XXI. Ronald, Sebastian, William || opowieść o twojej przeszłości

Witajcie.

Mówiąc wprost, nie uważam, aby osoby o słabszych nerwach nie mogły czytać tego scenariusza... Niemniej, tematy tutaj poruszane  zaliczają się do tych ciężkich. W związku z czym, raczej wskazane jest by zachować powagę.

Także. Wybaczcie mi proszę, że zdecydowałam się bardziej pójść na łatwiznę, ale wolałabym by ta opowieść po zakończeniu, raczej była miło oraz w miarę lekko przez was wspominana. Ponadto, nie chciałabym by wattpad  usunął mi ją za świadomie niestosowanie tagu 'treści dla dorosłych'.

~ ggoliaa

PS Oczywiście, mam nadzieję, iż nie schrzaniłam tutaj za mocno XD 

R O N A L D   K N O X

    Ogólne rzecz ujmując, w relacji tych dwóch osobników wszystko wróciło do normy z dnia na dzień. Zachowywali się jak para, spędzając ze sobą wspólnie dnie i noce, ponadto co jakiś czas łącząc ze sobą usta oraz regularnie razem sypiając... Aczkolwiek jako tako, oficjalnie byli zaledwie bardzo dobrymi przyjaciółmi – ponieważ do tej pory żaden z nich nie odważył się wypowiedzieć tych dwóch, na pozór tak łatwych słów.
     Jednak nie o tym. Ta sytuacja miała miejsce o świcie, kiedy to [imię] udała się do kuchni by zrobić im poranną kawę. Natomiast blondyn jeszcze częściowo będąc nieprzytomny, szukał na podłodze części swojej garderoby. A dokładniej prawego buta, jaki najprawdopodobniej znalazł się tam na skutek pospiesznego pozbawiania się ubrań wczorajszego wieczora.
    Acz całe zainteresowanie zgubą straciło na wartości, gdy Ronald zupełnym przypadkiem wypchnął spod łóżka zakurzony karton... który naturalnie błyskawicznie się otworzył, ujawniając pewne stare pamiątki. Włączając w to jedno przykuwające wzrok zdjęcie.
    Marszcząc nos i poprawiając okulary, wziął je w palce. Chwilę po tym jak się mu przyjrzał, pośród szeregów specyficznych osób rozpoznał główną bohaterkę. Co więcej, naturalnie musiało się to akurat zdarzyć, kiedy wcześniej wymieniona wróciła z tacką do pokoju.
   – ...Gotowe! – zawołała dość radośnie, lecz jej mina niemalże błyskawicznie zrzedła. Widząc na co patrzy Knox, westchnęła ciężko i odłożyła napoje na bok. Po czym usiadła na łóżko w milczeniu, już oczekując niewygodnych pytań ze strony zielonookiego. 
    – ...[Imię], kim są ci ludzie? – Zgodnie z jej założeniem, nie próżnował oraz od razu  przeszedł do rzeczy. – Dlaczego to zdjęcie  jest przypalone oraz wszyscy wyglądacie jakbyście szli na powstanie? – Ta uwaga była efektem tego, iż w rzeczy samej cała sfotografowana grupa nosiła blade mundury oraz różnokolorowe szarfy, zapewne określające oddział. – Co to za stroje?
    – ...Pozwól że zacznę od początku – wypowiedziała zdenerwowana, biorąc w dłonie swój kubek i zaraz upijając z niego łyk. – Otóż, j-ja... urodziłam się w dzielnicy, gdzie funkcjonował bardzo wyraźny kontrast pomiędzy bogatymi oraz biednymi. – Zrobiła pauzę. –Jak zapewne się domyślasz, ja wywodziłam się z klasy niższej... Tej klasy, która stale musiała walczyć o swoje by coś mieć.
   – Co masz przez to na myśli? – poprosił o doprecyzowanie, zaniepokojony tym czego zaraz miał mieć szansę się dowiedzieć.
    – Ci bogatsi stale wykorzystywali swoją wyższość, czy to w szkołach, pracach czy też ogólnie w życiu codziennym... – wytłumaczyła, zaciskając mocno opuszki na trzymanym szkle. Ten temat nigdy nie przychodził jej łatwo. – W związku z czym, my biedniejsi często ledwo wiązaliśmy koniec z końcem.
