Rozdział 39

Kennet

Przypomniała sobie. Cokolwiek to było, jej pamięć wracała. Kennet nie zasnął tej nocy. Planował, układał strategie, wymyślał scenariusze. To kwestia czasu, nim Isabella połączy fakty i uświadomi sobie, że wcale nie był troskliwym podwładnym chroniącym przed złem.

Wyciągnął whisky z baru i nalał sobie solidną porcję. Krążył po salonie, co jakiś czas upijając łyk. Nieschłodzony alkohol wbrew pozorom smakował w miarę dobrze o ósmej rano, choć nie potrafił odgonić ani zebrać myśli Kenneta.

Kogo Isabella w nim zobaczy, gdy odzyska wspomnienia? Oczywiście, że intryganta gotowego iść po trupach do celu.

Przecież jest Kennetem Mitsuyą, nieznającym skrupułów płatnym zabójcą.

Mimo to pozwolił, by zmiękło mu serce.

Szklanka pękła. Szkło z brzdękiem uderzyło o posadzkę, a whisky oblało dłoń.

– W porządku?

Wiedział, że jak się odwróci, będzie zachwycał się nią niczym durny nastolatek. Isabella stała zaspana w szortach i sportowym staniku, przecierając oczy. Pomimo poczochranych włosów i znużonej miny wydawała się taka obłędna. Pożądanie wcale nie wpływało na ich relację, a Kennet podejrzewał, że tyczyło się obu stron.

Przez ile czasu będzie mógł ją jeszcze taką oglądać?

– Chujowa szklanka i tyle.

Obserwował, jak nozdrza Isabelli rozszerzają się i wchłaniają nowy zapach.

– Trafiłam na początek imprezy czy koniec?

– Na śniadanie.

Isabella obdarzyła go ironicznym uśmiechem. Po chwili ziewając, uniosła ramiona ku górze i zaczęła się przeciągać, jakby jeszcze wczoraj niemal nie popłakała się w ramionach Kenneta.

Oczywiście, dobra mina do złej gry. Całkiem w jego stylu. Spuchnięte oczy dziewczyny zaprzeczały jej pogodnemu usposobieniu, ale przecież oboje mieli za sobą ciężkie noce.

– Wcześnie wstałaś.

– Miałam za ścianą głośnego sąsiada.

Fakt, kanapa skrzypiała za każdym razem, gdy Kennet przewracał się na drugi bok, a zmieniał pozycję do spania co najmniej z pięćdziesiąt razy. Tej nocy nie potrafiłby zasnąć przy Isabelli, ale ona sama poprzedniego wieczora zadeklarowała, że potrzebuje spędzić trochę czasu w samotności. Pewnie noc była dla niej tak samo trudna jak dla Kenneta.

– Yhm... Gdy reszta wstanie – kontynuowała Isabella – możemy zrobić małe spotkanie w salonie?

Kennet trzepnął ręką, próbując pozbyć się pozostałości whisky z dłoni.

– Daj im najpierw coś zjeść. Nie będą cię słuchać na głodniaka.

Isabella dołączyła do niego, kiedy uklęknął i zaczął zbierać szkło z podłogi. Rozczochrane loki zakryły pół twarzy dziewczyny, gdy ta schylała się po kolejny kawałek rozbitego naczynia. Mimo to Kennet dostrzegł w jej obliczu coś intrygującego. Coś kryjącego się za spuchniętymi oczami i przygryzioną niemal do krwi wargą.

– Namyśliłaś się? – spytał.

– Ta noc była za krótka, żeby się namyślić.

– Ale podejrzewam, że masz jakiś plan.

Isabella nieśmiało przytaknęła głową.

– Tylko w teorii. I nie wiem, jak to wszystko będzie brzmiało, gdy nadrobię zaległości w spaniu.

Może i chciała zaprezentować swoje poczucie humoru, ale Kennet nie miał wątpliwości, że Isabella była spięta.

– To co? Zdradzisz mi, co wymyśliłaś?

– Jesteś po whisky, więc może plan ci się spodoba.

– No to dawaj.

Z twarzy Isabelli zrzedła mina. Ostrokostna zacisnęła dłoń, w której trzymała mniejsze kawałki szkła.

– Potrzebuję waszej pomocy.

