Rozdział 32

Vincent

– Uderz mocniej!

– Przed chwilą mówiłeś, że...

– Mocniej!

Ostatkiem sił wyprowadził kolejny prosty na tarczę.

– Dobra. Masz pięć minut przerwy.

Nareszcie!

Vincent poczuł nagły przypływ energii, kiedy mógł już sięgnąć po butelkę wody. Szybko podreptał do sportowej torby. Gdy pił, woda strużkami spływała po jego brodzie i wsiąkała w koszulkę. Miał to gdzieś, bo i tak był cały spocony.

– Ładnie, młody. Oby tak dalej. – Gabriel poklepał go po plecach. – Wrócisz do roboty w wielkim stylu.

Vincent spojrzał na zegar zawieszony na ścianie ćwiczeniowej sali. Dochodziła już dwudziesta pierwsza. O tej porze żaden z egzekutorów nie ćwiczył, dlatego wraz z Gabrielem korzystali z okazji, by przeprowadzić treningi. Nie sądził, że kiedykolwiek znajdzie się w części biura SOO przeznaczonej dla sekcji egzekucyjnej.

Wracał do pracy po ponad miesięcznej nieobecności. Śmiało mógł przyznać, że przetrwał przymusowy urlop. Dwa tygodnie upłynęły na gojeniu się rany po niefortunnym spotkaniu z ostrokostnymi w slumsach, ale drugą połowę wolnego czasu chciał wykorzystać najefektywniej.

Kto by pomyślał, że rozpocznie jakiekolwiek treningi?

– Mam nadzieję, że jutro uratujesz moją dupę – wymamrotał Gabriel, ocierając pot z czoła.

– Jest aż tak źle z Rebelią?

Wprawdzie Vincentowi na chorobowym zaczynało brakować nowinek odnośnie śledztwa, a jutro pewnie spotka się z nawałem niedostępnych dotąd informacji. Nawet taki gagatek jak Gabriel nie zdradzał szczegółów i przestrzegał tajemnicy zawodowej. Och, podinspektor doskonały. Vincent nawet po poznaniu przeszłości szefa nie odczuwał, że ten był kiedyś egzekutorem z zadatkami na sadystę.

– Winke odbierze nam tę sprawę, jak nie ruszymy z miejsca. Pieprzona Rebelia. – Gabriel splunął na podłogę. – Dobra, nieważne. To, co w biurze, zostaje w biurze. Lecimy następną serię.

*

Z uwagą śledził pierwsze zarysy mięśni dotąd płaskiego brzucha. Nigdy nie przypuszczałby, że efekty ćwiczeń tak szybko się ujawnią. Poza tym oglądając się w lustrze, zauważył, że w końcu zdołał pozbyć się trupiej cery, którą zastąpił o wiele żywszy odcień. Najwyraźniej bieganie w terenie miało zalety nie tylko w postaci lepszej kondycji.

W ciągu tego miesiąca naprawdę zrobił progres, a feralna wizyta w szpitalu odeszła w zapomnienie. Dziś już wiedział, że utrata krwi przez pęknięcie świeżo założonych szwów, środki przeciwbólowe i złe odżywianie sprawiły, że zemdlał na szpitalnym korytarzu na oczach własnego szefa.

I Mai. Przede wszystkim Mai.

Nieważne, już nigdy miał nie wspominać tej kompromitacji. Teraz wracał do życia jako lepsza wersja siebie. Przynajmniej tak sobie powtarzał, gdy co jakiś czas w myślach nawiedzała go myśl, że nie jest synem godnym swojego ojca.

„Chwałę egzekutora miej w dupie".

– Chwałę egzekutora mam w dupie – powiedział na głos, zakładając służbowy płaszcz przed lustrem.

Ruszył do pracy w całkiem dobrym nastroju.

*

– Jest i nasz weteran! – krzyknął Stefan, gdy Vincent tylko przekroczył próg biura trzeciego oddziału. – W slumsach się tak opaliłeś?

– Może sam sprawdzisz? Już dawno nie wystawiłeś nosa poza wygodne biuro, co? Tęsknię za twoim towarzystwem w terenie – zawtórował Gabriel, posyłając w stronę śledczego całusa.

Stefan wykrzywił minę w grymasie.

– Nawet, jak gdybyś dał mi gwarancję, że przy takich wycieczkach zachowam drugie oko. – Wskazał na swoją opaskę. – To i tak jesteś ostatnią osobą, którą bym wybrał dla towarzystwa... szefie.

