Rozdział 55. Zakon Feniksa.

— Zakon Feniksa? — zdziwiłam się.

— Tak — szepnął Łapa.

— Co to w ogóle jest?

— To tajna ogranizacja, która walczy z sama wiesz, kim.

— Skąd ty to wiesz? — zdziwiłam się jeszcze bardziej.

— Kiedy jeszcze mieszkałem z rodzicami, pewnej nocy podsłuchałem ich rozmowę z jakimś śmierciożercą. Wspominał o działaniach Zakonu i o tym, że jest tam również Dumbledore. — Ręce trzęsły mu się potwornie.

— Niesamowite — szepnęłam.

— Oni za to zapłacą!
Zmieszałam się jeszcze bardziej. Kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć ani jak zareagować. W końcu zebrałam się na odwagę i wykrztusiłam:
— Czy nie lepiej by było, żeby... a zrzeszą... nie ważne — bąknęłam.

Syriusz, z jeszcze większą rezygnacją na twarzy, odwrócił się i westchnął. Podeszłam więc bliżej i złapałam jego rękę.

— W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak się zgodzić — powiedziałam. — Jednak jeśli naprawdę chcemy uzyskać pożądane rezultaty, powinniśmy iść do dyrektora.

— Chyba, że dyrektor przyjdzie do nas — mruknął.

— Słucham?

— Lepiej się odwróć.
Faktycznie, w naszą stronę zmierzał profesor Dumbledore.
Szczerze mówiąc, bardzo mnie to zdziwiło, ale zachowałam kamienny wyraz twarzy.

— Dzień dobry — powiedział dyrektor wesołym tonem, choć jego oczy wyrażały zupełnie coś innego.

— Dzień dobry — odpowiedzieliśmy.

— Myślę, że to nie jest odpowiednie miejsce na naszą rozmowę — powiedział dyrektor tajemniczym tonem. — Chodźmy do mojego gabinetu.

~*~
Kiedy szliśmy przez te wszystkie korytarze, ruchome schody i kilka tajnych przejść, naprawdę się zgubiłam. Jestem w Hogwarcie od siedmiu lat, a nie mogłam odnaleźć drogi. Syriusz pewnie się nie zgubił. Bądź co bądź to on razem z resztą Huncwotów zrobił mapę, dzięki której mogą swobodnie poruszać się po szkole i mieć pewność, że zawsze trafią i nigdy się nie spóźnią.

Przyznam, że jeszcze nigdy nie byłam nawet w pobliżu gabinetu dyrektora, więc gdy otworzył drzwi, szczęka mi opadła. Był dość duży, a przy tym przytulny, pełen dziwacznych instrumentów o różnych kolorach. Jednak największą uwagę przyciągało ogromne biurko z mnóstwem książek.

— No, usiądzie sobie — powiedział.

Kiedy zajęliśmy miejsce na dwóch rzeźbionych krzesłach, rozległo się pukanie do drzwi.

— Proszę — zawołał Dumbledore.

Drzwi się otworzyły i weszła profesor McGonagall z listem w ręku.

— Oh, jak dobrze, że już są — powiedziała, świdrując nas wzrokiem i podała dyrektorowi list.

Nastała martwa cisza, kiedy Dumbledore czytał owo pismo nie wiadomo skąd ani od kogo — w każdym bądź razie dla nas.

— Mogę jedynie stwierdzić, że sytuacja wymaga dokładnego zweryfikowania, więc nie chcąc tracić czasu, spytam wprost: Co z Enfirusem?

Wytrzeszczyłam oczy. Byłam tak zdziwiona, że zaczęła brakować mi tchu. Jakim cudem oni o tym wiedzą? Jak?!
Spojrzałam na Syriusza, którego mina wyrażała dokładnie to samo, co moja.

— Skąd pan o tym wie? — odważyłam się zapytać.
W oczach dyrektora pojawiły się radosne iskierki.
— Przecież wiem o wszystkim, co dzieje się w tej szkole.

— Ale... Jak?

— Pamiętam, jak kilka lat temu wydobyłaś go z lasu. Może nie widziałem dokładnie tej sceny z kamieniami, ale wiem, że przez zupełny przypadek zobaczył je również pan Black, dlatego tu teraz jesteście.

— W takim razie, dlaczego on się tam znalazł? — zaczęłam drążyć temat.

— Myślę, że państwo Bartic z chęcią ci to wyjaśnią.

— Kto?

— To jest ich własność tak samo jak ten list. Niedługo się tu zjawią by go odebrać.

— Zaraz, zaraz... Czy to naprawdę państwo Bartic? — wtrącił Syriusz.

— Tak.

— O rany! To wspaniali aurorzy! Zrobili tak wiele dla Zakonu Feniksa!

— Wiecie o Zakonie? — powiedziała McGonagall ostro.

— Tak.

— A niby skąd?

— Kiedyś podsłuchałem jak rodzice — na ostatnie słowo położył szczególny nacisk — mówią o nim.

— Nie powinniście wiedzieć o takich rzeczach! Jeśli ktokolwiek dowiedziałby się o planach Zakonu, ten, którego imienia nie wolno wymawiać mógł by nas zniszczyć!

— Bo co?! Bo chcemy walczyć?! Voldemort musi zginąć. To przez jego rozkazy rodzina Meadows nie żyje, a pani dobrze o tym wie, że za tym stoi moja walnięta rodzina.

Wstał, ostatni raz spojrzał na mnie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Już podnosiłam się z krzesła, ale profesorka była szybsza.
— Proszę usiąść, panno Blue.

— Z całym szacunkiem proszę pani, ale Syriusz ma rację. Bez względu na wszystko, będziemy walczyć!

Również wstałam i wybiegłam z gabinetu, pozostawiając oszołomioną nauczycielkę i roześmianego dyrektora...

Hej!
Jak tam po zakończeniu roku? Ma ktoś pasek? Ja (po trzech poprawkach XD) wywalczyłam sobie stypendium :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top