*

Drażniący zapach whisky zastąpił aromat kawy. Natanel i Arno nie wydawali się zdezorientowani. W przeciwieństwie do Kenneta rozpoczęli dzień, nie odbiegając od swojej rutyny. Natomiast Blue spóźniała się już dobre pół godziny. Z łazienki nadal dobiegał szum wody, więc raczej nie wzięła na poważnie hasła: „zbiórka o dziewiątej w salonie".

Kennet widział zmieszanie na twarzy Natanela. Chyba współczuł mu jeszcze bardziej niż Isabelli. Związał się z okropną dziewczyną, a jego przyjaciel nie wypadał lepiej w porównaniu do niej.

– No dobrze – mruknęła Isabella. – Chcę...

– Przystać na propozycję Ethana – dokończył Arno, chytrze się uśmiechając.

Isabella westchnęła, ale odpowiedziała tym samym gestem.

– W pewnym sensie.

– I będziesz potrzebować naszej pomocy.

– Twojej, Arno, w szczególności.

– Naprawdę, Isa? – wtrącił się Natanel. – On wyleci ci z rozprawami psychologicznymi na całe południe.

– Tego oczekuje, co nie? – Arno puścił oczko w stronę dziewczyny.

– Nie chcę, by Rebelia się wymordowała i to z mojego powodu.

Kennet poczuł, jak śniadanie chce opuścić jego żołądek. Niepotrzebnie wymieszał whisky z jajecznicą i smażonym bekonem.

– Chcesz walczyć sama z Naoto – wykrztusił.

– Najpierw spróbuję się z nim dogadać. No wiesz, wyjaśnić to i owo.

– Isabella – ciągnął Kennet. – Nie możesz go wyzwać na...

– Może – wtrącił się Arno. – Walka liderów klanów jest bardziej... praktyczna. Podwładni nie ucierpią, a wynik starcia jest podany na tacy.

– Walka to najgorszy scenariusz – powiedziała Isabella. – Najpierw...

– Z nim nie da się rozmawiać, rozumiesz? Nawet Ethan ci mówił, że Naoto ma nasrane we łbie – syknął Kennet, choć w swojej głowie brzmiał o wiele spokojniej.

– Dlatego muszę wiedzieć o moim bracie jak najwięcej. Byliście w Rebelii, jaki on jest?

– Wiemy, jaki był – odezwał się Natanel, poprawiając okulary. – Naoto zwariował po ucieczce z więzienia, na dodatek dyryguje nim Raisa.

– To już wie – powiedział Arno.

Dziewczyna poruszyła się na fotelu.

– To dlaczego część klanu nadal go wspiera? Muszą widzieć, że zwariował.

– I widzą, ale... twój brat ma wyjątkowy talent do przewodnictwa. Dość paradoksalny jak na jego sytuację, ale go ma.

Kennet od dawna to podejrzewał, słowa szpiega tylko utwierdziły go w przekonaniu. Naoto okazał się tym złotym potomkiem, którym miał być Kennet. Mimowolnie przypomniał sobie moment, gdy on pierwszy raz w życiu uwolnił łowcze oczy. Pamiętał, jak w euforii przybiegł do swojej matki, by się pochwalić, a ona rozpłakała się, bo jej syn okazał się nie-hybrydą, a ona sama zawiodła, rodząc Malkomowi Mitsui niewyjątkowego syna.

– Dar? – powtórzyła Isabella.

Tak, Kennet też miał mieć dar. Zaaranżowano niefortunne małżeństwo jego rodziców po to, by wybitny członek Rady, Malkom Mitsuya, miał jeszcze wspanialszego następcę. Być może u Naoto było podobnie, choć pewnie nie skończyło się to tak fatalnie jak w przypadku rodziny Kenneta. Zabójca do dziś czuł zapach krwi, którą przelał w swoim życiu po raz pierwszy... zapach krwi swojego ojca tyrana.

– Oho, nadchodzi wykład z biologii – mruknął Natanel.

– Naoto jest hybrydą – kontynuował Arno, zupełnie ignorując kumpla. – Hybryda może narodzić się wyłącznie ze związku czarnookiego ostrokostnego i osobnika z jedną z trzech pozostałych odmian. Twój brat to zielonooka hybryda, co gwarantuje mu niezły miks umiejętności. Jak czarnookie posiada wszystkie predyspozycje innych odmian ostrokostnych, ale nadal przoduje w jednej. Jako zielonooka hybryda swoją szybkością przewyższa zwykłych ostrokostnych z tej kasty. Trochę to pokręcone, ale tak to działa.

