Rozdział 6. Co dalej? - czyli niewyjaśniona tajemnica cz. 1
Święta jako tako mi minęły. Dzięki tym przygotowaniom miałam zajęcie. Gorzej było podczas czasu wolnego...
Nie wiem, co bym ze sobą zrobiła, gdyby nie ta tajemnica Huncwotów. Od września minęło sporo czasu, a ja robiłam obserwacje;
1. Znikają równo co miesiąc
2. Zawsze chodzą do lasu
3. Największą uwagę skupia się na Lunatyku
4. Lunatyk przeważnie wyglada na schorowanego
5. Idą tą samą drogą przez las
6. Zawsze w pełnię księżyca
I tu się zaczyna problem! Z jakiegoś powodu znikają co miesiąc. Chodzi tu rzecz jasna o Remusa.
Niestety na tym kończą się moje pomysły. No, bo to nie jest normalne! Od miesięcy ich śledzę, staram się ustalić, o co chodzi. Oczywiście mogłam ich o to spytać. A jakże! Próbowałam, ale nigdy mi nic nie powiedzieli. Dlaczego to musi być taka tajemnica? Ponadto szukanie ich drogi kompletnie mi nie wychodzi. Zawsze udaje mi się dotrzeć do pewnego momentu, a potem znikają. Jakby rozpłynęli się w powietrzu. Czy to nie dziwne?
Faktycznie nie jestem dociekliwa, ale w tym wypadku czuje, że muszę się dowiedzieć, o co chodzi. Chodzi też o Remusa. On zawsze jest wtedy taki przybity, chory. To przecież mój przyjaciel...
Siedziałam z Lily w dormitorium jak na szpilkach. Oczywiście był to zimny, styczniowy wieczór, ale wyjątkowy. To dziś, według moich obliczeń Huncwoci uciekali do lasu.
— Lily... — zagadnęłam, gdy ruda podniosła głowę.
— No?
— Czy masz czasem wrażenie, że.... no wiesz... Huncwoci....
— Coś ukrywają — dokończyła za mnie i westchnęła. — Wiem, też to zauważyłam, ale nie mamy na to wpływu. Ten sekret należy do nich, a muszę przyznać, że go pilnują.
— Taaaak — mruknęłam i zagapiłam się w okno.
— Vivienne... — zaczęła Lilka tonem, który nie wróżył nic dobrego. — Vivienne, ja mam wrażenie, że... jesteś jakaś inna...
— Dlaczego?! — przerwałam.
— No... bo jeszcze w zeszłym roku byłaś taka pogodna, uśmiechnięta... A teraz jesteś jakaś, po prostu, inna.
Kompletnie mnie zatkało. Co ja mam powiedzieć? Jak wybrnąć z tej sytuacji? To nie jest moment na zwierzenie się z powodów mojego cierpienia! Ja nawet tego nie chcę! Nie będę jej martwić.
— Nie... Lily... wydaje ci się — przywołałam na twarz wymuszony uśmiech.
— Napewno?
— Tak, napewno.
Nie wiedziałam, co robić dalej, więc wstałam i chwyciłam pelerynę.
— Dokąd idziesz? — spytała Lily zaniepokojonym głosem.
— Idę się przejść. Trochę świeżego powietrza mi nie zaszkodzi.
Tak, tym razem ich znajdę. Bez względu na wszystko...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top