[ SAKUMA JIROU ENDING ]

[ THIRD PERSON POV ]

SAKUMA JIROU nie potrafił zrozumieć, dlaczego go porzucono.

Pamiętał ten dzień doskonale. Moment, w którym zostali pokonani przez Zeusa.; jak upadł na murawę, wycieńczony, a przeciwnicy szydzili z jego porażki (do tej pory słyszał ich śmiech, tak wyraźnie, jakby stali tuż nad nim). Łzy mieszały się z kroplami potu, a w jego głowie wciąż dudniło: ❝Ty nieudaczniku!❞. Dookoła leżeli jego przyjaciele, z trudem próbując podnieść swoje poobijane ciała i stanąć do dalszej walki.

Czuł, jak jego serce powoli pękało z żalu. Tyle poświęcili, aby dostać się na szczyt, a mimo to nie mogli zagrzać na nim miejsca. To bolało o wiele bardziej niż siniaki, czy rozdarte kolana. Tak bardzo pragnął być najlepszy i starał się sprawiać wrażenie pewnego swoich umiejętności, aż do tego feralnego dnia. Nawet przez chwilę myślał, że może bez Kegayamy faktycznie nie mają szans na ponowne zwycięstwo. I właśnie wtedy, kiedy najbardziej potrzebował wsparcia moralnego, jego najlepszy przyjaciel, Kidou Yuuto, opuścił ich drużynę.

Sakuma próbował wytłumaczyć sobie konieczność tego posunięcia i jakoś je usprawiedliwić. W końcu Yuuto obiecał mu, że wróci, po obaleniu Zeusa; a jednak odczuwał niepokój, narastający z każdym kolejnym dniem, spędzonym w szpitalnym łóżku. Wszystko to stało się dla niego tak przytłaczające, że przestał ufać słowom stratega. W jego oczach Kidou był kłamcą, który uciekł do lepszej drużyny. Ogarnął go gniew.

Bezsilność była czymś, co Kageyama Reiji uwielbiał najbardziej. Niewykorzystanie takiej sytuacji byłoby dla niego grzechem, zatem bez wahania wysłał swojego podopiecznego do sali, w której urzędowali piłkarze z Teikoku, z misją zawładnięcia ich skruszonymi sercami.

Fudou Akio może i był wariatem, ale zdawał się rozumieć ból, jaki w obecnej chwili odczuwali. Powiedział na głos wszystko to, czego Jirou nie był w stanie wymówić. Wszystkie straszne przypuszczenia o tym, że Kidou po prostu nie wróci, bo są za słabi.

Tak właśnie błyszczący, emanujący pięknym światłem kamień, stał się nową nadzieją Sakumy Jirou.


FRAGMENT METEORYTU, spoczywający na jego piersi, dostarczał mu niesamowitą ilość energii i wybitną siłę. Na boisku był wręcz nie do zatrzymania, tak, jak zawsze tego pragnął. Był pewien, że gdy Kidou ich zobaczy, pożałuje swojej decyzji. Teraz to on, Sakuma, był od niego lepszy. Nareszcie lepszy...

Gdy doszło do starcia z Raimonem, jedynym, co wtedy czuł, była chęć zemsty. Jego krew wrzała, a oczy były pełne szaleństwa. Kompletnie ignorował krzyki zrozpaczonego Yuuto, który za wszelką cenę próbował go powstrzymać. ❝To wszystko twoja wina, to ty zamieniłeś mnie w potwora❞, powtarzał w myślach, za każdym razem, gdy używał zakazanej techniki. Choć ból rozrywał jego mięśnie, nie miał zamiaru przestawać.

Do momentu, kiedy poczuł, że nie może się ruszać.

Nie pamiętał zbyt wiele, poza ogromnym strachem i żalem. Jak mógł posunąć się do takiego czyny? Przecież nie po to walczył z Kageyamą, żeby znowu do niego wracać, a jednak to zrobił, chociaż wiedział, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. ❝To wszystko moja wina, zamieniłem się w potwora❞, pomyślał, gdy udało mu się odzyskać przytomność.