– Skup się, Isa. Teraz będzie najlepsze – wtrącił ponownie Natanel.

– Hybrydy dostają czasem bonus od natury w postaci unikatowej zdolności. Mogą, ale nie muszą. Naoto akurat miał szczęście. Jego dodatkową zdolnością najpewniej jest coś w stylu potężnej siły przewodnictwa. Coś, co nakręca ostrokostne, by za nim podążały. Dlatego pomimo kryzysu utrzymał przy sobie połowę klanu. Dołóżmy jeszcze do tego wspaniały rodowód. Naoto uczył się od najlepszych, między innymi od matki przywódczyni...

– A jaki jest w walce? Mam w ogóle szansę pokonać Naoto? – dopytywała Isabella.

– Jest parę nagrań z kamer SOO, możemy z Kenem przeanalizować jego styl walki.

Zabójca przytaknął. Na pewno to zrobi, ale za cholerę nie potrafił wyobrazić sobie Isabelli w walce z Naoto. Rozwinęła się pod jego opieką, ale czy stała się przeciwniczką godną brata? Naoto Asteroth był w stanie wydostać się z więzienia, wprawdzie z pomocą Natanela, ale to przywódca Rebelii ułożył plan ucieczki oraz skutecznie go zrealizował, zostawiając za sobą masę trupów. Stał na czele obławy i na pewno dziesiątki ostrokostnych gryzły piach przez niego. Kennet wątpił, by przez więzy krwi Naoto zmiękło serce.

– Raisa to żółtooka, która do maksimum rozwinęła swoje umiejętności manipulacji. Uderzyła w Naoto, gdy ten był rozbity po ucieczce z więzienia. Z ładną buźką i dobrze dobranymi słówkami poszło gładko. A choć sam Nao ma wpływ na innych, Raisa owinęła go wokół palca. To wszystko, co wiemy – zadeklarował Arno.

– Przyjmę każdą pomoc, ale jest jeszcze coś. Chodzi o Radę.

Kluczowy gracz. Nie... rozgrywający. Rozgrywający milczał w najważniejszym momencie starcia i to niepokoiło Kenneta bardziej niż szalony przywódca Rebelii. Na dodatek zlecenia zabójstw na terenie slumsów zdawały się oznaką, że Rada chce dopuścić do konfrontacji klanu na powierzchni... Podziemna władza pozwalała na to z powodu ewakuacji cywilów z Czwartej Dzielnicy? Według mediów ze względu na niedostateczne siły Fartuchów i wzmożone ataki ostrokostnych zostały podjęte wyłącznie działania defensywne. Dodatkowy panel zabezpieczeń w systemie SOO uniemożliwiał wniknięcie do niego nawet Natanelowi, więc Kennet musiał zadowolić się tylko informacjami dla obywateli.

– Dołączyliście do klanu z jej polecenia – kontynuowała Isabella. – Nawet jeśli Rada jest obojętna na całą sytuację, chcę, żebyście poszli ze mną. Nie proszę was o walkę, tylko...

– Sprytnie, będziemy dobrą wizytówką – mruknął Arno. – Klan upewni się w swoich przekonaniach, skoro ostrokostne z Rady zdecydowały się do nich dołączyć.

– Dopóki nie załatwię sprawy z Naoto, nie mogę obiecać wam nic w zamian.

– Tu już nie chodzi o ciebie – odparł Natanel z wyraźną rezerwą, patrząc w stronę Kenneta. – Nie zostawia się swoich. Nawet jednego.

Zabójca nie zasługiwał na te słowa. Gdyby nie okoliczności, wstałby i wykrzyczałby Natanelowi, ile razy wbił mu nóż w plecy.

– A akurat ten jeden będzie pchał się do takiej rozróby – mruknął Arno.

Kennet wypuścił powietrze z płuc.

– Mam u was dług – odparł.

Drzwi od łazienki otworzyły się, a Blue szybko przemierzyła drogę do pokoju z ręcznikiem na głowie.

– Możemy zamienić parę słów? – odezwała się Isabella, zanim trucicielka złapała za klamkę.

Obie przez moment mierzyły się spojrzeniami. Wzrok Blue na ułamek sekundy zatrzymał się też na Kennecie, co utwierdziło go w przekonaniu, że niezależnie o czym Isabella chciała porozmawiać, najpewniej otrzyma odpowiedź na każde pytanie.

