Rozdział 3

Luis

Jestem demonem i muszę widzieć tą twarz każdego dnia, każdego pierdolonego dnia! Widzę co zrobiłem, widzę spalone ciała, widzę wyssane dusze, słyszę ich jęki. Nie chcę tak żyć, nie mogę. 

-Luis, co się stało - dopytywała Lea i lekko szturchała mnie. 

Po kilku sekundach zorientowałem się ,że przysnąłem oparty o jej ramię 

-Mruczałeś coś pod nosem, normalnie bym cię nie budziła, ale ruszałeś się tak niespokojnie - odparła i subtelnie się uśmiechnęła.

Chciałem jej o wszystkim powiedzieć, o tym z kim ma do czynienia, pokazać jej moje oblicze, moją prawdziwą twarz, ale coś, albo bardziej ktoś nam przeszkodził. 

-Witaj Leo - uśmiechnął się Carniveau do mojej dziewczyny chwilę po tym jak zmaterializował się tuż przy niej.

-Dobrze cię widzieć, zastanawialiśmy się wczoraj z Luisem, czy wnikanie we wspomnienia to strona anioła - odpowiedziała mu tym samym gestem i podniosła kącik ust tworząc nieco sarkastyczny uśmiech.

-Skar... - nie mogłem dokończyć, bo wciął się Carniveau, mam go powoli dość. Ten demon to jakaś jedna wielka pomyłka. Posłałem mu tylko mordercze spojrzenie.

-Tak, to jedna z przydatniejszych umiejętności aniołów, udało ci się coś jeszcze odkryć? - zapytał ,a we mnie się już gotowało.

-Przecież ona dopiero od wczoraj dostała moce! Jak ma znać ich więcej! - wypaliłem, mam dość jego słodkiego tonu, gdy się do niej zwraca, mam dość tego demona.

Spojrzałem na dziewczynę, a ona w osłupieniu siedziała na łóżku. Po krótkiej chwili jednak zdecydowała się przemówić.

-Lui, spokojnie. Carniveau chce nam tylko pomóc - odparła łagodnie.

Prychnąłem w odpowiedzi. 

-Zawieszenie broni? - powiedziałem do demona w myślach

-Zgoda - odpowiedział mi

-Ja was słyszę - do wymiany zdań wtrąciła się Lea

-Czad - dodała nadal nie wypowiadając nic na głos.

-No to odkryłam już drugą umiejętność - odparła dumna i nam obydwu przekazała miły uśmiech. 

Lea

-Kochanie! - usłyszałam z parteru krzyk Giriam

-Już idę! - odkrzyknęłam

-Zobaczymy się później - powiedziałam do Luisa i drugiego demona.

Obydwaj zniknęli , a ja skierowałam się do kuchni, skąd wołała mnie matka. 

-Słucham - odparłam siadając na krześle barowym.

-Jasmine jest w szpitalu, ale nie przejmuj się, po prostu zasłabła możesz jechać z nami jak chcesz.

Nie mogłam odpowiedzieć, że nie chcę się z nią spotkać. Mogli by zacząć coś podejrzewać, a teraz było to mi zupełnie nie potrzebne.

-Pewnie, z chęcią ją odwiedzę - odparłam sztucznie, ale mam nadzieję, że nie dało się tego rozczytać.

-Masz pięć minut! - rzucił Brad i wyszedł z domu zabierając kurtkę

Pobiegłam do pokoju i przebrałam się w coś odpowiedniego, albo bardziej eleganckiego niż szeroki ciepły sweter i dresy. Postawiłam na  czarne jeansy i czerwoną bluzę przekładaną przez głowę z napisem Never, oraz zabrałam płaszcz.

Wsiadłam do samochodu, a w radiu leciała piosenka o której już dawno zapomniałam, nie wiem dlaczego, ale moje oczy opuściło kilka samotnych łez. Argon, początkowo go nienawidziłam, później kochałam, zapomniałam ,a teraz za nim tęsknie. Nie naprawię tej pustki, był częścią mnie. Podróż do szpitala zajmuje średnio dwadzieścia minut, ale dla mnie to nie była zwykłą przeprawą do budynku. 

Zima udekorowała to miasto. Białym puchem było przykryte niemalże wszystko, ale nawet tak piękny widok  nie umiał wymazać mi z pamięci mojego przyjaciela. Drzewa bez liści jak demon bez duszy, biały puch niczym tylko przykrywka dla brudnego chodnika, który został zamaskowany. Unoszący się dym ,który przypomina mi moją dawną miłość do niego. Przelotną, krótką ,ale tak samo widoczną i nieuleczalną więź niczym ciepłe powietrze na mrozie pod postacią pary.

-Jesteśmy - z moich poetyckich rozmyślań wyrwał mnie głos Brada. 

-Tak, już wychodzę - odparłam i zmusiłam się na chociażby minimalną chęć wyjścia na mróz.

Szpital jak szpital, biało wszędzie i ten charakterystyczny zapach, którego nie jestem w stanie do końca opisać. Idę korytarzem za rodzicami, a oni tylko co chwilę na mnie zerkają, chcąc upewnić się, że im nie nawiałam. 

-Za dwie godzinki kończymy, jest niedziela i nie są zaplanowane na dziś poważniejsze operacje wymagające naszych umiejętności ,więc możesz iść i porozmawiać z koleżanką ,a jak będziesz się nudzić, albo coś to korytarzem i pierwsza w prawo jest stołówka.

-Nie mam pięciu lat, poradzę sobie - odpowiedziałam śmiejąc się 

-Wiem, dobra leć, Jasmine jest w sali numer pięćset czterdzieści dwa.

Z ogromną niechęcią udałam się do wskazanej sali, ale moja ,,koleżanka" spała, więc szybkim krokiem wyszłam i gdy tylko zaczęłam się zbliżać do stołówki dopadł mnie dziwny głód. Ciągnęło mnie na oiom, nigdy nie byłam w tym szpitalu, a jednak jakaś siła mnie prowadziła.

Podeszłam jak najbliżej mogłam i usłyszałam głos kobiety.

-Przykro mi, reanimacja nie powiodła się - odparła smutno lekarka, którą słyszałam przez drzwi, a była parę metrów dalej ode mnie.

-Chce pani powiedzieć... że... że mój ojciec... - urwała rozhisteryzowana kobieta

-Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, bardzo mi przykro - dopowiedziała lekarka i udała się w stronę drzwi przy których podsłuchiwałam, gdy je otworzyła, ja byłam już daleko, ale mimo to wyczułam zabłąkaną duszę.

***

Taki trochę rozdział uzupełniający, ale nie martwcie się już niedługo akcja się rozwinie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top