[ CHAPTER 3 ]
[ READER POV ]
— Siemka! Jak tam w Raimonie?! — krzyknął.
— Jousuke, błagam cię, nie drzyj się. — Oddaliłam telefon od ucha. — Prawie ogłuchłam.
— Ups, wybacz. Jestem zbyt podekscytowany!
— Tym, że ze mną rozmawiasz? — zaśmiałam się.
— To też, ale nie tylko. Uwaga, skup się, bo nie uwierzysz. — Przewróciłam oczami. — Nowe hissatsu!
— Czekaj, co? Serio? Masz nową technikę? — spytałam, nie kryjąc zdziwienia.
— Uhm. Nie ma cię na Okinawie, było mi smutno, nudziłem się, więc postanowiłem ciężej trenować, żeby cię zaskoczyć, jak wrócisz. I udało się!
— To super! Jestem z ciebie dumna!
— A co z tobą? Dalej grasz?
— Tak. Już pierwszego dnia dołączyłam do szkolnego klubu piłkarskiego.
— Wow, to ekstra! Wiedziałem, że jesteś dobra!
— Teraz to już sama nie wiem... Chłopaki dają z siebie wszystko, a ja czuję, że zostaję w tyle. Szkoda, że cię tu nie ma. Byłoby mi lżej.
— Mała, nie łam się. Czemu też nie spróbujesz obmyślić jakiegoś ruchu? Może wtedy przestaniesz się zadręczać — zaproponował.
— Tak myślisz? Hm... To w sumie niegłupi pomysł. Dzięki, Jousuke!
— Drobnostka. — Byłam niemalże pewna, że kiedy to mówił, przybrał pozę zwycięzcy. — Właśnie, prawie zapomniałem! A jak klasa? Masz jakieś koleżanki?
— Nie bardzo. Przeważnie rozmawiam tylko z chłopakami z drużyny. Kapitan jest ze mną w klasie. Niby mamy trzy menadżerki, ale jakoś nie miałam okazji bliżej ich poznać.
— Czy ja dobrze rozumiem? Cały czas kręcą się koło ciebie chłopcy?
— Można tak powiedzieć.
— Znajdź przyjaciółki — powiedział stanowczo.
— Co ci się nagle stało?
— To są bestie! Co jak się na ciebie rzucą? Nie ma mnie w pobliżu, nie będę mógł cię obronić!
— Nie przesadzasz? Przecież w Oumiharze też byłam jedyną dziewczyną.
— To nie to samo! Miałaś wtedy swojego rycerza, znaczy mnie!
— Tak, z pewnością. Spokojnie, dam sobie ze wszystkim radę.
— Nikt ci nie wpadł w oko, prawda?
— Jousuke!
— No co, mam prawo wiedzieć!
— Głupek... — mruknęłam. — Muszę kończyć, mam trening.
— W sobotę?
— Gdybyś znał Endou, zrozumiałbyś. Do usłyszenia! — pożegnałam się.
— Na razie. Uważaj na siebie.
Ciężko było się rozłączyć. Miałam wrażenie, że nie słyszałam jego głosu od wieków. Spojrzałam ze smutkiem na komórkę, zastanawiając się, ile czasu minie, zanim znowu się zobaczymy. Kiedyś był na wyciągnięcie ręki. Nie przypuszczałam, że to się zmieni.
Przebrałam się w strój sportowy, spakowałam do torby ręcznik i bidon z wodą, po czym wyszłam. Na początku nie miałam ochoty ćwiczyć, ale po rozmowie z Tsunamim stwierdziłam, że też chcę mieć nowe hissatsu. Nie mogłam przecież wiecznie używać tylko Constellatio. Poza tym, kiedy wrócę na Okinawę, będę silniejsza i zaskoczę drużynę.
Trening odbywał się na boisku nad rzeką. Wiedziałam, że żeby cokolwiek zdziałać, potrzebuję pomocy. Uznałam, że technika musi być na tyle silna, aby rozbić nawet najmocniejszą obronę. Oczywiście, domyślałam się, że łatwo nie będzie, ale musiałam spróbować — dla Jousuke. Stwierdziłam, że jest tylko jedna osoba, która będzie w stanie zablokować wszystkie moje strzały bez problemu i ewentualnie nawrzeszczy na mnie, w razie, gdybym straciła motywację.