I zdecydowanie więcej. 

Vincent

Spotkanie odbywało się w sali trzysta osiem na trzecim piętrze. Vincent zajął miejsce w piątym rzędzie, przedzierając się przez grupkę aspirujących egzekutorów z sekcji śledczej. W pomieszczeniu panował zaduch, nie włączono klimatyzacji albo ta najpewniej nie działała. Vincent wodził wzrokiem po zebranych. Żołądek podszedł mu do gardła, gdy spostrzegł Gabriela dwa rzędy niżej po lewej stronie.

„Nie wybaczę ci, jeśli pójdziesz na eksterminację. Maja też nie".

Vincent nie wybaczyłby sobie, gdyby w tym czasie siedział w bezpiecznym domu, by poznać przebieg akcji dopiero po jej przeprowadzeniu. Nie, nawet nie brał tego pod uwagę. Teraz znajdował się tutaj: na spotkaniu odnośnie planu eksterminacji, które właśnie się zaczynało. Thomas Winke wyszedł na środek sali i włączył projektor. Na ekranie pojawił się plan slumsów z lotu ptaka.

– Pozwolę sobie przejść do konkretów – zaczął inspektor, poprawiając mikrofon, by znalazł się dokładnie nad linią ust. – Ostrokostne pozbyły się kamer, to już wiecie. Wraz z narastającym napięciem w klanie Rebelii zdecydowaliśmy się obrać inną taktykę działania. Media ogłaszają, że podejmujemy wyłącznie działania mające na celu ochronę cywilów. Tymczasem przygotowujemy się do akcji zbrojnej. Co cztery godziny monitorujemy slumsy za pomocą dronów, a szczególnie obszar, gdzie walki są najczęściej widywane.

Salę wypełniły szepty. Vincent zdawał sobie sprawę, że SOO podjęła pewne kroki, by nadal obserwować teren, który nieformalnie został już dawno przejęty przez ostrokostne. Drony. Całkiem dobra alternatywa po porażce z kamerami.

– Udało się ustalić domniemane miejsce starcia.

Na ekranie wyświetliły się współrzędne.

– Inspektorzy skonsultowali swoje założenia z ostr-behawiorystami. Dla naszych wrogów będzie to idealne miejsce na wyrównanie rachunków. W tym miejscu znajduje się największy obszar wolny od zabudowań, co sprzyja walce z udziałem kilkudziesięciu osobników – prychnął Winke.

Tuż obok inspektora pojawił się egzekutor generalny Arata Rubio, który płynnym ruchem chwycił za pilot leżący na projektorze.

– Nasza baza będzie znajdować się tutaj. Praktycznie jest już to Piąta Dzielnica.

Vincent wyłączył się na chwilę. Zdawało się, że po drugiej stronie sali dostrzegł Maję. Ostatnio wszędzie widział jej rysy twarzy lub czarne włosy upięte w koka. Dlatego nie zdziwił się, że pomylił się i tym razem. Niepotrzebnie zgotował swojemu sercu kolejny mini-zawał.

– Siły uderzą z trzech stron. Będziecie działać w podgrupach.

Zgodnie z pismem, które Vincent otrzymał kilka dni wcześniej, on znajdował się w grupie C pod dowództwem niejakiego egzekutora Adriena Wasina. Z pisma znał też ogólny przebieg operacji, może dlatego nie czuł się taki zainteresowany, jak powinien być. Chyba nie docierało do niego, że może już jutro każą mu wskoczyć w wojskowy mundur, kamizelkę kuloodporną, w dłoń wcisną karabin, do pasa przyczepią noże... Zdecydowanie nie potrafił wyobrazić sobie siebie w takim wydaniu, a przecież przechodził szkolenia, nadal pozostawał świeżo upieczonym absolwentem z Akademii, który posiadał wiedzę z zakresu sekcji egzekucyjnej...

– Rozpoczniemy od ataku z góry i rozpylimy gaz łzawiący. Najpewniej nie zdezorientuje to nawet połowy przeciwników, zdążą się pochować. Teren zabudowany otaczający miejsce starcia będzie działał na ich korzyść pod wieloma względami. Dlatego dla nas będzie to wyścig z czasem. Okrążymy plac, by uchwycić całą Rebelię, nim rozbiega się po kątach. Będziemy mieć przewagę nad wrogiem, dopóki utrzymamy go na zamkniętym polu.

