Rozdział 12

Jesteśmy w połowie historii :o
I mamy ciepło i pogodę chociaż tutaj na majówkę 🥰

~~~

Figasyjczycy byli już w Melifey prawie tydzień i jak do tej pory nie zdarzyło się nic, co mogłoby Freyę zaniepokoić. Chociaż na początku mieszkańcy mieli jak zwykle problemy z zaakceptowaniem ich obecności, w końcu nie mogli zignorować tego, że potrzebują rąk do pracy. Nawet Freya znalazła zajęcie w wiosce, bo Melifey naprawdę ucierpiało przez atak, więc i ona została poproszona przez Finolę o pomoc. Jakby tego było mało po burzy, która przeszła przy ataku arrittu, wiele budynków uległo zniszczeniu, bo rada wioski nie zdążyła odpowiednio wzmocnić bariery.

Freya już trzeci dzień pomagała przy naprawie dachu domu znajdującego się na obrzeżach, tuż przy wzgórzu prowadzącym do jej domu. Razem z Phemie i Loi, bo od czasu ataku dzieci nie miały pozwolenia na wychodzenie poza barierę. Freya widziała też, że Xavier i Raul po drugiej stronie wioski, niedaleko Chaty, mieli pracować z synem Finoli w jego niewielkim tartaku. Iona i Ervin kręcili się po wiosce, chwilowo nie mieli niczego do roboty, a Tori nigdzie nie było widać. Kobieta chyba zapomniała o chęci obejrzenia życia w Międzyświecie, bo rzadko kiedy wychylała nos zza drzwi chaty Rosharda.

– Jak tak dalej pójdzie – mruknęła stojąca po prawej stronie Frei Alia – to skończymy naprawianie wszystkich strat do końca tygodnia.

Freya przytaknęła i starała się nie okazywać zdziwienia tym, że kobieta ją zagadnęła, nawet tak banalnym tematem.

– Tak szybko to idzie, kto by przypuszczał. Ale to dzięki tym Figasyjczykom, kim oni są?

Och, to teraz wszystko jasne. Kobieta nie zapomniała zupełnie o swojej niechęci do Frei, po prostu chciała wyciągnąć od niej informacje o obcych, skoro mieszkali w chatce obok niej. Poza tym Freya niemal codziennie spotykała się z którymś z nich, żeby dostarczyć im zapasy albo gdy szła do stajni zadbać o konie. Często mijała Xaviera i Ionę lub Raula, bo Figasyjczycy biegali każdego ranka najpierw przy wzgórzach przy domu Rosharda, a później wzdłuż wioski. Twierdzili, że zawsze muszą dbać o formę, co właściwie nie dziwiło Frei. Trochę ją tylko niepokoiło. Coraz bardziej miała wrażenie, że arystokraci nie zachowują się w ten sposób, nie pracują jak gdyby nigdy nic. Może była przewrażliwiona, ale coraz mniej wierzyła w ich historię o chęci zobaczenia Międzyświata.

– Nie wiem, jacyś arystokraci z Figasji. Podobno jadą na ślub księcia Ivarry.

Alia uniosła brwi i uśmiechnęła się, a kilka dziewczyn za plecami Frei zaczęło coś szeptać. No tak, odkąd tylko pojawili się Figasyjczycy, zaraz po tym, jak opadła pierwsza nieufność, byli tematem wielu plotek oraz rozmów zwłaszcza między dziewczynami. Nie było w tym nic dziwnego, wszyscy byli przecież tacy idealni, przyciągali wzrok. No i skoro przeszli test Finoli, byli Magami, zatem powoli niechęć do nich przemieniała się w zwykłą ciekawość. Ich serdeczne zachowanie i praca pomagały w pozyskaniu sympatii mieszkańców, a wiadomość o tym, że przecież i tak wyjadą w przeciągu tygodnia, przysporzyła jej jeszcze więcej. Swoją drogą Freya nadal nie miała pojęcia, jak Xavierowi udało się oszukać artefakt, ale gdy spytała go o to któregoś dnia, uśmiechnął się tylko do niej i mrugnął.

Dzień minął jej szybko na pracy, która rzeczywiście przebiegała dość dobrze. Freya porozmawiała nawet z kilkoma osobami z wioski i zaczęła w niej znowu odżywać nadzieja na to, że może jednak jest jeszcze szansa na normalne życie tu, w Melifey. Ta jednak znikła, gdy podczas jednej z przerw trójka mężczyzn, zdaje się starszy brat Pixo i jego koledzy, zaczęli głośno rozprawiać o tym, jakimi odmieńcami są Raesii i dlaczego nie wolno im ufać. Freya cieszyła się, że w tamtej chwili nie było w pobliżu Phemie, bo jej siostra poszła akurat z Raulem i Xavierem do stajni po konie.