[ GENDA POV ]
— Genou! — zawołała [Nazwisko]. — Potrzebuję bramkarza.
— Jak mnie nazwałaś? — spytałem, zmieszany.
— Oj, wybacz. Słyszałam, jak Sakuma tak do ciebie mówi. Pomyślałam, że też będę cię tak nazywać. Chociaż teraz wydaje mi się, że to nie był najlepszy pomysł...
— Mów jak chcesz. Obojętne mi to — rzuciłem. — Skupmy się lepiej na tym, po co tu przyszłaś.
— Racja. — Kiwnęła głową. — Chciałam poćwiczyć strzały.
— I do czego konkretnie jestem ci potrzebny?
— To chyba oczywiste — masz bronić.
— Czemu nie poprosisz Endou? Myślę, że dałby się za to pociąć. W końcu to on pomógł Someoce w wynalezieniu Dragon Crash. Ciebie też mógłby zainspirować — mruknąłem.
— Nie, to musisz być ty! — Otworzyłem szerzej oczy. — Byłeś bramkarzem Teikoku, prawda? Miałeś tytuł najlepszego w kraju! Jeśli ktoś ma mi pomóc, to tylko ty!
— Rany, nie wierzę, że to robię...
— Czyli się zgadzasz?
— Ta, na to wychodzi — burknąłem. — Tylko się przyłóż. Nie łatwo będzie ci rozbić moje Power Shield.
— Domyślam się. Nie oszczędzaj się, Genou! — Pokazała mi kciuka w górę, na co delikatnie się uśmiechnąłem. Co za dzieciak.
[ READER POV ]
CAŁY CZAS PRÓBOWAŁAM wynaleźć nowy strzał, bezskutecznie. Chłopcy przyglądali mi się z zainteresowaniem, a Endou bez przerwy krzyczał z drugiej połowy boiska, że jestem już blisko, choć doskonale wiedziałam, że nie. Jedynie Koujirou milczał. Jego twarz była kamienna, obserwował uważnie każdy mój ruch, co jakiś czas nieznacznie się krzywiąc. On też nie widział postępów.
— To tyle na dzisiaj! — krzyknął kapitan, na co zawodnicy odetchnęli z ulgą.
— Niemożliwe... Genou, zostań ze mną jeszcze chwilę — poprosiłam.
— Jutro też jest dzień. Nie rozumiem, po co się tak spieszysz?
— Hej, [Nazwisko], masz ochotę wrócić razem do domu? — Znikąd pojawił się Jirou. Nie mieliśmy dzisiaj okazji porozmawiać.
— O, cześć Sakuma. Właściwie to... — Spojrzałam błagalnym wzrokiem na bramkarza. Westchnął.
— Wybacz, ale ja i [Nazwisko] zostajemy na boisku — dokończył za mnie.
— Czemu? Co będziesz z nią robił? — Sakuma wydawał się lekko zdenerwowany.
— Mamy zamiar dłużej potrenować i tyle. Wszystko gra? Jesteś jakiś spięty. — Koujirou wyglądał na zmartwionego.
— Tak, jest dobrze. Nieważne. Uważajcie na siebie. Do jutra — pożegnał się i odszedł.
— Nie sądzisz, że jest jakiś dziwny? — zagadnęłam.
— Jeśli coś go dręczy, to prędzej czy później mi o tym powie. Na razie zajmij się swoją techniką — odparł, choć można było wyczuć, że również był zaniepokojony.
Zauważyłam, że Genda był dość specyficzną jednostką. Na pierwszy rzut oka wydawał się być pewny siebie, niekiedy nawet zarozumiały. Nie okazywał emocji, ale miałam wrażenie, że miał sporo na głowie i w rzeczywistości czuł znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. To była dla mnie wielka zagadka, ale liczyłam, że kiedyś uda mi się lepiej go poznać.
¶
— Może już wystarczy, co?
— Nie, to nie koniec! — wysapałam, ledwo stojąc na nogach. — Czuję, że jestem już blisko!
— A ja czuję, że zaraz zemdlejesz. Jesteśmy tu już od kilku godzin, reszta drużyny dawno wróciła do domów. Nie sądzisz, że na dzisiaj już dość?