Vincent zauważył, jak śliskie w dotyku stały się jego ręce. Było mu duszno najprawdopodobniej nie tylko przez wadliwą klimatyzację.

– Torres Vincent?

Odruchowo uniósł głowę. Tuż przed nim stał Fartuch z badawczej, który w dłoni trzymał najpewniej jakiś dziennik. Vincent poczuł się nieswojo, gdy dostrzegł zmieszanie, a może nawet lekkie zdenerwowanie na twarzy mężczyzny.

– To ja – wydukał. Zdążył zauważyć, że osoby siedzące blisko niego zainteresowały się sytuacją.

Fartuch odetchnął z ulgą.

– Jesteś proszony do biura Zarządu.

– Na kiedy?

– Na teraz. Zbieraj się.

Mężczyzna odwrócił się na pięcie i ruszył przodem. Vincent podążył za nim, starając się zignorować zamieszanie, jakie wywołał. Wydawało mu się, że nawet Arata Rubio zrobił dłuższą pauzę w swojej wypowiedzi, by przekonać się, co się stało. Vincent sam chciałby wiedzieć.

Do biura Zarządu dzieliło go co najmniej kilkanaście pięter. Wszedł do windy za Fartuchem, ale nie zwrócił uwagi, na którą kondygnację zmierzają. Nie potrafił skupić się na czymkolwiek, w myślach układając scenariusze.

Wywalą go z roboty?

Gabriel był na podsłuchu i niechcący wplątał Vincenta w swoje sprawy?

Uginały się pod nim kolana, gdy prowadzono go prosto pod drzwi gabinetu Gaspara Bourdina. Na pustym korytarzu dało się słyszeć coraz donioślejszy odgłos szpilek.

Vincent tym razem się nie pomylił. Przed oczami wyrosła mu znajoma twarz.

– Maja – wychrypiał. – Wiesz, co się...

Dziewczyna minęła go bez słowa i zniknęła w windzie. Jej hebanowe włosy zalśniły w promieniach słońca przebijającego się przez wysokie okna. Vincent miał już zawrócić, ale w ułamku sekundy przypomniał sobie, z kim zaraz miał się spotkać. Na korytarzu po dziewczynie pozostał jedynie zapach cytrusowych perfum. Poszła w swoją stronę, nie zatrzymując się nawet na chwilę.

Coś było nie tak.

Vincent trzykrotnie przeczytał nazwisko i tytuł na tabliczce zawieszonej na drzwiach biura najważniejszej persony SOO.

– Wejdź, czeka na ciebie – ponaglił go Fartuch.

Vincent przełknął ślinę i pociągnął za klamkę. Przekroczył próg biura i najciszej jak mógł, zamknął za sobą drzwi. Gaspar Bourdin stał do niego bokiem. Wydawał się całkowicie pochłonięty karmieniem rybek, które z daleka przypominały ruchome, pomarańczowe przecinki.

– Dzień dobry – zaczął Vincent. – Wzywał mnie pan.

Dyrektor generalny w milczeniu wsypał do akwarium suchy pokarm, chwytając go opuszkami palców. Rybki instynktownie popłynęły ku powierzchni, zbijając się w pomarańczową ławicę. Bourdin wsypał pokarm i mrucząc coś pod nosem (albo do rybek) zamknął pokrywę akwarium.

– Vincent, usiądź. – Dłonią wskazał fotel przy biurku.

Śledczy wykonał polecenie i zajął miejsce. Naprzeciw niego zasiadł dyrektor, który niedbale przejechał palcami po swojej siwiźnie na głowie. Tą samą ręką, którą jeszcze przed chwilą karmił rybki.

– Chłopcze, czy ty masz jakiś kompleks niższości?

Vincentowi czasami zdarzało się narzekać na wzrost. Metr siedemdziesiąt dwa nie prezentowało się najlepiej u dorosłego faceta. Tyle że dyrektorowi nie chodziło raczej o kwestię wzrostu.

– Słucham?

– Nie zajmuję się przydziałem żołnierzy, to działka ludzi od Rubio. Prędzej czy później ktoś by zainterweniował, choć cieszę się, że ktoś zwrócił na to uwagę już teraz. Vincent, czyś ty na głowę upadł?

– P...proszę?

– Nie pójdziesz na eksterminację. Za dobrze się zapowiadasz, by skończyć jako mięso armatnie.