    – Jak wykorzystywali swoją wyższość? – Zajmując siedzenie obok niej, podniósł jedną brew.
   – Posiadali na to różne sposoby... Płacili nam grosze za zadania domowe, ściągi na sprawdziany oraz przygotowanie prac w grupach, za jakie oczywiście tylko oni zdobywali laury. – Jeszcze mocniej wbijając paznokcie w kubek, kontynuowała swoją opowieść. – Byliśmy licznie wykorzystywani, traktowani jak zwykłe pionki, które po zużyciu były wyrzucane jak śmieci. I to właśnie... s-spotkało mojego ojca.
    Zaraz wyczuwając w niej rozpacz przypominającą tamto ich pojednanie, zdecydował się położyć swoją dłoń na jej ramieniu w geście wsparcia oraz wyrozumienia: – Jeśli nie jesteś gotowa, nie musisz opowiadać dalej.
    – Kiedy ja c-czuję... że powinnam – przyznała szczerze, lekko drżącym tonem. – Mój ojciec był cieślą, bardzo dobrym w swym fachu. Rzadko kiedy się mylił, a gdy nawet mu się to zdarzało, to niemalże natychmiast naprawiał swój błąd. Aczkolwiek... z wiekiem stopniowo tracił siły, poza pracą nieustannie zajmując się moją częściowo sparaliżowaną matką.
     – ...Sparaliżowaną? – Nie potrafił ukryć zaskoczenia na to wyznanie.
    – W rzeczy samej... – potwierdziła. – Gdy wchodziłam w okres dorastania, stosunki pomiędzy klasa wyższą a klasa niższą stały się jeszcze bardziej napięte. Wówczas miały miejsce masowe zwolnienia, jakiego ofiarą stał się także mój już wtedy straszy ojciec.
   – ...Musiało wtedy być wam bardzo ciężko. – Widząc iż jej palce zaczynają się trząść, zabrał jej szkło i odstawił na bok. Było to w celu uniknięcia wypadku.
    – Mieliśmy zaledwie skromne oszczędności ojca, niewielkie zarobki z wyszywania matki oraz moje grosze za odrabianie zadań innych, to wszystko... – Tymczasowo się zacięła, wskutek czego Knox objął jej dłonie swoimi. – Sprawiło, iż byłam cholernie wściekła na cały świat oraz przede wszystkim londyńską szlachtę.
    – Prawdę mówiąc, ani trochę ci się nie dziwię – rzekł prawdziwie, przejeżdżając kciukami po jej skórze.
     – Podczas gdy mój ojciec popadał w depresje dwubiegunowa, a moja matka wypróżniała żyły byśmy nie stracili dachu nad głową... – Choć jej głos brzmiał opanowanie, jej sylwetka mówiła coś zupełnie innego. – Ja zaangażowałam się w nasilające się wtedy rebelię w okolicy.
    – Czy ty... – Jakby wystraszony, spojrzał na nią z rozszerzonymi źrenicami. – Pragnęłaś wojny, [imię]?
    – Pragnęłam sprawiedliwości – wyjaśniła nieco szorstko. – Tak bardzo, iż z czasem to całkowicie przesłoniło mi oczy... stając się członkinią głównego oddziału strategów, dążyłam wyłącznie do przewrotu. – Z trudem powstrzymała od spadnięcia łzy gromadzę się pod jej powiekami. – Nie obchodziło mnie zupełnie nic... ani moja matka każąca mi przestać, ani mój ojciec umierający od środka i tracący sens życia.
    – Po prostu robiłaś to co wtedy uważałaś za słuszne, przestań w końcu sobie dokuczać. – Starał się przywrócić ją do normalnego, codziennego stanu.
    – Ronaldzie... – Pokręciła głową, nie odważając się spojrzeń mu w oczy. – Ty nie rozumiesz, gdybym tamtego pamiętnego dnia nie wyparła się swojej matki oraz w nerwach nie kazała ojcu się zabić, wciąż miałabym szansę na spełnienie moich marzeń.
   – ...A o czym tak właściwe marzysz, [imię]? – Nie ukrywał troski.
