Rozdział 36

Kennet

– Trzymaj nerwy na wodzy, Ken – ostrzegał Natanel przez nadajnik, gdy zabójca przywarł do ściany budynku, szykując się na wyważenie drzwi.

Isabella czekała na jego znak z bronią skierowaną ku ziemi. Mocno ściskała rękojeść swojego glocka, opuszkiem palca gładząc spust.

– Gotowa? – szepnął Kennet, choć nie spodziewał się usłyszeć sprzeciwu.

Isabella przytaknęła. Na jej twarz padała strużka światła dochodząca z wewnątrz.

Natanel zdawał relację z kamer na bieżąco, obecnie cel Kenneta był pochłonięty malowaniem rzęs, a z ruchów ust wynikało, że nuci jakąś piosenkę.

Nareszcie.

Kennet jednym kopniakiem wyważył drzwi, które tym razem nie były zamknięte na kłódkę. Kolekcjoner zostawił je lekko uchylone, jakby zupełnie nie obawiał się nieproszonych gości. Zabójca w końcu się doczekał. Mógł zobaczyć skurwysyna, który w ciągu dwóch miesięcy zgotował mu paradę ślepych tropów i niepowodzeń.

Stylizowana głowa z trzaskiem upadła na podłogę, gdy drzwi od hali rozwarły się do granic swoich możliwości i z niemal wyrwały z zawiasów.

Kennet wparował do środka z wymierzoną bronią i zamarł.

Dotąd widział go przelotnie przez podgląd z kamer na komputerze. Nie przywiązywał wagi do wyglądu celu, wiedząc, że dziś go zabije. Owszem, zapamiętał siwe, poprzycinane niedbale włosy oraz chudą posturę. Ale mając przed sobą twarz Kolekcjonera, nadal niedowierzał, że przez ten cały czas tropił nastolatka. Nawet Arno tworząc profil psychologiczny, stwierdził, że Kolekcjoner musi mieć co najmniej dziewiętnaście lat. Ostrokostny naprzeciw zabójcy był młodszy przynajmniej o dwa lata.

– Przywódczyni... – wyjąkał.

Isabella zajęła pozycję za Kennetem, również wymierzając broń w cel. Wszystko było pod kontrolą. Jeżeli Kolekcjoner zacznie wyjeżdżać z jakimiś niewygodnymi faktami, Kennet po prostu pociągnie za spust. Dopiero w takich chwilach nie nawiedzały go wyrzuty sumienia, adrenalina krążąca w żyłach robiła swoje.

Wzrok Kolekcjonera powędrował na leżącą na posadzce głowę, a potem znów na ostrokostną. Chyba niezmiernie kusiło go, by podnieść i dokończyć swoje dzieło, nawet jeśli zaraz mógł mieć rozwalony łeb.

– To nie tak, jak myślisz, przywódczyni. – Na jego bladej twarzy pojawił się leniwy uśmiech. – To miał być taki żart.

Kennet spojrzał ukradkiem na uczennicę, nie przestając celować. Dawał jej czas. Należało obrać odpowiednią taktykę, jeśli Isabella chciała się czegoś o sobie dowiedzieć. Mogliby go teraz postrzelić, ale po co, skoro sam palił się do przeprowadzenia rozmowy?

– Żart? – powtórzyła.

Dobrze, niech gra. Może brakowało w jej głosie charakterystycznego sarkazmu przywódczyni Rebelii, ale to zawsze coś.

– No wiesz... zniknęło ci się. Na dość długo. Chciałem zrobić psikusa Ethanowi. On cały czas wierzy, że żyjesz. No i proszę! Nie mylił się, przywódczyni.

Powoli schylił się, by podnieść swoje dzieło. Strzepnął z głowy niewidzialny pyłek i zaprezentował ją w całej swojej okazałości.

– To miał być mój najlepszy eksponat, przywódczyni! A ty zjawiasz się nagle tuż przed jego wystawą... w dość osobliwym towarzystwie. Czyżbyś opuściła Rebelię w poszukiwaniu nowych doznań?

Isabella otworzyła usta, ale Kolekcjoner ją wyprzedził.