– Ja...

– Wiem, wiem. Słyszałem, jak cię tu gnębili z powodu Rodrigo. Trochę się zmartwiłem, jak mi powiedziano, że jesteś w oddziale Alvy, ale finalnie... no... pokazałeś, że jesteś wart sporo. Dałeś zalążek planu na pozbycie się zmory tego Miasta. Możesz dokonać wiele, ale nie jako egzekutor.

Gdyby Vincent zaczął się tłumaczyć ze swoich prywatnych powodów, najpewniej Bourdin uznałby go za wariata.

– Masz świeży umysł, a takich tu potrzeba. Choć prawda, że sławę zdobywa się na polu bitwy.

Bourdin wstał i podszedł do okna, aby rozwinąć rolety. Vincent podziękował dyrektorowi w myślach, bo słońce przez ten czas padało prosto na jego oczy. Teraz w pomieszczeniu panował przyjemny półmrok. Jedynie przez akwarium przebijała się łuna niebieskiego światła.

– Mam dla ciebie propozycję – powiedział dyrektor, zajmując ponownie miejsce.

Vincent miał ochotę wrosnąć w fotel. Znów czuł się jak żółtodziób SOO, który ledwo co zaczął poznawać tajniki organizacji.

A może właśnie tak było?

– Wyślę cię na eksterminację, ale tam, gdzie powinieneś być. Kierowałbyś akcją z naszej bazy w Piątce wraz z kumplami po fachu. Rozmawiałem już z Winke. Nadzorowałbyś jedną z podgrup z jakimś podinspektorem. Głównie byś tylko siedział i obserwował. Czasami pokierujesz ludzi najlepszą trasą, a co najważniejsze, przez ten czas włos ci z głowy nie spadnie.

Dyrektor szczerzył zęby do Vincenta, jakby przedstawił kompromis idealny. Wszystko potoczyło się w nie tym kierunku, co powinno. Maja i Gabriel będą walczyć dosłownie kawałek dalej, a Vincent? Mając tę świadomość, w życiu nie skupi się na swoim zadaniu. Nawet jeśli jego rola będzie mieć drugorzędne znaczenie.

– Przecenia mnie pan.

– Raczej myślę racjonalnie. Walkę zostaw egzekutorom i tym napaleńcom na większą wypłatę. Podobno nawet Larson widział w tobie potencjał, a ty uparłeś się na śledczą. Wybieraj. Albo obserwujesz akcję z namiotu, albo o wszystkim dowiadujesz się we wiadomościach następnego dnia.

Dyrektor właśnie uziemił prowodyra całej tej farsy. Czy on nie zdawał sobie sprawy, ile Vincent będzie miał krwi na rękach?

*

Nastawił się, by przeszukać cały budynek SOO, byle ją znaleźć. Nie odpisywała na wiadomości, ale wiedział, że gdzieś tu jest. Czekał przed salą, aż spotkanie odnośnie eksterminacji dobiegnie końca. Gdy tłum wyłonił się z pomieszczenia, bez problemu dostrzegł rudą czuprynę Gabriela. Na pewno szef też się wplątał w sprawę z dyrektorem, ale z nim zdąży jeszcze porozmawiać. Teraz musiał znaleźć Maję.

Tłum powoli rozrzedzał się, aż w końcu Vincent dostrzegł jej sylwetkę. Nagle opuścił go bojowy nastrój, bo co takiego chciał powiedzieć? Wracając z biura dyrektora, walczył z wielkim mętlikiem, dlatego gdy położył dłoń na barku dziewczyny, całkowicie znieruchomiał. A kiedy Maja odwróciła się przez ramię, Vincent stłumił chęć cofnięcia ręki pod jej lodowatym spojrzeniem.

– No? – zaczęła.

Wyprostował się, choć wcale nie wydawał się wyższy w porównaniu do Mai. Może na szybko znajdzie jeszcze w sobie atuty, które dodadzą mu pewności siebie.

– Po... porozmawiamy?

Maja poczekała, aż korytarz stał się pusty.

– Chcesz mi podziękować za uratowanie dupy? – odparła dźwięcznie.

Czyli jednak.

– Maja...

