcemy.

Ujął jej dłonie, mając nadzieję, że w jakiś sposób uda się mu wytłumaczyć. I tak wyszedł już na idiotę.

– Bo chcę – wyznał szczerze. – Ale nie teraz. Nie po tym wszystkim.

Wydawała mu się teraz taka wrażliwa, jakby otoczka silnej egzekutor z ambicjami gdzieś wyparowała. Ale przecież w tej chwili nie patrzyli na siebie jak na kumpli z pracy. Już sam fakt, że jeszcze nie wywaliła go za drzwi, świadczył, że może byli sobie bliżsi, niż Vincent zakładał.

Na twarzy Mai pojawił się smutny uśmiech.

– Nie obchodzi mnie, że jesteś Torresem. Zdecydowanie wolę w tobie tę Vincentowatą część.

Chyba usłyszał najmilsze słowa w ciągu całego dnia, a nawet nie był ich wart.

– Daj już spokój z tym Saulem – dodała, całując go w policzek.

– Co ci wtedy powiedział?

A właściwie ile jej powiedział.

Maja westchnęła, odgarnęła włosy z rozwalonego koka.

– Masz świetne wyczucie czasu z takimi pytaniami.

Vincent pozwolił sobie nie odpowiadać. Wszędzie miał złe wyczucie czasu, miejsca i w ogóle wszystkiego. Maja naprawdę powinna go wykopać za drzwi. Tej nocy nie mogła trafić na gorszego faceta.

– Mówił, że Zarząd się tobą interesuje, jakieś inne wymyślone pierdoły. Poza tym twój prosty był doskonały. Cholera, nie wierzę, naprawdę chodzi tylko o to?

A więc nie uwierzyła.

Vincent znów przybliżył się do dziewczyny i wtulił w rozgrzane ciało. Nie, nie chodziło tylko o to. Gdy Maja w milczeniu również go objęła, wiedział już, że się nie przyzna. Może po ojcu nie odziedziczył tylko nazwiska? Może w genach otrzymał również tendencję do samodestrukcji?

– Przepraszam – wyszeptał w szyję dziewczyny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top