   – Z-Zawsze pragnęłam, by ci co mnie kochali stali przy mnie oraz... – Delikatnie przegryzając wargę, przez moment walczyła z sobą by więcej mu nie zdradzić. Kiedy tak właściwe był ostatni raz, gdy z kimś podzieliła się tą tak małą, a zarazem tak ważną rzeczą? – Kibicowali mi na studiach matematycznych.
     Nie chciała wyjść na jeszcze słabsza niż już wyszła. Niestety, wszelkie emocje jakie wobec niego czuła... Nie mogły pozwolić jej na dłuższe noszenie tej maski. W głębi duszy, przede wszystkim pragnęła by w końcu ktoś ją w pełni zaakceptował – zarówno z wadami, zaletami, jak i tą nie za łatwą przeszłością.
     – Przecież wiesz, że ja mogę to zrobić – zarzekł się, czując rosnący ból w sercu, ponieważ wówczas tak wyraźnie zdawała się dbać o niego mniej niż on o nią. – Mogę cię wpierać oraz motywować–
     – Ależ to jest niemożliwe, Ronaldzie – oznajmiła stanowczo, zabierając ręce od niego oraz wstając z łóżka, obróciła się do niego plecami. – Niedługo po tym jak wyłowiono zwłoki mojego ojca z rzeki i znaleziono przy nim częściowo rozmazany list pożegnalny, moje nazwisko na zawsze zostało wpisane do akt.
    – Jakie akta masz na myśli? – Patrzył za nią przyjęty.
   – ...A-Akta policyjne, oczywiście. – Pragnąc ukryć swój stan i wstyd z głupoty, jaką się wówczas wykazała, skrzyżowała górne kończyny na piersi. – Jestem kryminalistką na wolności, jaka już po drugiej próbie wysadzeniu głównego budynku władz swojej rodzinnej dzielnicy, została przez nie złapana.
    – U-Uciekłaś im? – Po raz pierwszy od początku tej rozmowy, Knox się zająknął.
    – Zostałam odesłana z powrotem do Anglii przedwcześnie za dobre sprawowanie – wyjaśnia będąc już na skraju wytrzymałości emocjonalnej. – Czy wiedząc teraz to wszystko, nadal upierasz się, że jesteśmy sobie przeznaczeni?
    Patrząc na niego przez ramię, z nadzieją w tęczówkach przyglądała mu się.
      – ...
    Jednakże nie usłyszawszy odpowiedzi, na powrót po chwili odwróciła od niego wzrok. A następnie ruszając z miejsca w przyspieszonym tempie, starała się hamować słone krople... wówczas już swobodnie spływające po jej policzkach: – Tak też myślałam.

W I L L I A M    T.  S P E A R S

     Tego razu ta dwójka po raz pierwszy od dawna znalazła się razem w gabinecie hospicyjnym, należącym do [imię].  Akurat ona stała przy biurku, gdy mężczyzna nacisnął klamkę i zwyczajnie wszedł do pomieszczenia: – ...Oh, wybacz!
    Zawołał niemalże błyskawicznie, od razu rozpoznając jej sylwetkę i planując pospiesznie wrócić na korytarz. Jednakże w ostatnim momencie ruszając stopy, główna bohaterka  zdołała złapać go za  skrawek rękawa:  – Proszę, zaczekaj!  Jej coś, o czym koniecznie potrzebuje ci powiedzieć!
   Jej prawie że błagający głos zmusił go do zatrzymania się w miejscu. Zaciskając wargi niezadowolony z tego, iż jego serce stale przegrywało walkę z rozumem, zniżył podbródek: – ...Cóż to takiego?
    Zupełnie na przekór temu co krzyczał umysł, tym jednym pytaniem zgodził się jej wysłuchać. Wówczas czując promieniujące ciepło od tej dotyku, uwolnił się od niego i nie odważając się spojrzeć w jej... tak zawsze  pięknie błyszczące tęczówki, gdy na niego patrzyła, skrzyżował ręce na piersi i oparł się plecami o pobliską ścianę.
   Kobieta praktycznie wzdychając z ulgi, położyła dłoń na swojej krtani... tak potwornie się bała, że nie zgodzi się jej wysłuchać.