– Jeśli masz coś do mnie, Ricson, po prostu to powiedz wprost – warknęła, gdy miała już dość tych głupich uwag rzucanych przez mężczyznę.

Ricson, dwudziestosześcioletni brat Pixo, posłał jej jadowite spojrzenie.

– Cały czas mówię – odparł z kpiącym uśmiechem. – A podobno te mieszańce mają taki dobry słuch.

– Jesteśmy też dość silni. – Freya zrobiła dwa kroki w jego kierunku. – Zademonstrować?

Blefowała, bo jako nieprzemieniona jeszcze nie posiadała przecież pełnej siły Raesiich, ale to wystarczyło, żeby w oczach mężczyzny dostrzec niepewność. Ricson był jeszcze gorszy niż Pixo. Gdy Freya była młodsza i zabroniono jej nauki w szkole, niemal codziennie znajdował pretekst, żeby przebiec z kolegami w pobliżu jej domu i się z niej naśmiewać, sprawdzając granicę jej nerwów. Nie wiedziała nigdy, co mu to daje, przecież zupełnie niczego mu nigdy nie zrobiła, ale podejrzewała, że chłopak musi po prostu mieć jakiegoś kozła ofiarnego. W wiosce nie był zbyt lubiany przez to, że uwielbiał wszczynać bójki i mało robił, ale i tak zawsze stawano po stronie jego, nie Frei.

– Grozisz mi, głupi odmieńcu?

Freya zacisnęła mocno pięści i starała się uspokoić. Wiedziała, że Ricson prowokuje ją specjalnie, chciał przy całej wiosce wyprowadzić ją z równowagi, akurat wtedy, gdy ona tak dobrze sobie radziła pomiędzy nimi. Nie ma mowy, nie tym razem.

– Jasne, że nie. Chciałam ci tylko pokazać, że ci, którzy są silni, powinni pomagać w pracy, a nie strzępić język. Przyszło ci to kiedyś do tej pustej głowy?

Ricson otworzył z oburzeniem usta, gdy kilka osób za Freyą zachichotało. Poczerwieniał, jego twarz przybrała kolor niemal dokładnie taki sam, jak jego włosy, co z satysfakcją zauważyła Freya.

– Uważaj, co mówisz, Freya. Nie jesteś jedną z nas, więc lepiej przestań próbować się tu wpasować.

Zabolało, zwłaszcza że chichoty umilkły i wszyscy znowu udawali, że wracają do pracy. Nikt nie próbował się nawet za nią wstawić. Freya uśmiechnęła się szeroko.

– Wolałabym zostać porwana przez kohaxy, niż wpasować się w miejsce, w którym jesteś ty.

– Dość tego – warknęła Finola, która pojawiła się nagle między nimi. – Ric, wracaj na pole z kolegami. A ty Freya chyba skończyłaś na dziś, prawda?

Dziewczyna odwzajemniła twarde spojrzenie Ricsona, który bezgłośnie powiedział jej, że to nie koniec, a potem spojrzała na Finolę. W oczach staruszki dostrzegła ostrzeżenie i złość. Wspaniale, jakby to była wina Frei.

– Nie, właściwie to nie skończyłam, ale skoro prace się prawie skończyły, to lepiej pozbyć się mnie z wioski, co? – powiedziała chłodno i rzuciła deskę trzymaną właśnie w dłoni.

Gdy upadła na ziemię, dokoła panowała cisza. Wszyscy im się przyglądali.

– Nie przeginaj, Freya.

Dziewczyna prychnęła i już skierowała się w kierunku wioski. Jej moc buzowała dokoła niej, chcąc jak najszybciej się wydostać na zewnątrz i porazić potężnym ładunkiem staruszkę. Ale Freya zwinęła aurę do siebie, przeszła obok Finoli nie powiedziawszy ani słowa. To nie miało sensu, jak mogła łudzić się, że ją tu zaakceptują? Przecież w tej pieprzonej dziurze mieszkali sami idioci, którzy zwyczajnie się jej bali i jej nie rozumieli. Nigdy nie będą w stanie się przełamać. A Freya już nawet nie wiedziała, czy chce, by było inaczej.