Rudzielec pokazał śledczemu środkowy palec, a potem spojrzał na Vincenta.

– Wybacz, młody. Nie będziesz miał fajerwerków na powitanie. Rosa, pokaż mu, co dotąd zdobyliśmy.

Podinspektor Rosalia czekała już dwa miejsca dalej, owijając jasnobrązowy kosmyk włosów wokół palca. Po zajęciu miejsca Vincent od razu wyczuł ostry zapach zmywacza do paznokci. Na ostatnim stanowisku przy komputerze dostrzegł słodko pochrapującego rekruta Fiodora. Nic się nie zmieniło w oddziale w ciągu tego miesiąca. W biurze nadal panowała samowolka.

– No dobra – zaczęła Rosalia, otwierając na komputerze plik ze zdjęciami. – To lecimy po kolei.

Vincent uważnie przyjrzał się zamaskowanym postaciom uchwyconym z dużej odległości, których okrycia twarzy zostały wykreowane na podobieństwo wilczych pysków. Nawet w nocnej scenerii Miasta dostrzegł znaczącą różnicę.

Oj tak, przerwa od śledztwa trwała zdecydowanie zbyt długo.

– Białe maski? – wydukał. – To na pewno Rebelia?

Stefan wzruszył ramionami.

– To trochę tak, jakby klan zmieniał stylówkę. Co nie? – wtrącił Gabriel. – Tylko że tych z czarnymi maskami też się widuje. O wiele rzadziej, jak to Rebelia ma w zwyczaju, ale nadal dają o sobie znać.

– Poza tym – Stefan kontynuował myśl lidera – białe maski mordują coraz więcej ludzi w okolicach Czwórki. Czarne nadal zachowują dystans. SOO próbuje trzymać okoliczności morderstw w tajemnicy, ale to kwestia czasu, gdy sprawa trafi do czołówek gazet.

Rosalia wypielęgnowanym paznokciem stuknęła jeden z przycisków na klawiaturze, a na ekranie pojawiło się kolejne zdjęcie. To z kolei było rozmazane, ale bez wątpienia pokazywało starcie ostrokostnych. Bójkę między czarną a białą maską.

– Rebelia musiała się podzielić na dwie grupy – stwierdziła, zlizując błyszczyk z ust.

– Mamy coś jeszcze? – spytał Vincent. – Nagrania...

– Młody, przecież wiesz! – krzyknął Gabriel. – Te bestie jakimś cudem pozdejmowały ukryte kamery w całym Mieście! Zarząd nadal rozmyśla nad tym, gdzie rozmieścić nowe.

– To, co teraz oglądasz – odezwał się Stefan – jest ostatnią pamiątką po śledczych z drugiego oddziału. Znaleźliśmy ich ciała w Czwórce. – Uderzył pięścią w biurko. – Przypłacili życiem za zrobienie kilku zdjęć.

– Musimy jakoś rozwiązać problem białych masek, ale Zarząd nie pośle po kilku egzekutorów i śledczych w każde miejsce, gdzie te się podobno pojawiły. No wiesz... nie chcą powtórki sprzed miesiąca – przyznała nieśmiało rekrutka Emilia.

Naprawdę? Niefortunny wypadek w slumsach poruszył serca osób z Zarządu?

– Młody – zaczął Gabriel – pamiętasz, co powiedziała ta różowowłosa suka, zanim prawie cię wypatroszyła?

Ciało Vincenta przeszedł dreszcz na samą myśl o tym wspomnieniu.

– Że... zabili własnego przywódcę?

Gabriel pokiwał głową w potwierdzeniu.

– No nie powinniśmy w to wierzyć. Ale podział klanu musi się wiązać z kwestią przewodnictwa. Wbrew pozorom ostrokostne cenią sobie liderów, a skoro zabito przywódcę, kontrolę nad klanem musiała sprawować jego partnerka. Ta zmora z kitą jak koński ogon.

Rosalia strzepnęła niewidzialny pyłek ze służbowego uniformu.

– Problem w tym, że ona zniknęła. Zawsze stawała na czele członków klanu, strosząc się niczym paw, ale teraz nie widziano jej po żadnej ze stron.

– Przyjmujemy, że co najmniej jeden z przywódców nie rządzi już Rebelią – stwierdził Stefan.

Vincent mimowolnie przypomniał sobie dawne zeznania Mai:

„A potem ich przytuliła".