   – W związku z tym, że do tej pory stale starałam się ukazać ci się od mojej najlepszej strony, teraz chcę byś poznał te jedyne wydarzenie w moim życiu, które sprawiło iż mocno zagubiłam się na obranej przeze mnie drodze, ponieważ... – Jak najstaranniej dobierając słowa, starała się ignorować tętno dzwoniące jej w uszach. – Mam wrażenie, iż jestem ci to winna.
    – O czym ty mówisz? – Zbity z tropu, chwilowo podniósł na nią wzrok.
   – Gdy ukończyłam szesnaście lat... – Zwilżając wargi, zrobiła pauzę w wypowiedzi. – Po raz pierwszy się zakochałam.
   – ...I co w związku z tym? – Mimo iż starał się brzmieć obojętnie, niezupełnie mu to wyszło.
     – Szalałam po uszy za starszym od siebie mężczyzną... – Powrót do tego okresu, sprawił iż nieporadne rumieńce wypłynęły na jej policzki. – Z jakim byłam skłonna uciec oraz porzucić dla niego wszystko, co miałam do tej pory.
    – ...Co ma to do rzeczy? – Szczerze, mimo iż od tygodni normalnie nie rozmawiali, dalej rozdrażniło go to jak nostalgiczna zdawała się mówić o innym mężczyźnie.
    – Po raz pierwszy ujrzałam go w bibliotece, był studentem tego kierunku co ja obecnie.  – Łącząc palce przed sobą, spuściła ramiona. – Problem leżał w tym, że jego rodzina go w tym nie wspierała–
    – To jest... przykre – mówił prawdziwe, lecz przede wszystkim w głębi duszy zastanawiał się czy [nazwisko] nadal mogła darzyć 'go' jakimiś uczuciami...?
    – Wywodził się z warstwy robotniczej, jaka od zasiedlania się tutaj funkcjonowała we firmach, będących własnością arystokracji – ciągnęła, zdając się jeszcze bardziej odpływać.
   'Czy cały ich związek do tej pory był zwykłym oszustwem...?' – zastanowił się w myślach, gdy jego słowa wypowiedziane na głos pozostawały obojętnie.
   – Był z rodziny imigrantów?
   – Wszyscy byli tu legalnie... ale chodzi mi o to, że odziedziczył po swoim ojcu pewną skłonność do używek – wyjaśniła, zagłębiając się w jeszcze cięższą tematykę. – Zdarzało mu się wypijać trochę za dużo, wówczas nie do końca myślał co czyni. A ja jeszcze byłam młoda i głupia–
    – Czy on skrzywił cię w jakiś sposób, [imię]? – Stach przeszył jego płuca, gdy jego palce zaczęły swędzieć... nagle ubiegając się by ją dotknąć. Aczkolwiek powstrzymał się w ostatnim momencie.
    – Niezupełnie. – Pokręciła głową, kiedy jej nogi stopniowo stawały się słabsze. – Po prostu pewnego dnia wszedł do mojego pokoju przez okno i zapytał czy wyjadę z nim z tego, cytuje, 'popieprzonego kraju', na co oczywiście się zaraz zgodziłam... Kompletnie nie zważając na fakt, iż była potworna burza.
   – Co skłoniło go do tego debilnego pomysłu? – warknął, teraz doprawdy zły na jej bezmyślność, jaką wówczas  się wykazała.
    – Przypuszczam, że znów solidnie pokłócił się z  ojcem – rzekła, z jakiegoś powodu czując obowiązek wytłumaczenia się... A jak to się mówi, tylko winny się tłumaczy, czyż nie? – Widząc siniaki na jego twarzy, od  razu zebrałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy i razem wsiadaliśmy do wynajętej przez niego karety a następnie jechaliśmy w niej przez parę godzin... Oczywiście jak najszybciej się dało, dopóki nie dostaliśmy piorunem–
   Dotrwawszy do tego aspektu, oblał ją zimy pot... Całe jej wnętrzności silnie zadrżały oraz żołądek  brutalnie się ścisnął ze stresu.
   – ...
    – Wówczas lejce od naszych koni się urwały, a my przekoziołkowaliśmy przez drogę... – ciągnęła, mimo gęsiej skórki przechodzącej jej skórę. – Pamiętam tylko uderzenie, oślepiający błysk oraz całe zakrwawione ciało Philippa osłaniające moje oraz te jego ostatnie słowa.
