XIX. Ronald, Ciel, Soma || wzgląd w jego serce

R O N A L D    K N O X

    Kiedy poranne promyki słoneczne przechodziły przez małe okienko niewielkiej łazienki w mieszkaniu głównej bohaterki, ona stała przed lustrem nad umywalka i szykowała się do umycia zębów.
    Jej humor był tak dobry jak często niegdyś, jeszcze przed tą jedną wpadką, jaka tak kategorycznie zmieniła jej całe życie. I pomyśleć, iż to chwilowe cofnięcie się o sto osiemdziesiąt stopni w tył zawdzięczała temu jednemu blondynowi, jaki przez ostatni czas tak uparcie dawał jej się we znaki oraz chciał pozostać w jej otoczeniu.
   W rzeczy samej dobrze się z nim bawiła i musiała przyznać, iż jej ostatnia noc z nim była tym, czego musiała potrzebować od dość dawna...  bo inaczej, oczywiście, nigdy tak skłonie nie wskoczyłaby z nim do łóżka. W końcu, nie było żadnej możliwości by miała do  niego jakiekolwiek uczucia. Był tylko zwyczajną rozrywką... a przynajmniej, powinien.
   Stety lub niestety, on w żadnym stopniu nie podzielał jej opinii, po sekundzie podnosząc okulary z szafki i zdecydowanym krokiem udając się za nią. W drzwiach stanął niczym Grek na olimpiadzie, akurat zatrzymując je w ostatnim momencie i w ten sposób naturalnie zaraz zwracając uwagę [imię].
   Jej serce zaczęło bić niekontrolowanie, oddech przyspieszył swojego tempa a szczoteczka wypadła z jej ręki, gdy tylko spostrzegła, iż Ronald stał przed nią zupełnie nagi. Fakt faktem,  wczoraj obydwoje widzieli się w tym stanie... lecz było ciemno i obydwoje głównie skupiali się na tym, by sprawić sobie przyjemność. 
    Widzenie go w calutkiej okazałości w świetle dziennym, zwłaszcza gdy odruchowo spojrzała na jego krocze było na tyle intymnym doświadczeniem, iż w ciągu zaledwie kilku sekund całkowicie się zarumieniła a pierwsze kropelki potu ozdobiły jej obojczyk:  – ...C-Czemu ty nie masz nic na sobie?!
   Zdecydowanie nie chcąc mu wyraźniej ukazać swojego stanu oraz tego w jaki bałagan ją wsadził, założyła ręce na piersi i delikatnie szczypiąc się w skórę, odwróciła się do niego plecami,  momentalnie przypominając małe dziecko.  – ...Załóż coś na siebie, ALE JUŻ!
   Może trochę zbyt zauroczy tym, jak nieporadnie się wówczas zachowała, Knox całkowicie zrównał z nią swoje stopy i bez jakiekolwiek ostrzeżenia, zarzucił swoje ramiona wokół niej i mocno przytulił od tyłu. Tak mocno, iż praktycznie żadna przestrzeń już nie dzieliła ich ciał. Dotyk jego bioder naprzeciwko jej własnych sprawił, iż zamarła w miejscu. Gdyby tylko nie miała na sobie sukienki, mogliby znowu... wzajemnie siebie wykorzystać*.
     – ...[Imię].  –  Jego ciepły oddech tuż obok jej ucha sprawił, iż część wspomnień z ich wspólnej nocy przeszła przez jej pamięć, automatycznie zmuszając ją do zaciśnięcia powiek.  – Choć może się wydawać, że jest inaczej, ja naprawdę nie jestem pierwszym lepszym frajerem, z którym nieustannie możesz pogrywać w kotka i myszkę. Dobrze wiem, że nie jestem ci obojętny i dobrze wiem, że masz do mnie uczucia... Dlatego proszę, naprawdę proszę, zmień dla mnie tą pracę. – Jeszcze silniej ją obejmując, sprawił iż [nazwisko] nie potrafiąc dłużej opierać się tej bliskości, zrezygnowała z dalszej walki i ówcześnie wyciągając dłonie spod jego odpowiedniczek, minimalnie pochylona oparła się o kran. –  Naprawdę nie chciałbym, by coś ci się stało–
   – ...W porządku, WYGRAŁEŚ!  – oznajmiła głośno i wyraźnie,  po raz pierwszy od dawna pokonując swoją dumę. – Poszukam czegoś innego, a teraz, z łaski swojej, mógłbyś wreszcie się ode mnie odsunąć?! 
   Pomimo iż niezupełnie wierzył w to co słyszy, koniec końców cofnął się i pozwolił jej przejść przez siebie: – ...Nigdy więcej nie waż się  mnie dotknąć bez mojej zgody, CZY TO JASNE?! 
   Krzycząc na całe gardło, zebrała swój płaszcz i trzaskając za sobą,  pospiesznie opuściła swoje mieszkanie by odreagować. Tymczasem Knox cały czas stał w miejscu, ukontentowany tym, iż ostatecznie osiągnął swój cel.  Nie rozumiał jednak jej wściekłości, dopóki sam nie poczuł nagłej potrzeby cielesności i to zaledwie kilka sekund po jej wyjściu...

