cz. 3
Liczba słów: 2047
*Harry*
Zapinam ostatni guzik przy koszuli. Wsadzam ją w spodnie i sięgam po krawat. Staję przed lustrem i szybko go zawiązuję. Mogę robić to z zamkniętymi oczami. Tyle razy wykonywałem tę czynność, że nie było co tu nad tym dyskutować. Oczywiście wolałbym jakby robił to mój ukochany. Wiele razy wyobrażałem sobie jak stoimy obaj, a on próbuje zawiązać mój krawat. Później dziękuję mu pocałunkiem. Uśmiecham się szeroko się szeroko.
Jednak do póki nie spotkam tego jedynego muszę jakoś radzić sobie sam.
Odchodzę od lustra i patrzę na barek. Różnego rodzaju trunki stały i czekały, aż ktoś się nimi poczęstuje.
Sięgam po szklankę. Muszę się napić. Spotkanie oko w oko z dziadkiem mogło mnie wypatroszyć, zabić.
Mój wilk warczy. Broni się. Nie lubi alkoholu, ja też nie, ale siła wyższa. Żyję w harmonii ze swoim wewnętrznym ja, jesteśmy jednością, całością. Brakuje nam tylko jednego - naszej omegi.
- No daj spokój. -mruczę - Dobrze wiesz, że bez tego nie wytrzymamy przy starym - nalewam sobie czerwonego wina. Czuję jak pod skórą wilk jeży sierść. Nie sprzeciwiał się, ale nie pochwalał.
Wypomina mi wczorajsze balowanie, ale przecież wypiłem tylko dwa piwa. W głowie ciągle siedziała mi opowieść chłopaków. Chcę poznać wilka, którego przygarnął mój dziadek i dowiedzieć się co ów chłopak w sobie ma skoro Frederick wziął go pod swoje skrzydła. Może chce go wyszkolić na swojego zastępcę.
Ależ proszę bardzo. Jakoś słabo się tym przejmuję. I tak wracam do Nowego Jorku. Tam jest mój świat i moje życie. Tu nic i nikt na mnie nie czeka.
Wychodzę szybko z hotelu. Wsiadam do wynajętego auta i próbuje się odprężyć. To przecież i tak nic nie da. Mój wilk siedzi skulony w kącie i czeka na skazanie. Bał się dziadka i jego wilka. Każdy się boi władczego alfy, oprócz mnie. Nigdy nie pozwalałem mu być górą nad sobą. Jakby naszła taka potrzeba to odszedł bym z watahy i przeniósł się do tej w Nowym Jorku. Wiele razy tamtejsza alfa chciała mnie przekonać do tego. Zawsze powtarzał, że posiadanie takiego wilka jak ja w stadzie to zaszczyt. Szkoda, że mój dziadek tak nie uważał.
Wkładam dłoń do kieszeni marynarki sprawdzając, czy mam w niej kopertę. Co byłby ze mnie za brat, gdybym zapomniał o prezencie ślubnym dla mojej ukochanej siostrzyczki?
Podjeżdżamy pod kościół i czuję silne przerażenie. Nim otwieram drzwi czuję ich wszystkich. Przełykam mocno ślinę. Wysiadam z auta. Wzrok wszystkich nagle ulokował się we mnie. Aby zagrać na zwłokę, zaczynam zapinać marynarkę.
Nie patrzcie się na mnie. Nie patrzcie. To nie jest mój dzień! Myślcie o Gemmie! Nie patrzcie się na mnie!
Cieszę się, gdy w tłumie widzę chłopaków. Liam jest uwieszony na ramieniu Zayn'a. Ciągle coś mu poprawia, co nie spotyka się z zadowoleniem chłopaka. Uśmiecham się. Odczuwam
ich szczęście. Tych dwóch na siebie zasługiwało.
Idę w ich stronę, a tłum rozchodzi się jakbym był jakiś królem. Chcę krzyczeć, aby przestali.
Mój wilk warczy. Jest dość niespokojny od kiedy przybyliśmy do Londynu. Zachowuje się jakby na coś czekał i to nie miało nic wspólnego z dziadkiem. Coś przewidywał?
- Czuję jakbym zionął ogniem. - mruczy Zayn opierając się o mnie. Teraz z bliska wygląda jak własne zwłoki. - To wczorajsze, to było za dużo.