   Z jakiegoś powodu sylwetkę Williama po tej wypowiedzi wryło w podłogę... gdyby nie ten Philip, [imię] wtedy naprawdę mogła umrzeć, a co za tym szło? Nigdy w życiu by jej nie poznał, nigdy by jej nie osadził  i nigdy w życiu, by jej nie pokochał.
    Co ciekawe, ta opcja przerażała go doszczętnie, automatycznie paraliżując jego zmysły.
    – Nim zapadłam w ciemność, słyszałam jego przytłumiony głos i to zdanie 'dziękuję za twą miłość'. Ale, a-ale... To nie jest ważne! – Desperacko rzucając się w jego stronę, złapała go kołnierz oraz szarpiąc go z całej siły, zmusiła go do spojrzenia w jej zaszklone oczy . – To co chce przekazać ci tą opowieścią, jest fakt iż okropnie mi na tobie zależy! Nie chcę stracić cię tak jak jego...  To dlatego tamtego dnia wpadłam w taka paranoję.  – Adnotując do tej pamiętnej nocy ich pierwszego razu, jedynie w duszy modliła się by jej nie odrzucił. – Przepraszam cię za to, Williamie!
    Dłużej nie potrafiąc się opierać swoim instynktom, T. Spears  mocno objął ją ramionami i wtulił nos w opadające na jej twarz kosmyki, tego dnia całkowicie rozpuszczone. Co ta, naturalnie zaraz odwzajemniła.
    Lecz pytanie, czy to aby na pewno było wystarczające, by naprawić całą tę ich tak widocznie sypiącą się relacje?

S E B A S T I A N    M I C H A E L I S

       Tego wieczoru nasza główna bohaterka była w jeszcze większym pośpiechu niż zazwyczaj, w biegu przekraczając próg tego samego pokoju w gospodzie, jak od już przeszło dziewięciu tygodni.
     Kruczoczarny, przystojny mężczyzna jak zawsze znajdował się już w jego środku, tym razem stojąc przy oknie i zdając się czegoś za nim wypatrywać.
     – ...Sebastianie – jej głos przeciął powietrze, sprawiając iż ten swoimi długimi palcami zwinnie zasunął zasłony. – Musimy poważnie porozmawiać.
   – Hm? – zapytał zmartwionym tonem, patrząc na nią przez ramię i zaraz łapiąc ją za rękę, przyciągnął ją ku sobie. – Czy coś się stało, [imię]?
   – ...Nie – zaprzeczyła, błyskawicznie zajmując obok niego miejsce. – Po prostu... Chcę opowiedzieć ci moją historię.
    Opierając się o drewniany parapet, zdenerwowana spuściła wzrok i wolna dłonią zacisnęła materiał swojej sukni.
     Widząc to, kamerdyner czuło się do niej uśmiechnął oraz przejechał kciukiem po jej pobielałych knykciach na zachętę.
   – ...Przecież wiesz, że nic nie jest w stanie zmienić moich uczuć wobec ciebie, [imię] – szepnął przekonująco, drugą ręką odgarniając ten jeden nieokrzesany kosmyk, stale opadający na jej twarz. – Jesteś i zawsze będziesz dla mnie tą jedyną, nigdy o tym nie zapominaj.
    Czując miłość przepływającą przez całe ciało, kobieta ostatecznie wzięła głęboki oddech. Zatapiając się w jego dotyku, pozwoliła dalszym słowom płynąć samodzielnie: – ...Prawdę mówiąc, moja mama była niespełniona artystka, która z czasem ledwo wiązała koniec z końcem.
   [Nazwisko] w rzeczy samej nie była jeszcze gotowa na tak wielki krok, aczkolwiek nie jest to nic nowego, iż życie ma tendencję do zmuszania ludzi do podejmowania trudnych decyzji. Widziała, że tak czy inaczej wkrótce go starci... W związku z czym, wolała choć by nie nastąpiło to w wyniku czegoś tak ohydnego jak szantaż.
   –  ...Po tym, jak mój ojciec szlachcic nas opuścił, stopniowo popadała w alkoholizm. – Lekko przegryzając wargę, otoczyły ją silne obawy. – Co zmusiło mnie do zarabiania na ulicy jeszcze za dziecka.