*takowe dwuznaczności chyba zdecydowanie nigdy mi się nie znudzą XD 

C I E L   P H A N T O M H I V E

    Gdy różnokolorowe liście spadały z drzew, a cała natura stopniowo umierała, młodziutki hrabia siedział przy stole w jadalni, od niechcenia spożywając specjalnie zrobioną dla niego kolację.
   W posiłku towarzyszyła mu drobna dziewczynka ubrana w strój z licznymi falbankami, o urodzie porcelanowej lalki z dużymi zielonymi oczami i  kokardami w blond włosach, siedziąc tuż przed nim oraz z uśmiechem opowiadając mu o swoim dzisiejszym dniu.
   I mimo, iż w rzeczy samej było to wskazane by słuchać swojej przyszłej żony, bez względu na to czy mówiła o poważnych rzeczach czy też przeciwne, panicz Phantomhive wyłączył się gdzieś w połowie.
    Patrząc za plecy Lizzie widział kuchnie, w której co jakiś czas, kilka tygodni temu przebywała [nazwisko], uparcie pomagając służbie w obowiązkach domowym oraz tą kanapę, na jakiej nieraz czytała książki oraz na której zasnęła z zmęczenia, tego pamiętnego wieczora.
   A wraz z tymi wspomnieniami, w jego głowie, ku jego najszczerszej niechęci, pojawiły się pytania typu 'co u niej słychać', 'czy dalej pomaga swojemu ojcu w pracy', 'czy zjawił się już ktoś, kto wyparł go z jej pamięci'?
   To ostatnia myśl z jakiegoś powodu najbardziej go niepokoiła, w związku z czym, nie wiedzieć czemu odruchowo zacisnął pięść pod stołem. Prawdę mówiąc, nie był pewny czy bardziej irytowało go to, jak na to wszystko reaguję czy też, to że w ogóle posiada jakieś troski w kwestii [imię].
    Przecież miała stuprocentową rację, za nic w świecie nie mogli być razem. Ona była zwykłą mieszczanka bez posagu, tymczasem on był szlachcicem i jeszcze miał narzeczoną od lat, która wiedział, iż w końcu będzie musiał poślubić. Tylko dlaczego, ten jej rozświetlający istnienie śmiech tak często do niego wracał i nie chciał umrzeć śmiercią naturalną?
    – ...Ciel, Ciel, CIEL! – Piskliwy krzyk Lizzie wreszcie dosięgnął jego uszu, natychmiastowo przywracając go na ziemie. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
    Wypuszczając z palców nóż oraz widelec, wyżej wspomniany błyskawicznie spojrzał prosto w zaszklone ze złości tęczówki hrabianki. Zaraz zastanawiając się jak długo ją ignorował, poczuł winę rosnącą mu w gardle.
   – ....N-Najmocniej przepraszam, Elizabeth – wypowiedział, ówcześnie przełykając ślinę. – Mówiłaś o tej ślicznej różowej sukience, jaka widziałaś ostatnio na wystawie, prawda?
   – TO JAKIEŚ PÓŁ GODZINY TEMU! – Tak samo gwałtownie odkładając sztućce, panna Midford wstała z krzesła i uderzyła dłońmi o stół. – Co się z tobą dzieje od paru dni?! Ciel, jesteś okropny!
   I tak oto, rozpłakując się na amen, owa arystokratka rzuciła się w bieg ku podarowanej jej komnacie, gdzie zaraz upadła na łóżko oraz wtuliła twarz w poduszkę*.
   Natomiast młody hrabia jedynie głośno westchnął, opierając łokieć o oparcie i załamany złapał się za czoło. Zdecydowanie nie w ten sposób miał wyglądać jej tydzień spędzony tutaj.
    –  ...Zdaję sobie sprawę, że jestem zaledwie lokajem, ale śmiem twierdzić, iż panicz potrzebuje urlopu – uznał Sebastian, ostatecznie wychodząc z cienia i zaczynając sprzątać po kolejnej niezupełnie udanej kolacji narzeczonych.  – Ewentualnie pilnego spotkania z panienką [imię]...
   – PRZESTAŃ WYGADYWAĆ TE NONSENSY! – wrzasnął, po raz pierwszy od dawna nie potrafiąc zapanować nad emocjami. –  A teraz pójdę już się położyć... Tymczasem ty, Sebastianie, pamiętaj by z rana podarować Lizzy bukiet jej ulubionych kwiatów, kupić jej te sukienkę, o której mówiła oraz co najważniejsze, napisać jej przepraszający list w moim imieniu.
   – Wedle twojego życzenia, mój paniczu.