Podobno dominujące ostrokostne potrafią być bezwzględne w stosunku do swoich podwładnych, ale przywódczyni Rebelii nawet w zgiełku obławy nieświadomie ujawniła swoje podejście do złapanych członków klanu. Mało prawdopodobne, że zbuntowali się przeciwko niej.

– Mamy jeszcze jakieś tropy? – spytał Vincent.

– Tylko moje spostrzeżenie – oznajmił Gabriel. – Ostatnio białe maski działają w pojedynkę, czasami są to dwuosobowe grupy. Z kolei czarne trzymają się w zespołach i nie mordują na taką skalę. Kurwa, gdybym mógł, to zawarłbym sojusz z tymi drugimi, by wybić pierwszych. Co im daje takie mordowanie cywili?! Większość ciał jest w stanie nienaruszonym, to już nie jest kwestia pożywienia!

– Myślę, że celowo chcą rozgłosu.

W sali zapadła cisza. Nawet Gabriel przestał obracać się w fotelu i spojrzał na Vincenta.

– Mów dalej.

– Jeżeli zakładamy, że jeden z przywódców zniknął lub został zabity, klan mógł nadal pozostać mu wierny. Te morderstwa nie wydają się być bezsensowne. Białe maski chyba czekają na ruch z naszej strony.

– Chcą, żebyśmy wparowali do Czwórki i po prostu ich pozabijali? – odezwał się Stefan, gładząc przystrzyżoną brodę.

Vincent postanowił kontynuować:

– Obecnie nie damy rady tego zrobić, jeśli tak liczna grupa jest rozproszona. Zmuszają nas do pójścia w drugą stronę...

– Ogłosić stan podwyższonego zagrożenia w Czwórce i ewakuować mieszkańców – wtrącił się Gabriel. – Klan chce wyrównać rachunki, a do tego potrzebne jest im pole bitwy. A my mamy je tak po prostu, kurwa, przygotować?

– Możemy zgłosić do Zarządu, że potrzebna będzie organizacja większych sił SOO, gdy ostrokostne wyjdą grupami na ulicę. Nikt nie wyrazi obecnie zgody na interwencję egzekutorów w innej formie niż rutynowy patrol, skoro nawet nie wiadomo, gdzie podziewają się członkowie Rebelii – stwierdziła Rosalia.

– Nieźle to sobie wymyślili – odezwał się nagle Pierre, który jak dotąd szperał w papierach. – Tylko jaki jest sens ich potyczki na ulicy? Na pewno są świadomi, że wkroczymy do akcji.

– Są też świadomi, że bez kamer dowiemy się później o ich działaniach – mruknęła Rosalia.

– Nie mam pojęcia, jak to zaplanowali, ale będą przygotowani na nasze wtrącenie się w ich porachunki w formie defensywnej – odparł Vincent, stukając palcem o biurko.

– Czyli będziemy, kurwa, tańczyć, jak nam zagrają? – warknął Gabriel.

Vincent zawahał się z odpowiedzią, ale przecież i tak nie miał nic do stracenia. Najwyżej palnie głupotę.

– Możemy zrobić coś jeszcze.

Może nigdy nie sprawdził się w terenie. Może dotąd zawodził, jednak teraz lepszej okazji nie będzie:

– Musimy przekonać Zarząd, by usunął skanery z Miasta.

Stefan cmoknął niezadowolony.

– Nigdy się na to...

– Ja ich przekonam – wtrącił się Gabriel. – Odkąd skanery zaczęły pojawiać się w Mieście, współczynnik morderstw wzrósł. Zarząd tylko udaje, że tego nie widzi.

– To będzie też znak od nas, że pozornie podejmujemy wszelkie kroki, by załagodzić sytuację, że całkowicie skupiamy się na obronie – dodał Vincent. – A w tym samym czasie możemy planować atak na klan i wziąć go z zaskoczenia.

Błysk w oku szefa utwierdził Vincenta w przekonaniu, że rozegrał to doskonale.

– Masz moje poparcie, młody.

*

Wyszedł na przerwę przepełniony ekscytacją. Przełamał się, być może przyczyni się do rozwoju śledztwa i uratuje dobre imię swojego oddziału. Czarna opaska na ramieniu w końcu stała się powodem do dumy. Vincent czuł, jak na jego twarz mimowolnie wkrada się uśmiech, a dudniące z emocji serce niemal chce wyskoczyć z piersi. Po tylu tygodniach nareszcie nadarzyła się okazja, by rozwinąć skrzydła w karierze śledczego.

– To lecisz ze mną?