– Opuszczenie klanu i Naoto? – zamyślił się, gładząc w dłoni pukiel brązowych włosów podobizny Isabelli. – To do ciebie niepodobne. Jesteś też ostatnią osobą, której bym się tutaj spodziewał w takich okolicznościach. Kryłaś mnie tylko po to, by sama mnie załatwić? Nie, miałaś do tego wiele okazji już wcześniej. I nie bez powodu jesteś tu sama.

Położył głowę na stole warsztatowym, ostatni raz bacznie się jej przyglądając. Otrzepał ręce i schował je do kieszeni kurtki. Kennet od razu wychwycił ten gest.

– Wszystko zaczyna do siebie pasować – ciągnął Kolekcjoner, uśmiechając się pod nosem. – Zanim strzelisz, zadam ci jedno pytanie, przywódczyni.

Kennet musnął spust glocka. Uważnie obserwował ruchy dłoni pod materiałem kurtki celu. Mimo to zwrócił uwagę, jak oczy Kolekcjonera przybierają żółtą barwę. Oczywiście, to wyjaśniało jego ostrożną taktykę działania i organizację. Kasta żółtookich. Trafił swój na swego.

– Jak mam na imię, przywódczyni?

Isabella nie zareagowała. Choć na jej twarzy utrzymywała się wytrenowana maska spokoju, milczenie samo w sobie stanowiło odpowiedź.

Kolekcjoner wybuchnął śmiechem, którego echo rozniosło się po fabryce.

– Musiałaś przeżyć niezłą przygodę, zanim tutaj trafiłaś!

Pewnym ruchem wyciągnął zaciśniętą dłoń z kurtki. Kennet oddał strzał, zanim przedmiot uderzył o posadzkę. Mimo to Kolekcjonera zdążyły zasłonić smugi gęstego dymu, które szybko wypełniły spory odcinek hali.

– Pierdolony sukinsyn! – zaklął Kennet.

Kolekcjoner ruszył prosto w stronę szarej mgły, jednak zabójca wiedział, że zdążył wymierzyć dobrze. Zapach krwi unoszący się w powietrzu również to potwierdzał. Kennet trafnie obstawił, że ukrytą bronią będzie granat dymny. Brał pod uwagę również pistolet, ale ten nie zmieściłby się do tak ciasnej kieszeni. Opierając się na portrecie psychologicznym Arno, odrzucił też wszelkie ładunki wybuchowe. Kolekcjoner nie był typem samobójcy. Raczej samozwańczego reżysera, bez którego nie mogłoby trwać przedstawienie.

Zniknął w szarej mgle. Echo oddanego strzału nadal roznosiło się po opuszczonej hali, ale nie zagłuszyło dźwięku tłuczonego szkła. Wyskoczył.

– Biegnij do wyjścia! Nie wiadomo, którędy ucieknie! – rzucił Kennet podopiecznej przez ramię, a sam rozglądał się za wybitym oknem wśród rozrzedzających się oparów.

Odłamki ostrego szkła pokaleczyły mu dłoń, kiedy szybko przez nie wyskoczył. Dostrzegł Kolekcjonera skręcającego tuż za rogiem hali. Znów wymierzył w niego broń i zdołał postrzelić w nogę. Kolekcjoner zachwiał się, ale w przypływie adrenaliny biegł dalej.

– Jak sytuacja, Nat? – spytał Kennet, przykładając dłoń do nadajnika.

– Wbiegł do budynku od razu na lewo od ciebie.

Zabójca zatrzymał się, by poczekać na Isabellę. Była tuż za nim, jej spojrzenie pozostawało trzeźwe, więc musiała całkiem nieźle sobie radzić pod wpływem presji. Kennet położył dłoń na jej barku.

– Jeżeli miał przy sobie granaty, to może uszykował dla nas jeszcze inne niespodzianki. Idź tuż za mną i uważaj.

– Pamiętaj, bez zabijania.

Był jej winien chociaż to. Oczywiście, że był. Nie powinien rozmyślać o zabiciu Kolekcjonera nawet w przypadku ujawnienia niewygodnych faktów.

– Pamiętam.

Rozciągała się przed nim nakrapiana krwią ścieżka. Wychodziło na to, że Kolekcjoner i tak wyzionie ducha jeszcze przed całkowitym zapadnięciem zmroku. Isabella przyjęła rolę cienia niżeli uczennicy. Kroczyła za Kennetem niemal bezszelestnie, nie wchodząc mu w drogę, co bardzo cenił.

