49|49
Autorka
Nightmare idąc ciemnym lasem nasłuchiwał się każdemu dźwięku. Chciał jak najszybciej wziąć Cross'a w ramiona i ukarać za to co zrobił. Nie obchodziło go jego zdanie. Kochał go i wiedział, że ten też to zrobi, tylko, że z czasem...
Pewny siebie stawiał każdy krok. Dłonie schował do kieszeni bluzy, a swoim okiem próbował wypatrzeć cokolwiek w ciemnościach lasu.
Po parunastu minutach błądzenia po lesie wściekły na samego siebie kopnął pierwszą rzecz jaką miał pod nogami. Zdziwił się, jednak gdy tą rzeczą okazało się coś długiego i ciężkiego. Złapał to w swoją mackę i wyciągnął prawie rozładowany telefon z kieszeni. Włączył latarkę i ku jego zdziwieniu zauważył wielki pędzel. Do jego głowy od razu wróciły wspomnienia o malarzu, który skradł serce Cross'a. Chciał zniszczyć trzymaną rzecz, ale kątem oka dostrzegł czyjąś sylwetkę leżącą na poboczu ścieżki. Podszedł do ciała i wziął w mackę. Niestety żywą, kupą kości okazał się Ink. Był bardzo poraniony. Wyglądał na ledwo żywego, ale to nie powstrzymało Nightmare'a od rzuceniem nim o drzewo z całej siły. Dopiero po chwili doszło do niego, że przecież Ink i Cross wyszli razem. Nerwowo zaczął się rozglądać dookoła rozświetlając ciemność wokół niego. Jedna biała rzecz zwróciła jego uwagę. Podbiegł do niej i wziął w wolną dłoń. Trzymał bluzę Cross'a. Bluzę swojego ukochanego. Ale gdzie on jest? Nie umiał uspokoić bicia swojej duszy.
─ Cross?! ─ zaczął nawoływać ukochanego, ale odpowiedziały tylko dźwięki świerszczy. Nie obchodziło go już nawet ukaranie krzyżyka. Teraz liczyło się tylko to, by nic mu nie było...
Nigdzie nie zauważył śladu prochów, więc nadal miał nadzieję, że on żyje. Zacisnął dłoń w której trzymał bluzę i obrócił się w stronę nieprzytomnego Ink'a. Wziął go w mackę i pomimo chęci zabicia teleportował się do pokoju medycznego. Położył go na łóżku i zaświecił światło odkładając telefon z zaledwie trzema procentami. Westchnął i rozebrał szkieleta obrzydzony jego kośćmi. Wolał już, by leżał tu Cross. Może nie w tak złym stanie jak Ink, ale. Ogólnie, by był obok niego. Wziął specjalną maść na pęknięcia i zaczął smarować pacjenta. Mógł użyć magii, ale nigdy nie był dobry w lecznictwie, od tego był Dream, ale wszystkich gdzieś wysłał. Jego błąd.
─ Po tym wszystkim cie zabije... ─ wyszeptał sam do siebie. Chciał jedynie mieć Cross'a w ramionach. Spojrzał na bluzę i wziął ją w dłonie zaciągając się jej zapachem. Nadal nim pachniała.
Pamiętał dzień w którym pierwszy raz się spotkali. Była piękna gwiaździsta noc...
Nightmare
Od kilkunastu dni jesteśmy ścigani, przez mojego irytującego braciszka. Stracenie jednego, czy dziesiątkę potworów nie robi zbytniej różnicy w mieście, więc nie wiem czemu się tak tym przejmuje.
Rozejrzałem się wokół. Tylko lampy rozświetlały ciemności na tych cholernych ulicach. Najgorsze, jednak jest to, że nikogo tu kurwa nie ma! Mam nadzieję, że chłopaki mają większe szczęście.
W tym samym momencie jak o tym pomyślałem w alei obok mnie usłyszałem jakiś dźwięk. Jeśli to będzie jakieś głupie zwierzę to je zabiję. Powolnym krokiem ruszyłem w stronę zaułku. Było ciemno, ale zarysy dały mi do zrozumienia, że mam przed sobą skulonego, ubranego w większości na biało kościotrupa. Nie widziałem jego twarzy, ale po odgłosach wiedziałem, że płacze.
─ Nie wiesz, że o tej porze grasują tu mordercy? ─ uśmiechnąłem się, a potwór przede mną podniósł głowę ku górze i spojrzał mi w oko. Miał dwukolorowe oczy i bliznę pod jednym z nich. Fioletowe łzy spływały mu po policzkach ─ Nie boisz się śmierci? ─ spytałem schylając się, by być tuż przed jego twarzą. Ten jedyne co to zamknął oczy. Wyglądał jakby uświadomił sobie, że to koniec ─ Irytujesz mnie... ─ wyprostowałem się i złapałem go w jedną z moich macek. Spojrzeliśmy sobie w oczy.
─ Zabij mnie... ─ uśmiechnął się lekko, a ja chyba pierwszy raz w życiu ogarnęła niepewność co do zabicia kogokolwiek.
─ A jeśli tego nie zrobię? ─ odwrócił wzrok. Wracamy do milczenia, co? ─ Twoje milczenie nie jest fajne ─ westchnąłem puszczając go. Kątem oka dostrzegłem jakąś igłę ze strzykawką obok szkieleta ─ Przeszkodziłem ci w próbie samobójczej? ─ zaśmiałem się i wziąłem przedmiot w dłoń. Ubrany na biało osobnik wstał i pomimo trzęsących się z zimna nóg ustawił się w pozycję do walki.
─ Oddaj to... ─ nawet teraz jego głos jest taki spokojny... O czym ja myślę do cholery..?
─ A jak nie? ─ wokół mnie pojawiły się czerwone noże ─ Nie sądziłem, że umiesz używać takiej magii... Ciekawe... ─ nastroszyłem macki ─ Jesteś interesujący... ─ wyszeptałem i chciałem przygwoździć go do ściany, ale ten ku mojemu zdziwieniu zrobił zgrabny unik i prawie wbił mi nóż prosto w czaszkę ─ Podoba mi się to... ─ uśmiechnąłem się szeroko i tym razem go złapałem.
─ Zabij mnie... ─ coś w jego oczach mówiło bym tego nie robił. Westchnąłem.
─ Póki co podobasz mi się. A skoro i tak nie zależy ci na życiu zostaniesz jednym z moich pracowników ─ nie pytając go o zgodę teleportowałem się do mojego gabinetu i odłożyłem go na krzesło. Włączyłem światło i przyjrzałem się mu z dokładnością. Wyglądał dobrze... ─ W twoich oczach widzę mnóstwo bólu... Straciłeś coś ważnego... lub kogoś... Ale nie martw się... ja ci pomogę zapomnieć ─ położyłem dłoń na jego głowie nadal się uśmiechając.
Szkielet siedział w ciszy, ale do czasu, aż z jego oczu nie zaczęły wypływać fioletowe łzy. Szloch było słychać w całym moim gabinecie. Najbardziej, jednak zdziwił mnie fakt, że mnie przytulił. Chciałem się oderwać, ale sam nie wiem, czemu tego nie zrobiłem.
─ Będę ci służyć tak dobrze jak tylko będę mógł... Szefie... ─ lubię jego głos...
***
15.09.2020
była piąta rocznica powstania
naszej ukochanej gry!
Sto lat Undertale!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top