XVII. Grell, Ronald, Alois || po wspólnej nocy, część 1

G R E L L   S U T C L I F F

    Poranny wiatr wlatywał przez uchylone okno sypialni [nazwisko], delikatnie muskając gołe ciało czerwonowłosego osobnika spoczywającego w jej ramionach. Wówczas był jej, tak zwaną,
'małą łyżeczką' i szczerze, czuł się niemalże idealnie w tej pozycji.
    Tak idealnie, iż z pewnością mógłby zostać w niej całe godziny. Niemniej, wszystko co dobre, szybko się kończy... zwłaszcza, gdy w grę wchodzi jedyny w swoim rodzaju Grell Sutcliff.
   Świadomość tej bliskości, jaką ze sobą dzieli wraz z faktem ich sylwetek dosłownie stykających się... w szczególności, w tych sferach co zeszłej nocy były niemalże nierozdzielne, błyskawicznie pobudziła jego wyobraźnię.
  Wizja tych wszystkich niemoralnych działań, na które zdecydowała się ostatnio kobieta oraz tych, na które on naturalnie tak chętnie się zgodził, wciąż były świeże w jego myślach. W efekcie czego, była to dosłownie chwila aż wypieki oblały jego twarz, a przez kręgosłup przeszedł ten jakże charakterystyczny dreszcz.
   I oczywiście, był to zaledwie początek tego wybuchu podniecenia, ponieważ dosłownie w ciągu kilku sekund, zielonooki czując coraz intensywniejszą wilgoć pod nosem, przegryzł dolną wargę.
   To było wtedy, gdy kobieta na skutek tego jak nagle stał się rozpalony, w końcu również rozchyliła powieki. Martwiąc się czy przypadkiem nie jest to gorączka, nadal nieco zaspana położyła dłoń na jego czoło, by poglądowo sprawdzić jego temperaturę.
    – ...Wszystko dobrze? – Jej zachrypnięty szept tuż przy jego karku podział na niego niczym zimna woda.
   Chłód jej skóry był tym, co w stu procentach przywróciło go do świata rzeczywistego. Dlatego też szybko zdając sobie sprawę, iż ma niemały krwotok, zakrył rękami nos i spanikowany niczym dziecko po zagubieniu swojej mamy, sturlał się z łóżka.
   Nie wziął jednak pod uwagę tego, iż jego kończyny były ciasno zaplątane z kończynami [imię], w efekcie czego, w wyniki gwałtowności tego działania, pociągnął ją ze sobą i dla odmiany, lądując na podłodze, to on znalazł się na niej.
   Kilka kropel czerwonej cieczy natychmiastowo upadło na jej piersi, pozbawiając ją resztek senności. Na skutek czego,  bez problemowo łapiąc w czym rzecz oraz ostatecznie spostrzegając w jak niecodziennym stanie jest jej wybranek, prawdziwe się roześmiała.
    – ...Rety, rety.  – Koniec końców pozwalając sobie unieść jego podbródek, wciąż rozbawiona wytarła nadmiar krwi z jego ust. – Czasem zdecydowanie jesteś za łatwy. A teraz, mój kochany... Trzeba się umyć.
   Tymczasowo okładając wszelkie podteksty na bok, kobieta w głębi duszy naprawdę cieszyła się, że Sutcliff nie złapał żadnego przeziębienia lub co gorsza, jakiegoś rodzaju wirusa*... wciąż było tyle rzeczy do sprawdzenia.