Nie miał pojęcia, kiedy tuż przy nim pojawiła się Maja. Odruchowo cofnął się o parę kroków, a jego plecy po chwili zetknęły się z oszkloną ścianą korytarza.

– Ledwo wróciłeś, a już jesteś nieprzytomny – bąknęła dziewczyna. – Pytałam, czy lecisz ze mną na kawę.

Kawa. Właśnie dostał zaproszenie na kawę.

– Z... automatu?

– Tak. Może być z automatu! – Egzekutor wyrzuciła ręce przed siebie. – Nie zdążyłeś się wyspać na chorobowym? W ogóle czemu nie odbierałeś ode mnie telefonów?

Vincent przygryzł wargę. Kiedy po zemdleniu w szpitalu obudził się następnego dnia, na telefonie miał od Mai multum wiadomości i połączeń. Do dziś zdobywał się tylko na odpowiadanie na te pierwsze, chociażby dlatego że nadal było mu wstyd za siebie, za swój dawny, nędzny stan.

– Stawiam kawę! Taka rekompensata, dobra? – wyrwał się, usiłując zmienić temat.

Maja westchnęła.

– Dla mnie biała bez cukru.

Vincent był na tyle pobudzony, że kawa w ogóle nie wydawała mu się potrzebna, jednak odmówienie Mai również nie wchodziło w grę. Poszedł na kompromis i wybrał dla siebie białą czekoladę. Wystarczyło mieć nadzieję, że nadmiar cukru i endorfin nie rozsadzi go od środka.

– Oczy ci błyszczą jak gwiazdki, niedoceniony geniuszu sekcji śledczej. – Maja jak zawsze dźwięcznie przedłużyła sylaby przezwiska. – To przez ślubowanie?

No tak, wrócił do pracy w doskonałym czasie. Będzie musiał wkuć na pamięć przysięgę, bo już w ten weekend miała się odbyć przekładana dotąd uroczystość.

– Nie przeniosę się do badawczej – zaznaczył od razu. – Chyba zaaklimatyzowałem się... w Czarnych Opaskach.

– Jakieś przeboje w śledztwie?

– No wiesz... – urwał.

Naprawdę chciał jej powiedzieć. Pochwalić się. Oczywiście, gdyby tylko mógł.

– No tak, tajemnica zawodowa – mruknęła Maja, upijając łyk kawy.

– A co u ciebie?

Dziewczyna ruchem głowy wskazała na rękę.

– Bez gipsu czuję się o parę kilo lżejsza. Mam jeszcze rehabilitację, ale na patrole mogę chodzić. Rano obchód, po południu pisanie raportów w biurze. Nawet nie wiesz, jak mi się potem nie chce przebierać w spódnicę – burknęła Maja. – Lekarz w przyszłym tygodniu powinien mi wypisać zaświadczenie.

– Zaświadczenie? – powtórzył niepewnie Vincent.

– No że mogę brać udział w akcjach – odparła Maja, przewracając oczami. – Co ty taki zdziwiony? Nie miałam żadnego grubszego udziału w terenie od tej nieszczęsnej obławy.

Vincent czuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Ścisnął plastikowy kubek w dłoni, prawie wylewając z niego czekoladę. Zrozumiał. Cholera, jak przed chwilą mógł się z tego cieszyć?

– W porządku? – dopytała Maja, kładąc mu dłoń na barku.

– Po... poczekaj tu chwilę.

Odstawił kubek na stolik i ruszył w stronę biura swojego oddziału. Prawie wywalił się na schodach i potrącił jakiegoś Fartucha z badawczej. Nieważne, chciał jak najszybciej przemierzyć te dwa piętra i znaleźć szefa. Miał nadzieję, że jeszcze nie jest za późno.

Odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł Gabriela wychodzącego z biura.

– O, młody! Co...

Vincent złapał go za służbowy płaszcz, usiłując zaczerpnąć oddech.

– Powiedz... że jeszcze nie poszedłeś do biura Zarządu. Jeszcze nic im nie powiedziałeś o tych skanerach i w ogóle tym wszystkim, co wymyśliłem. Co nie?

– Co ci nagle odbiło? Ten plan jest naprawdę dobry. Rosa przygotowała to ładnie na papierkach, wystarczyło zanieść. Nie martw się, młody. Napomknąłem, że miałeś największy wkład z nas wszystkich.

Vincent zastygł. Dotąd towarzysząca mu ekscytacja przemieniła się w przerażenie.

– Wyluzuj, młody. Jeszcze cię tutaj docenią.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top