cz. 6
Liczba słów: 1946
*Harry*
Zawiał chłodny wiatr otrzeźwiając mój umysł. Louis nie odezwał się do mnie od kiedy odwiozłem go do domu. Wcisnąłem mu swoją wizytówkę jak tylko się pożegnaliśmy. Boję się o niego, ale nie chcę go nachodzić. Obawiam się tego, że się ode mnie odsunie. Nie chcę tego, szczególnie teraz gdy nasze stosunki się poprawiły. Zaciskam dłonie w pięści. Ogarnia mnie złość. Jeszcze muszę wrócić do pracy. Nawet nie chcę myśleć o wyjeździe do Nowego Jorku. Pierwszy raz coś mnie tu trzyma. Chcę zostać - tu blisko stada.
Wchodzę do kawiarni mając nadzieję, że tym razem go tu zastanę. Z tego co się dowiedziałem, zawsze w środy ma poranną zmianę.
Rozglądam się po wnętrzu i o mało nie dostahey zawału, gdy przede mną pojawiła drobna blondynka. Nie chcę jej, chcę Lou.
- Dzień dobry. W czym mogę służyć? - głos ma delikatny, ale czuję się przy niej skrępowany. Dziewczyna ma na sobie koszulkę, która odsłania lwią część jej piersi. Uśmiecha się do mnie zalotnie.
Nie zwracam na to uwagi. Szukam wzrokiem Louis'a. Czuję jego zapach, musi tu gdzieś być.
- Kawę.
- zaraz podam. Proszę usiąść.
Z otwartymi ustami siadam. Jestem ciekawy jakąś dostanę kawę skoro, nawet nie dała dojść mi do słowa. Wypiję wszystko byle by być tu przy Lou.
Mój telefon zabrzęczy. Wyciągam go i jęcze, kiedy orientuję się, że to kolejny mail z pracy. Mam tego już dość. Nawet tyłka nie potrafią beze mnie siebie podetrzeć.
Chcę już napisać gościowi, który obecnie mnie zastępuje, aby może zajął się cholerną pracą, a nie wiecznie do mnie wypisywał, ale czuję ten niesamowity zamach. Louis. Unioszę wzrok i widzę go. Stoi przy dziewczynie, która miała mi przynieść kawę. Dość ostro dyskutowali. Louis wygląda dziś inaczej. Jego włosy są sztywno ułożone ku górze. Zamiast spodni ma krótkie spodenki. Nie ma na sobie wyciągniętego sweterka, a koszulkę z krótkim rękawkiem. Wygląda pięknie. Moje płuca zapominają o nabraniu powietrza. Pociągał mnie w tych kryjących wszystko ubraniach, a co dopiero teraz.
- Twoja kawa - podskakuję, gdy orientuję się, że stoi przede mną. Muszę przełknąć ślinę. Mimo tego, że z bliska widać, że chłopak się mocno odchudza, to i tak jest pociągający.
- Cześć i dziękuję - uśmiecham się. Próbuję zakryć to wszystko co dzieje się w mojej głowie.
- Witaj. Może coś słodkiego do kawy? - jego uśmiech może rozpromienić każdy zachmurzony dzień. Dlaczego on musi być tak piękny. Wiedziałem, że spotkam swoją omegę, ale nikt nie mówił, że będzie tak piękny i tak niesamowicie pachniał. Mój mózg zaczyna się gotować.
- Chętnie
- Mamy szarlotkę, babeczki waniliowe, truskawkowe, czekoladowe i jest jeszcze sernik.
- Wolałbym ciebie. - kiedy chłopak się czerwienic dopiero rozumiem co powiedziałem. Uderzam dłonią w czoło - Przepraszam. Daj coś co polecasz.
Chyba naprawdę postradałem zmysły. Mam go do siebie zachęć a nie zniechęcić. Dziwne, że jeszcze nie dostałem po mordzie. Przyjąłbym to na klatę. Należy mi się to.