*przepraszam, nie mogłam się powstrzymać XD

R O N A L D   K N O X

    Jasność dnia prześwietliła powieki pewnej młodej kobiety, barwiąc je na pomarańczowo i  jak w zegarku, zabierając ją z krainy Morfeusza.
   Jej policzek był przyklejony do ramienia blondwłosego Boga Śmierci, kiedy jedna z jej rąk dotykała jego brzucha, a jej kolano było zahaczone o jego udo.  Tymczasem on częściowo obejmował ją w pasie, częściowo podpierał swoją głowę ręką.
   Delikatnie podnosząc się, [nazwisko] spostrzegła jak uroczo wyglądał. W związku z czym, nie mając serca by go budzić za w czasu, spróbował w ciszy wygrzebać się z pościeli.
   I choć początkowo szło jej to całkiem dobrze, koniec końców Ronald, czując jak stopniowo znika jej ciepło, tak samo rozchylił oczy. Wówczas, pospiesznie sięgając do jej szafki nocnej po okulary, wkrótce dostrzegł ją siedzącą na skrawku łóżka oraz ubierającą się.
    – ...Gdzie się wybierasz, [imię]? – Powstrzymując ziewnięcie za pomocą zakrycia ust palcami, zadał jej pytanie.  – Tak wczesnego poranka?
   – Do pracy – odparła dość stanowczo, ściskając sznurkami zawiązanie jej sukienki. – ...A gdzieżby inaczej?
  – Chyba teraz sobie żartujesz – oznajmił, gwałtownie łapiąc za jej nadgarstek i chwilowo powstrzymując ją od opuszczenia jego boku.
   – ...Hm? – Spojrzawszy na niego przez ramię, w ogóle nie przejęła się tą nagłą  nutą złości w jego tonie. – Dlaczego miałabym?
  – Wydaję mi się, że z szacunku do twojego nowego chłopaka powinnaś wreszcie zmienić to stanowisko – odpowiedział, za wszelką ceną próbując zapanować nad emocjami.
    Usłyszawszy to zdanie, bohaterka mimowolnie krótko się zaśmiała: – Kto powiedział, że jesteś moim chłopakiem?
   Wyzwanie w jej spojrzeniu było tak wyraźne jak jeszcze nigdy dotąd.
  – ...Jeśli nie twoim chłopakiem, to kim niby dla ciebie jestem?
   – Bo ja wiem? – Jakby pragnąc go jeszcze bardziej sprowokować, oparła kciuk o swoją brodę i delikatnie uniosła  ją ku górze. – Może zwykłą przygodą na jedną noc lub... moim osobistym podwładnym?
   Z lekka kpiąco uśmiechając się pod nosem, udała głębokie zamyślenie.
   I choć Knox niewiarygodnie chciał zaprzeczyć oraz pokazać jej, iż nie jest to prawdą... W istocie nie mógł, ponieważ tak czy inaczej w rzeczy samej przypominał jej sługę.
   Jego uczucia do niej były tak silnie, iż nawet w tymże momencie był pewny, że jest w stanie zrobić dla niej niemalże wszystko... jeśli tylko poprosiłaby go oto w odpowiedni sposób.
   W innym wypadku, nigdy w życiu nie uległby jej tak łatwo, jak zrobił to wczorajszej nocy.
   Dlatego też, wyłącznie spuszczając głowę, ostatecznie wypuścił jej górną kończynę i zacisnął pięści w geście akceptacji.
    Natomiast ona od razu to zauważając, usatysfakcjonowana stanęła na równe nogi oraz pewnym siebie krokiem udała się do łazienki: – ...Dokładnie to mam na myśli, haha!
   Z drugiej zaś strony, poddawanie się całkowicie także niezupełnie leżało w jego naturze. W związku z czym, po zaledwie kilku sekundach, również wstał z materaca i dokładnie tak jak został stworzony, ruszył za jej osobą.

A L O I S   T R A N C Y

   Po burzy nastała cisza i  rozkoszne ćwierkanie ptaszków dochodziło do uszów pewnego młodzieńcza, jaki już od kilku minut z miłością obserwował wybrankę jego serca, będącą tuż u jego boku.  Jego blade palce dotykały jej nagich pleców, poruszając się w górę oraz w dół.
   Starsza o wiosnę dziewczyna leżała na brzuchu, w swoim łóżku powoli także wybudzając się z snu. Choć jej powieki były cięższe niż zwykle, całe jej ciało wydawało się dziwnie lekkie, w związku z czym specjalnie nie spieszyła się z otworzeniem oczu.
   – ...Dzień dobry, [imię]. – Delikatny głos panicza Trancy rozbrzmiał tuż obok jej ucha, kiedy spuszczając głowę, z uczuciem ucałował jej czoło.   – Dobrze spałaś?
   Wyżej wymieniona wreszcie ukazując swoje tęczówki, spojrzała w jego stronę jeszcze nadal z lekka zaspanym wzrokiem. Jednakże po chwili jej źrenice rozszerzyły się automatycznie, kiedy nie spostrzegła na nim żadnego odzienia.
   Nagle uświadamiając sobie do czego doszło pomiędzy nimi wczorajszego wieczora, gwałtownie podniosła się do pozycji siedzącej i podnosząc kołdrę, zakryła swój biust: – ...A-Aloisie, czy my wczoraj naprawdę–?!
    – Tak – odparł od razu, kładąc jedną z dłoni na dolną część jej kręgosłupa. – Czy to problem, [imię]? – zadał pytanie, drugą ręką obejmując jej kark oraz mocno przyciągając ją do swojej klatki piersiowej. – ...Czy jakoś źle odczytałem twoje sygnały, źle przekazałem ci swoją miłość?
   Każde z jego zdań coraz mocniej i mocniej otulało powietrze, kiedy głowa [nazwisko] dotyķała jego gładkiej skóry, nasłuchując bicia jego serca. Jego rytm zdawał się być zarazem tak spokojny, a tak chaotyczny.
   Jego opuszki oraz paznokcie stale przechodziły po jej cerze, ciągleciągle przypominając jej o jego obecności. Tymczasem wypowiadane przez niego słowa jak zawsze tworzyły zamęt w jej mózgu: – ...Czy zrobiłem coś nie tak, [imię]? Zawiodłem cię w jakiś sposób?
   Wówczas jeszcze, święcie przekonana o tym, iż nie ma ani powodów, ani podstaw by mu nie ufać, zakopała w sobie wszelkie wątpliwości oraz niepokoje. W zamian wyłącznie kręcąc głową i prawie tak samo jak podczas trwania ich wspólnej nocy, swoimi ramionami objęła jego sylwetkę.
   – ...Przepraszam, A-Alosie – rzekła, czując wyrzuty sumienia z powodu tego chwilowego braku wierności  wobec niego. – Jesteś jedynym nadal żyjącym człowiekiem, który zna mnie tak dobrze. Oczywiście, nigdy nie zrobiłbyś  czegoś na przekór mnie!
   Jej wiara w jego osobę, zaufanie jakim go darzyła oraz fakt jak ślicznie powtarzała wypowiadane przez niego frazy, akceptując je jako swoje... To wszystko było dla niego niczym potwornie uzależniający środek, samodzielnie błagający i błagający go o jego spożycie.

[ok. 1300 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top