Na wzgórzu minęła swoją siostrę i dwójkę Figasyjczyków, którzy prowadzili już dwa konie do pomocy na polu. Freya opanowała się już na tyle, żeby posłać siostrze uspokajający uśmiech i udawać, że wszystko w porządku. Nie było sensu przysparzać jej kolejnych zmartwień.

– Freya, a może byśmy zrobili wieczorem ognisko? Xavier powiedział, że ma takie fajne coś, co można upiec na ogniu i co też jest pyszne.

Dziewczyna uśmiechnęła się, a potem spojrzała z uniesionymi brwiami na Xaviera.

– Mam wrażenie, że próbujesz mi jakoś przekupić dzieciaka jedzeniem.

Xavier roześmiał się, ale nic nie powiedział. Freya natomiast przytaknęła, powiedziała Phemie, że mogą tak zrobić, a potem skierowała się do domu. Właściwie czemu nie? Mogła znowu wyciągnąć butelkę alua i może dowiedzieć się czegoś więcej o Figasyjczykach. Bo Xavier ostatnio naprawdę dobrze zaczął się dogadywać z Phemie, któregoś razu zastała ich nawet na tym, że mężczyzna pokazywał jej siostrze kilka podstawowych zaklęć z aurą, których Freya jeszcze jej nie uczyła. Byli wtedy na placu w wiosce i wokół zebrało się kilkanaście osób, które przyglądały się temu z zaciekawieniem. Nie dlatego, że nie znali tych zaklęć, ale dlatego, że Xavier przestawiał to tak, jakby przekazywał wiedzę tajemną, a jego płynne ruchy zdawały się cały czas być napędzane magią i potęgą, jakiej nie widziano do tej pory. Później Freya dowiedziała się, że zarówno Raul, jak i Xavier, pokazywali kilka prostych zaklęć dzieciakom i stało się to wręcz rozrywką w przerwach między pracami. Ona oczywiście już nie była tego świadkiem, bo po feralnym popołudniu nie wróciła pomagać w wiosce i nikt nie próbował nawet jej prosić, by przyszła.

Wieczorem w Melifey zorganizowano jarmark, więc Phemie szybko zapomniała o ognisku, ale Xavier i Iona nie chcieli z niego zrezygnować. Na razie nie dostali jeszcze pozwolenia na uczestniczenie w wieczornych spotkaniach wioskowych i Freya zastanawiała się, czy kiedykolwiek je otrzymają. Jej nigdy na to nie pozwolono, ale patrząc na to, jak bardzo polubiono Figasyjczyków, pewnie było to tylko kwestią czasu. Tak czy inaczej Xavier i Raul wybrali się po drewno do lasu, a Freya obserwowała ich z rozbawieniem, gdy zagłębiali się dalej między drzewa, co chwilę przystając i sprawdzając, czy nie nadchodzi Mruczka. W końcu jednak wrócili z naręczem gałęzi, ustawili je w przygotowanym przez Freyę miejscu i po jakimś czasie usiedli na kocach przy trzaskającym wysoko ogniu.

Freya czuła się już między nimi dobrze, już w ogóle nie pamiętała, jak było jej nieswojo na początku. Zwłaszcza, że Tori nie pojawiła się do tej pory. Dziewczyna naprawdę nie żywiła sympatii tylko do tej Figasyjki, całą resztę zdążyła już naprawdę polubić. Małomównego Ervina, który na początku wydawał jej się bardzo zdystansowany, a po prostu był dość nieśmiały, jak twierdziła Iona, jego dokładne przeciwieństwo. Samą Ionę, bo oprócz pierwszego złego wrażenia, zachowywała się naturalnie i zawsze mówiła to, co myśli. Raula, który nadal nie rezygnował z prób flirtowania z nią – domyślała się, że po prostu ma taką naturę, zwłaszcza po tym, jak mrugał do każdej Melifejki, wywołując masę chichotów. A przede wszystkim polubiła Xaviera, bo rozmawiało jej się z nim najlepiej. Zaraz po tym, jak przestawali się o coś kłócić.

– Daj spokój, przecież zanim znajdziecie kolejne drewno miną wieki, zajmę się tym – powiedziała zirytowana, gdy Xavier próbował znowu sam zająć się tym z Raulem.

– Próbują być zawsze tacy szarmanccy – odezwała się Iona – a tylko tym irytują, co? Chodź, pomogę ci.