Kidou trzymał jego dłoń, ale on niczego nie czuł. Nie mógł nawet odwzajemnić uścisku. Zamiast tego, patrzył na przyjaciela ze smutkiem, zastanawiając się, co powiedzieć, żeby wyrazić skruchę. Czy w ogóle można było mu to wybaczyć?

— Kiedy wyzdrowiejesz, znowu zagramy razem w piłkę — powiedział Yuuto.

— A co, jeśli nie wyzdrowieję?

— Wyzdrowiejesz. 

— A jeśli nie?

Nim zdążył mu odpowiedzieć, drzwi karetki zamknęły się z hukiem.


FAKT, ŻE SAKUMA mógł wrócić na boisko, był ogromnym zaskoczeniem, zarówno dla niego samego, jak i jego przyjaciół. Pomimo powrotu do stanu używalności, nie chciał wracać do Teikoku. Wiązało się z tym zbyt wiele okropnych wspomnień, z którymi nie miał siły walczyć. Tak właśnie skończył w Raimonie, gdzie przywitano go z otwartymi ramionami.

Od dołączenia do nowej drużyny, skrzętnie zakrywał swoje nietypowe oko, przypominające mu o jego zdradzie. Najchętniej wydłubałby je, gdyby miał taką możliwość. Może i jego ciało zostało wyleczone, ale umysł pozostał zniszczony i nie miał pojęcia, jak go naprawić. Pogodził się więc z tłamszącymi go uczuciami i zapomniał o swoich dawnych ambicjach, uznając, że najwidoczniej nie są dla niego.

Wkrótce do ich drużyny dołączyła pierwsza dziewczyna, w dodatku o imponujących umiejętnościach. Jirou nie ukrywał swojego niezadowolenia. Najzwyczajniej w świecie jej zazdrościł — pasji i miłości do gry, które on sam utracił. 

Zaakceptowanie nowego stanu rzeczy przychodziło mu z trudem i raczej nie planował zbliżać się do nowej członkini, w żaden sposób. Pech jednak chciał, że przydzielono ich razem do pary. I kto by pomyślał, że to od krwotoku z nosa, zacznie się ich historia.

Sakuma zdecydowanie był pierwszym, który poczuł do niej coś więcej, niż zwykłą sympatię. W pewnym sensie uważał to za główny element prowadzący do zwycięstwa. Skoro był pierwszy, to znaczy, że najszybciej dostrzegł jej wdzięki, ergo jest lepszy — czyż nie? Jednak owe spostrzeżenie wcale nie uspokajało jego galopujących myśli, przekonujących go, iż w praktyce działa to nieco inaczej.

Gdy grupa wielbicieli niebezpiecznie się powiększała, Jirou czuł się coraz to mniejszy. Dopadła go niemoc z dawnych lat i obsesyjny wręcz strach utraty czegoś, na czym przecież tak bardzo mu zależało. Doprowadziło go to do kolejnych błędów.

Czymże jest pierwszy pocałunek, jeśli został on na tobie wymuszony? No właśnie, niczym, a wręcz przykrym wspomnieniem, ciążącym na sercu. Tego momentu Sakuma żałował najbardziej i sam nie wiedział, jak naprawić ten bałagan. Na tym etapie praktycznie pożegnał się z wizją spotykania się z dziewczyną i oficjalnie uznał się za największego z idiotów.

A mimo to mu wybaczyła, dając kolejną szansę, aby mógł choć trochę urosnąć w jej oczach. Dalej uważała go za pięknego, wartego uwagi. Było to dla niego tak wysoce nieprawdopodobne, że na początku nie chciał w to uwierzyć. Jednak stało się — już nie mógł się wycofać.


SŁONECZNE POPOŁUDNIE odrobinę uspokajało zestresowanego Jirou, powolnie drepczącego w stronę kawiarni, w której miał spotkać się z [Imię]. Nie chciał być pesymistą, ale czarne myśli wręcz same pchały się, aby wejść mu do głowy i szeptać najgorsze scenariusze. Nieważne, ile razy powtarzał sobie, że będzie dobrze — całe jego wnętrze krzyczało: ❝Nie, nie będzie❞.