Przekroczyli próg kolejnej hali. Kolekcjoner zagospodarował do swoich potrzeb tylko jeden budynek, więc nie mieli co liczyć na oświetlenie. Ale Kennetowi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Nie mogło być lepiej.

Uklęknął i przejechał palcem po posadzce. Poczuł na nim ciepłą wilgoć, co wskazywało, że szedł w dobrym kierunku.

– Ken, słuchaj... – odezwał się Natanel przez nadajnik.

Zabójca całkowicie go wyłączył i schował do kieszeni. Teraz bez problemu poradzi już sobie sam. W końcu tę część swojej roboty wykonywał najlepiej. Znów to czuł. Podczas łowów stawał się tym, czym brzydziła się Nina: bezwzględną maszyną do zabijania nieznającą litości.

Z tą różnicą, że dziś nie zabije. Przynajmniej nie od razu. Obietnica to obietnica.

Za pierwszym razem wymierzył aż za dobrze, bo słyszał chrapliwy, przerywany oddech ofiary. Szedł między dwoma taśmami produkcyjnymi w stronę dużych kartonów, w którym kryły się prawdopodobnie części nieużywanych maszyn. Isabella w milczeniu nadal podążała tuż za nim.

Czuł, że jest coraz bliżej. Strach musiał całkowicie obezwładnić Kolekcjonera, bo ten nie ruszał się z miejsca. Przynajmniej tak uważał Kennet, dopóki ofiara nie wyczołgała się z kryjówki kilka metrów przed nim.

Prędzej spodziewał się jednak wylecieć w powietrze przez ładunki wybuchowe, niż by Kolekcjoner postanowił znaleźć się pod jego nosem.

Ostrokostny zastygł, zaciskając ranę na klatce piersiowej i przerażony spojrzał w stronę, z której się wyczołgał. Od niedożywienia i ciągłego przebywania w obecności chemikaliów pewnie utracił zdolność regeneracji. Nawet jako żółtooki przedstawiciel swojego gatunku.

Huk.

Zza kartonów padł strzał prosto w plecy Kolekcjonera. Isabella stała tuż za Kennetem, więc tylko jedno wyjaśnienie pozostawało racjonalne.

Nie byli tutaj sami.

Kennet zagrodził drogę podopiecznej ręką. Upewniwszy się, że jej oczy powróciły do normalności, napiął mięśnie i czekał w gotowości na osobę, która kryła się za kartonami.

Kolekcjoner usiłował podźwignąć się na łokcie, cały czas trzymając głowę odwróconą do tyłu. Z jego prawej dłoni wystrzeliły szpony. Naiwnie nimi wymachiwał, prawdopodobnie nie wiedząc nic na temat praktycznego posługiwania się wrodzoną bronią.

– Pomóż mi! – krzyknął, patrząc na Isabellę.

Jego twarz była pokaleczona od szkła, a rany postrzałowe pozostawiały po sobie ślady w postaci czerwonych plam na ubraniach i smug na posadzce.

Kennet spodziewał się ujrzeć jakiegoś pionka Rady, w najgorszym wypadku kogoś z Rebelii jak nie samego Naoto, ale zza kartonów wyłonił się obcy mężczyzna. W jego dłoni gościł glock, obecnie wycelowany w zabójcę i jego podopieczną.

– O rety – westchnął przybyły. – Nie sądziłem, że tylko ja mam tu sprawę do załatwienia.

Człowiek.

Z pozoru niewyglądający groźnie. Prawdopodobnie tylko z jednym pistoletem. Podkrążone oczy wydawały się wynikiem nieprzespanych nocy albo wciągania jakiś prochów. Mężczyzna przypominał bardziej wspólnika Kolekcjonera niżeli jego zabójcę.

– Raczej jesteśmy tutaj we wspólnym interesie – ciągnął. – Więc może przestaniemy w siebie celować? To trochę nie fair zabijać swojego.

Kennet szybko przeanalizował sytuację. Sposób trzymania glocka przez nieproszonego gościa wyglądał na pewny i przede wszystkim poprawny. Rudzielec wyszedł też z propozycją współpracy, a przynajmniej zawieszenia broni.

Kennet postanowił opuścić pistolet, a Isabella od razu podążyła za jego gestem. Jeśli zabójca się pomylił, i tak powinien zdążyć wycelować. Szybciej wyczuje też podobny zamiar mężczyzny.