Freya nie protestowała, gdy kobieta ruszyła za nią w stronę lasu. Okolica była już ciemna, słońce zaszło kilkanaście minut wcześniej, ale poblask ogniska dawał im bardzo wiele światła, poza tym nie zamierzały odchodzić daleko. Zaczęły zbierać małe gałęzie, leżące na ziemi, gdy odezwała się Iona:

– O co chodzi z tą niechęcią Melifejczyków?

Freya westchnęła. Naprawdę nie przepadała za powrotem do tego tematu.

– Mówiłam wam, że są nieufni.

– Ale żeby aż tak? To trochę przesada, nawet jak na wioskę w głuszy.

– Mieliśmy tutaj bardzo wiele ataków, Iona – odparła Freya. – Z każdej strony: od Figasji, Ivarry, Olortu czy Relandu. Nie było ani jednej istoty, która nie próbowała jakoś nas zaatakować i się przez to wzbogacić. Nasza miejscowość jest położona w bardzo dobrym miejscu, wielu widziało w tym interes.

Iona zatrzymała się i zerknęła na nią ze zmarszczonymi brwiami.

– No dobra, to trochę wyjaśnia. Ale to, że ta wasza wioskowa przywódczyni badała nas artefaktem bez pytania? On jej nie powie, czy jesteśmy niebezpieczni, tylko jakiego gatunku jesteśmy. Czemu to zrobiła?

– Bo gdybyście byli Zmiennymi albo Raesii, raczej nie mielibyście wstępu do Melifey.

– Czemu?

Freya skrzywiła się. Miała już zebrane całe naręcze małych gałązek, a od wypitego alua powoli zaczęło się kręcić jej w głowie. Cholera, miała wyciągnać od nich informacje, a nie oni od niej. Ale jak widać nie była na tyle sprytna, by to zrobić, za to oni podchodzili ją za każdym razem.

– Bo najczęściej atakowali nas Zmienni, mają najbliżej z Ivarry. Wiesz, uciekinierzy, byli więźniowie, jacyś złodzieje i tak dalej. A Raesii... no bo są dla nich czymś złym, odmiennym i też nadal pamiętają zamieszki, jakie wywoływali. Nie rozumieją ich, bo do tej pory nie bardzo się pojawiali w tych okolicach, boją się i nigdy nie będą w stanie ich zaakceptować.

Iona zacisnęła zęby, jakby chciała coś powiedzieć, ale w końcu potrząsnęła głową i zaczęła cicho:

– Ale ty wydajesz się na to nie patrzeć. Jasne, zapłaciliśmy ci, ale z tego co mówisz, nawet monety by ich nie przekonały, gdybyśmy okazali się Raesii, tak?

Freya przytaknęła niechętnie.

– Więc... czemu tobie to nie przeszkadza?

Wzruszyła ramionami.

– Może jestem od nich mądrzejsza, albo głupsza. Trudno powiedzieć.

Nie wiedziała, czemu nie chciała powiedzieć o tym, że sama jest Raesii i dlatego pewnie nie potrafi nikogo traktować tak, jak reszta wioski. W końcu ani Iona, ani żaden z Figasyjczyków pewnie by się tym nie przejęli. Ale... ale Freya jakoś nie czuła się wystarczająco swobodnie, by opowiedzieć ludziom, których ledwo znała o okolicznościach, w jakich dowiedziała się, kim jest. Ani o tym, co działo się później.

Iona zachichotała tylko na jej komentarz, a później skierowały się w stronę ogniska, przy którym Raul, Ervin i Xavier piekli pianki. To o tym mówiła Phemie i na pewno, gdy tylko wróci z jarmarku, rzuci się na wszystkie, bo rzeczywiście, do tej pory nigdy ich nie jadły, a były naprawdę świetne.

– ...i wtedy Xavier mu przywalił.

Raul opowiadał właśnie dokładniej, jak poznali się z księciem, na którego wesele jechali, a Freya z Ervinem zaśmiewali się przy tym do rozpuku. Żadne z nich nie znało jeszcze tej historii, więc Raul, mimo protestów Xaviera, bardzo chętnie dzielił się szczegółami.

– Przywalił księciu? – spytała.

Raul przytaknął, a Xavier przewrócił oczami.

– Nie wiedziałem, kim jest.

– Pewnie nawet jakby wiedział, toby go to nie obeszło – stwierdziła Iona, popijając z kubka alua. – Scott był prawdziwym wrzodem na tyłku, gdy przyjechał. No więc jak zaczepił bez żadnego wyraźnego powodu Xaviera, on oczywiście nie został mu dłużny.

