(7)

Oikawa wyszedł z treningu i zadzwonił do przyjaciółki. Poprawił torbę na ramieniu, czekając na połączenie i westchnął teatralnie.

— Tak? — usłyszał cichy głos i uśmiechnął się.

— Hej, Hi-chan. Skończyłem właśnie trening i pomyślałem, że do ciebie wpadnę, co ty na to?

W słuchawce zapadła cisza.

— Wiesz, Tōru, aktualnie jestem w szpitalu — powiedziała cicho i spokojnie. Oikawa zmarszczył brwi.

— Zaraz będę, Hi-chan, a na razie powiedz mi proszę, co się stało?

— Zasłabłam, to nic takiego — powiedziała, a szatyn prychnął z rozdrażnieniem.

— To nie jest nic, Hi-chan, to poważna sprawa — powiedział. — Nie widzisz co się z tobą dzieje?

— Oikawa, proszę nie zaczynaj — westchnęła. — I tak się denerwuje, bo chcą mnie tu utuczyć i dostaję tak niemiłosiernie kaloryczne posiłki, że aż chcę mi się płakać.

— Zjedz je, Hi-chan — poprosił. — Naprawdę.

— Nie mam wyjścia — mruknęła. — Ale nie mogę Oikawa, nie mogę. Prowokowanie wymiotów też już nie działa, za dużo razy to robiłam.

Oikawe przeszedł dreszcz.

— Nie rób żadnych głupot, Hi-chan. Zaraz będę — powiedział i nie zważając na to, że jego dziewczyna właśnie wysłała mu tonę esemesów, ruszył niemal biegiem w stronę szpitala.

***

Gdy dotarł na miejsce, był lekko zdyszany. Przeczesał włosy palcami, próbując złapać oddech i z lekkim trudem odnalazł salę, której numer dziewczyna wysłała mu esemesem.

Oikawa poczuł dziwne ukłucie w sercu, kiedy patrzył na tabliczkę na ścianie przy windzie. "Oddział Zaburzeń Odżywiania". Brzmiało to złowrogo i poważnie, a Tōru zaczął się zastanawiać w jak złym stanie jest jego przyjaciółka i po jakim czasie ją wypuszczą. Miał nadzieję, że szybko.

Przywitała go słabym uśmiechem. Oikawa usiadł przy szpitalnym łóżku, starając się nie patrzeć na podpiętą do ręki dziewczyny kroplówkę.

— Jak się czujesz? — zapytał z troską, a nastolatka wzruszyła ramionami.

— Nie jestem głodna — odparła. — To dość dziwne uczucie... Jakbym była uzależniona i ktoś nagle zabrał mi mój narkotyk — mruknęła, a Oikawę niemal przeraziła użyta przez nią metafora.

— Jadłaś coś dzisiaj? — zapytał. Dziewczyna skrzywiła się i jakby niechętnie pokiwała głową.

— Zjadłam jedną trzecią obiadu — jęknęła, bawiąc się bransoletką. — To więcej niż przez cały ostatni tydzień — dodała. Oikawa pokręcił głową z dezaprobatą.

— Zaczynam się o ciebie poważnie martwić, Hi-chan — westchnął cicho i popatrzył na nią ze smutkiem.

— Nie musisz się o mnie martwić, Oikawa — odparła, nerwowo drapiąc się w przedramię.

— Muszę. W końcu jestem twoim przyjacielem, tak? — zapytał, a dziewczyna westchnęła.

— Spokojnie, Tōru, nic mi nie będzie — uśmiechnęła się delikatnie. — Wystarczy, że przy mnie będziesz — powiedziała, kładąc dłoń na jego rękach, splecionych na materacu jej łóżka.

— Zawsze przy tobie będę, Hi-chan — odparł, a ciemnowłosa uśmiechnęła się.

— Dziękuję.

***

Tōru wymienił kwiaty w wazonie przy jej łóżku i z powrotem usiadł na krześle. Spojrzał na nietkniętą tacę z kolacją i westchnął.

— Kiedy cię wypuszczą? — zapytał. Dziewczyna oderwała wzrok od kolorowego czasopisma, które kupił jej szatyn i spojrzała na nieco zrezygnowana.

— Jak przytyję trzy kilo — mruknęła i wróciła do czytania.

— W takim razie powinnaś jeść — powiedział, biorąc z tacy talerz z kanapkami i podsuwając jej pod nos. — No proszę, Hi-chan — powiedział, widząc jej minę. — Tylko jedną. Dla mnie.

Dziewczyna skrzywiła się i pokręciła głową.

— Nie tym razem, Oikawa. Przepraszam — wyszeptała i wlepiła wzrok w okno.

— Nie chcesz stąd wyjść? — zapytał z westchnieniem, odkładając talerz. — Wrócić do szkoły? Do znajomych?

— Nie mam znajomych — mruknęła. — Ale wolałabym siedzieć w domu.

— Więc dlaczego nie zaciśniesz zębów i nie zjesz tych głupich kanapek? — westchnął. — Co to jest cztery kilo, Hi-chan? No proszę cię.

— Nic nie rozumiesz — warknęła. — Nie mogę się przemóc, okay? A nawet jak zjem te durne kanapki, zaraz dostanę ataku paniki, a wyrzuty sumienia nie dadzą mi spokoju, dopóki nie spalę tych kalorii, albo się nie wyrzygam. Więc jaki to ma sens?

— Nie chcesz być zdrowa? — zapytał szeptem, patrząc na nią ze smutkiem.

— Nie chcę — mruknęła, odwracając od niego wzrok. — Ale chciałabym żebyś przestał mnie nawracać, Oikawa. Nie ty jeden próbowałeś i zapewniam, że to nic nie da — warknęła. — Więc odpuść.

Szatyn westchnął ciężko i podniósł się z miejsca. Zatrzymał się z ręką na klamce i patrząc na drzwi, powiedział cicho:

— Za bardzo mi zależy, żeby mógł odpuścić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top