*przepraszam, ale ja naprawdę nie lubię tej postaci XD

S O M A   A S M A N   K  A D  A  R

     Około sześć dni po wyjeździe jego ukochanej, nieporadny Hindus ponownie znajdował się w swoim łóżku, mocno przytulając jedną z jego nóg podtrzymujących baldachim i mając o owe drewno oparty swój policzek.
   To, że tęsknił było mało powiedziane... on wręcz umierał z tęsknoty oraz braku jej bliskości. Ponadto, nadzwyczaj lękał się tego, iż już więcej może jej nie zobaczyć.
    W końcu już pierwszego dnia jej pobytu w rezydencji Phantomhive'ów wznieśli ich związek na wyższy poziom... Co teoretycznie, nie miało prawa się zdarzyć, zważając na to, iż byli zaledwie chłopakiem oraz dziewczyną.
     Dlaczego w tamtym momencie wszelkie mogące z tego wyniknąć konsekwencje wydawały się praktycznie niczym? I dlaczego... przez resztę dni [imię] zdawała się trzymać go na dystans? Czy zrobił coś nie tak?
   W każdym razie, jego myśli zostały przerwane przez nagle otworzenie się drzwi i wparowanie do środka ciężko oddychającego Agniego, jaki w swoich dłoniach trzymał kopertę z pieczątką, który wydawał mu się znajoma nawet z odległości: – ...M-Mój książę, to od hrabiego Lorence'a do c-ciebie! M-Musisz... koniecznie przeczytać!
   Co też Soma uczynił, zaraz spanikowany podnosząc się na równe nogi i ówcześnie przejmując list, zaraz zaczął go otwierać lekko trzęsącymi się palcami. Obawiając się najgorszego, głośno przełknął ślinę. Lecz to co tak naprawdę czekało go wewnątrz, zdecydowanie było jedno z najlepszych  rzeczy, jakie zdarzyło mu się przeczytać w życiu:  – ...Hrabia Lorence chcę, abym oświadczył się [i-imię] i pojawił się na jego dworze w przeciągu kilku dni!
    Słysząc tę radosną nowinę, białowłosy z bananem na ustach błyskawicznie mocno wziął go w swoje ramiona i uścisnął: – TAK CI GRATULUJĘ, MÓJ KSIĄŻĘ!
    – Gdyby nie ty, to w życiu by się nie udało, Agni...! – Powoli się rozklejając jak to zawsze miał w zwyczaju w takich sytuacjach, szczęśliwy odwzajemnił gest. – Dziękuję za całe twoje wsparcie!