– Miałem dziewiętnaście lat – mruknął Xavier. – A on wylał mi piwo.

Freya przewróciła oczami i zachichotała.

– Bili się, dopóki nie przybiegli nasi opiekuni – kontynuował Raul. – Prawie ich po tym wywalili, ale ostatecznie zostali zawieszeni i musieli odpracować jakieś badziewne roboty.

Freya, choć zdziwiona systemem szkolnictwa w Figasji, przytaknęła tylko i spojrzała na Xaviera. Ten wpatrywał się w nią z jakimś błyskiem rozbawienia oraz czymś jeszcze, zupełnie jakby chciał powiedzieć „nie słuchaj go, byłem młody i głupi". Freya wybuchnęła śmiechem jeszcze głośniej.

Siedzieli tak przez kilka godzin i Freya słuchała kolejnych opowieści Raula i Xaviera, tym razem takich, które podobno przekazywano sobie u nich podczas różnych spotkań, ognisk i zabaw. Większość z nich była po prostu typowymi historiami, które miały wywoływać grozę i Freya śmiała się głośno, a później przekazywała im lokalną wersję tej opowieści. Docierała do nich muzyka z wioski, przytłumiona, cicha, ale dzisiaj muzycy musieli grać naprawdę głośno, skoro z takiej odległości było cokolwiek słychać.

Po jakimś czasie Iona i Ervin stwierdzili, że są zmęczeni i powinni zajrzeć też do Tori, która nadal nie zdecydowała się do nich dołączyć, więc zniknęli w domu Rosharda, który znajdował się kilkanaście metrów za ich plecami. Freya dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, jak jest późno, ale nie chciała właściwie jeszcze wracać. Już dawno nie czuła się tak spokojnie, niemal beztrosko i po prostu dobrze. Nigdy by nie pomyślała, że nawiąże porozumienie z kimkolwiek z czterech królestw, zwłaszcza tak szybko i teraz myśl o wyjeździe Figasyjczyków napełniała ją jakimś dziwnym żalem.

Odwróciła się w kierunku wzgórza, żeby sprawdzić czy nie nadchodzi jej siostra, ale nigdzie nie było jej widać. Muzyka nie ustawała, więc pewnie zabawa w wiosce nadal trwała w najlepsze. Freya miała tylko nadzieję, że ktoś odprowadzi Phemie do domu, ale na wszelki wypadek wolała też po prostu poczekać, aż zobaczy ją czy poczuje swoją mocą, by wyjść jej naprzeciw. Wolała mieć pewność, że jest bezpieczna. Dlatego, chociaż czuła się już dość śpiąca, a alkohol też robił swoje, nie ruszała się z miejsca.

Odwróciła się w stronę Raula i Xaviera, gdy usłyszała ciche syknięcie. Spojrzała na nich z uniesionymi brwiami. Raul wpatrywał się gniewnie z Xaviera, który uśmiechnął się właśnie do Frei.

– Tak, na mnie też już czas – powiedział w końcu ten pierwszy.

Później posłał jeszcze jedno złe spojrzenie przyjacielowi i sam zniknął w chacie Rosharda. Freya spojrzała znowu na Xaviera i spytała:

– Co mu się stało?

Wzruszył ramionami.

– A bo ja wiem? To Raul – powiedział, jakby to miało jej coś wyjaśnić.

Freya zaśmiała się tylko, a później podniosła, żeby dorzucić kilka gałązek do ognia, bo zaczął powoli gasnąć. Nie miała już ochoty podtrzymywać go zaklęciem, więc drewno dość szybko się wypalało.

– Jak idzie praca przy wschodniej bramie? – zapytała po chwili, gdy cisza między nimi zaczynała być niezręczna.

Xavier patrzył na nią przez chwilę, jakby nie usłyszał pytania.

– Co? A, brama. Skończyliśmy wczoraj.

– Szybko wam poszło – stwierdziła.

Wiedziała, że temat jest marny, ale odkąd zniknęła reszta Figasyjczyków, wesoły nastrój nagle się zmienił. Xavier przyglądał się jej w taki sposób, że zaczęła się rumienić i dziękowała w duchu, że już i tak po alkoholu róż nie opuszczał jej policzków.

– Nie było dużo pracy, zwłaszcza jak Melifejczycy w końcu dopuścili do siebie myśl, że my nie przeszkadzamy i nie trzeba nas sprawdzać co sekundę.

Uśmiechnął się, na co Freya odwzajemniła się od razu tym samym.

– Tak, to mogło być pomocne.

