VII. Pierwsza iskra miłości?

Dipper P.O.V

"Jesteś tu? Boję się, nie chcę żyć bez ciebie. Tęsknię za tobą w każdej chwili. Oddałbym życie, aby cię zobaczyć."

Obudziłem się na swoim materacu, nie odczuwając przy sobie obecności Billa, zaś moje ciało spoczywało pod delikatnym materiałem. Podniosłem się do siadu i zobaczyłem, że ową rzeczą, która dawała mi ciepło, była marynarka Billa, którą miał na sobie w ciągu dnia. Zapewne okrył mnie nią, kiedy spałem. Marynarka była lekko za duża na mnie, lecz i tak ją ubrałem z racji tego, że była ciepła. Nie wiem dlaczego, ale pachniała niczym woda kolońska zmieszana z kwaśnym zapachem cytryn.

W tym momencie usłyszałem, jak drzwi do pomieszczenia się otwierają, by po chwili moje oczy ujrzały właściciela marynarki. Gdy zauważył, że część jego ubrania spoczywa teraz na mnie, jego policzki delikatnie się zarumieniły — lub może mi się tylko wydawało.

– Czy coś się stało? – zapytałem.

Bill nie odrywał ode mnie wzroku, co było lekko krępujące. Poczułem, jak teraz to moje policzki stają się ciepłe. Nie chcąc, by to zauważył, zasłoniłem twarz dłońmi. Nie miałem pojęcia, co teraz robił Bill, ale na razie mnie to nie obchodziło.

Poczułem dotyk jego dłoni na swoim ramieniu. Odskoczyłem, przy czym odsłoniłem moją twarz, która teraz mogła być porównana do dojrzałego pomidora. Niestety, przy moim gwałtownym ruchu straciłem równowagę. W ostatniej chwili poczułem, jak ktoś mnie łapie i przyciąga bardzo blisko swojego ciała. Spojrzałem przed siebie, co okazało się błędem. Kilka centymetrów od mojej twarzy znajdowała się teraz twarz Billa.

W tym momencie moja twarz stała się jeszcze bardziej czerwona — o ile to w ogóle możliwe. Po chwili Bill mnie puścił, a ja stanąłem spokojnie na równych nogach. Poczułem lekki żal, że już nie czuję dotyku jego ciała.

Czekaj... o czym ja myślę?! Przecież to ten sam demon, który próbował zabić mnie i moją rodzinę, a teraz jeszcze perfidnie mnie kupił jak jakąś dziwkę! To musi być syndrom sztokholmski lub znowu rzuca na mnie jakieś zaklęcia. Jak inaczej można to wyjaśnić?

Stałem niczym kołek wbity w ziemię, a Bill w tym czasie się uśmiechał. Stałem tak przez jakiś czas, aż Bill nie zaczął machać dłonią przed moją twarzą.

– C-Co? – zapytałem, lekko skołowany tym, co robił Bill i tym, że się zająkałem.

– Zaciąłeś się – uśmiechnął się perfidnie, lecz przyjaźnie. – Chodź, mam dla ciebie małą niespodziankę – powiedział, po czym udał się w stronę wyjścia.

Poszedłem w jego ślady. Szliśmy teraz jakimś starym i ciemnym korytarzem. Tak jak w poprzednim pokoju, ściany były w opłakanym stanie. Po jakimś czasie doszliśmy do potężnych schodów prowadzących na górę. Wnioskuję po tym, że byłem w czymś a'la piwnica lub podobnym miejscu.

Zaczęliśmy wchodzić po schodach. Szliśmy tak długo, że schody zaczęły wydawać się nie mieć końca. Chcąc zająć umysł czymś innym niż myśleniem o liczbie stopni, które nam jeszcze zostały, zacząłem liczyć te, które już przeszliśmy.

Robiłem to przez jakiś czas, ale gdy doliczyłem się dwustu, zaprzestałem dalszych prób. Czułem się, jakby nogi miały mi odpaść. Spojrzałem na Billa, a ten szedł, jak gdyby nigdy nic. Wiem, że jest demonem, ale dlaczego to ja muszę się męczyć?

W końcu, gdy straciłem resztki sił, usiadłem na jednym ze stopni. Bill prawdopodobnie nie zauważył, że ledwo żyję, i wchodził dalej po schodach. Cisza trwała, aż w końcu Bill usiadł obok mnie.

– Co się stało? – zapytał z małą, wręcz ledwo odczuwalną troską w głosie.

– Zmęczyłem się – odpowiedziałem, łapiąc głębokie oddechy, i spojrzałem na niego.

W tym momencie widziałem jego oczy — a dokładniej jedno oko, ponieważ drugie dalej skrywało się pod złotą grzywką. Były inne niż te, które widziałem dotychczas. Miały piękny, złoty kolor, a jeśli dobrze się przyjrzeć, można było dostrzec małe iskierki, wyglądające jak gwiazdy schowane za chmurami na nocnym niebie.

Mógłbym patrzeć na to godzinami, lecz Bill wstał, by zaraz potem mnie podnieść. Zrobił to w taki sposób, że musiałem owinąć nogi wokół jego pasa, a dłońmi objąć jego szyję. Zaczął z powrotem wchodzić po schodach, jakbym nic nie ważył.

Szliśmy — a raczej to Bill szedł — przez jakiś czas, aż podrzucił mnie lekko. W tym momencie bardziej się w niego wtuliłem. On tylko się zaśmiał i szedł dalej. Czy on to wszystko zaplanował? Jeśli tak, to po co?

W końcu dotarliśmy na szczyt schodów. Bill odstawił mnie na ziemię, wreszcie stałem na własnych nogach. Wziął mnie za dłoń i zaczął gdzieś prowadzić. Przechodziliśmy różnymi korytarzami, a ja mogłem zobaczyć, jak wielki jest ten dom. Na razie znałem tylko pokój, w którym się obudziłem, jadalnię, gabinet Billa i to pomieszczenie w piwnicy.

Po dłuższym spacerze usłyszałem głośne skrzypnięcie drzwi i poczułem zimny powiew wiatru. Rozejrzałem się, a moim oczom ukazał się piękny ogród z mnóstwem kwiatów. Widziałem je wcześniej przez okno w pokoju, lecz z bliska wyglądały jeszcze lepiej. Na środku ogrodu stała mała altanka zrobiona z białych desek, porośnięta różnymi roślinami, lecz mimo to miała swój urok. To właśnie w jej stronę zaczął się kierować Bill wraz ze mną.

[807 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top