Chłopak robi coś co w ogóle mnie zdezorientowało. Podchodzi bliżej i przejeżdża palcem po mojej dłoni. Przechodzą mnie dość miłe dreszcze. Na jego ustach widnieje zadziorny uśmieszek.
- Mnie już miałeś. Może teraz masz ochotę na serniczek - serce staje mi na chwilę. W ustach braknie mi śliny. W głowie następuje wybuch miliona małych bomb.
- Ja... ja... - i co ja mam mu niby teraz powiedzieć?
- Myślę, że lepiej będzie jak napijesz się kawy - patrzę jak odchodzi. Muszę zbierać szczękę z podłogi. Gdzie się podziewa ten nieśmiały chłopak?
Spędzam pół godziny pijąc kawę i jedząc kawałek sernika, na którym Louis postawił jakiegoś ludzika. Nie wiem co się stało z tym chłopakiem, ale muszę powiedzieć, że mi się taki podobał. Choć i tak mam zamiar się nim opiekować jakby był jedyną osobą na świecie.
- Idziemy? - podskakuję. - Chyba że jesteś umówiony z kimś innym
- Co? O nie, nie. - wstaję - Tylko zapłacę.
- Na mój koszt.
Chłopak wychodzi, a mój wzrok pada na jego tyłek. No nie maja wina, że jego ciało wprost krzyczy o uwielbienie..
Wychodzę z kawiarni. Louis stoi i poczeka na mnie. Idziemy powoli, nie odzywamy się w ogóle do siebie. Nawet mi to nie przeszkadza. Mogę tak z nim iść przez wieczność, tylko żeby był przy mnie. Czuję się niesamowicie. Serce wali mi jak oszalałe jak tylko na mnie spojrzy. Stado motyli imprezuje w moim brzuchu. Wilk jest w ekstazie. To się nazywa MIŁOŚĆ.
Wszystko jednak przerwa brzęczenie mojego telefonu. Wyciągam go z kieszeni i krzywie się, gdy widzę imię 'Mark'. W tym momencie mam ochotę odrzucić połączenie i zadzwonić do mojej asystentki, aby przygotowała wymówienie dla tego idioty. Muszę to jednak odebrać.
- Przepraszam, to z pracy. - Louis kiwną głową.
- Nie krępuj się - uśmiecha się szeroko.
Odbieram. Przez następne piętnaście minut słucham jęczenia mojego zastępcy. Jaki on jest biedny przez ostatni miesiąc. Ciągle wypytuje kiedy wrócę. Nie wytrzymał. Możliwe, że będę musiał znaleźć kogoś innego na jego miejsce. Bo co to będzie kiedy przeniosę się na stałe do Londynu? - Przepraszam cię najmocniej. Im bliżej mojego powrotu do Nowego Jorku, tym więcej wydzwaniają.
- Wracasz? - pyta jakby się obawiał. Wygląda jakby l przygasł. Psia kość, nie chciałem tego!
- Niestety - mówię cicho. Czuję się z tym źle.
- Zobaczymy się jeszcze kiedyś?
- Zależy.
- Od czego - staje przede mną. Wygląda tak uroczo, że mam ochotę go przytulić. Poczuć jego ciało tuż przy moim. Być obok niego, być z nim. Chcę krzyczeć całemu światu, że jest tylko mój.
- Czy się ze mną umówisz czy też nie - jego śmiech jest jak balsam na moje serce. Mogę zakochać w dźwięku jego głosu, czy śmiechu. Jest idealny i musi być mój, choć bym miał przyjeżdżać tu raz w tygodniu i płaszczyć się przed nim na kolanach.
- Niall mnie zabije jeśli się nie zgodzę - uśmiecha się do mnie - Dobrze umówmy się.
- Robisz to dla Niall'a? - jego słowa bolą. Czyli to wszystko jest tylko dlatego, że ktoś go do tego zmusił? Naprawdę? Czuję jak coś mnie przygniata do ziemi.