Przez chwilę znowu żadne z nich się nie odzywało. Wtedy muzyka z wioski dała się słyszeć jeszcze głośniej, a Freya rozpoznała, że grają właśnie jeden z najpopularniejszych utworów, który chyba każdy znał. Gdy była mała i chodziła z rodzicami na jarmarki, uwielbiała oglądać jak dorośli ustawiają się w pary i razem tańczą do rytmu skomplikowany taniec. Ojciec uczył ją i Phemie różnych kroków, ale Freya nigdy nie czuła się w tym wystarczająco pewnie. Później zresztą nie miała też gdzie sprawdzać swoich umiejętności, bo przecież nie miała wstępu na wioskowe zabawy.

– No nie, nawet tutaj to grają? – mruknął Xavier.

Freya roześmiała się, gdy zobaczyła jego minę.

– Nie lubisz piosenki na wiosenne przesilenie? – zapytała.

Mężczyzna przewrócił oczami.

– Ta głupia melodia mnie prześladuje.

Freya posłała mu pytające spojrzenie.

– Nie, nie opowiem ci, bo znowu się będziesz ze mnie nabijać – stwierdził.

Oczy Frei zabłysły, na co Xavier się roześmiał.

– No teraz to już musisz mi powiedzieć, o co chodzi!

Zanim się obejrzał, Freya siedziała już obok niego na kocu i wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem, i jakimś błyskiem szelmostwa w spojrzeniu. Xavier patrzył na nią przez chwilę, a później westchnął.

– Wtedy, jak pobiłem się ze Scottem, nie poszło nam tylko o wylane piwo – mruknął w końcu. – Spotykałem się z jedną dziewczyną, a po tej bójce wypięła się na mnie i latała wszędzie za nim, bo dowiedziała się, że jest księciem.

Freya prychnęła. Co za idiotka.

– I na następnej imprezie, już poza... szkołą, zobaczyłem właśnie jak tańczą razem do tej głupiej piosenki, brali udział w jakimś szczeniackim konkursie tańca.

– Oho, czuję że to będzie dobre. Co zrobiłeś?

Xavier uśmiechnął się szeroko.

– Jak to co? Wziąłem jedną koleżankę i pokazałem im, jak się tańczy.

Freya uniosła brwi.

– A przynajmniej zamierzałem, bo zaczęliśmy się przepychać w środku tańca, aż dziewczyny się wkurzyły i zeszły ze sceny, a my przez chwilę tańczyliśmy sami, nawet nie zdając sobie sprawy, że ich nie ma.

Dziewczyna przytknęła dłoń do ust, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

– Cała... szkoła wtedy się z nas śmiała, to było chwilę po tym, jak wróciliśmy z zawieszenia i musieliśmy codziennie zostawać i pomagać przy remoncie poddasza akademika. Więc spędzaliśmy ze sobą chcąc nie chcąc sporo czasu, aż sami zaczęliśmy się śmiać z tych wygłupów.

Freya pokręciła głową.

– Mieliście wtedy po dziewiętnaście lat?

Xavier pokręcił głową.

– Ja tak, Scott miał siedemnaście. – Gdy dostrzegł jej pytające spojrzenie, dodał: – U nas kończy się szkołę później, niż w innych krajach. W Olorcie czy Ivarze kończą ją, gdy mają siedemnaście lat, u nas to dopiero dziewiętnaście, dlatego trafiliśmy ze Scottem do jednej klasy, mimo różnicy wieku.

– Rozumiem. To dlatego do Rodu można dołączyć jako osiemnastolatek, a do Legionu dopiero w wieku dwudziestu lat?

Xavier spojrzał na nią zaskoczony.

– Tak, też dlatego. Skąd to wiesz?

Wzruszyła ramionami.

– Obiło mi się o uszy, nieważne. Więc mówisz, że ta piosenka źle ci się kojarzy?

Xavier przyglądał się jej jeszcze chwilę, ale w końcu na jego usta wkradł się delikatny uśmiech.

– Niestety. Ale nie ciesz się tak, tylko lepiej sama opowiedz mi jakąś zawstydzającą historię. Podeptałaś kogoś przy pierwszym tańcu albo wypiłaś za dużo?

Freya pokręciła głową.

– Obawiam się, że nie dostarczę ci takich historii. Nigdy tak naprawdę nie byłam na żadnej imprezie, więc ani się nie upiłam, ani nie podeptałam nikogo, bo właściwie nie tańczyłam z żadnym rówieśnikiem.