- Widziałeś Ashton'a? - Liam zanosi się śmiechem. Wszyscy wlepiają w nas oczy. Wyglądają jakby chcieli nas zabić.
Mam już uspakajać towarzystwo, kiedy to pod kościołem zatrzymuje się biała limuzyna. Teraz sam zaczynam się śmiać. Czy mojego przyjaciela nie było stać na coś bardziej efektywnego? Chyba lepiej by było jakby przyjechali na wielbłądach.
Tuż za limuzyną zatrzymuje się czarne ferrari. Zmarszcze brwi. Czyżby mój ukochany dziadek zakupił sobie nowe autko i poczuł się jak nastolatek?
Ze strony kierowcy wysiada blondyn w białym garniturze. No tak - Pan Horan we własne osobie.
Niall wygląda na skwaszonego, gdy otwiera komuś drzwi. Spinam się cały, gdy widzę kogo przywiózł. Frederick Styles, dumny staruszek po osiemdziesiątce. Trzyma się jak każdy rasowy wilczek.
Dziadek skanuje całe towarzystwo. Widzę jak ogląda każdą osobę z osobna. Wiem, że zapamięta każdą twarz. Najgorzej, że szybko zauważa mnie. Jego oczy ciemnieją, przypominają teraz silną burzę a nie trawę.
Uśmiecha się, co zbija mnie z tropu. Coś jest nie tak i prawdopodobnie niedługo się o tym przekonam.
Zapominam szybko o dziadku, gdy z limuzyny wysiada Gemma. Wygląda pięknie - jak królowa, płatek śniegu. Idealna.
Śmiech Liam'a wybudza mnie z zamyślenia. Marszczę brwi. Chcę go uderzyć, ale widzę wyłaniającego się Ashton'a. Ledwo stoi na nogach. Każdy ruch wywołuje na jego twarzy grymas bólu.
Za dużo alkoholu, ewidentnie chłopcy wczoraj przesadzili. To był o jeden toast za dużo.
Uroczystość zaślubin przebiegła doskonale. Serce mi się radowało kiedy widziałem szczęście na ustach mojej siostrzyczki. To nic, że dalej mam ochotę skręcić kark Ashton'owi za dotykanie mojej małej Gemmy.
Mama była szczęśliwa, że przyjechałem i ma mnie teraz przy sobie. Ja sam też czułem się lepiej w jej ramionach. To jest domu. Dawno tego nie odczuwałem.
Nawet nie mam jej za złe, że nie chce mnie odstąpić nawet na krok.
Wesele też przebiegało dość dobrze. Młoda Para ucieszyła się z wycieczki do Hiszpanii. Gemma jakoś nie mogła się zdecydować gdzie mają się wybrać w podróż poślubną. Teraz już przynajmniej wiedziała.
Koło północy dziadek zaprasza mnie na małą przechadzkę. To nie wróży nic dobrego.
Idziemy chyba z pięć minut nie zamieniając nawet słowa. Mój wilk nie może znaleźć sobie miejsca. Jest podenerwowany. Mój nastrój udziela się mu.
- I jak tam ci się żyję? - lekko się spinam, kiedy słyszę głos dziadka. Jest za miły. Coś musi się za tym kryć.
- Bardzo dobrze. Pracuję i dobrze zarabiam - wzruszam ramionami. Nie wiem jak mam zachowywać się przy nim. Czuje jakby każde słowo, każdy mój ruch jest przez niego rozkładany na części pierwsze.
- To dobrze. Jestem z ciebie dumny, synu.
Przystaję i wpatruję się w niego. Że co, kurwa?! Czy mój dziadek przed chwilą zamiast próby przeciągnięcia mnie na swoją stronę, chwali mnie? Czy ja jeszcze śpię? Uderzyłem się w głowę?
- Pewnie dotarły do ciebie wieści, że przygarnąłem pewnego chłopaka - kiwam głową. No to teraz się zaczyna. Wiedziałem, że coś się kryje za tym jego miłym zachowaniem. Ciekawe czego ode mnie oczekiwał. - Myślę, że będzie odpowiedni dla ciebie. - staje jak wryty. Mój wilk jest zdezorientowany. Nie wie co się dzieje. W mojej głowie odbijają się tylko słowa: odpowiedni dla ciebie - Myślę, że to omega dla ciebie.