-Nie, robię to bo chcę się z tobą umówić - zagryza wargę, a we mnie budzi się coś co teraz powinno być uśpione- Boję się strasznie. - szepcze na tyle cicho, że ledwo go słyszę.
Jego słowa odbijają się w mojej głowie dość długo. Dlatego stojąc na drugi dzień tuż przed drzwiami kawiarni, myślę jak rozplanować naszą pierwszą randkę, tak aby chłopak tego nigdy nie żałował.
Zabram go, więc najpierw na lody do pobliskiej lodziarni. Wiem, tandeta. Nawet nie pomyślałem, że wywołam takim gestem uśmiech na jego twarzy. Louis stwierdził że przez jego dwadzieścia sześć lat nikt nie zaprosił go nigdy na lody. Jestem pierwszy i muszę stwierdzić, że jarzę się jak żarówka. Chcę być jego pierwszym we wszystkim. Obawiam się jednak, że tak nie będzie.
Następnym punktem w moim grafiku jest kino. Akurat grali jakiś tandetny film romantyczny. Wokoło nas siedzą pary. Zdawało się, że niektórzy nam się przyglądają, a Louis to widzi. Czuję jego niepokój. Mój wilk próbuje uspokoić jego. Wygląda jednak jakby chciał wtopić się w fotel. Domyślam się, że wszystko jest spowodowane tym, że wszyscy uważają go za dziwaka, a ja jestem wnukiem kogoś bardzo ważnego.
Zarzucam swoje ramię na oparcie fotele na którym siedzi. Nachylam się i szepczę wprost do jego ucha.
- Nie przejmuj się nimi. Odpręż się. Pamiętaj to nasza randka i nic nie ma prawa nam przeszkadzać w drodze do dobrze spędzenia tej chwili.
Po tych słowach chłopak nawet się trochę odpręża i muszę przyznać, że jest dobrym kompanem do oglądania filmów, bo kiedy wszyscy płaczą gdy jeden z bohaterów wyjeżdża i zostawia swoją miłość, my się śmiejemy. Pytanie, tylko z czego?
Kolejnym punktem jest lodowisko. Louis o mało nie pada na zawał. Zapiera się rękoma i nogami. Nie ma zamiaru wejść na lód.
- Proszę.
- A jak się wywróce? Ludzie i tak się ze mnie śmieją. Będę mieli mnie za większego niedorajdę niż do tej pory mieli.
- Proszę chodź - ciągnę go za dłoń - Jeśli upadniesz, to ja zrobię to samo. Będziemy jak dwóch głupków leżących na lodzie.
Prawda była jednak taka, że Louis radzi sobie lepiej niż ja. Dawno nie jeździłem, co zakończyło się czterokrotnym zderzeniem mojego tyłka z twardym lodem. Louis zamiast mi pomóc, śmiał się. Jest tak wesoły, że nawet nie mogę go porównać do tego chłopaka, który przede mną uciekał.
Kiedy lecę na lód piaty raz, nie wytrzymuję, gdy niebieskooki zaczyna się ze mnie śmiać. Podcinam mu nogi, przez co upada na lód. Jest zdezorientowany.
- Nie wolno się ze mnie śmiać! - krzyczę tak głośno, że aż jakąś kobieta zatrzymuje się obok nas.
- Mogłeś mu zrobić krzywdę tymi swoimi wygłupami, chłopcze. - mruczy i odjeżdża. Czy ona stanęła w obronie Lou? To ja tu jestem poszkodowany.
Kolejnym punktem na liście i zarazem ostatnim jest kolacja. Zabieram chłopaka do małej knajpki na obrzeżach miasta. Kiedyś zabierał mnie tu tata. To miejsce ma dla mnie jakieś głębsze znaczenie. Dlatego chcę go tu przyprowadzić.
Przywitała nas ciepła atmosfera. Może i byłem tu ostatni raz z sześć lat temu, ale nic się nie zmieniło. To jestem świetne. Tak jakbym wrócił do domu i wszystko było dobrze.