— Ostatni raz! Proszę? — Przybrałam błagalny wyraz twarzy.
— Jesteś niemożliwa. — Albo mi się to przyśniło, albo kąciki jego ust lekko się uniosły. — W porządku, ale teraz robimy sobie przerwę, jasne?
— Tak jest kapitanie! — Zasalutowałam. Zauważyłam, że chłopak z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
Usiadłam na trawie i zaczęłam grzebać w swojej torbie, w poszukiwaniu bidonu. Niestety, gdy go znalazłam, okazał się pusty. Jęknęłam cicho, zastanawiając się, kiedy ja to wszystko wypiłam.
— Trzymaj — Chłopak podsunął mi butelkę z wodą. — Nie masz już swojej, co nie?
— Dzięki! — Uśmiechnęłam się, rzucając się na napój. — Ach, od razu lepiej!
— Czemu tak bardzo ci zależy? — spytał ni z tego, ni z owego.
— Hm? Co masz na myśli?
— Uparłaś się, że musisz mieć nowe hissatsu. Po co? Przecież Constellatio też jest super.
— Ale to za mało... Chodzi mi o to, że wszyscy ciężko pracujecie. Widać, że zależy wam na zespole. Ja dołączyłam niedawno. Mam wrażenie, że ciągle jestem z tyłu. Chcę się na coś przydać — odparłam. — Przepraszam, że cię przetrzymuję. Nawet nie wpadłam na to, że możesz mieć w planach coś innego. Jestem straszną egoistką.
— Gadasz głupoty. Każdy ma momenty zawahania, to normalne. Ja też nie uważam się za gwiazdę. Odkąd przeniosłem się do Raimona czuję, że jestem za słaby. Kiedy do mnie podeszłaś i powiedziałaś, że akurat ze mną chcesz trenować, zaskoczyłaś mnie. Endou twierdzi, że jesteśmy wspaniałą drużyną, bo wszyscy jesteśmy dobrzy. Ale to właśnie sprawia, że mamy wątpliwości. Porównujemy się jeden do drugiego. Irytujące...
— Nie wiedziałam... — mruknęłam. — Genou, to nieprawda. Nie jesteś słaby. Nikt z nas nie jest. Kapitan ma rację, w końcu każda bramka jest strzelana przez całą drużynę. Nie ma sensu się porównywać, bo jesteśmy jednością.
Chłopak spojrzał na mnie, a jego oczy błyszczały, jakby pełne nadziei. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że opowie mi o swoich uczuciach. Musiało go to wiele kosztować. To naprawdę mnie zmotywowało.
— Chodź. Teraz na pewno mi się uda — powiedziałam, uradowana.
Bez słowa stanął na bramce, a ja przymierzałam się do strzału. Zamknęłam oczy. Przez moje ciało przeszła fala energii, jakiej nigdy dotąd nie czułam. Zaczęłam emanować oślepiającym, białym światłem.
— Milky Way! — krzyknęłam, kopiąc piłkę.
Futbolówka, kręcąc się w powietrzu, ruszyła na bramkę z zawrotną prędkością, pozostawiając za sobą alabastrową wstęgę, która błyszczała niczym miliony gwiazd. Nawet Power Shield nie było w stanie tego zatrzymać. Patrzyłam z niedowierzaniem, jak Koujirou upada na ziemię.
— Udało się... Nie mogłeś tego obronić! — Podskoczyłam w górę.
— Uhm, nieźle. Gratulacje.
— Dziękuję! Tak bardzo ci dziękuję!
— To tylko i wyłącznie twoja zasługa. — Pogłaskał mnie po głowie. — Przez ten twój trening zostaliśmy na boisku do wieczora. Lepiej cię odprowadzę.
— Nie musisz, już dość mi pomogłeś.
— Muszę. Chcę mieć pewność, że dotrzesz do domu w jednym kawałku. — Po raz pierwszy widziałam jego szczery uśmiech.
Nie mogłam się nie zgodzić. Powrót do domu z Genou był całkiem zabawny. Bez przerwy rozmawialiśmy o moim hissatsu, a ja nie mogłam się doczekać, aż pokażę je Endou, Sakumie i reszcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top