39|39
Cross
Wracając przez park czułem na sobie czyiś wzrok. Nie dość, że ręce mnie bolą od tych toreb to mam za sobą stalkera... Nie czułem strachu, ale powinienem go zgubić zanim będę blisko bazy. Westchnąłem ciężko. Podszedłem do drzewa i odstawiłem pakunki. Lepiej się pozbyć tej irytującej kreatury.
─ Wyjdź z ukrycia ─ powiedziałem dosyć głośno jak na mnie i rozglądałem się dokładnie dookoła. Nic, ani nikt się nie pokazał. Przywołałem mój wielki nóż i stanąłem na środku ścieżki.
─ Nie sądziłem, że mnie wyczujesz... ─ usłyszałem za sobą, więc miałem już zaatakować tę postać, ale w ostatniej chwili nie wykonałem uderzenia. Przede mną stał ten sam mały szkielet, któremu wygrałem kotka.
─ Och... ─ mój nóż zniknął, a na twarzy pojawił się lekki rumieniec zawstydzenia ─ Czemu mnie śledzisz? ─ spytałem poważnie patrząc mu w oczy, przez co się zarumienił i odwrócił wzrok.
─ Ja chciałem... Podziękować za kotka! ─ on mi się wydaje tak znajomy, a jednocześnie tak nieznany...
─ Uh... Nie ma za co... ─ podrapałem się po karku uśmiechając się lekko.
─ Ty się uśmiechasz... ─ otworzyłem szerzej oczy zdziwiony jego słowami.
─ A nie mogę? ─ wyszczerzyłem się szeroko lekko rozbawiony jego rumieńcami.
─ M-Możesz... ─ dobra... Cross teraz pomyśl jak go zgubić...
─ Przepraszam maluchu, ale muszę iść... Ty też lepiej wracaj do siebie ─ położyłem dłoń na jego czaszce i pogłaskałem delikatnie.
─ D-Dobrze... ─ wyglądał na szczęśliwego z powodu tego dotyku, ale chyba mi tego nie powie.
─ I nie idź za mną... W tym lesie jest bardzo niebezpiecznie... ─ zabrałem dłoń na co zrobił niezadowoloną minę.
─ Umiem o siebie zadbać... ─ zarumienił się i odsunął.
─ Widzę ─ uśmiechnąłem się i wziąłem wszystkie torby na ręce ─ Wracaj do domu mały... ─ i zacząłem iść w swoją stronę.
─ Do zobaczenia Cross... ─ coś tam powiedział, ale śpiew ptaków to zagłuszył, cóż. I tak go nigdy więcej nie spotkam. Raczej.
Po powrocie do domu jedyne kogo zastałem to nieprzytomnego Dust'a i Killera na kanapie. Horror'a, Ink'a, Errora, Dream'a, Lust'a, Blue i Nightmare'a nie ma... Przynajmniej mam chwilę dla siebie nie?
Wszedłem do kuchni i zacząłem wypakowywać wszystkie rzeczy na odpowiednie półki i do odpowiednich szafek. Podzieliłem racje na sześciu chociaż nie wiem jak to teraz będzie bo doszły cztery osoby...
─ Gdzie byłeś? ─ poczułem jak ktoś mnie przytula od tyłu. Tym kimś był oczywiście Nightmare...
─ W sklepie... ─ odwrócił mnie do siebie przodem i spojrzał mi w oczy. Sam przyglądałem się jego twarzy. Miał na sobie lekkie rumieńce, a jego oczy były jakby ospałe ─ Wszystko dobrze? ─ spytałem kładąc dłoń na jego policzku.
─ To ty przeszedłeś kilkanaście kilometrów z buta... ─
─ To nie był duży wys- ─ przerwał mi pocałunek złożony na moich ustach. Odwzajemniłem go prawie od razu czując jak jestem przyszpilany do ściany.
─ Tęskniłem za tobą... ─ wyszeptał odwracając wzrok w bok, ale dalej mnie trzymając przy ścianie.
─ Dziękuję..? ─ mentalny face palm.
─ Ty serio jesteś idiotą... ─ zaśmiał się cicho i odsunął ode mnie ─ Nie umiesz być romantyczny. Dlatego to ja jestem tym dominującym w naszym związku ─ jak mam na to reagować?
─ Przepraszam... ─ wyszeptałem wracając do pakowania rzeczy do lodówki.
─ Cross..? ─
─ Hmm? ─ nie spojrzałem na niego skupiony na czekoladzie w moich dłoniach.
─ Pogłaszczesz mnie po głowie..? ─ obróciłem się w jego stronę zdziwiony. Nightmare był cały zarumieniony, a ja jedynie się na niego patrzyłem.
Po chwili niezręcznej ciszy odłożyłem wszystko co miałem w rękach i podszedłem do niego. Był niewiele wyższy ode mnie, ale nie przeszkodziło mi to w położeniu dłoni na jego czaszce. Powoli i delikatnie zacząłem go głaskać. Robiąc tą czynność uśmiech sam pojawił mi się na twarzy przypominając sobie o małym szkielecie sprzed kilkunastu minut. Nightmare nadal zarumieniony stał i się uśmiechał, patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. To nawet urocze gdy jest taki granatowy na twarzy.
***
Już trzeci rozdział
napisałam, a mam dopiero
21:52...
Hmmm...
Biorę się za kolejny!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top