Gdy otworzył oszklone drzwi (na początku mając trudności z pytaniem natury egzystencjalnej — ciągnąć czy pchać?), uderzył go zapach świeżo upieczonych rogalików oraz ziaren kawy. Wnętrze było tak przyjemne, tak spokojne, że stres na moment pozwolił mu odpocząć i pozachwycać się widokiem. Wciąż w amoku, doczłapał do jednego ze stolików, przy którym siedziała ona.

— Widzę, że dalej nie nosisz opaski — zagaiła z uśmiechem, dostrzegając malujące się w jego oczach przerażenie. — Włosy też spiąłeś. 

— Ach, n-no tak! Powoli przyzwyczajam się do... siebie.

Podeszła do nich kelnerka, gotowa odebrać zamówienie. Sakuma bez zastanowienia poprosił o zieloną herbatę, która zresztą była jego ulubioną, na czele z tą o smaku mango-brzoskwinia. Dziewczyna z kolei zamówiła [napar], co w zasadzie w ogóle go nie zdziwiło. Z jakiegoś powodu to wydawało się być bardzo w jej stylu.

— Zatem, Sakuma. Pewnie domyślasz się, dlaczego cię tu sprowadziłam, prawda? — spytała, choć raczej znała odpowiedź.

— Tak. Znaczy, chyba.

— Świetnie, w takim razie to nie powinno zająć zbyt długo. — Postawiono przed nimi napoje. — Jesteś wspaniałym chłopakiem, dlatego...

Nie dokończyła, ponieważ spojrzała na jego twarz. Zapłakaną twarz. Słone łzy skapywały do filiżanki, wypełnionej zieloną herbatką. Spuścił głowę w dół, usilnie próbując zakryć ten godny pożałowania widok. Nawet nie potrafił ich powstrzymać.

— Jirou, no co ty, dlaczego płaczesz? Przecież jeszcze nic nie powiedziałam. — Nachyliła się i delikatnie pogłaskała go po głowie. — Daj mi dokończyć, a potem się załamuj.

— Przepraszam, nie mam pojęcia, co się dzieje. Po prostu kontynuuj, nie zwracaj na to uwagi. — Przetarł powieki dłonią.

— No... dobrze. Tak jak mówiłam, jesteś wspaniałym chłopakiem, dlatego chciałabym, żebyśmy zaczęli się spotykać. Oficjalnie.

— W porządku, rozumiem, byłem na to gotow... Zaraz, co?!

— Rany, straszny z ciebie niedowiarek. Tak jak wtedy, gdy spytałam, czy pójdziesz ze mną na rolki.

— Racja, przepraszam za tamto. I za wszystko inne też. To po prostu niewiarygodne, że wybrałaś akurat mnie. Jesteś pewna?

— Dobrze wiesz, ile nad tym myślałam. Nie podjęłabym złej decyzji. To ty jesteś dla mnie najlepszy, Jirou.

Najlepszy. Pomimo tylu wad i niedoskonałości, nazwała go najlepszym. Przecież dopiero co rozpłakał się, bez najmniejszego powodu; naprawdę chciała akurat jego? Wzruszenie Sakumy było tak głębokie, że słowa utknęły mu w gardle. 

— No już, nie rób takiej miny i uwierz mi, głuptasie — zaśmiała się serdecznie.

— Ja... wierzę, ale jednocześnie jakoś to do mnie nie dochodzi. Dziękuję ci, [Imię]. Za wszystko.

Nie zastanawiając się już dłużej, dał się ponieść emocją i pocałował ją, jednak tym razem nie była to desperacka próba wygrania z kimkolwiek, a szczere, czyste, niezawistne uczucia. Wreszcie ogarnął go spokój, którego tak bardzo pragnął i obiecał sobie, że z każdym dniem będzie coraz lepszy — zwłaszcza dla niej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top