– On jest mój – warknął.

– Błagam – wyjąkał Kolekcjoner.

Rudzielec podszedł do niego i z impetem nadepnął na ranę na plecach. Ostrokostny ponownie zawył z bólu i splunął krwią, wytrzeszczając oczy. Nieźle, zwykły cywil nie paliłby się do jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z ostrokostnym. Kennet już wiedział, że przybyły to nie byle jaki przeciwnik.

Najpewniej należał do Fartuchów.

– W takim razie strzelaj. Przytrzymam go, żeby ci nie zwiał – zaproponował. – Ale jego truchło jest moje.

– Nie! No co wy! – jęknął Kolekcjoner. – Ja nie chcę! Proszę!

Spojrzał błagalnie na Isabellę, która chyba wydawała mu się jedyną deską ratunku. Raczej nie miał ochoty na wysłuchiwanie, co zaraz się z nim stanie. Mało kto by w sumie miał.

– Śledziłeś nas? – wypalił Kennet.

Nie wyglądało to na obławę SOO.

– Przyszedłem tu po swoim tropie – oświadczył rudzielec.

– Zawołaj mojego brata – jąkał przez łzy Kolekcjoner – proszę! Przywód...

Halę wypełnił kolejny huk strzału. Następne echo rozniosło się po fabryce, a rudzielec zastygł z opuszczoną szczęką. Kennet w nie mniejszym zdziwieniu spojrzał na podopieczną, która nadal zaciskała obie dłonie na broni.

– A niech cię, dziewczyno! Trafiłaś prosto w oko! – powiedział rudzielec po dłuższej chwili, nachylając się nad trupem.

W jego wolnej dłoni nagle pojawił się telefon.

– Wyrzuć go! – krzyknął Kennet i wymierzył.

Pocisk nie trafił w cel, a w posadzkę. Jakimś cudem nie sięgnął też palców Isabelli, która chwyciła za lufę. Do Kenneta jakby wolniej dotarło, co się właśnie wydarzyło. Isabella nie mogła być na tyle głupia, by świadomie obronić domniemanego Fartucha!

Gdy umiejętnie wyszarpnęła z dłoni Kenneta broń, zrozumiał, że cały wysiłek jaki włożył w jej naukę, właśnie obrócił się przeciwko niemu.

– Podziękuj koleżance – rzucił rudzielec, przykładając telefon do ucha – bez niej pewnie byśmy się jeszcze targowali. O, Thomas!

Isabella zagrodziła drogę Kennetowi.

– Co ty odwalasz? – syknął.

– Wybacz tak wczesną pobudkę. Zbieraj ekipę i przyjeżdżaj do fabryki w Dziewiątce. I przekaż całemu pierwszemu oddziałowi, że może mi teraz obciągnąć. Złapałem ich pierdolonego Kolekcjonera. Wprawdzie jest już trochę nieżywy, ale i tak zasługi idą na mnie.

Nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. Kennet zdążył ponownie w niego wymierzyć, ale było już po wszystkim. Jeżeli kiedykolwiek pochwalił Isabellę, teraz cofał o niej każde miłe słowo. Ostrokostna ściągnęła na nich cały oddział Fartuchów.

– Nie wiem coście za jedni – zaczął rudzielec. – Ale lepiej się stąd zwijajcie. Za chwilę oddzwoni do mnie szef i spyta, czy przypadkiem nie jestem upity, naćpany albo czy naszła mnie ochota na kiepskie żarty. Ja mu odpowiem, że nic z tych rzeczy, więc za jakieś dwadzieścia minut będzie tu wesoła kompania SOO. Przez ten czas nie zdążycie dobrze ukryć dwóch ciał. Jeśli spieprzycie teraz, nikt się o was nie dowie.

Kennet opuścił broń i zaklął pod nosem. Wprawdzie zdążył wymyślić już kilka sposobów na pozbycie się dwóch trupów, ale ryzyko było zbyt duże. Nad głową wisiała mu Rada, a zaraz może mieć jeszcze przed sobą całą bandę egzekutorów.

– Idziemy – rzucił do Isabelli. – Jak nie dotrzymasz słowa, znajdę cię – zawtórował rudzielcowi.

Wprawdzie i tak go znajdzie.

Isabella

– Pojebało cię do reszty, wiesz? – wrzasnął Kennet, jak tylko wsiedli do auta.