Nie dokończył. Otrzymał cios z otwartej dłoni w policzek z taką siłą, że jego głowa gwałtownie przechyliła się w kierunku prawego boku. Najpierw pojawił się ból w obrębie szyi, dopiero potem przyszło pieczenie policzka. Vincent odruchowo sprawdził, czy okulary nadal znajdują się na nosie. Gdy w końcu odważył się spojrzeć na Maję, ta wyglądała na jeszcze bardziej rozjuszoną. Szybko przekroczył limit cierpliwości dziewczyny.

– Powinnam ci przywalić z pięści, wiesz? Jesteś pieprzonym egoistą!

– Chciałem ci powiedzieć...

– Vincent, kurwa, czy ty wiesz, na co się pisałeś? Gdyby Gabriel mi nie powiedział, w życiu nie założyłabym, że jesteś tak durny!

Zaczął rozmasowywać policzek. Miał wrażenie, że Maja dygocze z gniewu, ale nagle utopiła twarz w dłoniach.

– Kurwa mać! – jęknęła. – Ty nie chciałeś iść tam przeze mnie, prawda? Powiedz to, Vincent. Powiedz, że chodziło o ojca, a nie o mnie!

Mogła już nie powoływać się na Rodrigo. Przecież po ślubowaniu sama mu powiedziała, że Vincent nie powinien przejmować się słowami Saula. Wtedy wsparcie Mai okazało się odtrutką na większość toksyn, które wyniszczały Vincenta od dłuższego czasu. Teraz miał wrażenie, że noc spędzona razem po ślubowaniu nigdy się nie wydarzyła.

Uświadomił sobie, że nie piecze go wyłącznie policzek. Niedbałym ruchem przetarł oczy rękawem służbowego płaszcza. Maja nadal kryła twarz w dłoniach i na szczęście tego nie zobaczyła.

– Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić, że pójdziesz tam sama.

– Idę tam prawie z dwusetką ludzi! – odparła, znów obdarzając go gniewnym spojrzeniem. Zacisnęła palce na starannie upiętym koku. – Vincent! Ty ledwo uszedłeś z życiem ze śledztwa w slumsach!

Śledczy zdołał zapanować nad poczuciem wstydu i chyba pierwszy raz w życiu wypowiedział jakieś słowa bez zastanawiania się nad ich konsekwencjami:

– A ty? Naprawdę mam ci przypomnieć obławę na moście? Chcesz przez to znowu przechodzić?

Tym pytaniem wszedł na niepewny grunt. Spodziewał się kolejnej fali wyzwisk, ale Maja okiełznała złość. Milczała. Miał wrażenie, że przez moment dziewczyna myślami przeniosła się do ich pierwszego spotkania, do przesłuchania w szpitalu. Gdy wybitna Maja Larson stała się wrakiem człowieka po pierwszej akcji jako egzekutor SOO.

– To była moja decyzja, nie twoja – wychrypiała. – Podjęłam ją świadomie, bo myślałam, że naprawdę się do tego nadaję. Że mogę należeć do elity czerwonych opasek, mieć respekt. I przy okazji utrzeć Isakowi nosa. Ale w przeciwieństwie do ciebie ja mam coś w sobie z egzekutora.

– Maja...

– Nie przerywaj mi.

– Ale to z mojej winy tam idziesz! Cholera, ja to wszystko wymyśliłem!

Jego słowa rozniosły się echem po pustym korytarzu. Pogarda. Tylko to zobaczył w zielonych oczach Mai.

– Nie jestem głupia. Wiem, o czym plotkują w SOO. Gabriela też nie trzeba długo ciągnąć za język.

Położyła mu dłoń na ramieniu.

– To była dobra decyzja, ułożyłeś doskonały wabik na naszych wrogów, śledczy Torres.

– Przestań... – wydukał.

Poczuł, jakby dziewczyna sprzedała mu widmowego kopa w brzuch. Nie chciał uwierzyć, że Maja jest gotowa zniszczyć to, co dotąd udało się im zbudować, nawet jeśli wciąż wisiał nad tym ponury cień SOO.

– Nie pisz do mnie ani nie dzwoń. Przynajmniej dopóki to wszystko się nie skończy. Masz teraz nowe zadanie i to na nim masz się skupić – powiedziała Maja.

Próbował chwycić ją za rękę, ale odtrąciła jego dłoń.

– Powodzenia – rzuciła.

Odwróciła się na pięcie i poszła w swoją stronę. Vincent usiłował nie dopuścić do świadomości, że może być to ostatni raz, gdy widzi Maję żywą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top