Oczy Xaviera rozszerzyły się ze zdumienia.

– Co? Żartujesz sobie?

Freya zaśmiała się i wzruszyła ramionami.

– Nie. Jedyną zawstydzającą historią może być moja wyprawa do lasu Dziwnego Lasu, ale o tym już wspominałam. Nawet nie umiem tańczyć.

Piosenka właśnie się skończyła, zaczęła się kolejna, gdy Xavier nagle złapał ją za dłoń i zerwał się na nogi.

– Co robisz, odbiło ci?

– Nie wierzę, że nigdy nie tańczyłaś na żadnej imprezie. Chodź, pokażę ci, jak to powinno wyglądać.

Freya nie wiedziała, czy to przez jego zdziwienie, czy wręcz zszokowanie, czy przez alkohol, który krążył jej we krwi, ale bardzo szybko dała się przekonać i po chwili położyła dłonie na ramionach Xaviera, a ten objął ją w talii. Przez chwilę pokazywał jej kroki jakiegoś figasyjskiego tańca i zaczął się śmiać, gdy Freya trzeci raz wpadła na niego, zamiast się cofnąć.

– Hej, jeśli to był twój sposób na kolejne próby wyśmiania mnie...

– Już, dobra. Spróbuj jeszcze raz.

Freya zmrużyła oczy, bo nadal widziała błąkający się na jego twarzy uśmieszek, więc przy kolejnej okazji specjalnie stanęła mu na stopie. Miała nadzieję, że Xavier chociaż się skrzywi, ale zupełnie nie zrobiło to na nim wrażenia i wykonał po prostu następny krok, jakby wcale nie przybyło mu ciężaru.

– Może to jest rozwiązanie – mruknął. – Stań mi na stopach i będzie wyglądało na to, że umiesz tańczyć.

Freya uderzyła go w pierś i odsunęła się. Dopiero teraz poczuła, jak zimny wiatr delikatnie owiewa jej twarz, bo przy ognisku właściwie to do niej nie docierało.

– Wiesz co? Jeśli tak wyglądają te wasze wszystkie tańce, to nie żałuję, że mnie omijały imprezy.

Xavier roześmiał się, ale zanim dziewczyna zdążyła się odwrócić, złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Freya położyła dłonie na jego klatce piersiowej i próbowała się uwolnić, ale trzymał ją mocno, coraz bardziej trzęsąc się ze śmiechu. U niej z kolei wzrastało nie rozbawienie, a gniew.

– Puszczaj mnie, mam dość twojego nabijania się. Mówiłam, że nie umiem tańczyć.

– Cii, po prostu słuchaj muzyki i wykonuj kroki. Powoli.

W końcu dała za wygraną i położyła dłonie z powrotem na jego ramionach, więc zaczęli wolno poruszać się do rytmu. Najpierw krok do tyłu, później dwa do przodu, jeden w lewo... Po chwili Freya naprawdę załapała kolejność, dała się ponieść i stawiała stopy w odpowiednich miejscach. Nadepnęła go tylko raz, ale Xavier nawet nie syknął, nie widziała tylko, czy się skrzywił, bo była skupiona na wpatrywaniu się w swoje stopy. Liczyła kroki, więc gdy Xavier nagle odsunął ją na całe wyciągnięcie ręki, a później okręcił, miała ochotę go przekląć, bo nie wiedziała teraz, jak zacząć. Podniosła głowę, żeby to powiedzieć, ale głos ugrzązł jej w gardle, gdy dostrzegła jego wzrok.

Brązowe oczy Xaviera, w blasku nocy całkowicie ciemne, wpatrywały się w nią intensywnie. Dostrzegała w nich coś dziwnego, jakiś trudny do odgadnięcia błysk. Byli tak blisko siebie, że jeszcze kawałek i zaczęliby się stykać nosami, ale Freya dopiero teraz poczuła jego ciepły oddech na policzku. Zadrżała, ale nie z zimna, bo nagle zupełnie zapomniała o tym, że sekundę wcześniej po odejściu od ogniska przeszył ją zimny wiatr.

Jej serce przyspieszyło, co oczywiście nie mogło umknąć wyostrzonemu słuchowi Xaviera. Na jego usta zaczął się powoli wspinać leniwy uśmiech. Wpatrywała się w jego twarz i zastanawiała, jakim cudem mogła sądzić, że ten mężczyzna jest niebezpieczny. W tej chwili jedyne, co widziała to jego miękkie wargi, delikatny, ledwo widoczny zarost, kształtny nos i te oczy, te wspaniałe, brązowe oczy. Czuła jego dłonie, to, jak delikatnie dotykały jej talii, a gdy tylko przyspieszyło jej serce, zacisnęły się odrobinę mocniej.