– Ratowałam nas!

Ledwo ruszyli, a Isabella miała wrażenie, że Kennet zaraz wykopie ją z samochodu, jak nie wyżyje się w inny, równie krzywdzący sposób. Nigdy nie widziała go aż tak rozwścieczonego, mimo to będzie odważnie bronić swojego zdania. To raczej ona z ich dwójki przejęła rolę trzeźwo myślącego stratega.

– Powinniśmy go zabić! A ty mu, kurwa, pozwoliłaś zadzwonić! – krzyknął Kennet, uderzając otwartą dłonią w kierownicę.

– Nie sądziłam, że jesteś tak tępy! My się zorganizowaliśmy. Zbadaliśmy teren. On też mógł.

– Nat znalazłby inny podsłuch czy kamery.

– Skąd wiesz, że nie miał podsłuchu przy sobie?! Poza tym ktoś z SOO raczej nie planowałby spontanicznego wypadu na zabójstwo!

– Przecież dzwonił do...

– Delikatnie chciał nam przekazać „spierdalajcie, bo zaraz będzie grubo"! On na bank też miał w tym jakiś osobisty interes, rozumiesz?

Kennet wypuścił powietrze z płuc i skupił się na drodze. Isabella nie odrywała od niego wzroku. Nagle wielki pan zabójca zamilkł. Zagięła go i czuła się z tym bardzo dobrze.

– Za dużo czasu ze mną spędziłaś.

Chyba jej serce zaczęło bić jeszcze mocniej, niż gdy zastrzeliła Kolekcjonera.

– Co?

Czy Kennet właśnie zasugerował, że nadszedł czas, by ich drogi się rozeszły? Wiedziała, że to nadejdzie, tylko dlaczego nagle żółć podeszła jej do gardła, a głowa eksplodowała pulsacyjnym bólem? Nie, jeszcze nie teraz. Nie czuła się gotowa, nadal istniało tyle niedokończonych spraw...

– Za dużo czasu ze mną spędziłaś – powtórzył, nadal patrząc na pustą, nieoświetloną drogę. – Myślisz jak zawodowy zabójca, może nie do końca poprawnie, ale tor obierasz dobry. Mimo to nadal nie jesteśmy bezpieczni. A raczej zdani na łaskę tego Fartucha...

Kennet mówił dalej, ale całkowicie się wyłączyła. Nie, nie chodziło mu o to. Nadal będą działać razem.

– Isabella?

Wzdrygnęła się i oprzytomniała. Pierwszy raz usłyszała też, jak Kennet wypowiedział jej pełne imię.

– Poniosło mnie, ale bez przesady. Nie musisz się od razu rozklejać.

– Nie płaczę – wydukała.

Kennet opuszkiem palca wskazującego przetarł jej policzek. Isabella nieśmiało uniosła wzrok, by spojrzeć na zabójcę, ale ku jej zdziwieniu oblicze ostrokostnego nie wyrażało gniewu.

– Wykręć numer do Nata. Musi pozbyć się całego obrazu, które zarejestrowały kamery. Raczej nie odzyska już swojego sprzętu – powiedział.

*

– Ostrzegałem cię! – krzyknął Natanel, gdy wrócili do apartamentu. – Ale oczywiście, kurwa, jak zwykle nikogo nie słuchasz.

Isabella wzdrygnęła się, słysząc obelgi z ust ostrokostnego, nawet jeśli kierowane były w stronę Kenneta. Przekleństwa zupełnie nie pasowały do łagodnego usposobienia i chłopięcego wyglądu Natanela. W ogóle nie sądziła, że takie urocze typy jak on przeklinają.

– A ty? Jakim cudem go nie zauważyłeś? Miałeś podgląd na wszystko. Nawet na zewnątrz! – zawtórował Kennet.

– Ktoś musiał cię informować na bieżąco, gdzie biegnie ten zasrany Kolekcjoner! Ken! On miał przy sobie granaty dymne! Nie mogłem go stracić z oczu, nie patrzyłem, co odwala się w innych budynkach!

– Ken – wtrącił Arno. – Nat chce ci przez to powiedzieć, że się o ciebie troszczy. Nie chciał, by waszej dwójce coś się stało.

– Jak możesz być taki spokojny? – wymamrotał zabójca, chowając twarz w dłoniach.