   I choć boli mnie serce, by przerywać ten ciepły moment, wypada również opisać jak wyglądał dalszy przebieg tej sytuacji. To wydarzenie miało miejsce, dokładnie tej samej daty, której przypadł przyjazd Asmana Kadara. Czyli w skrócie, robimy przeniesienie akcji do prawie że* punktu kulminacyjnego tychże zaręczyn...
   Od samego świtu, hrabia [nazwisko] oraz jego córka niespokojnie chodzili po terenie swojego domostwa, tu tupiąc nogą, tu chodząc w te i  we w te, a tu niecierpliwe obejmując się ramionami oraz co chwilę wyglądając przez okna czy kareta jakimś cudem już przyjechała.
   Tymczasem Diana przyglądała się temu z ulitowaniem, siedząc na swoim ulubionym, bujanym fotelu po babce oraz popijając swoją ulubioną herbatę w salonie, jako jedyna spokojna i nie przejęta tym, jak może przebiec konfrontacja pomiędzy Lorence'm, a księciem Somą. Zważając na to, iż odważył się przespać z jego córką, bez ówczesnego poinformowanie go o tym, czy ma wobec niej jakieś poważniejsze plany.
   – ...Czy możecie wreszcie się uspokoić? – skwitowała wreszcie matka dziewczyny,  tuż przed tym jak z niedaleka usłyszała rżenie zatrzymywanych koni.  – To do niczego– GAH, ZACZEKAJCIE NA MNIE!
    Druga część jej zdania została totalnie zignorowana, kiedy dwójka czołowych członków jej rodziny pospiesznie skierowała się do drzwi wejściowych. W związku z czym, ostrożnie odkładając filiżankę na stół, także do nich dołączyła.
   Ze względu na to, iż w przeciwności do młodszej wersji siebie ubrała buty na obcasie, przy schodach znalazła się nieco spóźniona. Nie dała rady również przyzwoicie powitać ich gości, ponieważ [imię] nie tracąc czasu, od razu rzuciła się młodzieńczemu Hindusowi na szyję i pozwoliła sobie konkretnie ucałować jego usta: – Somo, tak się cieszę, że cię widzę!
    W ten sposób naturalnie wywołując różnorakie reakcje od strony reszty; książę naturalnie się zawstydził, Agni poczuł rozbawienie, natomiast ojciec dziewczyny znaczący dyskomfort: – E-EKHEM!
   Ten ostatni zakaszlnął solidnie, natychmiastowo odrywając od siebie parę zakochanych w sobie po uszy.

  I jeszcze pory wieczorowej dokładnie tego samego dnia, ta sama dwójka cieszyła się swoim towarzystwem. Oczywiście, na razie na tyle ile pozwalały im żelazne zasady hrabi Lorence'a, do których naturalnie zaliczał się zdecydowany zakaz przebywania sam na sam na dłuższą metę do ukończenia tzw. 'formalności'.
    Bo mimo że szlacheckie małżeństwo [nazwisko] zawsze bardzo chciało być dziadkami oraz posiadać śliczne wnuki, to dla ich córki było jeszcze na to dużo za wcześnie. Zwłaszcza, iż jej wybranek miał od niej całe dwa lata mniej.
    Problem leżała w tym, iż nasza główna bohaterka niezupełnie lubiła się słuchać starszych, w związku z czym sprytnie wykorzystując ideę wspólnego spaceru wzdłuż długich korytarzy, niespodziewanie zaciągnęła księcia do swojej sypialni i zamknęła za nimi drzwi na kluczyk.
   – ...Somo, czy w twoim kraju są organizowane przyjęcia zaręczynowe? – zadała pytanie, na pozór przeglądając mu się niewinne. – I czy organizacja ich tak jak tutaj zajmuje kilka ładnych tygodni?
   – N-Niezupełnie – odparł, jeszcze nie do końca rozumiejąc jej zamiary. – A czemu pytasz, [imię]?
   – ...Bo pomyślałam, że może dobrze by było wykorzystać ten nasz ostatni dzień wolności i w pełni nacieszyć się sobą, wiesz, przed tym jak obydwoje zatopimy się w stosie pracy – wyjaśniła, spuszczając wzrok oraz delikatnie przegryzając wargę.
   – Co masz przez to na myśli? – Nadal nieprzyzwyczajony do niej w tym stanie, zmartwiony zmarszczył brwi.
   – Myślę, że byłoby miło jakbyśmy znowu to zrobili – stwierdziła nadzwyczaj pewnie, już zmniejszając dzielący ich dystans.
   – To...? Masz na myśli– AH! – Zaraz będąc czerwony niczym piwonia, zakryła usta rękami oraz uniknął jej spojrzenia.
   – Somo, wyglądasz... wyglądasz, jakbyś sam tego chciał – stwierdziła zaskoczona, widząc jak delikatnie drży pod siłą ciężaru jej oczu. – Nigdy nie sądziłam, że k-kiedykolwiek, to się wydarzy... – Tak samo czując zawstydzenie, chwilowo włożyła kciuka do buzi.
   A następnie, na powrót odzyskując odwagę, jak wtedy poluzowała wiązania sukienki i wplątując palce w jego włosy, wepchnęła język do jego jamy ustnej oraz błyskawicznie narzuciła tempo ich pocałunków.
   Tego razu niespecjalnie protestując, Asman Kadar objął ją w pasie i bez zbędnych ceregieli dał jej się poprowadzić do łóżka.
   Doprawdy, niech szczęście ma ich w opiece...

*wiem, że wrzutki autorskie tego typu nie są wskazane, ale nie mogłam się powstrzymać XD

[ok. 2100 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top