    –  Mówiąc 'zarabiania na ulicy', masz na myśli...? – Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, Sebastian prawie oskarżył ją o najgorsze. 
    – Głównie tańczyłam, co jakiś czas współpracując z miejscowymi grajkami  – odparła, potrafiąc zachować resztki spokoju, wyłącznie dzięki miękkości jego rękawiczek na jej cerze.  – To właśnie wtedy... –  Zawahała się chwilowo, czując minimalnie mdłości . – On mnie wypatrzył.
    – Kim jest ten 'on'? – Dociekał, wówczas także wykorzystując jej słabość do niego.
    – Hrabia... – To imię, dla niej niemalże tak zabójcze jak  trucizna, jak zawsze nie było w stanie bez problemu przejść jej przez krtań. – Arnold Harris.
    – Ojciec panicza Adama? – Podniósł jedną brew, na co ona gwałtownie przytknęła.
   – Regularnie przychodził na moje występy, po śmierci mojej mamy bardzo hojnie mi płacąc. Dopóki...  – Poczuła gule rosnąca w gardle dochodząc do etapu tej traumy, jaka z dnia na dzień z radosnej i dobrej dziewczyny przemieniła ją w kobietę rządna krwi.  – Pewnego dnia nie naćpał się z małą częścią śmietanki społeczeństwa.
    – ...Wydarzyło się wtedy coś, co nie powinno? – Podejrzewając najgorsze, przypomniał sobie tę noc w kurorcie królowej Wiktorii, w której zasłabła na korytarzu a on w ostatnim momencie ją złapał.
    – M-Myślałam, że... – Jej struny wbrew jej woli zaczęły drżeć. – Da mi dach nad głową, jednak on wraz z kilkoma innymi mężczyznami ogłuszył mnie, gdy wracałam do mojego sypiącego się mieszkania i wywiózł do stodoły kilkaset metrów za miastem.
   – ...Czy oni coś ci zrobili, [imię]?
   Jego długie palce mocniej zacisnęły się na jej skórze, gdy jego zwierzęce instynkty samowolnie zaczęły budzić się do życia.
   – ...
   Wyrywając się z jego nieco bolesnego uścisku, z cieniem  strachu zamilkła i trzęsącymi się dłońmi sięgnęła do pierwszego guzika swojej koszuli.
   – Odpowiedz.
   Ponaglona przez Sebastiana, z lekka nieudolne zaczęła odpinać materiał... stopniowo odkrywając tę sferę jej ciała, jakiej demon jeszcze nigdy nie widział.  Tam solidne blizny po poparzeniach ciągnęły się wzdłuż jej piersi aż po same  podbrzusze, sprawiając iż jego źrenice przez sekundę rozbłysnęły złowrogą czerwienią.
    – Byłam wtedy nafaszerowana proszkami... – ciągnęła, zupełnie ślepa na jego reakcję. – Lecz pamiętam nieustanny ból przepełniający moje ciało, obrzydliwe jęki otaczające mnie wokół oraz niechciane ręce dotykające moją skórę z każdej praktycznie strony... gdy się obudziłam, moje ubrania były potargane, moja cera posiniona a  plama krwi pode mną coraz większa i większa–
   – ...Ile miałaś wtedy lat?
   – Czy to ważne?
   – Powiedz.
   – Nie więcej niż trzynaście – odparła, za wszelką cenę starając się nie zrazić do kontynuacji.  – Byłam wtedy na granicy życia, ledwo oddychając i trzymając się na nogach... Ale odzyskując świadomość w ostatniej chwili, udało mi się wyczuć dym oraz uciec z pożaru, jaki został zastawiony przez ojca Adama lub któregoś z tych innych arystokratów.
   – ...W ten sposób chcieli spalić jakiegokolwiek szkodzące im dowody – dodał, w głowie piekielnie szybko łącząc fakty. Niemniej,  ta metoda dedukcji nie powstrzymała go od chęci rozwalanie czegoś. A może raczej, kogoś.