– Bo jakbym dołączył do waszej gorącej dysputy, któryś z nas wyleciałby przez okno – odparł Arno nad wyraz nonszalancko. – Skupmy się na tym gościu, namierzyliśmy go. Nazywa się Gabriel Alva. Zdegradowany egzekutor. Obecnie podinspektor.

– W jaki sposób zostaje się zdegradowanym egzekutorem? Nie mają w tej sekcji deficytu? – W salonie pojawiła się Blue w koszuli nocnej, przecierając oczy ze znużenia. Na bank przysłuchiwała się całej rozmowie od początku.

– No i tu ważna rzecz, Ken – kontynuował Arno. – Nie używaliście przy nim szponów, łowczych oczu?

– Tak. Byliśmy...

– Nat? Wykasowałeś te nagrania?

Haker westchnął.

– Znajdą moje cudeńka wyczyszczone. Powiedzieć im, co jeszcze znaleźliśmy?

Arno przytaknął, a Natanel kontynuował:

– Blue ma rację. Trzeba się naprawdę postarać, żeby wylecieć z egzekucyjnej. Alvie się udało. Wchodził w rolę egzekutora tak bardzo, że schwytani nie dożywali przesłuchań. No... podinspektorek nie przepada za takimi jak my.

Gdy Isabella słyszała o ostrokostnych, które w przypływie głodu podobnie jak ona atakowały ludzi, odczuwała wstyd. W głębi siebie odnosiła wrażenie, że ludzie potrzebują takiej SOO, by mieć namiastkę bezpieczeństwa i normalności. Teraz wiedziała, że się myliła. Jeżeli SOO składało się z takich ludzi jak Alva...

– Martwi mnie twoja krew na szkle, Ken – ciągnął Arno. – To może być jedyny trop, by podejrzewać was o niebycie ludźmi. Ale nadal trop. Chociaż zależy też od tego, czy Fartuch napomni, że braliście udział w zabójstwie. Możliwe, że to typ osoby, która chciała przypisać wszystkie zasługi sobie. Kazał wam uciekać, powołując się na SOO, co raczej utwierdza mnie w tej wersji.

– Ale na bank Alva miał inny model glocka niż mój – wtrąciła się Isabella. – Znajdą w oku Kolekcjonera niepasujący nabój.

Arno przetarł skronie. Kilka siwych kosmyków wydostało się z jego kitki.

– Dowiemy się wszystkiego jutro we wiadomościach. Jestem prawie pewny, że ten Fartuch działał na własną rękę. SOO nie będzie chciała się przyznać, że pozwoliła na tak niezorganizowaną akcję z udziałem jednego człowieka. Mogą po prostu dać notkę, że Kolekcjoner Głów nie stanowi już zagrożenia.

– Słuchajcie, może nie na temat, ale dość ważne – odezwał się Natanel, nie wyściubiając nosa zza smartfona. – Na stronie SOO są nowe ogłoszenia dla obywateli.

– I co? – wyrwał się Kennet.

– Czaicie, że mają usunąć skanery? Ogłoszono też stan podwyższonego zagrożenia w Czwórce. Będą ewakuować cywili.

– A więc SOO coś knuje – wywnioskowała Blue, przecierając oczy. – Coś na większą skalę.

Czwarta Dzielnica. Slumsy. Isabella nie mogła przejść obok tej informacji obojętnie.

– Rebelia – wymamrotała. – To są tereny... mojego klanu. Przynajmniej na powierzchni.

Zapadła cisza. Z telewizora słychać było czołówkę programu kulinarnego, jednak odgłos wydawał się jakby za mgłą. A zwłaszcza gdy oczy Arno, Natanela i Blue w tym samym momencie zwróciły się w stronę Isabelli. Przełknęła ślinę.

– Ona wie – oznajmił Kennet. – Powiedziałem jej, ale to nie temat na dziś.

Pomimo że Isabella zaczynała czuć się w tym gronie całkiem dobrze, nie licząc obecności Blue, nawet bezpiecznie, teraz miała wrażenie, że wyznanie Kenneta stworzyło niewidzialną barierę między nią a lokatorami apartamentu.