Uśmiecham się do pulchnej kobiety, która jak tylko nas widzi od razu wychodzi za kontuaru i rusza w naszą stronę.
- Pablito, nie mogę uwierzyć! Myślałam, że wcześniej mi tu diabła przygna niż ciebie!
- Mnie też miło cię widzieć. - przytulam kobietę. To jest miłe uczucie. Bianka zawsze obsługiwała mnie i tatę od kiedy tylko pamiętałam.
- A to musi być twój mężczyzna. Wreszcie kogoś masz, myślałam, że tego nie doczekam! Jest bardzo piękny, ale ty zasługujesz na tak piękną osobę! - śmieję się cicho, gdy przytula dość zdezorientowanego Lou.
Kobieta zaprowadza nas do najlepszego stolika. Siedzimy przy dużym oknie z widokiem na rzekę. Romantyczne miejsce.
- Dlaczego ona mówi do ciebie Pablito?
- Taka tam historia z dzieciństwa - odpowiadam czując się skrępowany. Ciężko jest się przyznać do swoich słabości.
- Chętnie posłucham - jego uśmiech potrafi stopić lodowiec.
- Chcesz, abym się przyznał do swoich słabości?
- Czyli wieli zły wilk ma jakieś słabości? Jakie to urocze - robię zdziwioną minę, gdy Louis robi się złośliwy. Podoba mi się to jednak i uśmiecham się. - Przepraszam
- Za co?
- Nie wolno mi tak mówić. Wiem, gdzie jest moje miejsce - przygasa.
- Twoje miejsce jest przy moim boku. - unosi na mnie wzrok. Czerwienieje. Podoba mi się to więź pomiędzy nami. Z przyjemnością się ją wykorzystuje. - Kiedyś miałem problem ze zrozumieniem, że nie każdy rodzi się wilkiem w naszym stadzie - zaczynam powoli - Nie mogłem sobie poradzić z tym, że mój przyjaciel jest niedźwiedziem - Przecieram dłonią kark - Nazwanie swojego wewnętrznego zwierzęcia, miało tak jakby pomóc mi w pogodzeniu się z tym. Kiedy nazywaliśmy imieniem nasze drugie wcielenie nikt nie myślał o tym jakimi gatunkami jesteśmy - Louis uśmiecha się w odpowiedzi.
- Jednak nie taki zły wilczek.
Resztę dnia spędzamy opowiadając sobie swoje najdziwniejsze i najśmieszniejsze historie z dzieciństwa. Louis omija temat rodziny, a ja nie chcę naciskać. Kiedyś przecież mi powie.
Na randkach minęła nam reszta tygodnia. Nawet nie mogę sobie darować, że to tak to szybko minęło.
Niedziela nadeszła niespodziewanie. Nie chce wyjeżdżać. Sama myśl, że muszę zostawiać Lou na tak długi czas, rozrywa mi serce. Szczególnie, że teraz wszystko się dobrze układało. Chłopak się do mnie przekonał - 0rzemógł się i nie był już taki zamknięty w sobie. Nawet udało mi się go namówić na wyjście z chłopakami.
Stojąc na na lotnisku mam potrzebę zapytania się go o tą jedną rzecz, ale wiem, że to za szybko. Mogę go przestraszyć, a tego bym sobie nie podarował. I nawet nie mam pojęcia czy chce się ze mną połączyć.
Poprawiam swój płaszcz, który jest nasiąknięty zapachem niebieskookiego.
- To widzimy się za miesiąc? - mina Lou nie jest ani wesoła ani smutna. Nie wyraża nic, co mnie przeraża. Czyżbym był mu obojętny?
- Tak
I wtedy widzę jak chłopak walczy ze łzami. Mam ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że go kocham. To nie ten czas.
- Będę tęsknić.
- Ja też.
- Wrócę - Do ciebie - wiem, że to usłyszy. Nasze wilki miały w jakimś stopniu już teraz więź. Jak się połączymy, to będę czuł i słyszał jego tęsknię nawet po drugiej stronie półkuli ziemi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top