Rozdział 1

Madellin

Szłam zamkowymi korytarzami podśpiewując tylko sobie znaną melodię i patrzyłam na kwiaty które trzymałam w dłoniach. Zebrałam je przed chwilą, by zanieść trochę ich pięknego zapachu do gabinetu taty . Uśmiechnęłam się na wspomnienie papy. Podskakując ruszyłam raźnym krokiem. Obróciłam się w kółko przy okazji przez co o mały włos się nie potkęła. Zaczełam chichotać z tego powodu, a gdy stanęłam w końcu przy drzwiach prowadzących do pokoju przygładziłam fałdy na swojej sukni, wzięłam wdech i z uśmiechem zapukałam do drzwi.

- Proszę. – odpowiedział mi dobrze znany baryton. Czym prędzej weszłam do środka i podbiegłam do ojca ściskając go mocno. Ten zaśmiał się .

- Madellin!- zawołał i mnie uściskał.

- Patrz co mam dla ciebie.- rzekłam, gdy tylko mnie póścił i wystawiłąm przed siebie bukiet. Schylił ku niemu głowę.

- Pięknie pachną. Wstaw je do wazonu kochanie. - poklepał mnie po ręku i wskazał szafkę gdzie znalazłam potrzebną rzecz. Nucąc ułożyłam mój podarunek i postawiłam go na biurku. Dopiero teraz zauważyłam że tata był przyszykowany do wyjścia.

- Gdzie idziesz papo?- spytałam.

- Ja? Aaa...do naszego sąsiada prosił mnie o radę. - widziałam jak unikał mojego wzroku.

- Ależ papo przecież ty nie cierpisz tego człowieka. Wiele razy mówiłeś że to człowiek okrutny, chełpiący się swoimi zyskami. Ponadto że mimo iż nie jest z naszej sfery uważa się za kogoś takiego.

- No tak. No tak.

- Mówiłeś także że nie chcesz mieć z nim nic doczynienia.

- No tak. No tak.

- Więc dlaczego pomimo to tam idziesz? Jeszcze chcesz udzielać mu rady?- spytałam kompletnie zdezorientowana, ale też bardzo ciekawa.

- Ja... nie zrozumiesz tego dziecko, jesteś jeszcze za młoda bym mógł ci naświetlić sprawę.

- Jak możesz. Mam już przeszło za sobą 16 wiosen. Czyż już nie wyrosłam z wieku dziecięcego? Wiesz przecież ponadto że nie jestem głupia, sam zadbałeś pilnie o moją edukacje.

- Akurat oto się nie martwię Madellin, lecz rzeczy te z gruntu nie są przeznaczone dla młodych panienek takich jak ty córeczko. Teraz jednak wybacz, ale muszę się czym prędzej udać do naszego sąsiada i jeśli teraz nie pospieszę się to spóźnię się na pewno. Wiesz jaki byłby to nietakt z mojej strony umawiać się na daną godzinę a poźniej nie przybyć na czas. - nie skończył mówić, a już ruszył do wyjścia.

- Ależ papo skoro to on chce twojej rady dlaczego nie przyjedzie tutaj?- spytałam, lecz na to pytanie mi nie odpowiedział a tylko przyspieszył kroku. Przed domem podjechał stangret z karetą. Ojciec pomachał mi ręką i odjechał. Stałam chwilę patrząc na odjeżdząjący powóz ze zmarszczonym czołem. Rozejrzałam się w około czy nikt nie patrzy i szybko pobiegłam przez las do Pana Kanstrala. Nie wiedziałam po co mój opiekun jedzie do tego człowieka, lecz byłam prawie pewna że nie chodzi tutaj o zwykłe zasiegnięcie rady. Postanowiłam że dowiem się co przede mną ukrywają.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top