– Widzisz? Tańczysz – szepnął.

Freya uśmiechnęła się do niego, bardzo dumna, że nadal pamiętała jak to się robi, a później znowu stanęła mu na stopie. Xavier zaśmiał się cicho, melodyjnie i nadal poruszali się do cichnącej coraz bardziej muzyki.

– Chyba tak.

– I wcale nie jest tak okropnie, co?

Freya pokręciła głową.

– Wcale.

A później, nim zdążyła pomyśleć i się powstrzymać, włożyła dłoń w jego włosy, stanęła na palcach i przyciągnęła go do swoich ust. Był od niej sporo wyższy, ale zdaje się, że zupełnie mu to nie przeszkadzało. Pochylił się i wpił w jej wargi, jakby tylko czekał, aż dziewczyna w końcu wykona ten, a nie taneczny, krok. Smakowała... och, bogowie, smakowała dokładnie tak, jak sobie wyobrażał, odkąd tylko zobaczył ją wtedy w lesie. Zapewne zupełnie by jej się nie spodobało, gdyby powiedział, że jej zapach zawsze przywodził mu na myśl truskawki i wanilię, a ten pocałunek... ten pocałunek był jeszcze słodszy. Jej miękkie usta odpowiadały na każdy jego ruch, jej delikatne dłonie gładziły krótkie włosy Xaviera, a on coraz bardziej zatracał się w niej i nie miał ochoty sobie przypominać, gdzie jest i że niedługo będzie musiał stąd wyjechać.

Freya jednak jakby przechwyciła te myśli i nagle oderwała się od niego, a w jej oczach dostrzegł przerażenie i zawstydzenie. Wyciągnął dłoń, jednocześnie starając się uspokoić oddech.

– Freya...

Pokręciła głową i jak zwykle umknęła jego dłoni.

– Przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Powinnam...

Zrobił krok w jej kierunku i chciał powiedzieć, żeby się nie wydurniała i nie przepraszała za najlepszy pocałunek w jego życiu, ale wtedy poczuł dobrze już znaną aurę Phemie i zaklął cicho, gdy dziewczynka pojawiła się na wzgórzu.

– Muszę iść. Dobranoc, Xavier.

– Tak łatwo się nie wywiniesz, wiesz? – mruknął cicho, gdy już odchodziła.

Nie odwróciła się jednak, tylko szła dalej, mając nadzieję, że nikt nie widział tej chwili słabości. Cholera, co ona sobie myślała? Zupełnie nie znała tego faceta, nic o nim nie wiedziała. Był niebezpieczny, nie mówił jej całej prawdy, przecież powinna być mądrzejsza. I to ona go pocałowała... podczas gdy każdy, kto stanąłby w odpowiedniej odległości, mógł ich zobaczyć. Rzadko się zdarzało, by Melifejczycy spoglądali w kierunku jej domu, ale akurat teraz Phemie wracała... co, jeśli ktoś ją odprowadzał i to widział? Znowu będzie miała przechlapane przez to, że jej siostra zadaje się z obcymi.

Cholera, Freya, ty kretynko. Coś ty sobie myślała? Przecież on i tak za chwilę wyjedzie, po co robisz sobie jakieś głupie nadzieje?

Dotarła do Phemie, która całą drogę do domu szczebiotała jedynie o tym, że gdy padnie na łóżko, już nie wstanie, bo tak bolą ją nogi od tańczenia. Freya uśmiechała się do niej i kiwała głową, ale prawie jej nie słuchała. Nie mogła pozbyć się z pamięci wzroku Xaviera, dotyku jego dłoni, jego ust i jego zapachu. Cały czas czuła to wszystko, jakby nadal stała tam, obok niego, w jego ramionach.

„Tak łatwo się nie wywiniesz...".

Przypomniała sobie jego słowa i zadrżała. Nie chciała się wywinąć, chciała to powtórzyć i chciała, żeby to miało sens. Ale nie miało, więc zanim dotarły do bariery ich domu, Freya uspokoiła w końcu szaleńczo bijące serce i wyrzuciła z głowy ten pocałunek. To naprawdę nie powinno się było zdarzyć.

W takim razie czemu zupełnie niczego nie żałowała?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top