Właśnie w tym momencie czuję jak iskry wylatują z mojej głowy. Nagle mój wilk przytomnieje i wyje głośno w sprzeciwie. Złość mnie ogarnia. Czy mój dziadek myśli, że może znaleźć dla mnie omegę?!
- Popieprzyło cię doszczętnie? I ty się dziwisz, że nie mam ochoty tu wracać?! - robię kilka kroków w tył. Odwracam się i odchodzę. Widzę, że dziadka nawet nie rusza to co powiedziałem. Wygląda na pewnego siebie.
Po moim trupie!
Chodzę po Londynie bez celu. Nie jestem do końca pewny gdzie jestem i po co tu jestem.
Wchodzę do jakiegoś dziwnego parku. Panuje tu cisza i spokój. Tego mi potrzeba. Muszę przemyśleć wiele spraw. Opieram się o pień drzewa i spoglądam do góry. Gwiazdy - najcudowniejsze co można oglądać.
Zamykam oczy, aby się odprężyć i wtedy to we mnie uderza.
Zapach tak piękny i obezwładniający, że aż muszę przegryźć wargi, abym nie wypuścić z ust skamlenia.
Niesamowita woń, pachnąca jak świeże cytrusy zebrane w Brazylijskim słońcu, jak zielona herbata z najlepszej plantacji w Chinach, jak cierpkie wino z najlepszej winnicy we Francji, jak dzikość, wiatr, wolność i dom.
Wychodzę za drzewa i unoszę powoli wzrok, napotykając sztorm i huragan w najpiękniejszych oczach jakie w życiu widziałem.
Szmaragdy skąpane w słońcu, z szeroko roztwartymi źrenicami, wpatrywały się we mnie intensywnie.
Moja omega...
To jest on, to na niego czekałem. Mój wilk o mało nie wyrwa się z mojego wnętrza. Chce być obok swojej omegi. Czuję jego radość. Oba wilki wyją z radości.
Nagle przestaje czuć jego zapach i słyszeć jego wilka. To tak jakby chłopak z nim walczył, tak jakby chciał go uciszyć.
Jestem skołowany. Nie mogę nawet zareagować, kiedy chłopak zaczyna uciekać. Stoję tam jak kołek i patrzę jak miłość mojego życia ucieka. Bo tak, zakochałem się od pierwszego wejrzenia.
Miałem plan: odnaleźć chłopaka i rozkochać go w sobie.
Plan w sobie był nawet dobry. Tylko trudniejszy w wykonaniu. Dwa tygodnie poszukiwań i nic. Wyglądało jakby chłopak tak po prostu zapadł się pod ziemię. Może nie jest z naszego stada. Cholera. Jak nie był? Musiał być!
Siedzę w kawiarni i myślę nad swoim życiem. Za dwa tygodnie muszę być w Nowym Jorku. Zostały mi dwa tygodnie na znalezienie mojego dopełnienia. Przestaje nawet myśleć o dziadku, teraz liczy się brunet.
To jest ostatni moment. Dlatego też muszę poprosić swoich przyjaciół o pomoc. Oni żyją tu cały czas. Na pewno wiedzą kto jest w stadzie.
- Cześć - silne klepnięcie w plecy prostuje mnie. Przełykam ślinę i mam ochotę zawyć, a później odgryźć głowę Zayn'owi. Muszę pamiętać, że to mój przyjaciel.
- Cześć, Hazz - Liam lekko dotyka mojego ramienia.
Patrzę jak oboje siadają na przeciwko mnie. Liam uśmiecha się szeroko. Zayn ma dość nie tęgą minę i wygląda jakby coś go bolało. Możliwe, że tak jest. Z nimi nigdy nic nie wiadomo.
- Muszę was o coś zapytać.
- No tak, inaczej byś nie miał dla nas czasu - mruczy oburzony Zayn. Wiem, że przez ostatnie dwa tygodnie całkowicie ich olałem, ale może jak im wytłumaczę co i jak, wybaczą mi.
- Bo ja spotkałem kogoś. - krok po kroku opowiadam im całą sytuację jaka miała zajście dwa tygodnie temu. Za każdym razem, gdy przypominam sobie szatyna ogarniało mnie przyjemne ciepło. Chłopcy słuchają uważnie. - ... jest najcudowniejszym stworzeniem na ziemi jakie kiedykolwiek widziałem.