*

Kurczak curry o pierwszej nad ranem nie brzmiał źle. Przed wrzuceniem na patelnię mięsa Kennet doprawił je główną przyprawą, a później, gdy skórka powoli zaczęła się zarumieniać, dodał słodkiej papryki oraz pieprzu. Apartament wypełnił kuszący zapach, a zabójca w duchu dziękował sobie, że wszyscy poza nim i Isabellą poszli spać. Miał nadzieję, że woń potrawy nie wybudzi ze snu Arno i Natanela. Był za głodny, by dzielić się jedzeniem z kimś jeszcze. Isabella, której zadanie ograniczało się do zagotowania wody na ryż, teraz wylegiwała się na kanapie w salonie, oglądając telewizję.

– Długo jeszcze? Serio jestem głodna.

Wygodnicka, durna baba. Mimo to Kennet odczuł ulgę, słysząc jej marudzenie. W jakiś sposób utwierdzało go w przekonaniu, że wszystko wracało do normy. Tego wieczoru finalnie obejdzie się od ekstremalnych eskapad. W końcu w spokoju mogli pobyć chwilę we dwoje.

Kennet przyłapał się na tym, że wyczekiwał takiej okazji, odkąd Isabella wyruszyła na bankiet.

Wyłożył potrawkę do misek i wcisnął w nie po łyżce. Korciło go, by zaczepnie zapełnić sobie naczynie po brzegi, by miska Isabelli nie była pełna nawet do połowy. Ale niech będzie. Jego podopieczna finalnie zasłużyła. Przyjęła miskę i wciągnęła zapach potrawy, a na jej twarzy pojawiła się błogość.

– Pachnie nieźle – mruknęła.

Kennet zajął miejsce tuż obok i zaczął oglądać sprośną komedię romantyczną, jaką wybrała Isabella. Po kilku kęsach potrawy zaczął odczuwać zmęczenie i przymrużył oczy. No tak, nie spał już drugą noc. Nic dziwnego, że nawet wybór filmu go nie zirytował.

– Kolekcjoner zdążył wspomnieć o jakimś Ethanie. Kojarzysz to imię? – usłyszał.

Rzeczywiście, teraz Kennet uzmysłowił sobie, że przy konfrontacji z Kolekcjonerem padło imię podwładnego Isabelli.

– Kennet? – ponagliła.

Powinien skłamać? Na terenie fabryki nie wahał się w kwestii ostrokostnej. Pod wpływem impulsu przez chwilę niemal znów stała się dla niego narzędziem. Teraz było inaczej. Gdy siedzieli przed telewizorem w swoim towarzystwie, zajadając się kurczakiem, sumienie Kenneta znów się o siebie upomniało.

Jeszcze niedawno był niemal pewny, że wyciszył je całkowicie.

– Ethan to twój podwładny.

Więcej nie powie. Nie miał zamiaru mówić Isabelli o przełomie w klanie. Zresztą reakcja ostrokostnej na jej tożsamość sugerowała, że kolejne nowiny o Rebelii mogą tylko zaszkodzić.

– Jak myślisz? Ma coś wspólnego...

– Znałem go tylko z widzenia, nigdy nie wydawał mi się też kluczowy.

Isabella wbiła wzrok w miskę. Przez chwilę Kennet miał wrażenie, jakby pomyślała o tym samym co on. Że znalezienie sprawcy nierozerwalnie wiąże się z zagłębieniem w przeszłość. Sądząc po słabnącym temperamencie ostrokostnej, najpewniej obstawił dobrze.

– Jestem zmęczona – wyszeptała.

Odłożyła miskę na ławę i skuliła się na sofie. Kennet obserwował, jak powracała wyniszczona forma dziewczyny. Jak ostrokostna, która bez wahania dziś pociągnęła za spust, dotąd przechodziła wyczerpujące treningi, wykonywała ryzykowne zadania, teraz chowa się gdzieś głęboko.

Kennet też czuł się zmęczony.

Przyciągnął Isabellę w swoją stronę i położył się tuż przy niej. Nie protestowała, a nawet ujęła jego dłoń. Kiedy Kennet ostatni raz pozwolił sobie na taką bliskość? Nie miał na myśli tej fizycznej. Mimowolnie przypomniał sobie o ubraniach w komodzie, które nadal czekały na swoją właścicielkę. Po jej wyprowadzce z apartamentu nadal reszta lokatorów nie ośmieliła się wyrzucić pozostawionych rzeczy.

Nieważne.

Kennet przez moment delektował się zapachem miętowego szamponu, a potem pozwolił sobie na sen. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top