    – Oczywiście – potwierdziła, kiedy jej usta od wewnątrz przeszył smak goryczy i obrzydzenia. – Przez godziny leżałam przy pobliskiej rzece, błagając o śmierć... Gdy na ratunek przyszła mi pewna rodzina z wioski nieopodal, jaka przypadkiem musiała jechać akurat do miasta.
   – ...Jak dobrze, że zdążyli – rzekł to trochę wyraźniej niż planował.
    – W tej wiosce spędziłam lata i udając amnezję, wędrowałam z domu do domu – dokończyła, krzyżując ręce na piersi. – Wówczas dzieląc się swoimi zdolnościami oraz stale zdobywając informacje, mogące mi jakoś pomóc po powrocie do Londynu.
   – ...Czy chodziło o zemstę?  – zadał to nagle, przypominając sobie iż panicz  Ciel zlecił mu zadanie.
   –  Dziwisz mi się, Sebastianie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, które w jej opinii nie mogło być bardziej oczywiste. – Nie dość, że masowo mnie zgwałcili, to jeszcze próbowali mnie zabić? A to wszystko za co? Za to, że zawsze się do nich uśmiechałam na występach? Że dziękowałam im szczerze?
   Wściekłość paliła jej żyły, wzmacniając swoją siłę nieustanie.
    – Nienawidzisz szlachty z całego serca, prawda? – Bardziej oznajmił niż postawił pytajnik na końcu. 
   – Gardzę nimi niemiłosiernie! – Praktycznie krzyknęła, tym razem kompletnie nie potrafią zapanować nad targającymi ją od wewnątrz emocjami. – Te gnoje odebrali mi wszystko... honor, radość, szczęście, marzenia oraz nadzieję!
   – ...To dlatego nie miałaś oporów przed pozbawianiem życia rodziców Adama? – Celowo to rzekł, kiedy całe jego poszukiwanie utraciło dziury, łącząc się w jedną doprawdy spójną całość.
   – Gdybym mogła, to zainicjowałabym ten wypadek ponownie i jeśliby tylko było to możliwe, zobaczyłabym go na własne oczy. – Jej tęczówki wtedy były martwe, ani trochę nie poruszone tym co uczyniła oraz tym, do czego tak nieprzemyślanie właśnie się przyznawała. – A następnie... Ponownie rujnowałabym cały biznes rodziny Harris.
   – ...Do tej pory nie żałujesz żadnego z swoich czynów? – Mimo iż Michaelis nie znosił tego co ją spotkało, przede wszystkim słynął z dążenia do celu po trupach. I musiał zrobić wszystko, by ukończyć to co mu rozkazano.
   – Prawe mówiąc, nie żałuję nawet tego, że musiałam sypiać z innym mężczyzną by zbliżyć się do Arnolda i dostać się na jego dwór, jako pokojówka. – Być może jej dusza pachniała czysto, acz jej ręce były zaplamione krwią. – Wygrywanie zaufania Adama... również mogło być gorsze.
    –  ...Kim jest 'ten mężczyzna'? – Co istotne, ani trochę nie był zadowolony z tego, iż po tym co jej się stało, kiedykolwiek jeszcze zgodziła się być dotykana przez kogoś innego niż jego samego.
   Niemniej, jeszcze wtedy nie miał pojęcia o definicji tego uczucia, jakie tamtego dnia rzeczywiście narodziło się tam, gdzie praktycznie każdy przeciętny człowiek powinien mieć serce.
    – Jest mi tylko przykro... – Wracając do swojego codziennego podejścia wobec niego, szczerze posmutniała. – Cholernie przykro, że w związku z tym ile teraz o mnie wiesz, już nigdy nie możemy się spotkać.
   – ...[Imię], czy z Adamem też dzieliłaś łoże?! – Niezupełnie świadomie się uniósł.
   Tymczasem kobieta zdając się w ogóle nie słyszeć jego ostatnim słów, pozwoliła sobie spojrzeć na niego z miłością i wsuwając górne kończyny za jego kark, zdecydowała się niewinnie pocałować go na pożegnanie:  – ...Sebastianie, bez względu na wszystko, proszę, tylko mnie nie zdradź.
     Blady blask księżyca oświetlił ich sylwetki przez materiał, zasłaniający jedno z okien. Ohh, jakże ciężko niekiedy było oddzielić personalność od profesjonalności.

   [ok. 3400 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top