- Jakie to romantyczne. Ty tak o mnie nawet nie mówisz - Liam przybra smutną minę i patrzy na Zayn'a.
- Pozwoliłem ci się pieprzyc. To nie było wystarczająco romantyczne? - chłopak mówi to na tyle cicho, że ciężko jest to usłyszeć, ale pewnie tak miało być. Postanowiłam udawać, że tego nie usłyszałem.
- Poszukuję średniego wzrostu bruneta z prawdopodobnie niebieskimi oczami - nachylam się w ich stronę - Znacie?
Widzę jak Zayn marszczy czoło. Myślał. Kreci jednak przecząco głową. Chcę walić głową o stół. Będę musiał pewnie teraz iść zapytać o to dziadka. On znał wszystkich. Cholera, nie miałem zamiaru już się z nim widzieć!
- Brunet, niebieskie oczy, niski. Zayn? - Liam posyła swojemu chłopakowi wymowne spojrzenie. On coś wie. Zayn kręcić głową - Kochanie. Niebieskie oczy, brunet.
Nagle mój przyjaciel robi wielkie oczy i wpatruje się w swojego partnera. Jest zdziwiony, a ja chcę wiedzieć dlaczego.l. Kto kryje się za moim opisem? Czy to ktoś zły, że tak Zee reaguje.
- Nie... -jęczy Zayn.
- Napijmy się kawy - mruczy Liam. Marszczę brwi. Chcę przywołać kelnerkę, ale Liam mi w tym przeszkadza - Ale nie tu.
No i tak wychodzimy. Idziemy główną ulicą, nikt się nie odzywa. Jestem zdziwiony. Chłopcy zawsze trajkotali, a dziś? Co mnie ominęło? Czy naprawdę moją omegą ma zostać ktoś tak bardzo zły?! Przecież w parku spotkałem przerażonego chłopca.
Stanęliśmy przed drzwiami pewniej kawiarni. Nigdy tu nie byłem, musiała być nowa. Pachnie tu świeżą kawa, ciepłymi bułeczkami i sernikiem. Jest jednak coś jeszcze. Coś co mnie przyciągało. Słodki zapach, przebijający się przez te inne.
Wchodzimy do środka. Dzwoneczek tuż nad naszymi głowami dzwoni.
Rozglądam się. Praktycznie wszystkie stoliki są zajęte. Mają duży ruch. Mogliśmy jednak zostać w tej małej kawiarence, gdzie było przynajmniej gdzie usiąść.
Podchodzi do nas jakąś niska dziewczyna. Pachnie swoim Alfą. Niezbyt przyjemny dla mojego nosa zapach. Przyzwyczaiłem się jednak już do tego.
Chcę ją już zapytać o stolik, kiedy to znowu czuję. Mam wrażenie jakbym stał nad klifem i podziwiał obijającą się wodę o skały. Zamykam oczy i zaciągam się zapachem. Jestem w domu. Otwieram je i go widzę. Próbował zakryć swój zapach jakimiś śmierdzącymi zapachami. Słyszę jak jego wilk szarpie się wewnątrz niego - jakby próbował się uwolnić. Wtedy chłopak się odwraca. Jest przerażony, musiał mnie wyczuć.
Słyszę jak taca wypada mu z rąk. Boli mnie serce. On się mnie boi. Brunet cofa się. Wpada na jakiegoś innego kelnera. Filiżanki rozsypują się po sali. Niebieskooki nawet się tym nie przejmuje. Jest taki przerażony, że ucieka. Znowu nie mam siły się ruszyć.
Chłopcze, co ty ze mną robisz?!
- Rozumiem, że to on - Liam kładzie dłoń na moim ramieniu, a ja kiwam głową.
- No to przedstawiam ci Louis'a Tomlinson'a, czubka o którym ci opowiadaliśmy.
Dziadek miał rację.
- Cholera, stary miał rację, znalazł odpowiednią omegę dla mnie. - szepcze. Nie mogę się teraz sprzeciwić. To by mnie zabiło. - Zapłacę za wszystkie szkody - mówię do dziewczyny, która wygląda na zdezorientowaną cała zaistniałą sytuacją. - To moja wina.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top